Być może kolejnym rozdziałem biografii książki Melchiora
Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino” będzie jej amerykańskie wydanie –
powiedziała PAP Aleksandra Ziółkowska-Boehm.
PAP: Wydała Pani w Stanach Zjednoczonych książkę o
Melchiorze Wańkowiczu. Teraz idzie Pani za ciosem i stara się o publikację w
USA po angielsku „Bitwy o Monte Cassino”.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Amerykańskie wydawnictwo Lexington Books opublikowało
książkę „Melchior Wańkowicz Poland’s Master of the Written Word”. Książka miała
dwa wydania – w roku 2013 i w 2017, jedno w twardej okładce i drugie w
miękkiej. Jest dostępna w wielu bibliotekach naukowych nie tylko w USA i
Kanadzie, ale także w Nowej Zelandii, Australii, Ekwadorze, Kolumbii, na
Hawajach, Meksyku, w Niemczech, Włoszech.
PAP: Jak do tego doszło?
A.Z-B.: Amerykański
wydawca dość długo zastanawiał się, gdy zaproponowałam książkę o znanym polskim
pisarzu, autorze "Bitwy o Monte Cassino", "Ziela na
kraterze", "Szczenięcych lat". Niestety niewiele mu to mówiło.
Wańkowicz nie był znany w Stanach, nie ukazała się tam żadna z jego książek.
Napisałam do wydawcy o tym, że Wańkowicz był ceniony, popularny, kochany przez
czytelników i to zarówno ze względu na tematykę książek, jak i jego barwną,
wspaniałą osobowość. W tym liście nazwałam go „polskim Hemingwayem”. To
określenie spodobało się wydawcy. Poprosił, bym napisała w książce właśnie o
„polskim Hemingwayu”. Tak też zrobiłam. I książkę tę otwiera – jako przykład
pisarstwa Wańkowicza – tłumaczenie fragmentu „Bitwy o Monte Cassino”, w którym
pisarz przywołuje żołnierzy wszystkich narodowości, które brały udział w tej
bitwie.
PAP: Kto dokonał tego przekładu?
A.Z-B.: Tłumaczem jest
profesor Charles S. Kraszewski. Jego dziadkowie byli emigrantami z Polski.
Profesor jest też poetą, znawcą twórczości T.S. Eliota, autorem książek
eseistycznych, m.in. esejów o Zbigniewie Herbercie. Od lat też zajmuje się
przekładami na język angielski poezji polskiej, czeskiej, słowackiej. Tłumaczy
też z greki i łaciny. Jest autorem przekładu na język angielski „Dziadów” Adama
Mickiewicza. Jego działalność translatorska została uhonorowana w roku 2013
nagrodą londyńskiego Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Dwukrotnie też, z
uwagi na swoją pracę tłumacza, otrzymał stypendium Fulbrighta.
PAP: A zatem fragment „Bitwy o Monte Cassino”
przetłumaczony przez prof. Kraszewskiego zachęcił wydawnictwo Lexington Books?
A.Z-B.: Tak się szczęśliwie
stało. Amerykański wydawca zainteresowany jest publikacją po angielsku „Bitwy o
Monte Cassino”. Czeka na przekład książki. Mam nadzieje, że podtrzyma swoją
propozycję, bo sprawa już ciągnie się już dość długo.
PAP: Dlaczego?
A.Z-B.: Tłumacz rozpoczął
pracę, ale należy z nim podpisać umowę, uzgodnić honorarium. Nie jest ono
wygórowane, w przybliżeniu na złotówki wynosi ok. 40 tys. zł. A przecież „Bitwa
o Monte Cassino” to obszerna książka, wymagająca od tłumacza dużej erudycji,
znajomości historii, tajników reportażu, no i wrażliwości na „wańkowiczowski”
język. Jan Bielatowicz, pisarz emigracyjny, porównywał Wańkowicza do króla
amerykańskich korespondentów wojennych – Ernie Pyle’a, którego korespondencje
drukowało 266 dzienników i 110 tygodników. Bielatowicz pisał, że „dla
Amerykanów wojna to dramaty jednostki, dla nas – dramaty narodu. Książka
Wańkowicza to jest dramat narodu, a żołnierze są tylko statystami, widać ich
jednak w walce bardzo blisko, wyraźnie, prawdziwie”
PAP: Może Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
albo Instytut Książki mogłyby pomóc sprawie przekładu „Bitwy o Monte Cassino”?
