Aleksandra Ziółkowska
BLISKO WAŃKOWICZA
3 wydania:
Wyd.
Literackie, Krakow 1975, 1978, 1988
WYD. 3 ISBN
83-08-01917-X
Aleksandra
Ziolkowska
BLISKO WAŃKOWICZA
3
wydania:
Wyd. Literackie, Kraków 1975, 1978, 1988
WYD. 3 ISBN 83-08-01917-X
---------------------
Fragmenty
recenzji i glosy:
---------------------
"Pierwsza odpowiedz na minikonkurs
naszej rubryki (temat): "Jak zdobylem bestseller"): "Aleksandry
Ziółkowskiej "Blisko Wankowicza" zdobylam dzieki znajomemu z pracy.
Jego znajomy - pracownik Domu Ksiazki - przez znajomego zatrudnionego przy
rozdziale ksiazek zostawil z kolei u znajomego ksiegarza z terenu 1 egzemplarz
spod lady. A wszystko udalo sie dlatego, ze ten znajomy otrzymuje ode mnie w
tym roku po przeczytaniu kolejne numery "Tygodnika Powszechnego" -
czujac sie zobowiazany uruchomil lancuszek znajomosci".
TYGODNIK POWSZECHNY (Kraków), 20 czerwca
1976 Nr 25 (1430)
.
"(...) Mam w ręku relację tych
ostatnich zmagan - pióra jego młodej sekretarki, Aleksandry Ziółkowskiej. Nie
wiem, jak dlugo, w jakiej formie utrzyma się prestiz pisarstwa Wankowicza. Dwie
rzeczy, na których naprawdę mu zalezalo, pozostaną: popularność i legenda o
czlowieku, który umiał żyć. Ją, autorke tych wspomnień, wyszukał żeby zapisala
ostatni rozdzial legendy: o czlowieku, który umial umrzec.
Wankowicz, jakiego zobaczyla, jest
wystarczajaco wielki, nie ma potrzeby polerowania, zacierania usterek. Bywa śmieszny, rozmełmany, bywa złośliwy, prawie nie bywa bezinteresowny. Zawsze
otoczony ludźmi - ale tymi, których właśnie potrzebuje. (...)
Mloda dziewczyna zrobila portret zubra
wrzuconego w starosc jak w topiel, pasujacego sie ze smiercia. Sledzi enklawy
starosci, jak draza osobowosc, natrafiaja na stalowy kregoslup nie do
naruszenia. Wankowicz byl znany z róznych stron, mial zarzutów wiecej jako
czlowiek niz jako pisarz - indywidualnosc gietka, krwista, zebata, mimo
sentymelno-patriotycznych mgielek, jakimi lubil sie osnuwac. Ziólkowska nie
próbuje go oslaniac ani wywracac od podszewki, zeby doszukac sie sedna. Ani
przez chwile nie ma ambicji, zeby powiedziec wszystko, dotknac wszystkiego. Mówi
czesto niby byle co. Jakies przypadkowe ploteczki, przesmieszki, nastroiki,
scenki domowo-odpustowe, spisy inwentarza, spisy zajec, odpisy papierów. Ad rem
zaczyna mówic, kiedy juz bardzo pózno -
i jest, o co chodzilo. Z rozklepanych bamboszy, welurowego szlafroka, spoza
glupkowatych wierszyków i blazenskich facecji - wychodzi na spotkanie ze
smiercia Wankowicz w wielkim stylu, taki, jakiego nie widzial nigdy nikt
przedtem - ani potem, bo "potem" nie bylo.(...).
Ksiazka ma osiem rozdzialow, ale naprawde ten jeden, ostatni. Scislej:
dwa ostatnie.(...) W grzeczniutkie preludia poprzednich rozdzialów wdziera sie
styl telegraficzny jak werbel. Teraz laczenie dwóch stylów to juz metoda,
swiadomie zastosowana. Na przemian pogodne, wyblekitnione obrazki - i sygnaly
grozy punktowane jak alfabet Morse'a. Scena spaceru w Wilanowie, starszy pan
niesie w dziecinnym wiaderku jeza - i list do córki: "Majac osiemdziesiat
dwa lata..."(...).Jeszcze jeden list (dla tych listów nie ma ceny na
ksiazke Ziólkowskiej) z rozdzialem zajec. Ostatni list w zyciu.(...). Nadal ani
slowa komentarza. Autorka wie doskonale, jak operowac milczeniem. W ostatnich przekazach - juz
tylko telegraf, minimum slow, cyfry, godziny wybijane rytmicznie, jak na
stoperze, wzrok przygowozdzony do tarcz zegara, który zaraz stanie. Ani jednego
patetycznego zwrotu. Smierc szpitalna, rozsypanie sie czlowieczenstwa wsród
zabiegów, fiolek. Rezyseria ksiazki, na poczatki zadna, powierzona nastrojom i
strumyczkowi wspomnien - tu ascetyczna, surowa, celna.
Wankowicz, niezaleznie od kolejnych
nasilen i spadków aplauzu, ma dosc atutów jako twórca, zeby zostac w historii
literatury. Ile razy bedzie sie o nim mówic, sylwetke pisarza sie spartaczy,
jezeli sie pominie ten zapis ostatniego oblezenia, dokument ostatniego
ksztaltowania sie portretu".
Krzysztof
Narutowicz "Konstelacje", Warszawa IW PAX 1980,
rozdzial:
"Wankowicz".
.
„Ksiazka
Ziólkowskiej nie jest wolna od bezkrytycznego spojrzenia na mistrza. Choc
Wankowicz wywarl na jej zycie niewatpliwie wplyw, gdy jako sekretarka zaczela
pracowac u jego boku i dostala sie w krag spraw powaznych, skladajacych sie na
jego tworczosc, to jednak stac ja bylo na samodzielnosc i swiezosc spojrzenia.
Nie ulegla niewolniczo silniejszej osbowosci. Dzieki temu „Blisko Wankowicza”
uznac mozemy za ksiazke, ktora sporo wnosi do zrozumienia zycia i tworczosci
pisarza (...).
Choc
Ziólkowska jest swiadkiem tych ostatnich kilku lat zycia pisarza, to jednak
zdaje sobie sprawe z jego wszystkich uwiklan spolecznych, z nurtow politycznych.
Oczywiscie tego bezposrednio w ksiazce „Blisko Wankowicza” nie ma, ale to jest
w jej zapleczu (...).
Sluzac
wielkiemu reporterowi Ziólkowska sama stala sie reporterka. „Blisko Wankowicza”
taki glownie ma charakter. Nie jest pamietnikiem sekretarki pisarza ani typowym
wspomnieniem. Stanowi natomiast probe ukazania Wankowicza zywego, czlowieka,
ktory mogl zaimponowac meskim zmaganiem czy to ze staroscia, czy tez z choroba.
Ksiazka „Blisko Wankowicza” ma dramaturgie
typowa dla reportazu. Operuje techniką mozaiki, podniesionej do wielkiej
rangi przez autora „Karafki LaFontaine’a”. Ziółkowska okazuje sie wcale zreczna
uczennica. Dowodem chocby pierwszy z
rozdzialow: „Nadliwie”. Ilez tam informacji!
