czwartek, 29 października 2020

Bitwa o Monte Cassino tlumaczenie PAP






Polacy na frontach II wojny światowej
A. Ziółkowska-Boehm: Amerykanie zainteresowani wydaniem „Bitwy o Monte Cassino” Wańkowicza
PUBLIKACJA: 19.05.2019 Kultura i sztuka

 
Aleksandra Ziółkowska-Boehm. Fot. Andrzej Bernat
Być może kolejnym rozdziałem biografii książki Melchiora Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino” będzie jej amerykańskie wydanie – powiedziała PAP Aleksandra Ziółkowska-Boehm.
PAP: Wydała Pani w Stanach Zjednoczonych książkę o Melchiorze Wańkowiczu. Teraz idzie Pani za ciosem i stara się o publikację w USA po angielsku „Bitwy o Monte Cassino”.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Amerykańskie wydawnictwo Lexington Books opublikowało książkę „Melchior Wańkowicz Poland’s Master of the Written Word”. Książka miała dwa wydania – w roku 2013 i w 2017, jedno w twardej okładce i drugie w miękkiej. Jest dostępna w wielu bibliotekach naukowych nie tylko w USA i Kanadzie, ale także w Nowej Zelandii, Australii, Ekwadorze, Kolumbii, na Hawajach, Meksyku, w Niemczech, Włoszech.
PAP: Jak do tego doszło?
A.Z-B.: Amerykański wydawca dość długo zastanawiał się, gdy zaproponowałam książkę o znanym polskim pisarzu, autorze "Bitwy o Monte Cassino", "Ziela na kraterze", "Szczenięcych lat". Niestety niewiele mu to mówiło. Wańkowicz nie był znany w Stanach, nie ukazała się tam żadna z jego książek. Napisałam do wydawcy o tym, że Wańkowicz był ceniony, popularny, kochany przez czytelników i to zarówno ze względu na tematykę książek, jak i jego barwną, wspaniałą osobowość. W tym liście nazwałam go „polskim Hemingwayem”. To określenie spodobało się wydawcy. Poprosił, bym napisała w książce właśnie o „polskim Hemingwayu”. Tak też zrobiłam. I książkę tę otwiera – jako przykład pisarstwa Wańkowicza – tłumaczenie fragmentu „Bitwy o Monte Cassino”, w którym pisarz przywołuje żołnierzy wszystkich narodowości, które brały udział w tej bitwie.
PAP: Kto dokonał tego przekładu?
A.Z-B.: Tłumaczem jest profesor Charles S. Kraszewski. Jego dziadkowie byli emigrantami z Polski. Profesor jest też poetą, znawcą twórczości T.S. Eliota, autorem książek eseistycznych, m.in. esejów o Zbigniewie Herbercie. Od lat też zajmuje się przekładami na język angielski poezji polskiej, czeskiej, słowackiej. Tłumaczy też z greki i łaciny. Jest autorem przekładu na język angielski „Dziadów” Adama Mickiewicza. Jego działalność translatorska została uhonorowana w roku 2013 nagrodą londyńskiego Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Dwukrotnie też, z uwagi na swoją pracę tłumacza, otrzymał stypendium Fulbrighta.
PAP: A zatem fragment „Bitwy o Monte Cassino” przetłumaczony przez prof. Kraszewskiego zachęcił wydawnictwo Lexington Books?
A.Z-B.: Tak się szczęśliwie stało. Amerykański wydawca zainteresowany jest publikacją po angielsku „Bitwy o Monte Cassino”. Czeka na przekład książki. Mam nadzieje, że podtrzyma swoją propozycję, bo sprawa już ciągnie się już dość długo.
PAP: Dlaczego?
A.Z-B.: Tłumacz rozpoczął pracę, ale należy z nim podpisać umowę, uzgodnić honorarium. Nie jest ono wygórowane, w przybliżeniu na złotówki wynosi ok. 40 tys. zł. A przecież „Bitwa o Monte Cassino” to obszerna książka, wymagająca od tłumacza dużej erudycji, znajomości historii, tajników reportażu, no i wrażliwości na „wańkowiczowski” język. Jan Bielatowicz, pisarz emigracyjny, porównywał Wańkowicza do króla amerykańskich korespondentów wojennych – Ernie Pyle’a, którego korespondencje drukowało 266 dzienników i 110 tygodników. Bielatowicz pisał, że „dla Amerykanów wojna to dramaty jednostki, dla nas – dramaty narodu. Książka Wańkowicza to jest dramat narodu, a żołnierze są tylko statystami, widać ich jednak w walce bardzo blisko, wyraźnie, prawdziwie”
PAP: Może Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego albo Instytut Książki mogłyby pomóc sprawie przekładu „Bitwy o Monte Cassino”?