A.Z-B.: Pani Minister dr
Magdalena Gawin, historyk, eseistka, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury
i Dziedzictwa Narodowego, która jest wielbicielką twórczości Wańkowicza,
sprzyja serdecznie idei tłumaczenia tej jednej z najbardziej znanych książek
Melchiora Wańkowicza. Na stałe mieszkam w Stanach Zjednoczonych i tam staram
się o obecność polskiej literatury na amerykańskim rynku. Ale nie jestem
zorientowana, jakie kroki należy poczynić, żeby zdobyć fundusze na przekład
„Bitwy o Monte Cassino”, książki, która otworzyła w Polsce nowy rozdział
wielkiego współczesnego reportażu wojennego.
„Bitwą o Monte
Cassino” Wańkowicz wkroczył do polskiej literatury faktu ze swoim
doświadczeniem reporterskim i talentem, dając książkę zupełnie nowatorską.
Tworzył ją, zbierając materiały „na gorąco”, w czasie toczących się przez dwa
tygodnie walk. Dotarł do każdej kompanii, każdego plutonu, weryfikował dane,
sprawdzał w dowództwach, wśród żołnierzy.
Jak wspominał
fotograf Stanisław Gliwa, który robił zdjęcia podczas bitwy, „Wańkowicz pisał
szczegółowo o topografii terenu bitwy, użytych środkach bojowych, planach
strategicznych dowództwa, sam lazł pod ogień, byle tylko osobiście doświadczyć
i na własne oczy zobaczyć walki na pierwszych liniach front”. Gliwa jako
artysta-grafik odegrał też ogromną rolę w powstaniu książki: gromadził
fotografie, odwiedzał wspaniałe zaopatrzone archiwa alianckie, korzystał z
fotografii robionych przy II Korpusie. W sumie Gliwa wybrał około sześć tysięcy
zdjęć i dopiero z nich dokonywał selekcji. Książka tchnie prawdą, choć nie jest
montażem ani relacją, ani zbiorem dokumentów, jest po prostu obrazem wielkiej
bitwy.
PAP: „Bitwa o Monte Cassino” miała wiele wydań i
rozmaicie była przyjmowana, inaczej na emigracji, inaczej w kraju.
A.Z-B.: Szczegółowo
przedstawiam to w opublikowanej przez PIW książce „Wokół Wańkowicza”, która
znajdzie się teraz Targach Książki. To długa historia. Książka przyniosła
pisarzowi sławę, ale też wywołując kontrowersje, przysporzyła wiele goryczy.
Był krytykowany zarówno za skrócone powojenne wydanie w kraju, jak i za
wcześniejsze, emigracyjne.
Wańkowicz wraz z
II Korpusem Wojska Polskiego dotarł do Egiptu, następnie do Włoch, gdzie w
latach 1945-1946 w Rzymie i Mediolanie powstała trzytomowa „Bitwa o Monte
Cassino” wydana przez Wydawnictwo Oddziału Kultury i Prasy II Polskiego
Korpusu. Było to pierwsze, tzw. rzymskie wydanie książki. W PRL po raz pierwszy
książka ze skrótami wydana została w 1957 r. nakładem Ministerstwa Obrony
Narodowej jako „Monte Cassino”, z dodrukiem w 1958 r. Miała wiele wydań: 1972,
1976, 1978, 1984.
Na 25-lecie bitwy,
w 1969 r., wydano skrót w formie małej książki jako „Szkice spod Monte
Cassino”. Książeczka weszła do lektur szkolnych i w latach 1969-1999 miała
dalszych 16 wydań. W 1989 r. w pełnym wydaniu, bez skrótów opublikował ją IW
PAX pod oryginalnym tytułem „Bitwa o Monte Cassino”. Także w 1989 r. wyd. MON
wydało reprint trzytomowego wydania rzymskiego. Najnowsze wydanie ukazało się w
2009 r. roku także bez skrótów w ramach w 16-tomowej serii Dzieł wszystkich
Melchiora Wańkowicza w Wydawnictwie Prószyński i S-ka ze wstępem Normana
Daviesa.
PAP: Wypada, zatem
życzyć, aby do tych losów książki mogła Pani dopisać rozdział amerykański.
Dr Aleksandra
Ziółkowska-Boehm jest polską pisarką, od 1990 r. mieszka w Stanach
Zjednoczonych. W latach 1972-74 była asystentką i sekretarką Melchiora
Wańkowicza; pisarz zadedykował jej „Karafkę La Fontaine’a” i zapisał w
testamencie swoje archiwum. Opublikowała 20 książek w Polsce i 12 w języku
angielskim w Ameryce. Jest m.in. członkiem zarządu powstałej w 2001 r. Fundacji
im. Stefana Korbońskiego w Waszyngtonie i jurorem nagrody literackiej londyńskiego
Związku Pisarzy na Obczyźnie.
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)
Ten, który poprzez swoje wiersze uczył ludzi kochać.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Co jest najważniejsze przy pisaniu wierszy? Jakie Ksiądz ma przesłanie dla młodych poetów?