Pisze i o sobie, i o historii tej miejscowosci polozonej nad Liwcem, i
cytuje „Jednodniówke”, a wszystko po to, aby stworzyc wierna scenerie miejsca,
w którym Wankowicz wypoczywal i pracowal w czasie jednego z letnich sezonów.
Tam pisal ostatnia swa ksiazke. Sa w tym reportazu cytowane zabawne wierszyki
pana Melchiora, sa zrecznie skreslone sytuacyjki, jak chocby z odpustu w
Wyszkowie, dokad letnicy wybrali sie dla rozrywki. Jest klimat swietnie oddany,
a rzecz napisana obrazowo, barwnie i wartko.
Jedna z ciekawszych partii ksiazki sa uwagi
poczynione na marginesie korespondencji naplywajacej do pisarza. Zarówno
wachlarz spraw tam poruszanych, jak i znamienne reakcje Wankowicza wnosza sporo
nowego do jego biografii (...).
„Blisko
Wankowicza” przynosi takze stwierdzenie w pewnym sensie rewelacyjne, jak chocby
sprawe samotnosci pisarza. Temat ledwie musniety, czekajacy na rozwiniecie.
Ziólkowska
zdaje sobie sprawe ze zlozonosci struktury psychicznej Wankowicza. Ten duchowy
portret pisarza, choc jest ledwie szkicem wstepnym w duzej mierze daje klucz do
zrozumienia wielu spraw jego zycia i pracy (...)
„Blisko
Wankowicza” spotkalo sie z duzym zainteresowaniem czytelnikow. Ksiazka nie
zagrzala miejsca na pólkach(…)”.
Romuald
Karas “Przymiarka do Wankowicza”, NOWE KSIAZKI, 30 kwietnia 1976
.
„Ta
ksiazeczka powstala – wyznaje Ziolkowska – ze zwyklej ludzkiej potrzeby
wspominania tego, co wydaje się wspolna nasza wartoscia i utrata. Z wrazen i
doswiadczen, jakie przynioslo zycie w bliskosci Melchiora Wankowicza. Skromna
studentka, a nastepnie absolwentka filologii polskiej, była sekretarka autora
„Wojny i piora”. Sekretarka – to jest powiedziane zbyt ogolnikowo, urzedowo.
Ziolkowska stala się przeciez opiekunka, powierniczka, a nawet pielegniarka
wielkiego pisarza. Towarzyszyla cierpliwie i serdecznie jego ostatnim pracom,
radosciom, tragediom. Była z nim na
wczasach w lasach wyszkowskich, prowadzila korespondencje, przeprowadzala
Wankowicza do nowego mieszkania na ulicy Studenckiej w Warszawie, jezdzila z nim
na operacje do Londynu, pojechala tez poznym wieczorem z panem Melchiorem do
szpitala, skad już nie powrocil.
„Czyz
nie swiadczy i tym czlowieku, starym, pelnym kompleksow, iż ja, mloda,
niecierpliwa, ze swiata zupelnie innego, potrafilam zyc jego zyciem, cieszyc
się kazdym sukcesem, objawem zyczliwosci ludzkiej, a jednoczesnie przejmowac
się jak swoimi Jego trudnymi sprawami!”.
Blisko
Wankowicza... Ziolkowska wiodla u boku pisarza zycie ciekawe i barwne, trudne,
nerwowe. Wankowicz był, jak wiadomo, instytucja kulturalna. Prowadzil wlasciwie
jednoosobowe przedsiebiorstwo literackie, przyjmowal ludzi z calej Polski,
otrzymywal mieprawdopodobne listy i oferty, miał olbrzymie archiwum. Ziolkowska
swietnie panowala nad tym zywiolem. Była i prawa, i lewa reka smiertelnie już
chorego, lecz niezmiennie pracowitego i ciekawego swiata czlowieka. Znakomity
jest rozdzial pt. „Curiosa” , w którym autorka pomiescila fragmenty listow do
Wankowicza.
Opisala nam także, jak wygladalo jej
sekretarzowanire, jak prowadzila Wankowiczowskie „biuro”. Sporo w tomiku
pikantnych anegdot, niepowtarzalnych rozmowek i sentencji Wankowicza –
wielkiego kpiarza.
Był
czlowiekiem o wielu twarzach, pelnym sprzecznosci. Ziolkowska kresli kresli
taki oto portret autora „Szczeniecych lat”: „Był jednoczesnie i egoista, i
gotwym do poswiecen, wielkim lgarzem, egocentrykiem, gruboskornym, a także
wrazliwym na ludzkie cierpienie, lekajacym się o sobie myslec, jako o wielkim
pisarzu, delikatnym, czulym, tkliwym”.
Sądom
Ziolkowskiej można chyba wierzyc, choc pamietajmy, ze jej „terminowanie” u
Wankowicza było jednym pasmem przygod duchowych i fascynacji. Ludzie postronni
wiedza, jak wiele zawdzieczal jej stary pisarz, jak bardzo pragnela wywiazac
się dobrze z przyjetych obowiazkow. Praca dla Wankowicza odmienila calkowicie
jej zycie; potoczylo się ono szybciej, burzliwiej. Potezna była sila osobowosci
Wankowicza. Ta ksiazka jest zapisem indywidualnych spostrzezen. Zapisem
oczarowania. Dobrze oddaje klimat tamtego niezwyklego domu i jego gospodarza.
Jest to również przejmujacy dokument. Byc może, autorka wroci jeszcze kiedys do
frapujacego tematu, któremu na imie: Wankowicz. Nikt nie zrobi tego lepiej,
prawdziwiej.”
BOM
, Z półek wybral dla wszystkich, SZTANDAR MLODYCH, 27-28 grudnia 1975, Nr 308.
.
(...)
Kilkaset pytan dotyczy ksiazki Ziolkowskiej o Wankowiczu (...)
CZAS,
Gdansk, 11 kwietnia 1976, Nr 15
.
“Ziólkowska
daje czytelnikowi nie z dystansem zrobiona biografie, ale cos znacznie
skromniejszego w zamysle i wykonaniu, lecz jest to dzielko autentyczne, madre,
wzruszajace, znakomity pod kazdym wzgledem debiut – praca dyplomowa z prywatnej
akademii Pana Melchiora. Jesli jednak glebiej sie wczytac w stronice „Blisko
Wankowicza”, to mozna sie zastanowic, na ile jest to reportaz z ostatnich lat
zycia autora „Karafki La Fontaine’a”, a na ile bardzo szczególna, pelna
dramatyzmu i drastycznej choc taktownie wyrazanej prawdy autobiografia
Aleksandry Ziólkowskiej? Na pewno jedno i drugie splatane w naturalny sposob.
Ziólkowska intensywnie uczyla sie od Wankowicza w dwoch inaczej przezywanych okresach.