A.Z-B.: Pani Minister dr Magdalena Gawin, historyk, eseistka, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, która jest wielbicielką twórczości Wańkowicza, sprzyja serdecznie idei tłumaczenia tej jednej z najbardziej znanych książek Melchiora Wańkowicza. Na stałe mieszkam w Stanach Zjednoczonych i tam staram się o obecność polskiej literatury na amerykańskim rynku. Ale nie jestem zorientowana, jakie kroki należy poczynić, żeby zdobyć fundusze na przekład „Bitwy o Monte Cassino”, książki, która otworzyła w Polsce nowy rozdział wielkiego współczesnego reportażu wojennego.
„Bitwą o Monte Cassino” Wańkowicz wkroczył do polskiej literatury faktu ze swoim doświadczeniem reporterskim i talentem, dając książkę zupełnie nowatorską. Tworzył ją, zbierając materiały „na gorąco”, w czasie toczących się przez dwa tygodnie walk. Dotarł do każdej kompanii, każdego plutonu, weryfikował dane, sprawdzał w dowództwach, wśród żołnierzy.
Jak wspominał fotograf Stanisław Gliwa, który robił zdjęcia podczas bitwy, „Wańkowicz pisał szczegółowo o topografii terenu bitwy, użytych środkach bojowych, planach strategicznych dowództwa, sam lazł pod ogień, byle tylko osobiście doświadczyć i na własne oczy zobaczyć walki na pierwszych liniach front”. Gliwa jako artysta-grafik odegrał też ogromną rolę w powstaniu książki: gromadził fotografie, odwiedzał wspaniałe zaopatrzone archiwa alianckie, korzystał z fotografii robionych przy II Korpusie. W sumie Gliwa wybrał około sześć tysięcy zdjęć i dopiero z nich dokonywał selekcji. Książka tchnie prawdą, choć nie jest montażem ani relacją, ani zbiorem dokumentów, jest po prostu obrazem wielkiej bitwy.
PAP: „Bitwa o Monte Cassino” miała wiele wydań i rozmaicie była przyjmowana, inaczej na emigracji, inaczej w kraju.
A.Z-B.: Szczegółowo przedstawiam to w opublikowanej przez PIW książce „Wokół Wańkowicza”, która znajdzie się teraz Targach Książki. To długa historia. Książka przyniosła pisarzowi sławę, ale też wywołując kontrowersje, przysporzyła wiele goryczy. Był krytykowany zarówno za skrócone powojenne wydanie w kraju, jak i za wcześniejsze, emigracyjne.
Wańkowicz wraz z II Korpusem Wojska Polskiego dotarł do Egiptu, następnie do Włoch, gdzie w latach 1945-1946 w Rzymie i Mediolanie powstała trzytomowa „Bitwa o Monte Cassino” wydana przez Wydawnictwo Oddziału Kultury i Prasy II Polskiego Korpusu. Było to pierwsze, tzw. rzymskie wydanie książki. W PRL po raz pierwszy książka ze skrótami wydana została w 1957 r. nakładem Ministerstwa Obrony Narodowej jako „Monte Cassino”, z dodrukiem w 1958 r. Miała wiele wydań: 1972, 1976, 1978, 1984.
Na 25-lecie bitwy, w 1969 r., wydano skrót w formie małej książki jako „Szkice spod Monte Cassino”. Książeczka weszła do lektur szkolnych i w latach 1969-1999 miała dalszych 16 wydań. W 1989 r. w pełnym wydaniu, bez skrótów opublikował ją IW PAX pod oryginalnym tytułem „Bitwa o Monte Cassino”. Także w 1989 r. wyd. MON wydało reprint trzytomowego wydania rzymskiego. Najnowsze wydanie ukazało się w 2009 r. roku także bez skrótów w ramach w 16-tomowej serii Dzieł wszystkich Melchiora Wańkowicza w Wydawnictwie Prószyński i S-ka ze wstępem Normana Daviesa.
PAP: Wypada, zatem życzyć, aby do tych losów książki mogła Pani dopisać rozdział amerykański.
Dr Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest polską pisarką, od 1990 r. mieszka w Stanach Zjednoczonych. W latach 1972-74 była asystentką i sekretarką Melchiora Wańkowicza; pisarz zadedykował jej „Karafkę La Fontaine’a” i zapisał w testamencie swoje archiwum. Opublikowała 20 książek w Polsce i 12 w języku angielskim w Ameryce. Jest m.in. członkiem zarządu powstałej w 2001 r. Fundacji im. Stefana Korbońskiego w Waszyngtonie i jurorem nagrody literackiej londyńskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie.
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)


Ten, który poprzez swoje wiersze uczył ludzi kochać.