Ksiądz Jan Twardowski:
Chciałbym im powiedzieć, aby pisali autentycznie, byli takimi, jacy są.
Nie powinni niczego udawać, bo w pisaniu wszystko się obnaża. Można
uniezależnić się od świata z zewnątrz, wznieść się ponad, i robić swoje.
W poezji cenię włąśnie autentyzm, aby nie było zakłamania.
A.Z-B.:O czym – według Księdza – powinno się pisać? Jak dalece sięgać po własną biografię?
Ks.J.T.: O własnym
życiu można pisać wciąż, o dylematach, które się napotyka,
o nie zatraceniu nadziei, o miłości i odpowiedzialności, o zdolności
przebaczania. Anna Kamieńska powiedziała mi kiedyś: „…Droga – tym jest
dla mnie poezja. Zwykła droga mojego życia. W poezji nie ma nic, jeśli
nie ma biografii. W poezji musi być człowiek i jego przeżycia”. Zgadzam
się z nią. Jest masę własnych problemów do rozwiązania, i można je
pokazać także w poezji.
A.Z-B.: A co jest istotą Księdza wierszy?
Ks.J.T.: Myślę, że moja
poezja jest bez erudycji, wielkich słów, ornamentów, dominuje w niej
prostota, zwięzłość i humor. Obce mi są retoryka, dydaktyka i patos.
A.Z-B.: Znani są
księża-poeci, wymieńmy kilku: Karol Wojtyła, Janusz Pasierb, Wacław
Oszajca, Wiesław Niewęgłowski, Janusz Ihnatowicz, Eligiusz Dymowski.
Wiersze księdza czytają dzieci, ludzie młodzi i starsi, wierzący
i niewierzący…
Ks.J.T.: Myślę, że poeta powinien być towarzyszem ludzi wierzących i niewierzących, i szukać tego, co łączy, nie tego, co dzieli.
A.Z-B.: Czy ma Ksiądz swój ulubiony wiersz?
Ks.J.T.: Lubię wszystkie swoje wiersze, kilka szczególnie, np. wiersz „Spotkanie”.
A.Z-B.:Przypomnę fragment:
„… Samotność łączy ciała a dusze cierpienie
Ta jedna chwila
Nie potrzeba więcej…”
Jaką rolę spełnia poezja w Księdza rozumieniu?…
Ks.J.T.: Istnieje
ogólna potrzeba porozumienia się z drugim człowiekiem, i poezja może tę
rolę spełnić. Ja w ogóle jestem małomówny, a w pisaniu chcę się dogadać
z drugim człowiekiem. Gdy piszę wiersz, szukam przyjaciela, i często go
znajduję. Można wierszem poznawać i siebie, i drugiego człowieka.
A.Z-B.:Poeta
Jan Śpiewak napisał już w latach 60., że nie zna współczesnego poety
polskiego, który byłby tak dobry dla ludzi, jak właśnie ksiądz. Mówi,
że księdza szybciej pokochali czytelnicy, niż wydawcy. Teraz wydawcy
prześcigają się w wydawaniu księdza kolejnych tomików wierszy. Poezja
księdza trafia do wszystkich, niezależnie od wieku. Jak dalece cieszą
księdza dowody okazywania sympatii, dobre recenzje, listy czytelników?
Ks.J.T.: Zdaję sobie
sprawę, że moje wiersze weszły pod strzechy i to mnie cieszy. Wzrusza
mnie, że moje wiersze są dobrze przyjmowane, że ludzie piszą do mnie
serdeczne słowa. Lubię dobre słowa na temat swoich wierszy, czytam je
chętnie, wręcz z satysfakcją… Może karmię nimi własną próżność? Jestem
wdzięczny każdemu, kto o mnie pisał.
A.Z-B.:Anna Kamieńska napisała wiersz zadedykowany księdzu „Dom pod dobrą nowiną”, gdzie między innymi:
„…Kapłan dziecięcy karmi z ręki wiersze
co przylatują kiedy chcą jak szpaki…”
Jak powstają księdza wiersze? Czy wiersze Księdza „przylatują kiedy chcą”?
Ks.J.T.: Staram się
pisać codziennie. Wiersze często same do mnie przychodzą. Czasami
wystarczy jakby chwila i rodzi się pomysł, wtedy wiersz powstaje szybko,
jakby od razu. A czasami wolno się pisze. Nie zawsze wiersze sypią się
jak z rękawa, niektóre wymagają wielkiej pracy i czasu. Bywa, że muszę
się nad wierszem namęczyć. Moje życie miałoby inny charakter
bez pisania. Chciałbym wciąż pisać, to jest moje zawsze żywe marzenie.
Uświadamiam sobie, że wiele wierszy nie mam wciąż napisanych.