W pierwszym, ktory zaczyna sie jeszcze w starym mieszkaniu przy Pulawskiej, a
konczy w nowym Domeczku przy Studenckiej. Ziólkowska staje sie osoba, ktorej
zadaniem jest skutecznie pomagac sedziwemu, ale nadal pelnemu wigoru i weny
tworczej pisarzowi w codziennym zyciu patriarchy reportazu. Jest to okres
calkowitej jeszcze przewagi Wankowicza nad mlodziutka wspólpracowniczka. Mimo
trudow sekretarzowania, „pracuj osiolku” ten „podokres’ – jest radoscia zycia
przesyconego tysiacem fascynujaych Autorke szczegolów, fantazja i urokiem
Wankowicza-kokieta, pisarza doskonale czujacego sie w kazdej roli, a wiec i tej
którą wyznaczyly mu intensywne miesiace roku 1972/73 (...).
Od
dnia, w którym Autorka dowiaduje sie od swego szefa-przyjaciela, ze jest
smiertelnie chory, zaczyna sie dla niej nowa rola. Wankowicz jest niewatpliwie
zalamany prawda, ktora go z poczatku obezwladnia (...). Koncepcja jest
najprostsza i dlatego najtrudniejsza: zachowywac sie i zyc, jak gdyby nic sie
nie stalo, nic sie nigdzie nie czailo! Ziólkowska przekazuje nam w swej ksiazce
wspanialy wizerunek Wankowicza z tych tragicznych miesiecy. To sa najlepiej, w
moim przekonaniu, napisane fragmenty jej reportazu. A byly to najtrudniejsze
miesiace w calym dotychczasowym zyciu p.Aleksandry. Nie wiem, czy Wankowicz
wierzyl w Niebo czy Pieklo. Ale sadze, ze gdziekolwiek znajduje sie jego duch,
moze byc usatysfakcjonowany: ostatnia jego wychowanka napisala o nim rzeczy
piekne, proste i godne szacunku. Kazdy dzieki jej wspomnieniom chetnie przyswoi
sobie postac tego niezwyklego w najszlachetniejszym i najtragiczniejszym
wcieleniu z dlugich godzin PRAWDY” (...)
Robert
Jarocki „Wańkowicz w godzinach prawdy”, LITERATURA, 25 marca 1976, Nr 13
.
„To
nie jest – na szczescie – ksiazka o pisarzu, moglaby być taka pokusa, bo
Ziolkowska skonczyla polonistyke i apetyt na pisanie o walorach jego stylu
miewala na pewno. Ale wie, czego chce: nic z tego, stac ja na wiecej. (...)
Mloda
autorka wie jak operowac milczeniem. W ostatnich przekazach – juz tylko
telegraf, minuty slow, cyfry, godziny wybijane rytmicznie jak na stoperze, wzrok
przygwozdzony do tarczy zegara, który zaraz stanie. Ani jednego patetycznego
zwrotu” (...).
Alicja
Grajewska, Blisko Wankowicza, ZYCIE I MYSL, Nr 7/8 1976 str 217-218
.
„Ta
ksiazeczka, ktora czyta sie „jednym tchem”, nie jest monografia pisarza, ani
tez klasycznym wspomnieniem napisanym z wiekszego dystansu (...) Jest w tej
ksiazce odtworzenie atmosfery, klimatu zycia pisarza, ktory swoimi
zainteresowaniami byl zwrócony zarówno ku sobie, jak i ku innym ludziom, ku
wielkim sprawom epoki (...) Polecamy te ksiazke jako domowa lekture”.
(p)
NASZA TRYBUNA Nr 289, 30 grudnia 1975
.
„Jest
to zapis zycia i pracy – dokument zapis ostatnich lat i miesiecy, ostatnich dni
i godzin pisarza naprawde duzej miary. Jest to takze zapis odkrywczy, wnoszacy
nowy ton w te dziesiatki publikacji na temat Wankowicza (...)”.
Widok,
ODGLOSY (Lodz) 22 stycznia 1976
.
(...)
Ziółkowska kreślac portret swego szefa, przytoczyla jednoczesnie wiele rozmow
(spisanych z tasm magnetofonowych), tresc listow, jakie otrzymywal, nasycajac
swoje wspomnienia materialem dokumentalnym. Powstala wiec urocza ksiazeczka,
serdeczny zapis, który niejeden z czytelnikow mistrza, a jest ich wielu,
chetnie wezmie do reki”.
Leslaw
Bartelski, W cieniu Wankowicza, EXPRESS WIECZORNY, 13 lutego 1976, Nr 35.
.
(...)
Uwazam te ksiazke za utwor bardzo wartosciowy, pozwalajacy milosnikom
tworczosci poznac ulubionego pisarza glebiej i pelniej... nie jest to przy tym
Wankowicz od strony alkowy, ale raczej Wankowicz – realizator swoich ukrytych
marzen, (...)
Stanislaw
Stanuch, Blisko Wankowicza, DZIENNIK POLSKI, Nr 11, 15 stycznia 1976
.
„Z nazwiskiem Aleksandry Ziółkowskiej spotkałem się po
raz pierwszy przed czternastu laty, w 1975 roku. Wtedy to własnie Wydawnictwo
Literackie, w rok po smierci pisarza, wydalo tom wspomnien mlodej polonistki.
Byłem wtedy stalym recenzentem literackim "Dziennika Polskiego" w Krakowie i
ksiazka owa nie mogla, oczywiście, nie trafic do moich rak. Zabieralem się do
tej lektury z nieufnoscia, z jaka tzw. srodowisko traktuje starszych panow z
mlodymi kobietami, podejrzewajac, iż tom p.Ziolkowskiej może być edycja
protekcjonalna. Byłem jednak wówczas zbyt starym i zby zagorzalym pozeraczem
ksiazek, abym po kilku stronach nie zorientowal się, ze mam do czynienia z
autentyczna osobowoscia pisarska. Bez korygowania się i bez falszywej
kokieterii – tak charakterystycznych dla „talentow” ciagnietych za uszy –
autorka parla brawurowo do wypowiedzenia prawdy, która chciala się z nami
podzielic.
Sedziwy, osiemdziesiecioletni Wankowicz zaangazowal dwudziestokiluletnia
„magisterke” w dodatku obarczona dzieckiem, jako swoja sekretarke. „Banalna
historia” – opowiedzialaby panna Francois Sagan piszac jedna ze swoich powiesci
obliczonych na zarobienie kupy pieniedzy. Ale Aleksandra Ziolkowska nie zyla we
Francji. Mieszkajac ze swoim synkiem i a autorem „Na tropach Smetka” w ostatnim
zbudowanym sobie przez Wankowicza domu, miala mozliwosc poznania osobowosci
pisarza, jak malo kto. W owym czasie „ Mel” nie był już w stanie pracowac tak
intensywnie, jak dawniej. Niemniej jednak autorce udalo się w swojej
debiutanckiej ksiazce poczynic troche niebanalnych obserwacji dotyczacych
metody pracy „Kinga”, jak okreslali go bliscy. Dobrze wiec wykorzystala szanse
stworzona jej przez los. Piszac o tej ksiazeczce na lamach „Dziennika
Polskiego” w 1976 roku tak ja ostatecznie ocenilem: „ W naszym zyciu
literackim, w panujacym deficycie informacji o pisarzach, jest to ksiazka
potrzebna. A przy tym zarówno sam temat, jak i opisanie go cieple i zywe –
sprawiaja, ze czyta się ja jednym tchem”.