Ksiądz Jan Twardowski, fot. Elżbieta Lempp, culture.pl
Ksiądz Jan Twardowski, fot. Elżbieta Lempp, culture.pl

Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Co jest najważniejsze przy pisaniu wierszy? Jakie Ksiądz ma przesłanie dla młodych poetów?
Ksiądz Jan Twardowski: Chciałbym im powiedzieć, aby pisali autentycznie, byli takimi, jacy są. Nie powinni niczego udawać, bo w pisaniu wszystko się obnaża. Można uniezależnić się od świata z zewnątrz, wznieść się ponad, i robić swoje. W poezji cenię włąśnie autentyzm, aby nie było zakłamania.
A.Z-B.: O czym – według Księdza – powinno się pisać? Jak dalece sięgać po własną biografię?
Ks.J.T.: O własnym życiu można pisać wciąż, o dylematach, które się napotyka, o nie zatraceniu nadziei, o miłości i odpowiedzialności, o zdolności przebaczania. Anna Kamieńska powiedziała mi kiedyś: „…Droga – tym jest dla mnie poezja. Zwykła droga mojego życia. W poezji nie ma nic, jeśli nie ma biografii. W poezji musi być człowiek i jego przeżycia”. Zgadzam się z nią. Jest masę własnych problemów do rozwiązania, i można je pokazać także w poezji.
A.Z-B.: A co jest istotą Księdza wierszy?
Ks.J.T.: Myślę, że moja poezja jest bez erudycji, wielkich słów, ornamentów, dominuje w niej prostota, zwięzłość i humor. Obce mi są retoryka, dydaktyka i patos.
A.Z-B.: Znani są księża-poeci, wymieńmy kilku: Karol Wojtyła, Janusz Pasierb, Wacław Oszajca, Wiesław Niewęgłowski, Janusz Ihnatowicz, Eligiusz Dymowski. Wiersze księdza czytają dzieci, ludzie młodzi i starsi, wierzący i niewierzący…
Ks.J.T.: Myślę, że poeta powinien być towarzyszem ludzi wierzących i niewierzących, i szukać tego, co łączy, nie tego, co dzieli.
A.Z-B.: Czy ma Ksiądz swój ulubiony wiersz?
Ks.J.T.: Lubię wszystkie swoje wiersze, kilka szczególnie, np. wiersz „Spotkanie”.
A.Z-B.: Przypomnę fragment: 
„… Samotność łączy ciała a dusze cierpienie
Ta jedna chwila
Nie potrzeba więcej…”
Jaką rolę spełnia poezja w Księdza rozumieniu?… 
Ks.J.T.: Istnieje ogólna potrzeba porozumienia się z drugim człowiekiem, i poezja może tę rolę spełnić. Ja w ogóle jestem małomówny, a w pisaniu chcę się dogadać z drugim człowiekiem. Gdy piszę wiersz, szukam przyjaciela, i często go znajduję. Można wierszem poznawać i siebie, i drugiego człowieka.
A.Z-B.: Poeta Jan Śpiewak napisał już w latach 60., że nie zna współczesnego poety polskiego, który byłby tak dobry dla ludzi, jak właśnie ksiądz. Mówi, że księdza szybciej pokochali czytelnicy, niż wydawcy. Teraz wydawcy prześcigają się w wydawaniu księdza kolejnych tomików wierszy. Poezja księdza trafia do wszystkich, niezależnie od wieku. Jak dalece cieszą księdza dowody okazywania sympatii, dobre recenzje, listy czytelników? 
Ks.J.T.: Zdaję sobie sprawę, że moje wiersze weszły pod strzechy i to mnie cieszy. Wzrusza mnie, że moje wiersze są dobrze przyjmowane, że ludzie piszą do mnie serdeczne słowa. Lubię dobre słowa na temat swoich wierszy, czytam je chętnie, wręcz z satysfakcją… Może karmię nimi własną próżność? Jestem wdzięczny każdemu, kto o mnie pisał.
A.Z-B.: Anna Kamieńska napisała wiersz  zadedykowany księdzu „Dom pod dobrą nowiną”, gdzie między innymi: 
„…Kapłan dziecięcy karmi z ręki wiersze
co przylatują kiedy chcą jak szpaki…”
Jak powstają księdza wiersze? Czy wiersze Księdza „przylatują kiedy chcą”?  
Ks.J.T.: Staram się pisać codziennie. Wiersze często same do mnie przychodzą. Czasami wystarczy jakby chwila i rodzi się pomysł, wtedy wiersz powstaje szybko, jakby od razu. A czasami wolno się pisze. Nie zawsze wiersze sypią się jak z rękawa, niektóre wymagają wielkiej pracy i czasu. Bywa, że muszę się nad wierszem namęczyć. Moje życie miałoby inny charakter bez pisania. Chciałbym wciąż pisać, to jest moje zawsze żywe marzenie. Uświadamiam sobie, że wiele wierszy nie mam wciąż napisanych.
A.Z-B.: Jakie uczucie Ksiądz szcególnie ceni? Co się liczy w życiu? Bibliofilsko wydany przez Książnicę Pomorską w Szczecinie (1997) tomik wierszy nosi tytuł „Nie bój się kochać”  (cytat z wiersza pod tym tytułem: „a miłość daje to czego nie daje… więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd…”). Czy właśnie miłość…? 
Ks.J.T.: Z uczuć oczywiście zawsze ważna jest miłość, ale i przyjaźń. Miłość wypala się, czy też jakby się uspokaja. Uczucie miłości to nie tylko zakochanie. Dawanie i przyjmowanie w darze drugiego człowieka nie ma wiele wspólnego z erotyką.  Ważne są uczucia serdeczności, przebaczanie. Kochać umie ten, kto umie przebaczać. Przyjaźń przetrwa życie. Są różne stopnie przyjaźni. Pisałem już o swoich przyjaźniach i wciąż o nich piszę – wiem, że ten temat się nie wyczerpie. Miałem piękną przyjaźń z Anną Kamieńską, jej poezja była wielką, egzystencjalną.
A.Z-B.:  Jest książka „Rozmowy pod modrzewiem, ks. Jan Twardowski opowiada, ks. Waldemar Wojdecki notuje” (IW PAX, Warszawa 1999). Ksiądz Wojdecki był kiedyś księdza uczniem, gdy w 1957 roku ksiądz uczył języka polskiego. W książce tej jest wiele miejsca na temat przyjaciół Księdza, wielu z nich to ludzie twórczy. Których pisarzy i którą postać literacką Ksiądz szczególnie lubi i ceni?
Ks.J.T.: Cenię Hansa Christiana Andersena, pisałem o nim. Cenię także twórczość skandynawskiej powieściopisarki Ingrid Undset. Chętnie sięgam także ogólnie mówiąc po literaturę hiszpańską.  Z postaci literackich lubię sienkiewiczowskiego Zagłobę.
A.Z-B.: Księdza pierwszy niewielki zbiorek wierszy przedwojennych nosił tytuł „Powrót Andersena” (1937), dlaczego właśnie taki tytuł?
Ks.J.T.: Andersenem zachwycałem się w okresie mojego dzieciństwa, znam wszystkie jego baśnie, na przykład bardzo lubię opowieść o brzydkim kaczątku. Wiedziałem, że pochodził z biednej rodziny. Andersen mówi wiele o cierpieniu, samotności i ludzkiej wierze, która łączy to, co trudne: pozorny bezsens życia z mądrością i dobrocią Boga. Gdyby nie jego wiara, Andersen widząc niesprawiedliwość, doszedłby do pesymizmu Kierkegaarda czy Sartre’a. Nie wiele pisze się o Andersenie – chrześcijaninie, nie mówi się o Andersena miłości do przyrody, a tymczasem uczy on, że szczęście można znaleźć wszędzie w rzeczach najprostszych – w żyjątkach, jak ślimak, łabędź, ropucha, kaczątko, ale i w takich, jak krzesiwko, kufer, kalosze, pióro, nawet patyk.
A.Z-B.: Podobnie jest w Księdza wierszach. Annie Bernat („Życie”, 10-12 kwietnia 2004) powiedział Ksiądz: ”W moich wierszach zawsze było dużo najzwyklejszych, bagatelizowanych często stworzeń i roślin. Pokrzywa jest jedną z nich, rośnie tak blisko ludzi.”.
     Poezja Księdza jest także bliska dzieciom, z myślą o nich powstały takie tomiki, jak np. „Zeszyt w kratkę”, „Kasztan dla milionera”, „Patyki i patyczki”, „Kubek z jednym uchem”.  Jak się pisze wiersze dla dzieci?
Ks.J.T.: Wolę pisać dla dzieci niż dla dorosłych. Dzieci są wdzięcznymi czytelnikami, pamiętają o mnie, przyznały mi Order Uśmiechu. Literatura dla dzieci nie odchodzi, powraca w następnych pokoleniach.
Będąc przy temacie dziecka – według mnie Janusz Korczak  – doktor Henryk Goldszmit, zwany powszechnie Starym Doktorem, był chyba jednym z najserdeczniejszych mędrców, którzy się pokłonili Dziecku.
A.Z-B.: Janusz Korczak był także pisarzem dla dzieci, jako autor „Króla Maciusia Pierwszego”, „Maciusia na bezludnej wyspie”. Kogo z polskich poetów czy pisarzy ceni Ksiądz szczególnie?
Ks.J.T.: Z polskich poetów lubię Bolesława Leśmiana, z prozaików na przykład Wańkowicza. Cenię jego „Monte Cassino”, i lubię „Ziele na kraterze”. Tak Pani bliski Melchior Wańkowicz był mocno żywą postacią w polskiej rzeczywistości.
Przyjaźniłem się z poetami: Jerzym Andrzejewskim, Stanisławem Grochowiakiem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Januszem Pasierbem, Janem Śpiewakiem i wspominaną wcześniej Anną Kamieńską
Moja przyjaźń z Anną Kamieńską to był dar od Boga. Gdy Kamieńska zaczęła pisać wiersze religijne i prace o Biblii („Twarze Księgi”, „Na progu słowa”, „Księga nad Księgami”, „Do źródeł – przyp. A.Z-B.) były to lata komunizmu i zaprzestano ją drukować w państwowych oficynach wydawniczych i zauważać jej twórczość. Do dzisiaj upraszcza się, gdy mówi się o Kamieńskiej jako o poetce katolickiej. Całość jej poezji odsłania dramat ludzkiej egzystencji, ale nie jest to widzenie katastroficzne.
A.Z.-B.: Czy Ksiądz miał trudności w okresie komunizmu?
Ks.J.T.: Opowiem Pani zdarzenie, o którym wcześniej mówiłem księdzu Wojdeckiemu. Jako młodego księdza ze Żbikowa zabrano mnie do Urzędu Bezpieczeństwa, i zaczęto mi opowiadać… że nie ma Boga. Wtedy ja powiedziałem – Dowody nie są mi potrzebne – bo ja Boga widziałem… Zamilkli, jeden z ich wstał i powiedział:
– Ksiądz jest wolny. Wypuścili mnie i więcej nie wzywali.
Powiedziałem prawdę, bo ja mam wrażenie od zawsze, że Boga widzę.
A.Z-B.: Kamieńska w swoim „Notatniku” nawiązuje do wspólnych z księdzem rozmów, wędrówek po cmentarzu Powązkowskim, kazań. Jest słynna fraza wiersza zadedykowanego Kamieńskiej, którą wszyscy znają, wszyscy rozpoznają: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”.
Ks.J.T.: Pisząc te słowa nie myślałem o śmierci, Kamieńska wtedy była zdrowa. Pisałem o odejściu, gdy ktoś inny staje się nam bliższym, z kolei inni zapominają o nas. W mojej przyjaźni z Kamieńską nastąpił okres, gdy coś się oddaliło. Ale tak bywa z przyjaźnią, przybiera różne barwy. Nie można jej utrzymać – i dzięki Bogu – w tej samej tonacji.
Kamieńska odpowiedziała mi wierszem „Puste miejsca”, którego początek brzmi:
„Nikogo nie zdążyłam
Kochać
Choć się tak spieszyłam,
Jakbym musiała kochać
Tylko puste miejsca…”
A.Z-B.: Ponownie przywołam słowa, które Ksiądz powiedział Annie Bernat: „Dochodzi do rozstań, bo właśnie się spóźniliśmy z okazywaniem uczuć, nie daliśmy odczuć bliskiej osobie jak jest ważna i wyjątkowa”.
     Swoje wiersze dedykował ksiądz nie tylko Annie Kamieńskiej, ale i Aleksandrze Iwanowskiej, Barbarze Arsobie, Zbigniewowi Herbertowi. Niektórzy poeci dedykowali księdzu wiersze, jak np. Agata Tuszyńska.
     Andrzej Sulikowski napisał, że, “Jeśli wiersze ks. Jana czytać w skrytości, w dniach opuszczenia i depresji, okaże się, że wyjdziemy stamtąd inni: wewnętrznie wzmocnieni. Wyrozumiali dla bliźnich, łagodni dla siebie. Gdy dusza znajduje pokrzepienie, to wszystkie klęski zewnętrzne marnieją, odmładza się nawet ciało (jak mówią psalmy). (posłowie do:  Nie bój się kochać, Książnica Pomorska 1997)
     W wierszach Księdza pełno gołębi, kruków, gęsi, psów. Pełno roślin, trawy, drzew i pełno różnych żuków i chrząszczy. Te wiersze są szczególnie bardzo zapamiętywane. Jak bardzo ksiądz obcuje z przyrodą?
Ks.J.T.: Od dawna czytuję książki przyrodnicze, zbieram zielniki. Przyroda jest mi bardzo bliska, nie koniecznie musi być dostojna czy wspaniała. Lubię na przykład widok ze swojego okna – na modrzew. Jest on rozłożysty, nie pnie się do nieba, ale skromnie rozkłada gałęzie, daje cień, aby pod nim można było odpocząć.
 Zatrzymując się przy cytacie Sulikowskiego, cieszę się, że moje wiersze mogą kogoś pocieszyć. To duża sprawa.
A.Z-B.: Jak Ksiądz patrzy z odległości swojego mieszkania w starej Kapelanii przy Krakowskim Przedmieściu w kościele sióstr wizytek w Warszawie na… Amerykę?
Ks.J.T.: Gdy byłem dzieckiem i małym chłopcem – imponowali mi Indianie. Potem Ameryka kojarzyła się z dobrobytem, dobrze było mieć wujka czy ciocię w Ameryce. Byłem w Stanach na stypendium Jurzykowskiego i uświadomiłem sobie, jaki to wielki i skomplikowany kraj.
To stypendium zawdzięczałem Zbigniewowi Herbertowi. Kiedy przyjechał do Lasek przedstawiciel Fundacji tej nagrody i pytał Herberta, komu należałoby ją przyznać, ten wysunął moją kandydaturę. Przyjechałem na dwa tygodnie do Stanów Zjednoczonych i miałem spotkania z Polonią amerykańską.
A.Z-B.: Ksiądz jest stale związany z Warszawą. Tutaj urodzony (1 czerwca 1915 roku), tutaj była nauka w gimnazjum im. Taduesza Czackiego i gazetce gimnazjalnej „Kuźnia Młodych” miał miejsce Księdza debiut poetycki i prozatorski. Studia polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim przerwane wojną (skończone w 1947 roku). W czasie wojny był Ksiądz żołnierzem Armii Krajowej, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. W 1947 roku nauka na pierwszym tajnym, Seminarium Duchownym w Warszawie, święcenia kapłańskie w 1948 roku. W 1959 roku objął Ksiądz stanowisko rektora kościoła Sióstr Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu i mieszka tu do dzisiaj.  W niewielkim mieszkaniu w drewnianej Kapelanii odwiedza Księdza wiele osób, jest ono wypełnione pamiątkami, darami. To miejsce jest niemal rodzinnym miejscem Księdza.
Ks.J.T.: Mój dom rodzinny przy ulicy Elektoralnej spłonął w czasie Powstania. Jeszcze chcę dodać, że Jako wikariusz, zaraz po wyświeceniu, pracowałem w Żbikowie nie tak daleko od Warszawy, blisko Pruszkowa. Poza zajęciami w Kościele, uczyłem w dwóch szkołach, jedna była dla Dzieci Specjalnej Troski. Kontakty z dziećmi upośledzonymi umysłowo utrzymuję do dnia dzisiejszego. Napisałem dla nich wiersz („Do moich uczniów” –A.Z-B.). W Żbikowie moim pierwszym proboszczem był kanonik Franciszek Dyżewski, który dużo mówił o Matce Boskiej Częstochowskiej, której był czcicielem. Organizował piesze pielgrzymki do Częstochowy. Mam kolekcję obrazów Maryjnych, jak i wiele innych cennych pamiątek. Od Pani dostałem namalowany na szkle obraz Matki Boskiej indiańskiej ze szkoły indiańskiej św. Józefa w Chamberlain w Południowej Dakocie. Madonna ma rysy indiańskie. Jakże jest wzruszający, trzymam go w oknie swojej sypialni. Wiele tych zgromadzonych pamiątek przypomina mi odeszłych już na zawsze przyjaciół.
A.Z.-B.: Niektórych zaprzyjaźnionych z Księdzem ludzi już wspomnieliśmy w tym wywiadzie,  w książce „Rozmowy pod modrzewiem” wspomina ksiądz jeszcze innych, na przykład przyjaciela Warszawy i kolekcjonera Stanisława Szenica, profesora Wacława Borowego, u którego pisał Ksiądz prace magisterską na temat Juliusza Słowackiego,  Księży: Janusza Pasierba, Jerzy Wolffa, Jana Zieję. W tym przypominaniu o nich jakby wciąż żyją, jakby śmierć ich całkiem nie zabrała.
Ks.J.T.:  Prawdą jest, że nieobecni są z nami najbliżej, ale po śmierci człowieka zawsze pozostaje żal, że za mało się okazywało wdzięczności…
Żal, że się za mało kochało
Że się myślało o sobie
Że się już nie zdążyło
Że było za późno…
A.Z-B.: W wierszach Księdza jest także swoiste umiłowanie swojego wyboru życiowego, swojego powołania.
Ks.J.T.: Kapłaństwo to wielka łaska. W moim życiu cieszę się, że żyłem w okresie pomyślnym dla Kościoła, w czasie Soboru Watykańskiego II, który ogromnie rozszerzył spojrzenie na Kościół. I że byłem świadkiem upadku komunizmu, który wydawał się tak potężny. Mówiono, że upadnie na skutek wielkiej wojny, a on rozleciał się jak domek z kart. Byłem także świadkiem wielkich pontyfikatów: Jana XXIII, Pawła VI, Jana Pawła II. Uważam, że miałem szczęśliwe kapłaństwo.
A.Z-B.: Jak Ksiądz chciałby, by zatytułować nasz wywiad?
Ks.J.T.: Nie lubię słów: poezja i poeta – jest jakieś zadęcie w tych słowach. Wolę, by o mnie mówiono: ten, który pisze wiersze. Ja składam, układam wiersze. Na przykład: Ten, który poprzez swoje wiersze uczy ludzi kochać… Taki tytuł by mi się podobał.
 _______________________________
Rozmowy z księdzem Janem Twardowskim odbyły się w październiku – listopadzie 2003 i w czerwcu – lipcu 2004 w Warszawie.
Wywiad ukazał się w języku angielskim w „The Polish Review”, New York, Nr 4, 2004 i po polsku we wrocławskiej „Odrze”, 2005 oraz w „Liście oceanicznym” styczeń 2006.




Cichy bohater

Aleksandra Ziółkowska-Boehm i Nrman Boehm, Warszawa, fot. arch. rodzinne.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm i Norman Boehm, Warszawa, fot. arch. rodzinne.

Nie jest żadnym odkryciem, że na drodze do NATO Polska nie miała samych sojuszników. Wśród sił, które – z różnych przyczyn – nie były zachwycone tą perspektywą, znalazła się część amerykańskich elit politycznych i tamtejszej opinii publicznej.
W przełamywaniu negatywnego stosunku odegrało rolę wiele osób, znanych i nieznanych. Do tych drugich należy, niedawno zmarły, Norman Boehm (1938–2016). Ten Amerykanin o szwedzko-niemieckich korzeniach bezinteresownie i z powodzeniem włączył się w kampanię na rzecz Polski.
Kim był? Najkrócej – człowiekiem sukcesu, prywatnie – kuzynem wielkiej aktorki Ingrid Bergman. Wszechstronnie wykształcony (studia chemiczne i prawnicze), pracował w charakterze menedżera w koncernach naftowych ARAMCO (Arabian American Oil Company) w Arabii Saudyjskiej, dla Exxon (Esso) w Anglii, Norwegii i Teksasie. Zasłynął w 1976 roku wynegocjowaniem największego kontraktu w historii Esso i Shell, dotyczącego szybów wiertniczych na Morzu Północnym, na zawrotną ówcześnie kwotę 462 milionów dolarów. Zgodnie z najlepszą amerykańską tradycją miał też za sobą służbę wojskową, jako pilot marynarki wojennej.
Szczęśliwym zrządzeniem losu był mężem Aleksandry Ziółkowskiej, polskiej pisarki, zaangażowanej na rzecz Polski i Polaków na trudnym amerykańskim terenie. To jej zawdzięczamy, że Norman stał się – jak napisała – „niemal polskim patriotą”. Nie znając polskiego, zadał sobie trud poznania i zrozumienia niełatwej dla obcokrajowca polskiej historii. Wiedza ta stała się solidnym „oprzyrządowaniem” merytorycznym, gdy zaczynała się Wielka Gra o NATO. Dodatkowym atutem były jego umiejętności negocjacyjne oraz znajomość specyfiki amerykańskiego rynku politycznego z jego mechanizmami i niuansami.
Kluczowe znaczenie dla decyzji USA o przyjęciu Polski miał Senat. Autor Polskiej drogi do NATO (Wrocław 2006) Jan Nowak–Jeziorański szacował, że około 1/3 amerykańskich senatorów stoi po przeciwnej stronie barykady. Aleksandra i Norman Boehm odegrali istotną rolę w ich reorientacji. Akcja polegała na zasypywaniu biur senatorskich listami i interwencjami. Norman Boehm wykorzystywał również media, w tym lokalne, co zmuszało indagowanych polityków do wyjaśnień.
Działania o charakterze lobbingowym przebiegały dwutorowo. Z jednej strony wywierano nacisk na polityków, z drugiej – na wyborców. Tych drugich należało przekonać i pozyskać dla sprawy polskiej, by z kolei oddziaływali na swoich senatorów, stanowych i federalnych. Nowak–Jeziorański nazwał obrazowo tę technikę „masażem przez wyborców”. Zaangażowanie Normana wyraziście podsumował, jako wręcz nieprawdopodobną skuteczność. – Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem – napisał w prywatnym liście do Aleksandry Ziółkowskiej–Boehm.
Warto zaznaczyć, że Norman Boehm do końca życia pozostał człowiekiem skromnym, ciepłym, powściągliwym i nie chwalił się swoimi dokonaniami na rzecz Polski, a było ich więcej. Takich przyjaciół brak najbardziej. Zawsze i wszędzie.
BM
Ministerstwo Obrony Narodowej
źródło:

Spotkanie autorskie Muzeum Armii Krajowej w Krakowie

 

https://muzeum-ak.pl/wydarzenia/spotkanie-z-aleksandra-ziolkowska-boehm/

MUZEUM ARMII KRAJOWEJ
im. gen. Emila Fieldorfa “Nila”
w Krakowie

ul. Wita Stwosza 12, 31-511 Kraków

tel. 12 41 00 770
fax: 12 41 00 760

e-mail: biuro/@/muzeum-ak.pl

 

Spotkanie z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm

 

5 maja 2012 r. w Muzeum AK odbyła się promocja książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm pt. “Lepszy dzień nie przyszedł już”. Na publikację składają się trzy opowieści o losach rodzin zamieszkujących przed II wojną światową Kresy Wschodnie. Książka zawiera wiele niepublikowanych archiwaliów i fotografii, a korzystanie z niej jest bardzo ułatwione ze względu na solidnie opracowany indeks biograficzny.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest doktorem nauk humanistycznych, absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego. Była asystentką Melchiora Wańkowicza (1892-1974), a następnie redaktorką jego dzieł. Jako pisarka i eseistka wydała osiemnaście książek autorskich i szereg artykułów. Książki A. Ziółkowskiej można podzielić na kilka rodzajów: związane z osobą Wańkowicza (np. “Blisko Wańkowicza”), nawiązujące do najnowszej historii Polski (np. “Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża”), te, których tematyka oscyluje wokół Stanów Zjednoczonych i Kanady (np. “Otwarta rana Ameryki”) oraz kilka, które wymykają się jednoznacznym klasyfikacjom (np. “On the Road with Suzy. From Cat to Companion”). Autorka, która od lat mieszka na stałe w Stanach Zjednoczonych, należy do ZAiKS-u, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Związku Polskich Pisarzy na Obczyźnie, Fundacji Kościuszkowskiej, Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce oraz amerykańskiego Pen-Clubu.

Wizyta w Muzeum AK jest kolejną w trakcie literackiego tourne autorki “Dworu w Kraśnicy i Hubalowego demona”. Spotkania z czytelnikami w ramach promocji książki pt. “Lepszy dzień nie przyszedł już” miały swój początek w nowojorskiej siedzibie Instytutu Józefa Piłsudskiego w Ameryce. W kraju Aleksandra Ziółkowska-Boehm gościła niedawno na Warszawskich Targach Książki oraz w Muzeum Niepodległości. W najbliższych dniach planowane są kolejne spotkania autorskie, m. in. już 17 maja w warszawskim oddziale stowarzyszenia “Wspólnota Polska”.

Spotkanie w Muzeum AK zgromadziło Kombatantów, przedstawicieli organizacji patriotycznych i niepodległościowych, nauczycieli, artystów i szereg innych osób. W auli znaleźli się m.in. dr Tadeusz Antoni Kisielewski, autor serii poczytnych książek na temat katastrofy w Gibraltarze, Janusz Paluch, dyrektor Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie, Zdzisława Górska poetka oraz Małgorzata Piera pisarka a także Anna Komorowska i Marek Maciołowski z Fundacji im. Stefana Korbońskiego.

Literacką promocję prowadził Artur Jachna, pracownik merytoryczny Muzeum AK. Zadał on Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm szereg pytań, rozpoczynając od pierwszych doświadczeń literackich, związanych z osobą Melchiora Wańkowicza a także o plany co do losów archiwum pisarza, będącego w posiadaniu prelegentki. Dalej rozmowa zeszła na temat książek poświęconych niełatwym losom Polaków w czasie II wojny światowej. Autorka omówiła wybrane wątki poruszone w promowanej książce pt. “Lepszy dzień nie przyszedł już”, co sprowokowało prowadzącego do pytań o to jak powstawały poprzednie publikacje pisarki oraz o realia rynku wydawniczego w Stanach Zjednoczonych. A. Jachna zwrócił też uwagę na obecność życiorysu męża pani Aleksandry, Normana Boehma w książce Jana Nowaka Jeziorańskiego pt. “Polska droga do NATO”. Pytanie to spowodowało lawinę wspomnień i refleksji dotyczących wybitnych Polaków w Stanach Zjednoczonych. Autorka “Na tropach Wańkowicza” wielu z nich poznała osobiście. Spośród szeregu wątków, które przewinęły się w trakcie dyskusji warto wyróżnić sprawę listów Zofii Korbońskiej do męża Stefana, które znajdują się w posiadaniu prelegentki oraz znajomość A. Ziółkowskiej-Boehm z Gen. Donaldem J. Kutyną, wybitnym lotnikiem amerykańskim polskiego pochodzenia.

tekst Artur Jachna
fot. Karol Kowalski