A.Z-B.:Jakie
uczucie Ksiądz szcególnie ceni? Co się liczy w życiu? Bibliofilsko
wydany przez Książnicę Pomorską w Szczecinie (1997) tomik wierszy nosi
tytuł „Nie bój się kochać” (cytat z wiersza pod tym tytułem:
„a miłość daje to czego nie daje… więcej niż myślisz bo jest cała
Stamtąd…”). Czy właśnie miłość…?
Ks.J.T.: Z uczuć
oczywiście zawsze ważna jest miłość, ale i przyjaźń. Miłość wypala się,
czy też jakby się uspokaja. Uczucie miłości to nie tylko zakochanie.
Dawanie i przyjmowanie w darze drugiego człowieka nie ma wiele wspólnego
z erotyką. Ważne są uczucia serdeczności, przebaczanie. Kochać umie
ten, kto umie przebaczać. Przyjaźń przetrwa życie. Są różne stopnie
przyjaźni. Pisałem już o swoich przyjaźniach i wciąż o nich piszę –
wiem, że ten temat się nie wyczerpie. Miałem piękną przyjaźń z Anną
Kamieńską, jej poezja była wielką, egzystencjalną.
A.Z-B.: Jest książka „Rozmowy pod modrzewiem, ks. Jan Twardowski opowiada, ks. Waldemar Wojdecki notuje” (IW PAX, Warszawa 1999). Ksiądz
Wojdecki był kiedyś księdza uczniem, gdy w 1957 roku ksiądz uczył
języka polskiego. W książce tej jest wiele miejsca na temat przyjaciół
Księdza, wielu z nich to ludzie twórczy. Których pisarzy i którą postać
literacką Ksiądz szczególnie lubi i ceni?
Ks.J.T.: Cenię Hansa
Christiana Andersena, pisałem o nim. Cenię także twórczość
skandynawskiej powieściopisarki Ingrid Undset. Chętnie sięgam także
ogólnie mówiąc po literaturę hiszpańską. Z postaci literackich lubię
sienkiewiczowskiego Zagłobę.
A.Z-B.:Księdza pierwszy niewielki zbiorek wierszy przedwojennych nosił tytuł „Powrót Andersena” (1937), dlaczego właśnie taki tytuł?
Ks.J.T.: Andersenem
zachwycałem się w okresie mojego dzieciństwa, znam wszystkie jego
baśnie, na przykład bardzo lubię opowieść o brzydkim kaczątku.
Wiedziałem, że pochodził z biednej rodziny. Andersen mówi wiele
o cierpieniu, samotności i ludzkiej wierze, która łączy to, co trudne:
pozorny bezsens życia z mądrością i dobrocią Boga. Gdyby nie jego wiara,
Andersen widząc niesprawiedliwość, doszedłby do pesymizmu Kierkegaarda
czy Sartre’a. Nie wiele pisze się o Andersenie – chrześcijaninie,
nie mówi się o Andersena miłości do przyrody, a tymczasem uczy on,
że szczęście można znaleźć wszędzie w rzeczach najprostszych –
w żyjątkach, jak ślimak, łabędź, ropucha, kaczątko, ale i w takich, jak
krzesiwko, kufer, kalosze, pióro, nawet patyk.
A.Z-B.:
Podobnie jest w Księdza wierszach. Annie Bernat („Życie”,
10-12 kwietnia 2004) powiedział Ksiądz: ”W moich wierszach zawsze było
dużo najzwyklejszych, bagatelizowanych często stworzeń i roślin.
Pokrzywa jest jedną z nich, rośnie tak blisko ludzi.”.
Poezja Księdza jest także
bliska dzieciom, z myślą o nich powstały takie tomiki, jak np. „Zeszyt
w kratkę”, „Kasztan dla milionera”, „Patyki i patyczki”, „Kubek z jednym
uchem”. Jak się pisze wiersze dla dzieci?
Ks.J.T.: Wolę pisać dla
dzieci niż dla dorosłych. Dzieci są wdzięcznymi czytelnikami, pamiętają
o mnie, przyznały mi Order Uśmiechu. Literatura dla dzieci
nie odchodzi, powraca w następnych pokoleniach.
Będąc przy temacie dziecka – według mnie
Janusz Korczak – doktor Henryk Goldszmit, zwany powszechnie Starym
Doktorem, był chyba jednym z najserdeczniejszych mędrców, którzy się
pokłonili Dziecku.
A.Z-B.:Janusz
Korczak był także pisarzem dla dzieci, jako autor „Króla Maciusia
Pierwszego”, „Maciusia na bezludnej wyspie”. Kogo z polskich poetów
czy pisarzy ceni Ksiądz szczególnie?
Ks.J.T.: Z polskich
poetów lubię Bolesława Leśmiana, z prozaików na przykład Wańkowicza.