Dzisiaj, po czternastu latach, nic bym nie zmienil ani w
ocenie BLISKO WANKOWICZA, ani w konstatacji na temat deficytu informacji o
pisarzach polskich. Pod tym względem niewiele się u nas zmienilo. A może jest
jeszcze gorzej, bo kryzys drukarstwa i drożyzna na ”rynku papierniczym” niszcza
skutecznie jakiekolwiek przejawy zycia umyslowego. Na szczescie nie calkiem, bo
od czasu do czasu ukazuja się jeszcze ciekawe ksiazki. Dowodem przeczytany
przeze mnie tom „Na tropach Wankowicza” Aleksandry Ziółkowskiej. (...)
Stanisław Stanuch, Kobieta tropi Wankowicza, KONTRASTY,
Nr 4, 1990, str 33-34
.
(..)Swoim
charakterem „Blisko Wankowicza” przypomina „Ziele na kraterze” – najbardziej
osobistej ksiazki Mistrza. (...) Przez karty ksiazki przewija się doslownie
wszystko: praca pisarza i jego codziennne klopoty rodzinne, perypetie z psem i
rozmowy z nieproszonymi goscmi, wizyty znanych ludzi i opis postepujacej
choroby, przygotowania do nowej ksiazki i budowa nowego domu, szczegółowy zapis
spacerow, wizyt,
rozmow, tak szczegolowy, ze posuwajacy się do odtwarzania dyskusji z tasmy
magnetofonowej.
Ta
ksiazka będzie będzie –mimo wszystko- bardzo bliska wielbicielom tworczosci
Wankowicza. Jest to bowiem proba odbrazawiania mitu, jaki pisarz stworzyl samemu
sobie na kartach reportazy i zbiorow felietonow. (...) Warto polecic, bo
lektura to pasjonujaca chocby ze względu na to, ze w tych ostatnich miesiacach
pisarza Ziolkowska byla naprawde blisko Wankowicza.
JUR,
Czytalem-Polecam. Ksiazka o Wankowiczu, GAZETA WSPOLCZESNA.
MAGAZYN.
Bialystok Nr 13, 17/18 stycznia 1976
.
Wywiad,
STWORZYŁ PANORAMĘ LOSU POLSKIEGO, Rozmawiał Kazimierz Kaszper,
GŁOS LUDU (Ostróda) 16 października 1976
.
(...)”Zapis
powszednich dni ostatnich trzech lat jego zycia. Napisane z ogromnym wdziekiem
czyta sie jednym tchem”.
Katarzyna
Chmielowska WIECZOR (Katowice) 9/11 grudnia 1988, Nr 240
.
(...)”W
pierwszej ksiazce „Blisko Wankowicza”, majacej dotad trzy edycje (1975. 1977,
1988) pisanej wkrotce po smierci pisarza Ziólkowska z zacieciem dokumentalisty
utrwala obraz czlowieka, jaki zachowala w swojej pamieci, daje mozliwie wierny,
ale i emocjonalny zapis wydarzen, ktorych byla naocznym swiadkiem w ciagu
swojej kilkuletniej wspolpracy z autorem „Wrzesnia Zagwiacgo” i „Hubalczyków”.
Barwnie i potoczyscie opisuje pobyt pisarza w Nadliwiu w 1973 roku, wspólprace
nad drugim tomem „Karafki La Fontaine’a”, jego tryb zycia, upodobania
literackie i kulturalne (...) Pisarka przywoluje szeroko krag najblizszych
znajomych i przyjaciól pisarza (...)
Zbigniew
Irzyk „Wankowicz z bliska”, KIERUNKI Nr 40 (1721), 1 pazdziernika 1989
.
„Wsród
ksiazek wspomnieniowych, które znajduja sie na pólkach ksiegarskich, jedna
szczegolnie wabi czytelnika swoim frapujacym tytulem. Jest nia „Blisko
Wankowicza” Aleksandry Ziólkowskiej. Utrwalone na papierze obrazki z zycia
autora „Monte Cassino” – pokazuja czytelnikowi Wankowicza malo znanego, przy
czym przedstawiony zostal on bez taniej niedyskrecji (...) Autorka stworzyla
ciekawa kompozycje tego wspomnieniowego fryzu. Sceny wesole przeplataja sie z
codziennymi zajeciami pisarza, mechanizmom tworzenia sposobowi gromadzenia
materialów do przyszlej powiesci –
slowem: warsztatowi twórczemu. Mówi tez o jego chlonnym umysle i czynnym
uczestnictwie zyciu, a takze o swoim sekretarzowaniu, jak równiez o sprawach
pozornie nieistotnych, jego zabawnych slabostkach oraz o dniach pochmurnych,
chwilach smutnych- nieuleczalnej choroby i smierci”.
„W
kregu mistrza”, POGLADY, 15-31 pazdziernika 1978
.
Autorka
pozwala zagladnac czytelnikowi do pisarskiej „kuchni” Wankowicza, umozliwia
zapoznanie się z metodami i zwyczajami pracy. Wiele miejsca tego szczuplego
tomu poswieca opisom dnia powszedniego.(...)
Krystyna
Wodzinowska, Krzysztof Kuczynski, Trzymal zycie w reku, ODGLOSY, Lodz, Nr 51,
17 grudnia 1978
.
(...)Warto
przeczytac te cienka ksiazeczke, która – takie się odnosi wrazenie – jest
dzielem nie tylko autorki, ale i samego Wankowicza. Przyznaje się bowiem
Ziolkowska, iż była „przedmiotem obrobki, tworzenia, modelowania przez inna,
potezna osobowosc”. I to się dostrzega. Wielbiciele „Szczeniecych lat” i „Ziela na kraterze” nie pomyla się bardzo,
gdy zechca uwierzyc, ze to niemal sam Wielki opowiada barwnie, nie szczedzac
anegdot, o trzech latach ostatnich – bujnych i pracowitych. I schorowanych –
swego zycia”.
(m)
ZWIERCIADLO, 15 stycznia 1976, Nr 3
.
„O
ostatnich latach zycia i tworczosci tworcy „Mobe Cassino” cieplo, serdecznie we
wznowionej ksiazce Aleksandry Ziolkowskiej „Blisko Wankowicza”(...)
Anna
Kornacka, Autoportrety i portrety tworcow, EXPRESS WIECZORNY, 16 stycznia 1989
Nr 1 1
.
„Wankowicz,
choc dozyl poznych lat, zmarl gdy miał 83 czy 84 lata, miał zawsze wokol siebie
liczne grono mlodych twarzy. Dbal oczywiscie o kontakty rodzinne, ale z natury
rzeczy tez samotnial. Natomiast jego dom na Pulawskiej i potem na Studenckiej,
był zawsze pelen ludzi mlodych. Nawet dziecko pani Ziolkowskiej, poczatkowo
sekretarki, a pozniej dobrej pisarki, upamietniajacej tworczy dorobek starego
mistrza, było ważną cząstką tamtego domu, bo jego wlasne wnuki i prawnuki byly
daleko, w Ameryce, bądź mialy już wlasne zycie”. (...)
Aleksander
Malachowski, Surowe prawo zycia, WIADOMOSCI KULTURALNE, 30 czerwca 1996, Nr 26
.
„Aleksandra
Ziolkowska-Boehm w „Blisko Wankowicza” ujawnila jedne, obalajac inne krazacej
juz wówczas anegdoty na temat samego pisarza, jego rodziny, jego relacji z
otoczeniem, wspolpracownikami, jak również ludzmi szerzacymi w tamtych czasach
kulture i odpowiedzialnymi za krzewienie oswiaty”.
Agnieszka
Buda-Rodriquez „Spotkanie z dr Aleksandra Ziolkowska-Boehm”, DZIENNIK, Toronto,
8-14 lutego 2005, Nr 26 (948)
.
„Aleksandra
Ziółkowska-Boehm, sekretarka Wańkowicza, zapamiętała jego rady: powinno się
mieć swoją pasję , znaleźć dziedzinę, w ktorej jest sie ekspertem i o ktorej
chce się wiedziec coraz wiecej”.
Ryszard
Kapuscinski,
(
Bartosz Marzec, ZARYZYKUJ WSZYSTKO, Plus Minus,
RZECZPOSPOLITA, Nr 236, 10 sierpnia 2005, str 7)
.
[Melchior
Wańkowicz:] „Jednak najwieksze blogoslawienstwo to ludzie mi oddani. Historie
mojej nowej Sekretarki - Olenki – Aleksandry Ziolkowskiej Pan zna: „robila ze
mnie” magisterium. Bardziej dociekliwa, poszla inna droga, odwazyla się na
przelamanie konwencji i zazadala rozmowy ze mna. Nie wierze w te prace, wobec
schematu nieszczesnego niewiele można pomoc, ale ta przebila się i tak się
przejela, przyjalem. Tak zaczal się trzeci, nowy watek mojego zycia. Teraz
trzymajac się wybranego tematu, robi z niego doktorat. Pamieta cale olbrzymie
archiwum, ale nade wszystko cenie jej calkowite oddanie tej pracy, tak zupelne,
ze tego za zadne pieniadze nie można osiagnac”.
Krzysztof
Kakolewski : Wankowicz krzepi.
Wywiad-rzeka, Warszawa 1977, str. 122
.
.
„W swej pierwszej książce „Blisko Wańkowicza”,
która momentalnie podbiła czytelników, Oleńka opowiada o dniach
przeżytych z Melchiorem Wańkowiczem wśród pachnących żywicą lasów
nad Liwcem, w domu na Studenckiej, który pisarz zdołał
zbudować na ostatnie lata swego życia. Odbywały się tam spotkania
ze starymi przyjaciółmi, wyprawy na kiermasze łączące, jak wspomni
Oleńka, „wielką radość z wielkim utrudzeniem”. Zakres prac młodziutkiej
magistrantki był olbrzymi – żmudne zbieranie materiałów, obowiązek adiustacji,
nagrywania, przepisywania, porządkowania biblioteki, organizowania archiwum,
czuwania nad obfitą korespondencją. W obu Wańkowiczowskich książkach,
bo obok „Blisko Wańkowicza” pojawi się potężny tom „Na tropach Wańkowicza
po latach”, są wedle autorki „próby poszukiwania prawdy o Wańkowiczu
jako pisarzu i jako człowieku”. To znakomita, wnikliwa
charakterystyka sławnego pisarza, u boku którego życie było
intensywne i różnobarwne. Sędziwy autor „Strzępów epopei” opowiadał Oleńce
o jego trudnościach i bólach, i jak je przezwyciężał. „Chciał
pokazać, że życie nie jest szare ani różowe, że jest często takie,
jakie mu się samemu kolor i sens nada”. Życie w aurze Wańkowicza było
pełne kolorów. Żmudny trud Oleńki, jaki włożyła w ostatnią książkę mistrza
„Karafka La Fontaine’a” został sowicie nagrodzony – Wańkowicz uroczyście
zadedykował jej tę niezwykłą rozprawę między innymi na temat urody języka
polskiego”.
Barbara Wachowicz, Ziele nie zszarzeje, List do Pani Nr 7/8
(236) 2015, str. 28-30. http://www.cultureave.com
*
.
(...)Na
koniec cos milego (dla Pani). Pamieta Pani, jak przywiozla mnie Pani do Mistrza
po jego powrocie z Anglii? Kiedy
zostalem z nim sam na sam, zaczal mowic o Pani. W pewnej chwili powiedzial z
zarliwoscia, jakiej nigdy przedtem u niego nie slyszalem: „Wiedz, ze Olenka to
dla mnie Opatrznosc na te ostatnie lata”.
Jak
stane znowu mocno na nogach (jezeli w ogole to nastapi), to zatelefonuje do
Pani.
MARIAN
BRANDYS,
Warszawa,
27 maja 1987
(caly
list jest w ULICY ZOLWIEGO STRUMIENIA, Wyd. Twój Styl 2004, str . 340)
*
*
(...) Zapis
ostatniego okresu życia mistrza, dokonany przez Aleksandrę i wydany w rok po
jego śmierci w niewielkiej objętościowo książce pt. ”Blisko Wańkowicza”
ogłoszonej przez Wydawnictwo Literackie, był bardzo szczerym i wręcz
zaskakująco wiernym odbiciem wszystkich niepokojów i trudności jej ówczesnego
życia. Będąc tak blisko osoby wyrazistej, ważnej, sławionej przez wielu, i
wkrótce coraz bardziej zależnej od otoczenia, niełatwą podjęła ona rolę. Inna
jest rzecz, że to co mogło było być w dobrym układzie losu dziesięcioleciem,
stało się zaledwie niecałym dwuleciem, odbyło się w piorunującym tempie. Sama
prześledziłam te sprawy jednak z oddali. Pan Wańkowicz złożył mi wizytę tuż po
złamaniu przeze mnie nogi, zapowiadając ją śmiesznym wierszykiem: „Droga Zenko,
z tobą cienko” i zapowiadając, że zawita”„wraz z Oleńką, z pieskiem Dupkiem,
gdy wysiusia się pod słupkiem. Szykuj więc mniej krzywą minę na 17-tą godzinę”.
Przybyli wówczas całą trójką, (mały Dupek był bardzo grzecznym pieskiem),
uroczy i uśmiechnięci i tylko w kuchni Ola szepnęła mi, że właśnie przed
godziną lekarz poinformował mistrza, że jego cierpienia w ostatnim czasie, to
jest po prostu zaawansowany rak żołądka. W roku pańskim siedemdziesiątym
trzecim brzmiało to jeszcze groźniej niż dzisiaj. Mało o tym wtedy
wiedzieliśmy.
Oczywiście
ruszyły badania itd. W szybkim tempie miała miejsce operacja pod Londynem.