Cenię jego „Monte Cassino”, i lubię „Ziele na kraterze”. Tak Pani bliski
Melchior Wańkowicz był mocno żywą postacią w polskiej rzeczywistości.
Przyjaźniłem się z poetami: Jerzym
Andrzejewskim, Stanisławem Grochowiakiem, Jarosławem Iwaszkiewiczem,
Januszem Pasierbem, Janem Śpiewakiem i wspominaną wcześniej Anną
Kamieńską
Moja przyjaźń z Anną Kamieńską to był
dar od Boga. Gdy Kamieńska zaczęła pisać wiersze religijne i prace
o Biblii („Twarze Księgi”, „Na progu słowa”, „Księga nad Księgami”, „Do
źródeł – przyp. A.Z-B.) były to lata komunizmu i zaprzestano ją drukować
w państwowych oficynach wydawniczych i zauważać jej twórczość.
Do dzisiaj upraszcza się, gdy mówi się o Kamieńskiej jako o poetce
katolickiej. Całość jej poezji odsłania dramat ludzkiej egzystencji,
ale nie jest to widzenie katastroficzne.
A.Z.-B.:Czy Ksiądz miał trudności w okresie komunizmu?
Ks.J.T.: Opowiem Pani
zdarzenie, o którym wcześniej mówiłem księdzu Wojdeckiemu. Jako młodego
księdza ze Żbikowa zabrano mnie do Urzędu Bezpieczeństwa, i zaczęto mi
opowiadać… że nie ma Boga. Wtedy ja powiedziałem – Dowody nie są mi
potrzebne – bo ja Boga widziałem… Zamilkli, jeden z ich wstał
i powiedział:
– Ksiądz jest wolny. Wypuścili mnie i więcej nie wzywali.
Powiedziałem prawdę, bo ja mam wrażenie od zawsze, że Boga widzę.
A.Z-B.:Kamieńska
w swoim „Notatniku” nawiązuje do wspólnych z księdzem rozmów, wędrówek
po cmentarzu Powązkowskim, kazań. Jest słynna fraza wiersza
zadedykowanego Kamieńskiej, którą wszyscy znają, wszyscy rozpoznają:
„Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”.
Ks.J.T.: Pisząc te
słowa nie myślałem o śmierci, Kamieńska wtedy była zdrowa. Pisałem
o odejściu, gdy ktoś inny staje się nam bliższym, z kolei inni
zapominają o nas. W mojej przyjaźni z Kamieńską nastąpił okres, gdy coś
się oddaliło. Ale tak bywa z przyjaźnią, przybiera różne barwy.
Nie można jej utrzymać – i dzięki Bogu – w tej samej tonacji.
Kamieńska odpowiedziała mi wierszem „Puste miejsca”, którego początek brzmi:
„Nikogo nie zdążyłam
Kochać
Choć się tak spieszyłam,
Jakbym musiała kochać
Tylko puste miejsca…”
A.Z-B.:Ponownie
przywołam słowa, które Ksiądz powiedział Annie Bernat: „Dochodzi
do rozstań, bo właśnie się spóźniliśmy z okazywaniem uczuć, nie daliśmy
odczuć bliskiej osobie jak jest ważna i wyjątkowa”.
Swoje wiersze dedykował ksiądz
nie tylko Annie Kamieńskiej, ale i Aleksandrze Iwanowskiej, Barbarze
Arsobie, Zbigniewowi Herbertowi. Niektórzy poeci dedykowali księdzu
wiersze, jak np. Agata Tuszyńska.
Andrzej Sulikowski napisał, że,
“Jeśli wiersze ks. Jana czytać w skrytości, w dniach opuszczenia
i depresji, okaże się, że wyjdziemy stamtąd inni: wewnętrznie
wzmocnieni. Wyrozumiali dla bliźnich, łagodni dla siebie. Gdy dusza
znajduje pokrzepienie, to wszystkie klęski zewnętrzne marnieją, odmładza
się nawet ciało (jak mówią psalmy). (posłowie do: Nie bój się kochać,
Książnica Pomorska 1997)
W wierszach Księdza pełno
gołębi, kruków, gęsi, psów. Pełno roślin, trawy, drzew i pełno różnych
żuków i chrząszczy. Te wiersze są szczególnie bardzo zapamiętywane. Jak
bardzo ksiądz obcuje z przyrodą?
Ks.J.T.: Od dawna
czytuję książki przyrodnicze, zbieram zielniki. Przyroda jest mi bardzo
bliska, nie koniecznie musi być dostojna czy wspaniała. Lubię
na przykład widok ze swojego okna – na modrzew. Jest on rozłożysty,
nie pnie się do nieba, ale skromnie rozkłada gałęzie, daje cień, aby
pod nim można było odpocząć.