Widać było, że Aleksandra zdaje sobie sprawę, iż groźna choroba Mistrza oznacza
też kolejny moment zwrotny w jej życiu. Jedno było pewne, to poczucie, że
spotkała w młodości kogoś tak niepospolitego i bogatego wewnętrznie, kto w
pewnym sensie nadał jej kierunek i wiele nauczył. Kto nakłonił do poszanowania
wielu wartości wyznaczających sens życiu. To się czuje nawet w tej pierwszej
małej książeczce, która z pewnością kosztowała ją wiele łez. Przecież wtedy
żegnała się z życiem w jakimś sensie trudnym, lecz ciekawym i wolnym od
zwykłych trosk. Notuje też wiele swoich uwag o stosunku pana Melchiora do
innych ludzi. Pani Aleksandra w tym czasie bardzo dojrzała, trudne sytuacje
hartują i uczą człowieka najszybciej i najskuteczniej. Ostatni rok życia w
Domeczku był bardzo ciężki. W swej pożegnalnej książce sumuje swe
doświadczenia, przedstawia sposób i rytm pracy mistrza. Istniała opinia, że pan
Melchior był tytanem pracy. Dostajemy opis zwykłej codzienności jeszcze zarówno
w domu na Puławskiej, później podczas czteromiesięcznego letniego pobytu całej
rodziny w Nadliwiu koło Wyszkowa i w końcu w ukończonym Domku na ulicy
Studenckiej w Warszawie. Rozkład dnia od wczesnych godzin śniadaniowych aż po
późną kolację, ściśle wyliczonego czasu na chwilę relaksu, czułości, zwłaszcza
z małym Tomkiem a nieco uzupełnione zbytkami z maleńkim pieskiem Dupkiem, to
wszystko było ściśle określone w planie dnia i przestrzegane co do minuty.
Inaczej być nie mogło. Pisarz dobrze wiedział, jak liczy się jego czas, i umiał
także dokładnie egzekwować czas tych, którzy dla niego pracowali. Pod tym
względem mistrz był nieubłagany.
Tymczasem
życie nie wzięło pod uwagę tych dokładnie przemyślanych planów. Mistrz zmarł w
nocy w szpitalu, na zwykłym łóżku, nie było przy nim nikogo bliskiego i miłego
sercu. Stało się to 10 września 1974 r. Aleksandra pisze o tych chwilach w
sposób przejmujący: ”Jak to - nie żyje?”. Przecież on nie tak chciał, on nie
wiedział, on kazał mi przyjść, zadysponował, co przynieść. Tracił przytomność
nie wiedząc, że to koniec. Życie, które go zawsze słuchało, musiało go słuchać,
teraz nie było mu posłuszne. Wielka walka ze śmiercią, przygotowywana
miesiącami, nie odbyła się”. W tym czasie osoba dla mistrza niewątpliwie
najbliższa, znająca jego upodobania i potrzeby, ale też doświadczająca z jego
strony opieki i wsparcia w trudach bytowania, (do Tomka pan Melchior był
najwyraźniej bardzo przywiązany), patrzy zaskoczona, jak bezwzględnie obeszło
się z nim życie. Jak większość z dokładnych i tak ważnych planów los
rozstrzygnął po swojemu! (...)
Zenona
Macużanka, Niezapomniany Pan Melchior. W 40-lecie smierci Wańkowicza. [w:] Pisarze.pl
http://pisarze.pl/eseje/8324-zenona-macuanka-niezapomniany-pan-melchior.html
*
FRAGMENTY LISTOW:
Dear Aleksandra,
Just a word of congratulation on your very moving and
informative book about Wankowicz. I enjoyed it very much!”
Zbigniew Brzezinski, Dec. 14, 1988, Washington, D.C.
.
„Ksiazeczka
przeesliczna i arcymadra”.
Szymon
Kobylinski, Warszawa, 21 grudnia 1975
.
Droga
Pani Olenko, Dzieki za ksiazke. Jest swietna. Napisana wybornie, znakomicie.
Pomysly jak u Mistrza. Cytaty, listy, stenogramy z tasm, fotografie. Bardzo
dobrze, zdumiewajaco madrze, przeprowadzony zostal watek dostosowywania się
mlodej osoby i dziecka do starego Pana. To wzajemne oswajanie się. (...)
Pieknie i powsciagliwie pokazany moment smierci. Calosc swietna (...)
Aleksander
Malachowski, Obory, 30 stycznia 1976
.
(...)...Ksiazke
przeczytalam jednym tchem. Ilez w niej serca, rozumu i dobroci. Uderza Pani
„rozpisanie się” w jej ciagu: Co za piekna smiala i pelna ludzkiej prawdy
Sylwetka pisarza u konca. Ilez rzeczy także dowiedzialam się o Pani (...). A
swoja droga bardzo „po wankowiczowsku”.(...)
Prof.
Stefania Skwarczynska, Lodz, 18 stycznia 1976
.
(...)
Przychodzila mi wariacka mysl zaproponowac Pani robienie doktoratu pod moim
kierownictwem, ale na razie (o ile Pani nie posiada jeszcze przewodu) trzeba
sprawe odlozyc ad acta. Wszystko to
jednak jest wyrazem mojego podziwu dla Pani ksiazki.
Lacze
wyrazy najglebszego powazania,
Prof.
Konrad Gorski, Torun, 17 luty 1977
.
„Ksiazke
Pani przeczytalem jednym tchem. Jestem pod jej wielkim wrazeniem
Stanislaw
Sniechorski, Warszawea, 5 lutego 1976
.
Jest
urocza, pokazuje Pana Melchiora jako czlowieka wciaz obrotnego i energicznego,
mimo iż już wlasciwie gasl. Duzo anegdot i szczegolow jednajacych serce. (..)
Leslaw
Bartelski, Warszawa, 15 lutego 1976
.
Ksiazke
Pani przeczytalem z duzym zainteresowaniem i mysle, ze będzie miala powodzenie
u czytelnikow. Mnie osobiscie zainteresowala charakterystyka Mela, jaka daje
Pani w ostatnim rozdziale, budujac ja na kontrastach i ambiwalencjach. Taki
wlasnie byl.
Mieczyslaw
Kurzyna, Warszawa, 5 stycznia 1976
.
Ksiazke
przeczytalam z prawdziwym zainteresowaniem, duzo się z niej dowiedzialam, ujal
mnie ton bezpretensjonalny, pelen ciepla.
Krystyna
Goldbergowa, Warszawa, 31 stycznia 1976
.
Czytajac
Twoja ksiazke obiektywnie nie bylam w stanie i to chyba rozumiesz. Za wiele z
tych sprzecznosci, o których piszesz w ostatnim rozdziale (niewatpliwie
najciekawszym z ksiazki, najbardziej tworczym i najdojrzalszym) było w moim
wlasnym zyciu. Ojciec nie miał szczescia do wiernosci ludzi mu bliskich, a moze
i sam nie posiadal cnoty wiernosci, moze zanadto chcial ludzi od siebie
uzalezniac na inne sposoby, moze za wrazliwy był na pochlebstwa. Po smierci
Matki zdawalo mi się, ze jestem jedynym mu wiernym czlowiekiem. Ojciec tez to rozumial i stworzylo to
niezniszczalne wiezy i powiazania w naszym wzajemnym stosunku, pozwalajac nam
jakims cudem przetrwac wszystke trudne burze, ogolne i osobiste. No, ale dlatego
wlasnie czytac obiektywnie jest mi trudno.