Zatrzymując się przy cytacie Sulikowskiego, cieszę się, że moje wiersze mogą kogoś pocieszyć. To duża sprawa.
A.Z-B.:Jak Ksiądz
patrzy z odległości swojego mieszkania w starej Kapelanii przy
Krakowskim Przedmieściu w kościele sióstr wizytek w Warszawie na…
Amerykę?
Ks.J.T.: Gdy byłem
dzieckiem i małym chłopcem – imponowali mi Indianie. Potem Ameryka
kojarzyła się z dobrobytem, dobrze było mieć wujka czy ciocię w Ameryce.
Byłem w Stanach na stypendium Jurzykowskiego i uświadomiłem sobie, jaki
to wielki i skomplikowany kraj.
To stypendium zawdzięczałem Zbigniewowi
Herbertowi. Kiedy przyjechał do Lasek przedstawiciel Fundacji
tej nagrody i pytał Herberta, komu należałoby ją przyznać, ten wysunął
moją kandydaturę. Przyjechałem na dwa tygodnie do Stanów Zjednoczonych
i miałem spotkania z Polonią amerykańską.
A.Z-B.:Ksiądz jest
stale związany z Warszawą. Tutaj urodzony (1 czerwca 1915 roku), tutaj
była nauka w gimnazjum im. Taduesza Czackiego i gazetce gimnazjalnej
„Kuźnia Młodych” miał miejsce Księdza debiut poetycki i prozatorski.
Studia polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim przerwane wojną
(skończone w 1947 roku). W czasie wojny był Ksiądz żołnierzem Armii
Krajowej, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. W 1947 roku nauka
na pierwszym tajnym, Seminarium Duchownym w Warszawie, święcenia
kapłańskie w 1948 roku. W 1959 roku objął Ksiądz stanowisko rektora
kościoła Sióstr Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu i mieszka tu
do dzisiaj. W niewielkim mieszkaniu w drewnianej Kapelanii odwiedza
Księdza wiele osób, jest ono wypełnione pamiątkami, darami. To miejsce
jest niemal rodzinnym miejscem Księdza.
Ks.J.T.: Mój dom
rodzinny przy ulicy Elektoralnej spłonął w czasie Powstania. Jeszcze
chcę dodać, że Jako wikariusz, zaraz po wyświeceniu, pracowałem
w Żbikowie nie tak daleko od Warszawy, blisko Pruszkowa. Poza zajęciami
w Kościele, uczyłem w dwóch szkołach, jedna była dla Dzieci Specjalnej
Troski. Kontakty z dziećmi upośledzonymi umysłowo utrzymuję do dnia
dzisiejszego. Napisałem dla nich wiersz („Do moich uczniów” –A.Z-B.).
W Żbikowie moim pierwszym proboszczem był kanonik Franciszek Dyżewski,
który dużo mówił o Matce Boskiej Częstochowskiej, której był czcicielem.
Organizował piesze pielgrzymki do Częstochowy. Mam kolekcję obrazów
Maryjnych, jak i wiele innych cennych pamiątek. Od Pani dostałem
namalowany na szkle obraz Matki Boskiej indiańskiej ze szkoły
indiańskiej św. Józefa w Chamberlain w Południowej Dakocie. Madonna ma
rysy indiańskie. Jakże jest wzruszający, trzymam go w oknie swojej
sypialni. Wiele tych zgromadzonych pamiątek przypomina mi odeszłych już
na zawsze przyjaciół.
A.Z.-B.: Niektórych zaprzyjaźnionych z Księdzem ludzi już wspomnieliśmy w tym wywiadzie, w książce
„Rozmowy pod modrzewiem” wspomina ksiądz jeszcze innych, na przykład
przyjaciela Warszawy i kolekcjonera Stanisława Szenica, profesora
Wacława Borowego, u którego pisał Ksiądz prace magisterską
na temat Juliusza Słowackiego, Księży: Janusza Pasierba, Jerzy Wolffa,
Jana Zieję. W tym przypominaniu o nich jakby wciąż żyją, jakby śmierć ich całkiem nie zabrała.
Ks.J.T.: Prawdą jest,
że nieobecni są z nami najbliżej, ale po śmierci człowieka zawsze
pozostaje żal, że za mało się okazywało wdzięczności…
Żal, że się za mało kochało
Że się myślało o sobie
Że się już nie zdążyło
Że było za późno…
A.Z-B.: W wierszach Księdza jest także swoiste umiłowanie swojego wyboru życiowego, swojego powołania.
Ks.J.T.: Kapłaństwo
to wielka łaska. W moim życiu cieszę się, że żyłem w okresie pomyślnym
dla Kościoła, w czasie Soboru Watykańskiego II, który ogromnie
rozszerzył spojrzenie na Kościół. I że byłem świadkiem upadku komunizmu,
który wydawał się tak potężny. Mówiono, że upadnie na skutek wielkiej
wojny, a on rozleciał się jak domek z kart. Byłem także świadkiem
wielkich pontyfikatów: Jana XXIII, Pawła VI, Jana Pawła II. Uważam,
że miałem szczęśliwe kapłaństwo.
A.Z-B.: Jak Ksiądz chciałby, by zatytułować nasz wywiad?
Ks.J.T.: Nie lubię
słów: poezja i poeta – jest jakieś zadęcie w tych słowach. Wolę,
by o mnie mówiono: ten, który pisze wiersze. Ja składam, układam
wiersze. Na przykład: Ten, który poprzez swoje wiersze uczy ludzi
kochać… Taki tytuł by mi się podobał.
_______________________________
Rozmowy z księdzem Janem Twardowskim odbyły się w październiku – listopadzie 2003 i w czerwcu – lipcu 2004 w Warszawie.
Wywiad ukazał się w języku
angielskim w „The Polish Review”, New York, Nr 4, 2004 i po polsku
we wrocławskiej „Odrze”, 2005 oraz w „Liście oceanicznym” styczeń 2006.
Nie jest żadnym odkryciem, że na drodze
do NATO Polska nie miała samych sojuszników. Wśród sił, które –
z różnych przyczyn – nie były zachwycone tą perspektywą, znalazła się
część amerykańskich elit politycznych i tamtejszej opinii publicznej.
W przełamywaniu negatywnego stosunku
odegrało rolę wiele osób, znanych i nieznanych. Do tych drugich należy,
niedawno zmarły, Norman Boehm (1938–2016). Ten Amerykanin
o szwedzko-niemieckich korzeniach bezinteresownie i z powodzeniem
włączył się w kampanię na rzecz Polski.
Kim był? Najkrócej – człowiekiem
sukcesu, prywatnie – kuzynem wielkiej aktorki Ingrid Bergman.
Wszechstronnie wykształcony (studia chemiczne i prawnicze), pracował
w charakterze menedżera w koncernach naftowych ARAMCO (Arabian American
Oil Company) w Arabii Saudyjskiej, dla Exxon (Esso) w Anglii, Norwegii
i Teksasie. Zasłynął w 1976 roku wynegocjowaniem największego kontraktu
w historii Esso i Shell, dotyczącego szybów wiertniczych na Morzu
Północnym, na zawrotną ówcześnie kwotę 462 milionów dolarów. Zgodnie
z najlepszą amerykańską tradycją miał też za sobą służbę wojskową, jako
pilot marynarki wojennej.
Szczęśliwym zrządzeniem losu był mężem
Aleksandry Ziółkowskiej, polskiej pisarki, zaangażowanej na rzecz Polski
i Polaków na trudnym amerykańskim terenie. To jej zawdzięczamy,
że Norman stał się – jak napisała – „niemal polskim patriotą”.
Nie znając polskiego, zadał sobie trud poznania i zrozumienia niełatwej
dla obcokrajowca polskiej historii. Wiedza ta stała się solidnym
„oprzyrządowaniem” merytorycznym, gdy zaczynała się Wielka Gra o NATO.
Dodatkowym atutem były jego umiejętności negocjacyjne oraz znajomość
specyfiki amerykańskiego rynku politycznego z jego mechanizmami
i niuansami.
Kluczowe znaczenie dla decyzji USA o przyjęciu Polski miał Senat. Autor Polskiej drogi do NATO (Wrocław
2006) Jan Nowak–Jeziorański szacował, że około 1/3 amerykańskich
senatorów stoi po przeciwnej stronie barykady. Aleksandra i Norman Boehm
odegrali istotną rolę w ich reorientacji. Akcja polegała na zasypywaniu
biur senatorskich listami i interwencjami. Norman Boehm wykorzystywał
również media, w tym lokalne, co zmuszało indagowanych polityków
do wyjaśnień.
Działania o charakterze lobbingowym
przebiegały dwutorowo. Z jednej strony wywierano nacisk na polityków,
z drugiej – na wyborców. Tych drugich należało przekonać i pozyskać dla
sprawy polskiej, by z kolei oddziaływali na swoich senatorów, stanowych
i federalnych. Nowak–Jeziorański nazwał obrazowo tę technikę „masażem
przez wyborców”. Zaangażowanie Normana wyraziście podsumował, jako wręcz
nieprawdopodobną skuteczność. – Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem –
napisał w prywatnym liście do Aleksandry Ziółkowskiej–Boehm.
Warto zaznaczyć, że Norman Boehm
do końca życia pozostał człowiekiem skromnym, ciepłym, powściągliwym
i nie chwalił się swoimi dokonaniami na rzecz Polski, a było ich więcej.
Takich przyjaciół brak najbardziej. Zawsze i wszędzie.