Moglabym
się wywinac jakims gladkim, i w pelni zasluzonym, komplementem na temat Twojej
ksiazki, ale nie czulabym się w porzadku zadawalajac się tym tylko. Nie wiem,
czy pamietasz taka rozmowe z Ojcem w Manchester, w ktorej zartobliwie spytalam
(mowilismy chyba o ksiazce Kurzyny, bo to było w okresie perypetii z nia
zwiazanych) czy nie chcialby, żeby ktos napisal jego prawdziwa biografie – tak,
jak naprawde było – ze jeśli ceni sobie swoje zycie, czemu niejednokrotnie
dawal wyraz w tych miesiacach obrachunkow, to nie powinien sie zadawalac
hagiografia. Popatrzyl wtedy na Ciebie i powiedzial „Olenka wie, jaka chcialbym
biografie”. I chyba cos dodal na temat „Wankowicz na tle miedzyepoki”. Dlatego
ucieszylam sie wiadomoscia w Twoim ostatnim liscie, ze Twoja praca doktorska
się posuwa i ze widzisz mozliwosc jej ukazania sie. (...)
Marta Erdman, 13 marca 1976, USA
Marta Erdman, 13 marca 1976, USA
.
„Przeczytalismy
ja jednym tchem (...) Mnie glownie interesuje charakterystyka osobowosci Mela,
widziana przez bliska mu osobe i uczestnika bezposredniego ostatnich lat jego
zycia.
Mel
niewatpliwie byl bardzo trudny do rozumienia i glebszego poznania. Za wyjątkiem
szkolnych lat nie miałem sposobnosci obcowac z nim dluzej, jak sporadycznie po
pare dni, czy kilka godzin.
Miał
zamilowanie draznienia i talent zrazania do siebie i odsuwania ludzi. To nie
ulatwialo poznawania i prowadzilo do pochopnych osadow, zwykle negatywnych.
Mimo tych trudnosci, które mie tez nie pomijaly – nie uleglem tym pozorom i
wyrobilem sobie ocene jego osobowosci jak mi się zdaje obiektywna i wierna. Mel
zreszta cenil sobie w pewnym stopniu fakt, ze mimo napotykanych roznych
antagonizmow, zwlaszcza w ostatnich czasach – zachowalismy dla niego, jak się
sam wyrazil „staly kredyt”.
Tak
było istotnie, ulatwialo i uprzystepnialo wzajemny stosunek. Pozostalismy jego
wiernymi przyjaciolmi, nie mowiac o uczuciach rodzinnych.
Wiernosc
moich ocen potwierdza Pani ksiazka. Charakterystyka jest prawie zbiezna.
Krotkie Pani uwagi na tle opisywanego codziennego zycvia, a zwlaszcza
szczegolowsza i glebsza charakterystyka w ostatnim rozdziale trafnie uwypuklaja
cechy, jakie w nim dominowaly.
Były
w nim sprzecznosci istotne. Ale tez i pozorne, wynikajace z „przekory” i
drazniacej cechy „draznienia” – ale wszystkie miescily się w dwoch zasadniczych
tendencjach: sluzbie Krajowi, Polsce, oraz wlasnemu pisarstwu, a wraz z tym –
potrzeby uznania i powodzenia – w tym drugim tkwil jego egocentryzm.
Reasumujac,
to Pani ksiazka jest na pewno bardzo cennym przyczynkiem dla tych, którzy chca
go poznac i rozumiec, by znalezc obiektywna ocene i jego osoby i jego
pisarskiej tworczosci. Forma, narracja
bardzo przyjemna i ujmujaca zarówno prostota, jak i szczeroscia. Wnikliwe
chwytanie epizodow pozornie błahych, lecz bardzo charakterystycznych. Wiele
fotografii trafnie dobranych (mnie zreszta przewaznie nieznanych) o zyciu i
aktualizuje temat. Raz jeszcze
najserdeczniej dziękujemy,
Lacze
od nas obojga serdeczne pozdrowienia,
Karol
Wankowicz
Londyn
24 luty 1976
.
Dzis
w nocy skonczylam czytanie Pani ksiazeczki – dokumentu o Wankowiczu. Pragne
wyrazic Pani serdeczne podziekowanie za napisanie tego. Poruszylo mnie do
glebi. Dojrzalosc Pani i takt, urokliwosc wzbudzilo we mnie spontaniczny
odruch, by wyrazic to Pani w dostepnej mi formie. Bardzo dziekuje1
Lucyna
Chmielewska, Warszawa, 7 stycznia 1976
.
„Pisze
ten list na goraco, po blyskawicznym przeczytaniu Pani uroczej i wzruszajacej
ksiazeczki. Jest to ksiazka prawdziwa i szczera, i tak ja odbiora czytelnicy.
(...) W Szczecinie stala się rzecz rewelacyjna. „Blisko Wankowicza” zniknela z
polek w nocy, przemyslni ksiegarze rozprowadzili ksiazke pomiedzy swoich
stalych odbiorcow. Ja natomiast wykupilem „caly” naklad, tj 6 egzemplarzy w
kiosku ruchu. Był taki kiosk! Dziwy! Dziwy” (...)
Jerzy
Wisniewski, Szczecin, 10 stycznia 1976
.
Droga
Pani Olenko! Jest wieczór, poniedzialek 23-go grudnia 1996 roku. Jestem w
Poniechówku, w Domku mojej córki Ani, polozonym zdala od innych domów - w
strone łąk nad Karwią. Siegnalem na pólke i pierwsza ksiazka, jaka wzialem do
reki byla Pani "Blisko Wankowicza". Czytalem ja po raz
"enty" pózno w nocy i przezywalem jeszcze raz te smutne ostatnie dni
Mistrza! - Jak pieknie Pani uchwycila Jego postac.
Chcialbym Panstwa u mnie zobaczyc. Jesli
jestescie w kraju.
Spokojnych
swiat i lepszego Nowego Roku zyczy -
Prof. dr Stefan Wesolowski, Warszawa
.
„Bylismy
z moja mama bardzo szczesliwe, gdy ukazaly sie Pani nowe ksiazki.
„Blisko Wankowicza” czytuje kilka razy w roku
tak samo, jak uwielbiam wracac do ulubionego „Tedy i owedy” pisarza”.
Joanna
Nowakowska, 10 pazdziernika 2000, Warszawa
.
„Czytam obecnie "Blisko Wańkowicza", na razie
"zaliczyłem" rozdział o Nadliwiu - miejscu wyjątkowym, urokliwym.
Czar i klimat, którego teraz póżno szukać.
Czytając Pani opowieści momentami ma się wrażenie obcowania z
Pisarzem”.
Krzysztof
Zajaczkowski, Sosnowiec, 26 marca 2005
(cont)
Podzielę się z Panią moim przeżyciem...
Umieranie papieża zastało mnie przy lekturze "Blisko
Wańkowicza". Przerwałem czytanie, przez kilka dni nie byłem w stanie zabrać
się do czytania czegokolwiek....
Gdy, pięć dni po śmierci papieża, wróciłem do lektury, zaczęly się
akurat rozdziały o chorobie Pisarza i następne...
Niesamowite było poznawać to właśnie wtedy.
Z wyrazami szacunku,
Krzysztof Zajączkowski, Sosnowiec, 26 kwietnia 2005
.