MUZEUM ARMII KRAJOWEJ
im. gen. Emila Fieldorfa “Nila”
w Krakowie
ul. Wita Stwosza 12, 31-511
Kraków
tel. 12 41 00 770
fax: 12 41 00 760
e-mail: biuro/@/muzeum-ak.pl
Spotkanie z Aleksandrą
Ziółkowską-Boehm
5 maja 2012 r. w Muzeum AK odbyła
się promocja książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm pt. “Lepszy dzień nie
przyszedł już”. Na publikację składają się trzy opowieści o losach rodzin
zamieszkujących przed II wojną światową Kresy Wschodnie. Książka zawiera wiele
niepublikowanych archiwaliów i fotografii, a korzystanie z niej jest bardzo
ułatwione ze względu na solidnie opracowany indeks biograficzny.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest
doktorem nauk humanistycznych, absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego. Była
asystentką Melchiora Wańkowicza (1892-1974), a następnie redaktorką jego dzieł.
Jako pisarka i eseistka wydała osiemnaście książek autorskich i szereg
artykułów. Książki A. Ziółkowskiej można podzielić na kilka rodzajów: związane
z osobą Wańkowicza (np. “Blisko Wańkowicza”), nawiązujące do najnowszej
historii Polski (np. “Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża”),
te, których tematyka oscyluje wokół Stanów Zjednoczonych i Kanady (np. “Otwarta
rana Ameryki”) oraz kilka, które wymykają się jednoznacznym klasyfikacjom (np.
“On the Road with Suzy. From Cat to Companion”). Autorka, która od lat mieszka
na stałe w Stanach Zjednoczonych, należy do ZAiKS-u, Stowarzyszenia Pisarzy
Polskich, Związku Polskich Pisarzy na Obczyźnie, Fundacji Kościuszkowskiej,
Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce oraz amerykańskiego Pen-Clubu.
Wizyta w Muzeum AK jest kolejną w
trakcie literackiego tourne autorki “Dworu w Kraśnicy i Hubalowego demona”.
Spotkania z czytelnikami w ramach promocji książki pt. “Lepszy dzień nie
przyszedł już” miały swój początek w nowojorskiej siedzibie Instytutu Józefa
Piłsudskiego w Ameryce. W kraju Aleksandra Ziółkowska-Boehm gościła niedawno na
Warszawskich Targach Książki oraz w Muzeum Niepodległości. W najbliższych
dniach planowane są kolejne spotkania autorskie, m. in. już 17 maja w
warszawskim oddziale stowarzyszenia “Wspólnota Polska”.
Spotkanie w Muzeum AK zgromadziło
Kombatantów, przedstawicieli organizacji patriotycznych i niepodległościowych,
nauczycieli, artystów i szereg innych osób. W auli znaleźli się m.in. dr
Tadeusz Antoni Kisielewski, autor serii poczytnych książek na temat katastrofy
w Gibraltarze, Janusz Paluch, dyrektor Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w
Krakowie, Zdzisława Górska poetka oraz Małgorzata Piera pisarka a także Anna
Komorowska i Marek Maciołowski z Fundacji im. Stefana Korbońskiego.
Literacką promocję prowadził
Artur Jachna, pracownik merytoryczny Muzeum AK. Zadał on Aleksandrze
Ziółkowskiej-Boehm szereg pytań, rozpoczynając od pierwszych doświadczeń
literackich, związanych z osobą Melchiora Wańkowicza a także o plany co do
losów archiwum pisarza, będącego w posiadaniu prelegentki. Dalej rozmowa zeszła
na temat książek poświęconych niełatwym losom Polaków w czasie II wojny
światowej. Autorka omówiła wybrane wątki poruszone w promowanej książce pt.
“Lepszy dzień nie przyszedł już”, co sprowokowało prowadzącego do pytań o to
jak powstawały poprzednie publikacje pisarki oraz o realia rynku wydawniczego w
Stanach Zjednoczonych. A. Jachna zwrócił też uwagę na obecność życiorysu męża
pani Aleksandry, Normana Boehma w książce Jana Nowaka Jeziorańskiego pt.
“Polska droga do NATO”. Pytanie to spowodowało lawinę wspomnień i refleksji
dotyczących wybitnych Polaków w Stanach Zjednoczonych. Autorka “Na tropach
Wańkowicza” wielu z nich poznała osobiście. Spośród szeregu wątków, które
przewinęły się w trakcie dyskusji warto wyróżnić sprawę listów Zofii
Korbońskiej do męża Stefana, które znajdują się w posiadaniu prelegentki oraz
znajomość A. Ziółkowskiej-Boehm z Gen. Donaldem J. Kutyną, wybitnym lotnikiem
amerykańskim polskiego pochodzenia.