„Pełna wrażliwosci, ciekawych uwag relacja
bardzo młodej osoby osoby, która znalazła się w towarzystwie starszego mądrego
człowieka, i umiała i nawiązać z nim kontakt i byc potrzebną i przydatną. Po
latach została jedną z ciekawszych osobowosci pisarskich, autorką wielu
znakomitych książek. Broni i także pisze o Wańkowiczu, gdy jest taka potrzeba,
a więc pozostała lojalna. Ładna rzadka cecha”.
Wictor, 20 lipca 2012. www. Lubimy czytac.pl
.
„Pani Aleksandro,
sięgnąłem do Pani książki "Blisko Wańkowicza". Byłem niezmiernie ciekaw szczegółów z ostatnich lat życia pisarza, ale także początków Pani literackiej drogi. Nie zawiodła mnie Pani w obydwu przypadkach.
Już w pierwszym rozdziale odnalazłem opisy dobrze mi znanych okolic nad Liwcem, co niewatpliwie wywołało emocjonalną więż z treścią książki, tym bardziej, że w wielu miejscach pojawiają sie ludzie znani mi osobiscie. W latach siedemdziesiatych często bywałem w ośrodku PAXowskim w Halinie nad Liwcem, do którego w latach osiemdziesiatych na kolonie jeżdziła moja córka Dominika. Do Halina skręcało się w lewo w Pustych Łąkach. Byłem też w wakacyjnej rezydencji Szymona Kobylinskiego, którego niezwykle ceniłem jako erudytę i mistrza kreski. Sam będąc karykaturzystą, traktowałem Go jako Hetmana Karykaturzystów.
Pani Aleksandro, jednak najwieksze słowa uznania należa się Pani, za tą cudowną zdolność, już na progu literackiej kariery, charakteryzowania swoich bohaterów poprzez cytowanie i ukazywanie w konkretnych sytuacjach. Pani Wańkowicz jest żywy. Odsłania Pani złożoność tej Wielkiej Osobowości w sposób niezwykle subtelny ale i dosadny zarazem. Jednak rozdział ósmy "Jeszcze słów kilka" rzucił mnie na kolana przed Panią. Taka kondensacja przekazu wiedzy o pisarzu, zdobytej w dwuletnim okresie współpracy, ujawnia niezwykły dar obserwacji i zdolności psychoanalizy. Pięć pierwszych stron tego rozdziału to nadzwyczajne skomasowanie informacji o pisarzu. Każde zdanie to osobna charakterystyka, cech, upodobań, zwyczajów i zachowań Mistrza podawana bez upiększeń i bez zbędnych słów.
Pani Aleksandro, nie napisała Pani jak to się stało, że została Pani bliskim współpracownikiem Mistrza Wańkowicza. Tym bardziej, że nie omija Pani tematu poczatkowego wspólnego trudnego doszlifowywania, które stało się Pani sukcesem, przynosząc docenienie przez Mistrza. Czy znaliście się Państwo wcześniej, czy był to przypadek, że weszła Pani w najbliższy krąg osób związanych z Wańkowiczem?
Pani Aleksandro, przywróciła Pani moje wtórne zainteresowanie Wańkowiczem, którego dzieła były już odłożone na najwyższą półkę. Stałem się także Pani czytelnikiem, za co niezmiernie jestem i będę wdzięczny Uli Bogobowicz, o czym zresztą także Ją powiadomię.
Z serdecznymi pozdrowieniami
sięgnąłem do Pani książki "Blisko Wańkowicza". Byłem niezmiernie ciekaw szczegółów z ostatnich lat życia pisarza, ale także początków Pani literackiej drogi. Nie zawiodła mnie Pani w obydwu przypadkach.
Już w pierwszym rozdziale odnalazłem opisy dobrze mi znanych okolic nad Liwcem, co niewatpliwie wywołało emocjonalną więż z treścią książki, tym bardziej, że w wielu miejscach pojawiają sie ludzie znani mi osobiscie. W latach siedemdziesiatych często bywałem w ośrodku PAXowskim w Halinie nad Liwcem, do którego w latach osiemdziesiatych na kolonie jeżdziła moja córka Dominika. Do Halina skręcało się w lewo w Pustych Łąkach. Byłem też w wakacyjnej rezydencji Szymona Kobylinskiego, którego niezwykle ceniłem jako erudytę i mistrza kreski. Sam będąc karykaturzystą, traktowałem Go jako Hetmana Karykaturzystów.
Pani Aleksandro, jednak najwieksze słowa uznania należa się Pani, za tą cudowną zdolność, już na progu literackiej kariery, charakteryzowania swoich bohaterów poprzez cytowanie i ukazywanie w konkretnych sytuacjach. Pani Wańkowicz jest żywy. Odsłania Pani złożoność tej Wielkiej Osobowości w sposób niezwykle subtelny ale i dosadny zarazem. Jednak rozdział ósmy "Jeszcze słów kilka" rzucił mnie na kolana przed Panią. Taka kondensacja przekazu wiedzy o pisarzu, zdobytej w dwuletnim okresie współpracy, ujawnia niezwykły dar obserwacji i zdolności psychoanalizy. Pięć pierwszych stron tego rozdziału to nadzwyczajne skomasowanie informacji o pisarzu. Każde zdanie to osobna charakterystyka, cech, upodobań, zwyczajów i zachowań Mistrza podawana bez upiększeń i bez zbędnych słów.
Pani Aleksandro, nie napisała Pani jak to się stało, że została Pani bliskim współpracownikiem Mistrza Wańkowicza. Tym bardziej, że nie omija Pani tematu poczatkowego wspólnego trudnego doszlifowywania, które stało się Pani sukcesem, przynosząc docenienie przez Mistrza. Czy znaliście się Państwo wcześniej, czy był to przypadek, że weszła Pani w najbliższy krąg osób związanych z Wańkowiczem?
Pani Aleksandro, przywróciła Pani moje wtórne zainteresowanie Wańkowiczem, którego dzieła były już odłożone na najwyższą półkę. Stałem się także Pani czytelnikiem, za co niezmiernie jestem i będę wdzięczny Uli Bogobowicz, o czym zresztą także Ją powiadomię.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Jacek Frankowski, 11 stycznia 2013, Warszawa, www.franek.pol.info.pl
Fragmenty
ksiazki ukazaly się w :
1. POLITYKA,
Nr 2 (932) 11 stycznia 1975, str8; Nr 33 (963)
2. POLITYKA
16 sierpnia 1975
3. STOLICA,
23-30 GRUDNIA 1973
4. SZPILKI Nr 2 (1743) 12 STYCZNIA 1975 STR 3-5
5. EKRAN,
22 grudnia 1974 str 9-10
6. CZAS 25 maja 1975, str 30-31
7. KONTRASTY,
sierpień 1975. str 41-44; listopad 1975, str 37-43
8. MIESIECZNIK
LITERACKI Nr 9/ 1975, str.4-67
9. ZDANIE
Nr 6 (15) czerwiec 1983, str. 41-44
10. ZESZYTY PRASOZNAWCZE, R.XV, Nr 4 (62),
Krakow 1974, str. 87-94
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz