piątek, 31 grudnia 2021

Michał Bukowski MOJA MAMA ANTONINA londyński PRZEGLAD LITERACKI

PAMIĘTNIK LITERACKI, Londyn, grudzień 2021, s. 262-263 Michał Bukowski DRZEWO ZOSTAJE. O TEKŚCIE ALEKSANDRY ZIÓŁKOWSKIEJ-BOEHM ........................................................................................................................................................... Swoistym niebezpieczeństwen dla tekstów wspomnieniowych, koncentrujących się nie na wydarzeniach historycznych, lecz na życiu prywatnym i na doświadczeniach czy przeżyciach osobistych autora czy autorki takich wspomnień, jest przekroczenie subtelnej, niewidzialnej granicy między nieuchronną immanentną dla takich tekstów, intymnością a boleśnie brutalnym ekshibicjonizmem. Tekst Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm MOJA MAMA ANTONINA. ŁÓDZKIE WSPOMNIENIA, zamieszczony w tomie LXI (czerwiec 2021) „Pamiętnika Literackiego”, czytałem z rosnącym wzruszeniem, walczącym o prymat z rosnącym podziwem. Podziw – bo Autorka tak pięknie, tak osobiście i tak serdecznie, a jednocześnie tak niebanalnie potrafiła podzielić się z czytelnikami swoimi najbardziej prywatnymi odczuciami w relacjach z matką i szerzej – z rodzicami. Wzruszenie – bo czytając ten tekst odnajdywałem coraz to kolejne paralele między losami Autorki i moimi własnymi, a przecież każdy los jest indywidualny i niepowtarzalny... ...i było tak, jakbym- zaproszony do jej pokoju- siedział tam wśród bliskich Autorki i, niespiesznie popijając kawę, gawędził z nią i z nimi o różnych sprawach. ........................................................................................................................................................... Teksty wspomnieniowe tego typu pozostają zwykle jednowywmiarowe – przede wszystkim opisują one owe prywatne wydarzenia czy osobiste przeżycia, czasem może i uwzględniają oraz opiszą kontekst lokalny czy historyczny, rzadko kiedy natomiast tekst taki doświadczeniom i przeżyciom osobistym autora czy autorki potrafi nadać szerszy, nie wahałbym się powiedzieć – ogólnoludzki, wymiar. Tekst Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm jest takim właśnie rzadkim przypadkiem wspomnień, które w swoim drugim, ważniejszym wymiarze są głęboką refleksją wykraczajacą poza jednostkowe doświadczenie Autorki. I ta właśnie refleksja była też jedną z przyczyn mojego wzruszenia... Tak, nie każdy z nas doświadczył losu emigranta, ale przecież każdy z nas miał rodziców i każdy kiedyś stawał wobec konieczności wyboru własnej drogi – droga prowadziła w przyszłość, a rodzice zostawali gdzieś z tyłu. Czasem tylko na innej ulicy, czy w innej dzielnicy w tym samym mieście, ale czasem własna droga wymagała wyjazdu – do innego miasta czy wręcz za granicę. Czy bliską, czy daleką, czy tylko za góry, czy też aż za ocean, czy wtedy, kiedy granice dzieliły narody, a na połączenie telefoniczne czekało się godzinami, czy teraz, gdy są komórki, WhatsAppy, Skype i Zoom – emocjonalnie nie miało to i nie ma większego znaczenia, i wybór taki zawsze ciąży potem pytaniem, powracającym do końca życia: czy mogło być inaczej? Czy powinno było być inaczej? Gdzie i kiedy jest moment na rachunek strat i zysków – na ukojenie świadomością, że alternatywy nie było? Albo, że z dostępnych wtedy wariantów wybrany został jednak wariant per saldo najlepszy? ...................................................................................................................................................... Aleksandra Ziółkowska-Boehm nie stawia tych pytań wprost – nie stawia ich wprost , ale poszczególnymi faktami ze swoich wspomnień i kontekstem tych faktów jakby prowadziła czytelnika do takich pytań tak, jakby wiedziała, że wprost stawiać ich nie ma po co, bo mało kto z nas tak mądry, by na takie pytania dać satysfakcjonującą odpowiedź. Każdy los jest przecież zawsze indywidualny i niepowtarzalny, nawet jeśli tak wiele podobieństwa między losami Autorki a moimi losami... ...ptaki zawsze odlatują, a drzewa zawsze zostają... ........................................................................................................................................................ Michał Bukowski, Wiedeń, październik 2021

czwartek, 4 listopada 2021

Elżbieta Nowak RODZINNA IZBA PAMIĘCI

ELŻBIETA NOWAK Rodzinna izba pamięci NIEDZIELA - Nr 31 - sierpień 2021 ** Właściwie to powinnam ten felieton zatytułować: „Gorący Sierpień”. Tyle skojarzeń! Powstanie Warszawskie, Bitwa Warszawska, Wołyń, Solidarność, tuż tuż II Wojna światowa… co więcej trzeba? Oczywiście tylko te najważniejsze rocznice, najbardziej „żywe”, chciałam ukazać na początku. Ale przecież i wcześniejsze lata… ** Książka Pani Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, pod tytułem: „Lepszy dzień nie przyszedł już” wyszła prawie 10 lat temu, i wciąż jest aktualna. Jest to opowieść, a właściwe trzy opowieści, o losach rodzin mieszkających przed II wojną światową na Polskich Kresach Wschodnich. Zaś tłem wydarzeń: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz, Monte Cassino, a także wojenne i powojenne skupiska polskie w Iranie, Afryce Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, a nawet w przedwojennej Mandżurii. Parę niezłych filmów można by nakręcić w oparciu o te historie! ** Co ciekawe – jak sama Autorka powiedziała na spotkaniu z Czytelnikami – to ci wszyscy ludzie, bohaterowie jej książki, choć przeszli wiele tragicznych wydarzeń w swoim życiu, nigdy do nikogo nie mieli o to pretensji. Swój los przyjmowali z godnością i odwagą. „Piękni ludzie” – tak ich nazwala. ** Nie ma chyba polskiej rodziny, w której nie byłoby krwawych śladów tych historycznych wydarzeń. W każdym polskim domu można by założyć Rodzinną Izbę Pamięci. Z punktami na mapie globu, gdzie byli lub są rozsiani nasi bliscy… Byłam na tym spotkaniu w Domu „Wspólnoty Polskiej” na Krakowskim Przedmieściu. Sala powoli zapełniała się ludźmi. W miarę wypełniania się, słuchając szmeru rozmów, z każdą chwilą czułam że zanurzam się w jakiejś znanej mi atmosferze z dawnych lat, z dzieciństwa. Elegancja, dyskrecja i wysoka kultura osobista to nie były w tym miejscu słowa puste. Już zapomniałam przez ostatnie lata, jak to wygląda. I przyszli mi na pamięć ci wszyscy wujowie i ciotki, serdeczność i ciepło płynące od nich. Znów przez moment jakbym była u siebie… To w takich polskich domach powinny powstać Domowe Izby Pamięci. Jeśli w mojej rodzinie i kręgu przyjaciół byli: cioteczny dziadek który zginał w Katyniu, ciocia która przeżyła obóz niemiecki i wracała do Kraju przez Szwecję, stryj zginął walcząc w RAF-ie i leży gdzieś na ziemi niemieckiej, przeżyliśmy Pruszków, wuj który przeszedł od Leniono do Berlina słuchał potem na cała ulicę „Tu mówi Londyn”, „przyszywana” ciotka pochodziła z Wołynia i była już sama na świecie z wiadomych powodów, na Zamku w Lublinie zamordowano męża biskiej znajomej rodziny, rezydowali u nas Węgrzy w czasie okupacji niemieckiej, i przechowywali się AK-owcy z Warszawy, wuj dowodził Kampinosem, chrzestny był Hubalczykiem, inny wuj z Andersem dotarł aż do Anglii skąd przez długie lata bał się przyjechać do Kraju (sic!), kuzyni i przyjaciele poginęli w Powstaniu Warszawskim, i jeszcze wiele innych losów… I już nie wspominam lat powojennych, tak trudnych, gdy zasadą było od dzieciństwa: „Nie mów w szkole co się dzieje w domu”. I te zakazane wyrazy ** Wtedy to nawet na konkretne nazwiska obowiązywał „zapis”, ograniczający życiowe wybory. Czasami, w chwilach przygnębienia wydaje mi się, że ten zapis obowiązuje nadal, lecz chyba się mylę? ** Ale też z takich rodzin nie zapisywano się do partii, nie szukano karier za wszelką cenę, a wiara patronowała życiowym wyborom. Oddawano z zaciśniętymi zębami to co cesarskie cesarzowi… I wbrew wszystkiemu życie płynęło w nadziei, że jeszcze będzie lepiej. Jeszcze powrócą szczęśliwe chwile. Z czasem i tak bywało. ** Szczególnie gdy słyszę tłumnie wyśpiewywane Powstańcze Pieśni na Placu Piłsudskiego w sierpniowy wieczór, to serce mi rośnie! ** Elżbieta Nowak

poniedziałek, 6 września 2021

LISTY ULICA ŻÓŁWIEGO STRUMIENIA

Aleksandra Ziółkowska-Boehm ULICA ŻółWIEGO STRUMIENIA Warszawa, Dom Książki 1995 ISBN 8390035855 ******************************************************************************************************************************** FRAGMENTY LISTOW ******************************************************************************************************************************** "Lezy przeczytana ksiazka (czytalam ja wlasciwie przez jedna noc i przedpoludnie ciurkiem). Dawno nie zdarzylo mi sie to, jak za dawnych lat! (...). Szczerze powiedziawszy, kreci mi sie w glowie. Ulica Zólwiego Strumienia, to ksiazka o której sie nie mówi, ale którÿ sie czyta... W podobnym transie czytalam pamietniki M. Eliadego m.in. "Zapowiedz równonocy". Podczas lektury ksiazki przezywalam swoiste deja vu. Tak jakby czesc opisywanych stanów przydarzyla sie mnie. (...) Takich ksiazek szczerych, otwartych bardzo nam w kraju brakuje..." Hanna Karas, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Twoja Ameryka jest ludzka, usmiechnieta, wypelniona praca i perspektywicznymi planami, jest przepelniona optymizmem i mysla o drugim czlowieku. Nasza Ameryka, ta którÿ my widzimy przez perspektywe nazewnictwa sklepów, prymitywnego nasladownictwa, jest skarlala. Przed nia niby sie bronimy. Ale my ja pojmujemy chyba powierzchownie. Widzimy bogactwo ale bez pracy i etosu pracy. Widzimy Ameryke jako kraj dorobkiewiczów, ludzi niedouczonych, nietowarzyskich i goniacych za pieniedzmi. Przed tym sie bronimy. Ale taka Ameryke pokazuja nam publikatory. Czesto ksiazki ludzi, którzy tam siedza i przesmiewaja sie teraz z Polaków (np. "Wakacjuszka" czy "Szczuropolacy"). A Twoja Ameryka podobaÿ sie moze, ale tylko ludziom z pasja, chcacych cos osiagnac, cos dac z siebie. ... (...) A poza tym bardzo podoba mi sie konwencja ksiazki. Dziennik biezacy - i retrospektywa..." Janusz Paluch, Kraków ******************************************************************************************************************************** "Nareszcie ksiazka prawdziwie olenkocentryczna, gdzie mamy co prawda, jak Pan Bóg przykazal, realiów swiatowych mrowie, ale w opowiesciach konkretnej Olenki...(...). Jest to ksiazka w istocie tomkocentryczna, bo zaprawde Kwiczol jest tu, jakze slusznie, najpozytywniejszym bohaterem, odnosnikiem wszelkich wartosci, miernikiem zdarzen, trafnie dobranym osrodkiem uczuciowym i emocjonalnym.(...) Tomek sie jawi przede wszystkim dobry, a to komplement najszczytniejszy z mozliwych, zwlaszcza dzis - a ponadto od malego madry zyciowo i sercowo. Jego zgorszenie, iz babcia mogla posadzac o cos tak blahego, jak zachwycenie sie dziewczecym fartuszkiem, gdy w istocie zafascynowaly malca OCZY kolezanki, to migaweczka nad wyraz wymowna. I fakt, ze to powiedzial, korygujac przodkinie... (...) Zarazem jego losy, rozpostarte po mnóstwie krain i szkól, jednoczesnie zaliczanych "w cuglach", sa swietnym leitmotivem calej narracji. Cos rosnie i dojrzewa wraz z tym chlopakiem, cos sie spelnia i czyni coraz bogatsze duchowo. (...) W ogóle, okazuje sie, ze jestes wyraznie i magnesem i katalizatorem ludzkiej dobroci. To "Lubię przyjaciól" arcymadre i uniwersalne motto miedzyludzkich, pozytywnych zwiazków, doskonale rzecz oddaje. (...) Twoja ksiazka i ukazuje i podkresla te bezinteresownosc dzialan w dobroci, Tomkiem ukoronowanej" Szymon Kobylinski, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Czytam Pani piekna ksiazke, Wankowicz bylby z niej zadowolony. Nigdy nie zapomne tego, co powiedzial mi na krótko przed smiercia: Olenka to dla mnie dar Opatrznosci". Marian Brandys, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Ksiazka ta nie jest podobna do innych analogicznych publikacji. Spostrzezenie to u progu lektury denerwuje, a potem przychodzi refleksja, ze to wlasciwie dobrze, bo dotychczasowe sposoby pisania odpowiadaly minionemu swiatu, Pani zas próbuje ukazal swiat nowy poplatany - do niczego dawnego niepodobny. I znajduje dla niego wlasciwy wyraz. Nastepna zaleta, nie spotykana na ogól, to doskonaly obiektywizm - Pani potrafi relacjonowac rzeczywistosc, której Pani jest rzecznikiem a czasem nawet ofiara w sposób doskonale rzeczowy, z zawieszeniem wszelkiego subiektywizmu, zarazem tego intelektualnego, dazacego do wyjasnienia prawidlowosci i slady zjawisk, jak tez subiektywnego, bo przeciez Pani jest czastka tego swiata. W wyniku tego ksiazka Pani jest bezcennym dokumentem historycznym ukazujacym ludzi i zderzenia nastepujacych srodowisk: swiat "prowincjonalny" pierwszych lat PRL, swiat Warszawy ostatnich lat PRL i srodowisko emigracji polskiej na drugiej pólkuli. Nie wiem, której z tych czesci ksiazki Pani zawdzieczam wiecej, bo pierwszej duzo, bo warszawiance ukazala Pani swiat polskiej prowincji, drugiej, bo pozwolila Pani spojrzen krytycznie na swiat Warszawy i zobaczyc slabosci i slabostki tego srodowiska. Ale najwiecej zawdzieczam "emigracyjnym" partiom ksiazki - ukazala mi Pani ogrom i znaczenie tego problemu, nauczyla mnie Pani rozumiec i wspólczuc temu swiatu dobrowolnych lub niedobrowolnych tulaczy. Slowem nauczyla mnie Pani dostrzegac i rozumiec rózne oblicza polskosci. Dziekuje Pani za to jak najserdeczniej. Prof. dr Janina Kulczycka-Saloni, Uniwersytet Warszawski ******************************************************************************************************************************** "Twoje opowiadania i opisy wciagaja glebia przezyc i szczeroscia uczuc. Styl piekny, czysty, oddajacy uroki zycia z okresu dziecinstwa, mlodosci i dojrzalego zaangazowania. Kazdy, kto czyta te ksiazke, bedzie przezywal na nowo swoje koleje zycia i równoczesnie bedzie jeszcze wiecej cenil sobie dar zycia, wierzyc w jego sens i pragnac zamienic ten skarb w owocowanie dla innnych. Tak bardzo ludziom, zwlaszcza mlodym, potrzeba nowej odwagi i motywacji, aby zyc i aby pozytecznie zyc, aby cos wielkiego w codziennej walce osiagac dla siebie i innych. Wierze,ze Twoje dzielenie sie doswiadczeniami zycia bedzie inspiracja dla wielu mlodych serc poszukujacych wielkiego spelnienia..." ks.Henryk Kietlinski, Warszawa, oo.Pallotyni ******************************************************************************************************************************** "Lezac jeszcze przed porodem na patologii ciazy przeczytalam "Ulice Zólwiego Strumienia". Artur wchl onal ksiazke zanim jeszcze zdazyla Pani powrócic do Stanów, a ja, goniona praca magisterska, odkladalam tÿ przyjemnosc na pózniej. Ksiazka ta potwierdzil a moje domniemania o Pani, od których w obserwacji podczas spotkania z Pania nie moglam sie uchronic. Cieplo i subtelnosc bijace z Pani wypowiedzi, slów zostala przeze mnie odnaleziona w ksiazce. (...) Sama oczekujaca dziecka i moze dlatego bedzc bardziej wrazliwa wzgledem tego tematu uznalam "Ulice Zólwiego Strumienia" ksiazka o matczynej milosci, tyle tam niepokoju o syna i radosci z jego istnienia, jego sukcesów - to jest bardzo wzruszajace. Mozna Tomkowi pozazdroscic mamy..." Anna Jankowska, Torun ******************************************************************************************************************************** "Jest to ksiazka, która sie nie czyta raz i odklada na pólke, ale do której sie wraca. Ja do niej wracam czwarty raz. Za kazdym razem odnajduje coa nowego. Byc moze, gdy ja jeszcze bardziej przewertuje bede w stanie stwierdzic, co w niej jest takiego, ze ciagnie czlowieka do czytania. Jest to ksiazka, która zyje napewno. Droga moja - powinna Pani chwalic swój los, który otworzyl przed Pania swiat ogromny i ciekawy, który moze Pani swoim talentem penetrowac i do woli przekazywac go nam. Mam 71 lat i pozostaje mi tylko czytanie z atlasem geograficznym pod reka. Ostatnia Pani ksiazke tez tak czytalam...." Maria Jankowska, Ostróda ******************************************************************************************************************************** "..sporo u mnie optymizmu, który zawdzieczam m.in. myslom o Pani zyciu, Pani ksiazce "Ulica Zólwiego Strumienia". Dzieki tej ksiazce przetrwalam najgorsze momenty.(...) plynace z niej swiadectwo kultury osobistej kobiety, poziomu, którego nie powinna nigdy obnizac - niezaleznie od okolicznosci. I za to dziekuje". Malgorzata Litwin, Torun ******************************************************************************************************************************** "Przede wszystkim dziekuje Pani za napisanie ksiazki. Odczucie mam takie, ze wziela mnie Pani za reke i prowadzi do salonów, zapoznaje ze swoja rodzina, przyjaciólmi, zwierza sir ze swoich radosci, klopotów, sukcesów. Sa opisy z róznych dziedzin zycia politycznego, spolecznego, kulturalnego podane w sposob odkrywczy i bardzo trafny. Lektura tej cudownej ksiazki przybliza mi Pania, zapoznaje ze swiatem ludzi i otaczajacej przyrody. Ciesze sie, ze sprawy Polski nie sa dla Pani obce, i ze przezywa je Pani gleboko. Ponadto posiada Pani dar latwego komunikowania sie z ciekawymi ludz mi i zdobywa ich sympatiei zaufanie.... Wlada Pani po mistrzowsku jezykiem polskim, przepieknie wyraza Pani swoje mysli w je zyku ojczystym. Czytam Pani ksiazke bardzo wolno. poniewaz co pewien czas musze notowac pewne zdania, zwroty, okreslenia, przenosnie, celne spostrzezenia - jest to dla mnie nieustanne uczenie sie naszego jezyka." Alojzy Olinski, Kutno ******************************************************************************************************************************** "Ksiazka jest ciekawa, osobista, ale dyskretna, pelna przyjazni, a Autorka godna podziwu za swoja pracowitosc i pielegnowanie przyjazni z synem". Elzbieta Kozlowska-Swiontkowska, Bialystok ******************************************************************************************************************************** "Zólwi strumien byl ucieczka w czasie, gdy siostra chorowala. Ja nie czytalam Twojej ksiazki, ja do niej wchodzilam, zeby znowu byc w tym domu i tym ogrodzie, tak bardzo podobnym do domu mojego dziecinstwa. Wielkanoc z zastawionym stolem - u nas mó wilo sie "ubranym", choinka, sciezki prowadzace dla siebie tylko wiadomych miejsc. Ksiazka byla oddechem w udrece kazdego bolesnego dnia... Znowu jestem w Twojej ksiazce, tyle w niej urokliwego spokoju, prostej dobroci nawet w trudnych chwilach i ani jednego niepotrzebnego slowa. Kazde slowo to obraz, przestrzez z wlasciwymi czasowi i miejscu klimatem - ja naprawde jej nie czytam - zanurzam sie w niej, ile razy siegne zeby znówu uciec od obecnej rzeczywistosci i trudno mi z niej wysc! ... Tak pie knie i z wlasciwym sobie talentem opisujesz dzieje Romana i Józka Alickiego i tak malo o Marku (mezu, znanym Hubalczyku- przyp A.Z). Wiec troche Ci o nim opowiem. Cichy, spokojny z przeuroczym usmiechem, ciagnacy za soba sznur kobiet - nigdy nic o sobie, skromnosc do przesady. A przeciez ma Virtuti Militari i 5 krzyzy Walecznych. (...) Jeszcze raz Ci dziekuje za mozliwosc uciekania nad Zólwi Strumien. Wedrujac Twoimi sciezkami otacza mnie urokliwy klimat tych miejsc, slysza szum wodospadó w, szelest lisci, cieniste zboza wawozów, milczenie oltarzy... Dzieki Ci za to". Kaja-Cezaria Szymanska, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Jednym tchem przeczytalam Pani ksiazke "Ulica zólwiego Strumienia". Czytanie sprawilo mi wielka przyjemnosc. W ksiazce znalazlam wiele wydarzen, które mialy miejsce w mym zyciu. Przytocze kilka podobnych zdarzen.(...)". Krystyna Koniecka, Gliwice ******************************************************************************************************************************** "Ksiazke "polknalem" jednym tchem! Cóz za interesujace zycie Pani, ale ile to kosztowalo trudu, wysilku i energii! Ciesze sie z rodzinnego szczescia Pani i jestem pelen podziwu dla niespozytej energii". Prof.dr. Stefan Wesolowski, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Twoja ksiazka jest ciepla i optymistyczna i wciaga gdy sie czyta, zdumiewa iloscia nazwisk, ukladów towarzyskich, znajomych, tempem w jakim sie przemieszczasz w swoim zyciu, tematów, którymi sie interesujesz i imponuje organizacja czasu, organizacja dni i pracy. Wyglada na to,ze masz czas na wszystko"... Xenia Popowicz, Katowice ******************************************************************************************************************************** "Ksiazka jest fantastyczna. Porwaly mnie historie rodzinne, porwala mnie atmosfera domu rodzinnego i to cieplo, które bije od Pani w kontaktach rodzinnych (Tomek - wspanialy syn, Norman - wspanialy maz, pani - wspaniala matka i zona i to wszystko razem fantastyczne, pozytywna atmosfera, pelna milosci i zrozumienia). Czytajac historie Pani rodziny znalazlam znajome miejsca i znajome osoby, a wiec i nas cos polaczylo ze soba. Otóz od 1955 roku do 1977 mieszkalam i bylam wychowywana samotnie przez mame w domu przy ulicy Rewolucji 30 (dawniej Poludniowa). Czesto przechodzilam obok sklepu meblowego Pani chrzestnej matki - cioci Zosi..." Ewa Skonieczko, Lódz ******************************************************************************************************************************** "Ksiazka bardzo mi sie podobala. Znalazlas wlasciwy ton. Jest szczera i osobista, bez popadania w ekshibicjonizm i nie przekracza granic, powiedzmy, intymnosci, tylko ladnie utrzymuje sie na cienkiej granicy. (...) Dowiedzialam sie nowych rzeczy o Twoim dziecinstwie, tym ze zwierze tami i ogrodem w tle. Ponadto zawsze odnajdywalam w Tobie cechy, które byly rodem jak gdyby z Wankowicza - w sposobie pracy, w podejsciu do pracy, i wlasnego pisarstwa. Nowoscia dla mnie bylo to, ze w sposób tak swiadomy formowal Ciebie Ojciec, który jawil mi sie z opowiadan jako osoba skromna, pograzony we wlasnych pracach i lekturach, a dom i dzieci byly jakby domena Mamy...". Aldona Kubikowska, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Ulice Zólwiego Strumienia przeczytalem jednym tchem i wciaz mialem wrazenie, ze jestem gdzies w poblizu. Mysle, ze kazdy, nie tylko znajomy, który gdzies tam odnajduje siebie, musi odbierac podobnie barwne losy osobiste, które z talentem i wielkim cieplem przenosisz na czytelnika. Jest to nowa spowiedz dzieciecia wieku pod tyloma wzgledami przeciez okrutnego (totalitaryzmy, dwie wojny swiatowe, eksterminacje, nieustanne wojny lokalne) z zawirowaniami i w naszej Ojczyznie. Twoja mlodosc przypadla szczesliwie na czas przemian, które tez z takim optymizmem i wiara w czlowieka uczynilaa tlem swoich osobistych przeznaczen. Jednym slowem ksiazka jest w moim odczuciu bardzo dobra i interesujaca..." Prof. dr Jerzy Rutkowski, Warszawa ******************************************************************************************************************************** "Bylismy z tym roku, jak zwykle, w Nieborowie; myslalem o Pani wspominajac dawne pobyty. Fragment w Pani ksiazce wzruszyl mnie; szkoda, ze oddalenie zerwalo nasze kontakty. Bardzo je cenilem". Prof.dr Janusz Zakrzewski, Instytut Fizyki, Uniwersytet Warszawski ******************************************************************************************************************************** "Ksiazke czytalem z duzymi przerwami, gdyz z powodu wspomnien i wzruszen musialem ja czytac na raty. Trzy razy mialem lzy w oczach: smierc Ojca, Wankowicz-Tili oraz okradzenie Tomka w Lizbonie. Bylem bardzo dumny z Niego i ciesze sie, ze tak dobrze Go wychowalas, choc na pewno nie bylo to latwe. Dobrze, ze napisalas te ksiazke; jest to kawalek wspólnego zycia i wspomnien, które dzieki temu nie zagina. Niektore fragmenty dzieciom bardzo sie podobaly i czytaly je na glos.(...). W Twojej ksazce znalazlem równiez zlote mysli, z których niektóre wynotowalem...". Krzysztof Ziólkowski, Lódz ******************************************************************************************************************************** "Ciagle jeszcze czytam Pani ksiazke. Ma wielka zalete, ze czytajac ja wlazi sie w opisywana przez Pania atmosfere. Dlatego tez nie mozna czytac jej za jednym zamachem, tylko powoli, odcinkami i zawsze trafi sie na cos ciekawego, tak bardzo wzietego z autentycznego zycia, a dla mnie tym ciekawsze, ze trafiam na pewne polskie problemy okresu, któ ry jest mi zupelnie obcy i zastanawiam sie jak bym ja odbieral atmosferÿ, która Pani opisuje, gdybym tam byl". Andrzej Grabia Jalbrzykowski, Buenos Aires, Argentyna ******************************************************************************************************************************** "Tresc, styl i opisy bardzo przyjemnie sie czyta". ks. Tomasz Tomasinski SAC, Paryz ******************************************************************************************************************************** ..."Troche lezki i smutku, ale ciekawe zycie - wzruszajace listy od Tomka..." Danuta Mostwin, Baltimore, Maryland ******************************************************************************************************************************** "Pani ksiazka jest kopalnia wiadomosci, nieraz bardzo waznych i bystrych spostrzezen". Andrzej Pomian, Waszyngton,D.C. ******************************************************************************************************************************** "Malo kto potrafi napisac historie swpjego zycia tak, jak to ucznila Pani - jest to i "readable" i prawdziwe. Ta zyczliwosc to oczywiscie produkt Pani chrzescijanskosci, ale i talentu do autpbiograficznego wypowiadania sie...". Ewa M.Thompson, Rice Univ. Houston, Texas ******************************************************************************************************************************** "Z duzym zainteresowaniem przeczytalam Pani ksiazke. swietnie napisana, bardzo bezposrednio, powiedzialabym "po ludzku" opisane zycie i chlodny obiektywizm, który bardzo cenie u pisarza". Maria Komornicka, Milwaukee, Wisconsin ******************************************************************************************************************************** "Pani korzenie sa w Polsce, jest Pani "jedna z nich", wierza Pani -równoczesnie ma Pani ciekawe doswiadczenia w Stanach, przez meza zyje Pani zyciem amerykanskim, zyciem osoby stabilnej finansowo i uczuciowo, osoby nie zwiazanej z zadna grupa polonijna, osoby, która patrzy na zycie raczej obiektywnie, osoby ciekawej zycia i umiejacej obserwowac. Osoby, która chce wiele swoich spostrzezen dzieliz z innymi, ale która równoczesnie strzeze i nie ujawnia swoich glebokich uczuc. W wielu miejscach w "Ulicy" uchylila Pani troche drzwi, ale nie zaprosila czytelnika do wnetrza domu. Gdyby to byla powiesc, to bym powiedziala, ze fabula toczy sie na ulicy (stad tytul ksiazki?), a nie w domu (moze wtedy tytul bylby "Dom na ulicy...?"). Dr Alina Surmacka-Szczesniak, Mount Vernon, New York ******************************************************************************************************************************** ..."Jest Pani - Pani Aleksandro w czepku urodzona, majac tak wspanialych Rodziców, tak udanego syna i od kilku lat kochajacego mez a. Wiem, ze miala Pani momenty trudne, ale któz ich nie ma - w porównaniu jednak z plejada moich znajomych - Pani dostala wiele - ale umiala cale to dobro wykorzystac w najlepszym tego slowa znaczeniu - wlozyla Pani ogromna prace - i zbiera teraz wyniki. Czytajac Pani "pamietnik" mysle o moich kolezankach, którym nie udalo sie dobrze wychowac samotnie dzieci, które zmarnowaly talent - lub którym - tak jak mnie brakowalo od dziecka matki i oparcia w rodzinie w pózniejszych latach. Pani ksiazka - tak latwa w czytaniu pobudza do takiego myslenia i spojrzenia za wlasne dziecinstwo i mlode lata. Wydaje mi sie, ze to jej ogromna zaleta, o której nie wiem, czy ktos wspomnial.(...). Ksiazka Pani towarzyszyla mi przez wiele wieczorów (15 do 30 minut na dobranoc, jako deser dnia). Teraz mi jej brakuje, choc stos ksiazek lezu przy nocnym stoliku". Krystyna M.Wolanczyk, Arlington, Virginia ******************************************************************************************************************************** "Dawno nie mialam w rece lektury tak latwej w czytaniu i tak interesujacej.../.../ Przywiazalam sie do Pani ksiazki na tyle, ze wracaÿam do niej kilkakrotnie, juz po przeczytaniu (wybierajac fragmenty na "chybil-trafil"), czego prawie nigdy nie robie"... Danuta N.Ludwiczak, Falls Church, Virginia ******************************************************************************************************************************** "Ksiazka Pani "Ulica Zólwiego Strumienia" spowodowala, ze bardzo zapragnelam odszukac Pania w Stanach. Przede wszystkim dziekuje za te ksiazke serdecznie. Doznalam wielu wzruszen czytajac o znanych mi ludziach i miejscach. Madra i dobra to ksiazka. Kazdy moze Pani pozazdroscic tak kochajacej i wspierajacej sie Rodziny, tradycji na wskros polskich i chrzescijanskich.(...). Jolanta Hawran, Kalamazoo, Michigan ******************************************************************************************************************************** "Gratuluje opowiesci Pani o synu, potem o mezu, juz sie prawie z nimi zaprzyjaznilam. Podoba mi sie takie cieple pisanie o synu. Poza tym ma Pani umijetnosc pisania interesujaco o zdarzeniach blahych, banalnych nawet, i to m.in. zapewnia poczytnosc Pani ksiazkom". Krystyna Nasiukiewicz, Buffalo, New York ******************************************************************************************************************************** "Ksiazke czyta sie bardzo lekko a uklad powiazanie biezacego dziennika ze wspomnieniami bardzo ciekawy (...). Czytajac otworzyly sie drzwiczki mojej pamieci, przypomnialy mi wiele zdarzen i osób." Maria Zielinska, Ottawa, Kanada ******************************************************************************************************************************** "Zupelnie sie rozkleilam i poplakalam ze wzruszenia. Jestem zupelnie na tej samej czestotliwos ci ("wave lenght") co Ty, i to co piszesz bardzo do mnie przemawia. Duzo w moim zyciu bylo bardzo podobne do Twojego - mialam podobne uczucia i nastawienia). I teraz tez duzo spraw podobnie odbieram. Na przyklad to,ze w TV sa ciagle poszkodowani ludzie, okaleczeni psychicznie przewaznie, oczywiscie, przez rodziców, i potrzebuja "professional help". Uwazam, ze gdyby taki potrzebujacy przejdzie przez ten proces, to wie cej traci niz zyskuje (psychicznie).(...). "Duza dojrzalosc, szczerosc polaczona z dyskrecja, przyjazne, pozytywne nastawienie do ludzi - które od poczatku rzucilo mi sie w oczy - so to speak - i, pod koniec, wplywy tutejszego kontynentu, tutejszej kultury. Caly czas albo identyfikowalam sie z Toba, albo zauwazalam róznice. Jestes bardziej "polityczna" i muzykalna, niz to zauwazylam u Ciebie osobiscie. Ja szalenie lubie muzyke i trudno mi znalezc kogos, kto by odczuwal muzyke w tym samym stopniu. Ty jestes bardziej "mainstream" niz ja, która jestem bardziej buntujaca siê i z boku. Ty jestes religijna - dla mnie religia oddalila sie i nie bardzo dochodzi do mnie. Ja tez bardzo lubie zwierzêta - wydaje mi sie, ze zycie w Polsce jest bardziej szorstkie i bezwzglêdne niz tu". Grace Kopec, Toronto ******************************************************************************************************************************** "Przesylam ci pozdrowienia z Lublina, dziekuje za ksiazke, która zrobila na mnie ogromne wrazenie. Za Twoim posrednictwem, polubilam Autorke i na nowo zaczalam czytac Wankowicza (...) Prof. dr Krystyna Kucharska, Lublin (list do Pauliny Lemke z Düsseldorfu) ******************************************************************************************************************************** "Przeczytalam jednym tchem "Ulice Zólwiego Strumienia". Wiesz Renatko, ze poplakalam sie kilka razy czytajac, a Oleñkê pokochalam nad zycie. Co to za dziewczyna! Bardzo chcialabym porozmawiac z Toba na temat tej ksiazki!". List do Renaty Durda od siostry Ziuka Napiórkowskiego ze Sztokholmu ******************************************************************************************************************************** "Dziekuje Ci za napisanie "Ulicy Zólwiego Strumienia". Jestes dla mnie wielka inspiracja. Podziwiam Cie, nieraz sie z Toba identyfikuje, co najmniej trzy razy plakalam, nie wiem, czy nad Toba, nad soba, czy nad zawilosciami zycia w ogóle. Ale w koncu po przeczytaniu Twojej ksiazki jakos nabralam wiêcej energii i doszlam do wniosku, ze warto jednak ta swoja droga isc. Zyciorysu zmienic nie mozna, ale najwazniejsze zeby miec poczucie, ze sie nie zmarnowalo danego nam czasu i (biblijnych) talentów. Tomek jest taki wspanialy i niezwykle do Ciebie podobny, szczególnie na zdjeciach z dziecinstwa Was obojga. Bardzo do mnie trafilo gdy mówiac o swojej relacji z Normanem napisalas, ze wzbudzal on u Ciebie postanowienie bycia dobra wobec niego....(..) Halina Marash, Toronto, Canada ******************************************************************************************************************************** "To wszystko co tam opisujesz: sprawy wychowawcze, system wartosci, przeogromne znaczenie rodziny i religii, milosc w zyciu czlowieka, to sprawy fundamentalne. I tak mi bliskie. Twojej refleksje, Twoje widzenie i odbieranie swiata (tak siê sklada) jest jak moje wlasne. Zebys wiedziala Olenko, ile razy ja sie poplakalam czytajac, ile zadumy, wspomnieñ i refleksji powoduje ta ksiazka. Pierwszy raz czytalam ja jednym tchem przez dwa dni. Nastepnie bardzo wolno podziwiajac, markujac, eksponujac pewne fragmenty, zdania i sformulowania. Jest cos, co powoduje, ze ja wracam do tej ksiazki, mysle, ze jest to sila uczuc czlowieka, która tak pieknie eksponujesz na kartach tej ksiazki". Magdalena Zaborowsky, Szwecja ******************************************************************************************************************************** "Jestem w podrózy sluzbowej i czytam w wolnych chwilach "Ulicÿ Zólwiego Strumienia". Jestem wzruszona cieplem, które wrecz emanuje z tej ksiazki. Podziwiam Pani pogode ducha, pozytywny stosunek do otoczenia, zarówno ludzi, jak i natury. Duza wiedza i wiele zainteresowañ prowadzi do jeszcze wirkszej wartosci ksiazki. Dodatkowo do tych walorów, które musza byc uznane przez wszystkich czytelników, ja czytam ksiazke o swoim dziecinstwie i o mlodych latach". Danuta Cisek, Nowy Jork (Instytut Pilsudskiego) ******************************************************************************************************************************** "Ksiazka tak mi sie podobala, ze swoim zwyczajem opóznialem jej zakoñczenie chcac przedluzyc sobie przyjemnosc przebywania z nia. Pod koniec czytalem juz doslownie kilka stron dziennie. Po jej lekturze stala mi sie Pani osoba niezmiernie bliska. Z tego tez powodu nie tytuluje swego listu "Szanowna Pani Aleksandro" (jak powinienem), tylko jak powyzej (Droga Pani Olenko). Zreszta nie tylko Pani stala mi sir blisks osobs. Pani wspanialy syn Tomek takze. Nawet piesek Wañkowicza Dupek oraz wiele osób z najblizszego Pani otoczenia (...). Pani ksiazka przypomina mi inna, czytana w latach mlodosci. Byla to "Obietnica Poranku" Romana Gary. gdybym jednak mial wybierac, która lepsza, to bez wahania wybralbym ksiazke Pani autorstwa i to wcale nie dlatego, ze mam ja swiezo w pamirci. Pomimo, ze tamta czytalem co najmniej trzydzieœci lat temu, doskonale pamietam jej fabulr. Potem sledzilem droge zycia jej autora - nawiasem mówisc zakonczona tragicznie. W Pani ksiazce znalazlem nie tylko podnoszac na duchu historie polskiej rodziny, ale takze mase madrosci wyrazonych mimochodem, bez silenia sie na pryncypialnosc. To jest jej silna strona.(...). Andrzej M.Cisek, Nowy Jork (Fundacja im.Jerzego £ojka, Instytut Pilsudskiego). ******************************************************************************************************************************** "Nie potrafie sie powstrzymac, aby nie napisac po przeczytaniu ksiazki "Ulica Zólwiego strumienia", aby wyrazic zachwyt Pani dokonaniami w tak krótkim zyciu. (...)Jestem pelna podziwu dla Pani dorobku naukowego, literackiego. Reprezentuje Pani Polke od najlepszej strony"(...) Henryka Garbos, Sandomierz, listopad 1998 ******************************************************************************************************************************** "Po spotkaniu w Poleskim Domu Kultury i przeczytaniu Pani ksiazki "Ulica Zólwiego Strumienia" zostaje pod wplywem miejsc i slów tam zawartych.(...). Elzbieta Mierzyñska, Lódz, 25 listopada 1998 ******************************************************************************************************************************** "To naprawde dobra ksiazka! Ja zawsze cenilam sobie zycie i wszystkie sprawy z nim zwiazane, wiec zawsze dokument, reportaz. Pamietnik, wspomnienie czy dziennik bardziej do mnie przemawialy niz jakas wymyslona historia. (...) Tak bardzo cenie prawde zawarta w slowach" (...). Gryzelda Markiewicz, Lódz, 3 czerwca 1998 ******************************************************************************************************************************** "...to co najbardziej mnie ujelo i wzbudzilo jeszcze wieksza sympatie, to ze Pani umie kochac, i ze o tym uczuciu najbardziej ludzkim mówi Pani glosno, wyraznie, nie wstydzac sie go, nie ukrywajac dyskretnie. (...)". Teresa Siedlar Kolyszko, San Jose, Kalifornia,13 stycznia 1999 ******************************************************************************************************************************** „Pani ksiazke pochlonalem po prostu. Cieszy mnie doskonaly jezyk, podziwiam Pani niezwykla biografie, tak naturalnie i piekne podanie, Pani ludzki do ludzi stosunek. Na kartach Pani ksiazek sa i nasi znajomi, wcale liczni, jest i kilku przyjaciól. Ponoc nie umie Pani plywac... A tymczasem na szerokiej, burzliwej rzece zycia czuje sie Pani jak u siebie w domu, w Warszawie, w Dallas, wszedzie. Daje sobie Pani swietnie rade i z pradem i pod prad, i przez caly czas obserwuje Pani oba brzegi, i to co pod woda, i to co w powietrzu. Duzo Pani widzi, trafnie Pani ocenia to, co widzi. Bardzo czesto w tym, co Pani pisze, odnajduje swoje mysli, widocznie tak samo to czuje. Wczytuje sie w Pani slowa znów i znów. Nawet na Phantom Peins nie mam czasu zgrzytac, zapominam o róznych tych moich przypadlosciach, czyli, ze ta lektura to nie tylko przyjemnosc ogromna, ale i lekarstwo. Mersi vielualis, jak mawiaja Helweci. (...) Tadeusz Chciuk-Celt (Marek Celt), Planegg, Germany, 10 listopada 1998 ******************************************************************************************************************************** "Ulica Zólwiego Strumienia" pochlonieta przeze mnie w blyskawicznym tempie zrobila na mnie ogromne wrazenie.(..)." Andrzej Jabloñski, Warszawa, 12 lutego 1999 ******************************************************************************************************************************** „Pani ksiazka zbliza do bardziej konkretnej prawdy, która wcale nie jest taka jednoznacznie negatywna, jak to wielu glosi. Bardzo odpowiadaja mi przytaczane przez Pania rózne, nawet filozoficzne stwierdzenia, pozwalajace lepiej zrozumiec kazda prawde zyciowa (...). Pani ksiazka zwraca uwage na wielka róznorodnoscia ludzkich losów i wlasciwie, choc moze nie w pelni, gdyz w jednej ksiazce jest to raczej niemozliwe, oddaje atmosfere ostatnich kilkudziesieciu lat, zarówno w Polsce, jak i w Ameryce Pólnocnej, a zwlaszcza w USA. Dla mnie jest ona ponadto szczególnym zapisem, utrwalajacym takze moje rodzinne strony (które okazaly sie naszymi wspólnymi stronami) i przedstawiajacym wielu znajomych ludzi, z którymi równiez ja sie spotykalem, wsród których zylem i dzialalem, oraz których czesto wspominam. Ksiazka dowodzi Pani niezwyklej aktywnosci i pracowitosci, a takze umiejetnosci pokonywania zyciowych trudnosci. A ponadto jest kopalnia cennych spostrzezen i twierdzeñ wzbogacajacych wiedze o naszym zyciu. Pani osobiste losy dowodza, ze mozna byc bardzo czynnym i zapracowanym a jednoczeœnie zadowolonym z zycia, szczêœliwym i otoczonym kochajacymi osobami.(...) Prof.dr Leonard Ratajczyk, Schaumburg,Illinois, USA, 30 marca 1999 ******************************************************************************************************************************** „Czytam Zólwia. A oto kilka z moich ulubionych okreslen, fragmentów: „pachnial snem” (o synku, gdy byl maly), zabawa w „rozbieranie” (na czesci-szczeki, glowa, z Wankowiczem), wrazenia z wyprawy statkiem: sloñce – jak czerwony egzotyczny owoc przepadalo w czelusciach oceanu; powroty do Polski – niechlujne obejscie, na które patrzylam z bólem i troska, odmówienie (tylko przez niektórych) prawa do zabierania glosu na temat sytuacji w Polsce; wsród Polonii – nie ukrywana satysfakcja z tego, ze w Polsce dzieje sie zle (doszlam tez do tych samych wniosków, ze ludzie mówia tak, by usprawiedliwic swój wyjazd- jest to paskudne i zlosliwe, bo ja tak jak Pani, ciesze sie z kazdego najmniejszego osiagniecia, ktore ma miejsce w Polsce i jestem pelna optymizmu, bo inaczej - juz tak ogólnie – nie ma po co zyc” Nina Krygier-Michalak, Toronto, 5 maja 1998 ******************************************************************************************************************************** „Moja Mama jest czytelniczka Twoich ksiazek i Twoja admiratorka,wiec z lektury zna i Tomka. „Ze tez mnie los nie nagrodzil ttaka corka jak pani Ziolkowska”, mowi mi zawsze, kiedy wraca do czegos Twojego. Teraz po rz kolejny podczytuje „zolwia”, wiec mozesz sobie wyobrazic jakie prowadzi ze mna rozmowy” Joanna Jachmann, Warszawa 9 wrzesnia 1999 ******************************************************************************************************************************** „Czytajac Pani ksiazke potwierdza sie rzecz wiadoma od dawna, ze to glownie od rodzicow zalezy, na jakich ludzi wyrastamy. I jakie to szczescie, ze takich wlasnie ich mielismy, gdy ksztaltowala sie nasza osobowosc – ten swoisty bagaz na cale zycie”. Teofil Lachowicz, Nowy Jork, 20 grudnia 1999 ******************************************************************************************************************************** „Ulice Zolwiego Strumienia” przeczytalem z przyjemnoscia. Mam chyba chorobe psychiczna , bo najpierw chodze kolo ksiazki nie ruszajac jej, po czym jak zaczne czytac, to czytam dzien i noc, az skoncze, Moze to nie choroba psychiczna, ale psychiatra by pewnie ja nazwal. Rozpoznaje wiekszosc miejsc akcji i to robi ksiazke ciekawsza. (...) Pomysl na zycie dwa razy – na probe i naprawde tez mi przyszedl do glowy dawno temu. To drugie zycie chcialbym zaczac w liceum. Na szczescie to jest niemozliwe, bo moglbym na przyklad w drugim zyciu byc gorszym czlowiekiem i cynicznie wykorzystac nad innymi przewage doswiadczenia. ...)”. Marek Pakulski, Woodlands, Texas, 23 stycznia 2003 ******************************************************************************************************************************** „Bardzo lubie wracac do Pani ksiazke, szczególnie do „Ulicy Zolwiego Strumienia”, która jest moja ulubiona.” Ilona Kowalska, Czestochowa, 20 sierpnia 2003 „Sa takie ksiazkim do których się wraca. Mnie ich liste otworzyl przed znacznie ponad 50 lat temu Jedrzej Kitowicz swoimi pamietnikami, czyli historia Polski, a wlasciwie jeszcze przed nim Maurycy Mochnacki wspanialym esejm pt. Historia Narodu Polskiego (oczywiście tlyko czesc pierwsza). Jest dla mnie tych ksiazke niewiele. Zamknalem ja kilka lat temu. Otoz na dzis jest to „Ulica Zolwiego Strumienia”,wracam do niej najczesciej, bo jest bardzo aktualna. Proszę przyjac do laskawej wiadomosci, ze zajela Pani trwala pozycje w literaturze. Jeszcze blizej to uzasadnie, jak się będę lepiej czul. Za kilka dni moje 75-e urodziny(...)Pisze Pani wspaniale. Ma Pani styl wlasny u wlasny wielki talent (...)”. Stanislaw Szczuka, Warszawa 17 listopada 2003 ******************************************************************************************************************************** ” Na koniec musze Ci sie przyznac ze dzieki Tobie wlasnie jastem w USA. Troche mi glupio, ale wykorzystalem Twoje nazwisko i znajomosc z Toba do uzyskania wizy. Dopiero teraz ciebie o tym informuje wierzac ze nie utniesz mi glowy. W lipcu 2001 roku zabrawszy z domu czesc korespondencji z Toba i kilka ksiazek z dedykacjami pojechalem do Warszawy. Wypelnilem aplikacje, wplacilem co trzeba i stanawszy przed obliczem konsula opowiedzialem historie naszej znajomosci, podparlszy sie literatura. Konsul stwierdziwszy ze listy i ksiazki wspolgraja nie spytal nawet o zaproszenie ktorego wcale nie mialem. Tak to "Ulica zolwiego strumienia" przyczynila sie do mojej bytnosci tutaj. Pozdrawiam niezmiernie serdecznie Ciebie i Normana.Moze wichry kiedys przyniosa Was w okolice Chicago.Narazie lece po ksiegarniach pytac sie o Twoje ksiazki. Iwo” Iwo Jankowski, 21 marca 2004 ******************************************************************************************************************************** „Przeczytalam poczatek ksiazki i poczulam się upowazniona do zlozenia Pani zyczen urodzinowych...” M.Piesiecka, Koszalin, 6 kwietnia 2004 ******************************************************************************************************************************** „Ksiazki Pani powinny być obowiazkowa lektura w szkole, a Pani zycie sluzyc wszystkim kobietom za przyklad godny nasladowania, chocby w jego najmniejszym stopniu. Pani pisarstwo, osiagniecia i cale zycie – moglyby nauczyc wiele to mlodsze pokolenie. Milosci do ojczyzny, ludzi i zwierzat, hartu, ducha, sily woli i darzenia do celu droga prawa i szlachetna”. Wszystko wokol Pani jest wspaniale”. Wieslawa Sokolowska, 15 kwietnia 2004 ,Lodz ******************************************************************************************************************************** „Plawie się w slowach madrych, refleksyjnych, cieplych – wzbogacajacych mnie pod wieloma wzgledami. Ta lektura jest niczym przebywanie z przykacielem, z dokonan którego jest się dumnym. Niech Dobre Anioly maja zawsze piecze nad Pania, wdzieczna Grazyna Bienkowska Warszawa, 28 maja 2004 ******************************************************************************************************************************** „Konczy się moja przemila przygoda z ksiazka „Ulica Zolwiego Strumienia”, pomogla mi przebrnac trudne dni spowodowane kaprysami pogody. Nie mialam wyrzutow sumienia, ze marnuje czas i odrobine odpoczelam.(...) Pisze przede wszystkim, aby podzielic się zachwytem nad swoboda pisania. Ma Pani w sobie tyle ciepla, którego w obecnych czasach na prozno szukac u madrych osob. (...)Raz jeszcze dziekuje za zaczerpniecie calym sercem „Pani Osoby.” Alicja Szoda, Szczecin, 24 czerwca 2004 ******************************************************************************************************************************** “Mam juz ksiazke "Ulica Zolwiego Strumienia" i bardzo sie ciesze.!!!! Mialam z tego powodu wiele przygod i emocji, ktore skonczyly sie pomyslnie. Klopoty spowodowane "niedyspozycja komputera", (jeszcze nie zupelnie sie skonczyly) - permanentne zawieszanie sie systemu, a po zresetowaniu, wszystko znika. Totez wszelkie proby zamowienia, konczyly sie ich znikaniem. Kiedy rozpoczwlam te proby, ksiegarnia (merlin. com.pl) dysponowala szescdziesiecioma kilkoma egzemplarzami, wiec nie bylo zagrozenia, ze zabraknie. A jak juz w koncu udala sie wstepna proba, to zostala tylko jedna, jedyna ksiazka. (Tak szybko zostaly rozchwytane !) Totez ogarnal mnie blady strach, czy mi sie to uda, czy zdaze. Szybko ja dalam do przechowalni, zeby mi "nie uciekla", jak sie znow zawiesi komputer. "Po trudach i znojach", doprowadzilam to zamowienie do konca - bo, balam sie zaprzepascic ten ostatni egzemplarz - no i zwyciestwo.!! - Niby "mala rzecz, a cieszy". Nie dawno mi dostarczono i chociaz przeczytalam dopiero kilka stron, jestem pod jej urokiem. I zaraz musze sie podzielic moimi odczuciami i powolac sie na Pani "zlota mysl", ktora mnie przeogromnie wzruszyla - - odkryciem przez Pania tej oczywistej prawdy, ktorej nikt nie potrafi dostrzec. A mianowicie: - Nawet przepisujac ta mysl, lzy mi leca ciurkiem, jak wyobraze sobie, ze (moglo by tak byc). Jakze Pani myslenie siega gleboko. Pani Olenko droga - kozdemu, kto przeczyta te slowa, pozegnanie sie z tym swiatem - kiedy pora nadejdzie - nie bedzie straszne. Piekne sa rodzinne fotografie, nadaja ksiazce klimat autentycznosci Bardzo mi sie podobaja te dwie fotografie Pani, (na jednej z usmiechem, a na drugiej - zadumana z glowa na podpartych dloniach - sliczne, artystyczne). Piekna polska dziewczyna o zlocistych wlosach Na fotografi "Nasza trojka" - panowie, nawet sa podobni. -:) Ten sam ksztal glowy, czola, fryzury - ale usmiech Tomek ma Pani. Piekne fotografie Rodzicow, (takie zawsze budza w czlowieku zadume), oraz wielu wspanialych przyjaciol. Ciesze sie, ze juz mam te ksiazke. Serdecznie pozdrawiam - Wiesia Sokolowska, Lodz, 19 lipca 2004. ******************************************************************************************************************************** Recenzje naszych klientów: Franciszek Klimek 2004-06-09 Książka, którą warto przeczytać i warto mieć! Ta książka zdumiewa bogactwem zawartych w niej treści, wątków, tematów, zdarzeń, podanych przez autorkę w taki sposób, jakby mówiła do osób jej bliskich i opowiadała o wspólnych znajomych miło, serdecznie, ciepło, językiem takim, jaki chcielibyśmy słyszeć na co dzień. Zdumiewa także to, że autorka w tak jeszcze przecież niedługim życiu spotkała się i zaprzyjaźniła z tak wielką liczbą wybitnych ludzi i to zarówno po tej jak i po tamtej stronie Oceanu. Z cytowanych listów i opisów spotkań widać, że każdy, z kim się zetknęła, darzy ją sympatią, co wynika zapewne z jej wrodzonej serdeczności, jaką okazuje zarówno tym Wielkim, jak i tym, którzy "wielkimi" mogą być dopiero w dalekiej przyszłości. Polonia amerykańska może być dumna z tego, że wzbogaciła ją swoją tam obecnością pani Aleksandra, a Polska może być dumna, że właśnie Ona reprezentuje nasz naród. Merlin.com.pl ******************************************************************************************************************************** ”Jestem pod wrazeniem Pani ksiazki „Ulica Zolwiego Strumienia”. Mam przy czytaniu ksiazek (madrych i wartosciowych_ nawyk podkreslania lekko olowkiem, bądź robienia na marginesie krotkich notatek. Pani ksiazka należy do tej grupy ksiazek, stad spotkal ja podobny los. Ksiazka zawiera wiele Pani cennych pzremyslec z osobistego zycia. Porusza Pani w niej yakze wiele kwestii natury politycznej, obyczajowej, kultorowej, historycznej dotyczacej glownie spraw polskicj i amerykanskich i ogolnych. (... ) Maria Jaremek, Szczecin 18 wrzesnia 2004 ******************************************************************************************************************************** Zastanawiam siê nad moimi wra¿eniami w zwi±zku z Ulic± ¯ó³wiego Strumienia, wp³yw ksi±¿ki przede wszystkim na sferê emocjonaln±.. Ja reprezentujê inne pokolenie, a mimo to Pani opowie¶æ jest mi bliska. Wydaje mi siê, ¿e to dlatego i¿ uda³o siê Pani przekazaæ pewne uniwersalne do¶wiadczenie ¿yciowe, uczucia, relacje miêdzyludzkie i sposób na ¿ycie. Nietrudno jest wzbudziæ nostalgiê za przesz³o¶ci± u kogo¶ ze swego pokolenia, kto ¿y³ w tych samych czasach. Ale kiedy udaje siê poruszyæ kogo¶, kogo pozornie nie powinny "obchodziæ" czasy, których nie zna z autopsji, to dopiero wielka sztuka! A Pani siê to udaje. Tak samo jak Lucy Maud Montgomery, której Ania czytana jest przecie¿ w ka¿dym pokoleniu dziewcz±t (i nie tylko...) i w ró¿nych krajach. Tak samo jak udaje siê wielu klasykom i niektórym wspó³czesnym pisarzom. A propos. Nie wiem, czy zna Pani modn± w Polsce Grocholê czy parê innych popularnych pisarek. ¦wietny warsztat, super siê czyta, bo ciekawe i te¿ o ¿yciu, o mê¿czyznach itp. S± tam nieraz nawet prawdopodobne psychologicznie historie. Ale te panie (czy panowie) pisz± jak przyjaciele. Pociesz±. poka¿± podobne przypadki, dadz± nadziejê na przysz³o¶æ. Ale brak dzi¶ tej g³êbi i m±dro¶ci "matczynej" (tzn. kogo¶ m±drzejszego, nauczyciela czy kogo¶ w tym rodzaju), jak± widaæ np. w obyczajówkach Agathy Christie wydawanych pod pseudonimem Mary Westmacot. Dla porównania proszê zestawiæ "Nigdy w ¿yciu" Grocholi i "Niedokoñczony portret" Westmacot. Pani udaje siê ta sztuka. Czyta siê Ulicê nie tylko dla przyjemno¶ci, dla ciekawo¶ci czy chwilowego wzruszenia. To zostaje na d³u¿ej. Dlatego, ¿e z tej ksi±¿ki naprawdê mo¿na nauczyæ siê czego¶ o sobie, o ludziach i o ¿yciu. Spojrzeæ na siebie trochê z boku, co jest przecie¿ bardzo trudne i czasami robimy to za pó¼no. Wcze¶niej pisa³am do Pani, ¿e podziwiam odwagê w obna¿aniu pewnych sfer prywatno¶ci i ¿e ja pewnie nie odwa¿y³abym siê na taki krok. Teraz ju¿ wiem, ¿e daje to co¶ dobrego obu stronom. Tej, która mówi i tej, która slucha. Niedawno rozpadl siê mój zwi±zek i pierwszy raz w ¿yciu odwa¿y³am siê zwierzaæ przyjacio³om, siostrze. W ten sposób pomog³am koledze z pracy, który te¿ zosta³ w³a¶nie porzucony. W ³asnymi zwierzeniami i wys³uchaniem jego. Mo¿e to banalna sytuacja, ale dla mnie wyj±tkowa bo moja w³asna. Tak w³a¶nie jest z Ulic±. Nawet co¶ co jest niby "tak zwyczajne, tak powszechne, tak normalne" czyta siê jak co¶ wyj±tkowego. A to, ¿e pozna³am Pani± i p. Normana, to co przeczyta³am w ksi±¿ce... To potrafi zdzia³aæ cuda. Daje nadziejê, ale nie ³udzi ksiêciem z bajki, jak wiele obecnie popularnych powie¶ci. Pokazuje realn± stronê ¿ycia uczuciowego, o które trzeba nieustannie dbaæ. Ja to zrozumia³am za ó¼no, zajêta nauk±, prac±, ambicjami. Tym bardziej Pani± podziwiam, ¿e przy takim nat³oku zajêæ umie Pani utrzymaæ i rozwijaæ te mi³o¶æ. Czego Pani bardzo, bardzo gratulujê. Ewa Baglaj 28 pazdziernika 2004 ******************************************************************************************************************************** „Ksiazka dopiero co wrocila do mnie z pielgrzymowania po kumoszkach. Wszyscy moi znajomi poczytlai, teraz ja studiuja – zakreslaja olowkiem rozne fragmenty, np. interesujace rozwazania o czynach dobrych i zlych. To prawda, ludzie uwielbiaja pametac czyjes potkniecie i za nic nie mogą uznac przymiotow, czynow, nawet wznioslych. „Prawdziwych przykaciol poznej się w biedzie” –to tylko pol prawsy. Prawdziwych poznaje się wtedu, gdy otrzyma się np. znaczaca nagrode (...)”. Bronislawa Kaczor, Szczecin, 4 listopada 2004 Ksiazka urocza i madra, masa faktow, masa ludzi, kawal zycia... Wspaniala autobiografia. Leszek Zulinski, Warszawa, 24 stycznia 2005 Jestem na "Ulicy Zolwiego Strumienia" i odpoczywam z delikatna refleksja - z kazdym krokiem. Naprawde mila lektura. Wlasnie Swieta sie zaczely. Wieczorami tuz przed spotkaniem z Morfeuszem czytam kilka stron. Pani ksiazka mnie jakos uspokaja wewnetrznie i moze te "polskie wspomnienia" tak dzialaja na mnie. Nagle zaczyna sie jakis swiat rozumiany i znany z ta lektura i bardzo duzo ciekawych mysli, spostrzezen obserwacji o Nas samych, Polonii "pokrywa" i "odkrywa" Pani ksiazka. Kinga Kolouszek, Wallington, New Jersey, 25 marca 2005 ******************************************************************************************************************************** „Dochodzi druga nad ranem i jestem wolna, wolna, wolna - skończyłam lekturę ‘Ulicy Żółwiego Strumienia'. Co za radość moc ja było czytać! Dziękuję autorce z serca całego! Wróciły wspomnienia...Jak to, ze grałam u Wojtka Wiszniewskiego... byłam na patriotycznym Harcerskim Kominku Barbary Wachowicz...rosłam na Teatrach Telewizji, śpiewałam na koncertach zespołu Pod Buda...i dużo, dużo więcej.... Myśli mi się ślimaczą, późno jest...Jedno wiem, ze DZIEKUJE...Był śmiech, były łzy, była zaduma, był żal...i było wzruszenie. Jolanta Szaniawska, www.tnpolonia.com , Ottawa, Canada ******************************************************************************************************************************** „Doskonale czyta się Pani książkę, język poetyczny, plastyczny, ale przede wszystkim świat widziany poprzez ludzi - to urzekające. I ten dwugłos wspomnien i zapisków pozniejszych. Spojrzenie dwóch kobiet - trochę gombrowiczowskie z ukosa... „ Marysia Krausse, Warszawa, 12 maja 2007 ******************************************************************************************************************************** „ZWROCILAM UWAGE NA CIEKAWA FORME; ROZDZIALY " POLSKIE" PIEKNIE EMOCJONALNE, AMERYKANSKIE BARDZIEJ Z DYSTANSU, A POMOSTEM SA PODROZE, MIEDZY INNYMI KANADA”. ZOFIA KORZENIOWSKA., 7 czerwca 2007 ******************************************************************************************************************************** „Kocham Ulice…”za cieplo, które w nia tchnelas, za te otwartosc jaka okazalas, za piekne i niepowtarzalne Twoje w niej zycie. Wiele w niej jest bliskiego mojemu sercu..” Bronislawa Kaczor, Szczecin5 listopada 2007 ******************************************************************************************************************************** Fragmenty ksiazki ukazaly się w: 1. NOWY DZIENNIK (Nowy Jork) 2. NORDOST-ARCHIV VIII/ 1999. Luneburg 2001, Germany str..765-787 3. Nowy Kurier (Toronto) ********************************************************************************************************************************

wtorek, 13 lipca 2021

MOJA FOTOGRAFIA JEST PRZEDLUZENIEM ZYCIA - ROZMOWA Z TOMKIEM MASLOWSKIM

http://dziennik.com/polonia/moja-fotografia-jest-przedluzeniem-zycia/ *** Moja fotografia jest przedłużeniem życia *** Aleksandra Ziółkowska-Boehm *** 12.07.2021 ZDJĘCIA: ARCHIWUM TOMASZA MASŁOWSKIEGO Aleksandra Ziółkowska-Boehm rozmawia z Tomkiem Masłowskim o "małejPOLSCE" ... *** Co to jest małaPOLSKA? ... *** – małaPolska – to jest internetowy kanał na You Tube ze zbiorem ponad 140 filmów dokumentalnych o ludziach pochodzenia polskiego w Ameryce. Na filmach znajdują się głównie relacje z polskich wydarzeń artystycznych, filmy o artystach: malarzach, rzeźbiarzach, rozmowy w ich studiach, mieszkaniach, podczas recepcji na ich wystawach, koncerty grup muzycznych, rozmowy z pisarzami, poetami, biznesmenami, itp. (link do strony mP: https://www.youtube.com/channel/UC90ZygJK2fpEtlFtPpkr2EQ/videos ). ... *** Skąd wziął się taki pomysł na małąPolskę, jakie były początki? ... *** – Od mniej więcej 2000 roku odwiedzałem rozmaite imprezy; otwarcia galerii z wystawami artystów malarzy, fotografów, rzeźbiarzy, odczyty, koncerty, spotkania z interesującymi ludźmi. Bywałem w Nowym Jorku nawet kilka razy na tydzień w polskich placówkach kulturalnych, np. w redakcji (jeszcze na Manhattanie) „Nowego Dziennika” (galeria Artes pokazywała nową wystawę w każdy pierwszy czwartek miesiąca), w redakcji „Kuriera Plus” na Brooklynie, w Księgarni Literackiej na Java Street, na Greenpoincie (gdzie właściciel organizował spotkania z autorami książek i albumów), w Konsulacie Generalnym RP na Manhattanie, w kościołach, w domach prywatnych, w restauracjach. Poza tym bywałem w galerii przy Polskiej Szkole w Clark (gdzie zawsze w pierwszy piątek miesiąca było otwarcie nowej wystawy) i w Galerii Druch Studio w Trenton, NJ, gdzie Ryszard Druch organizował swoje słynne Salony Artystyczne (w soboty albo w niedziele), na które zapraszał znakomitych gości. ... *** Fotografowałem happeningi, w nowo otwartej restauracji „Klimat” na dolnym Manhattanie, czy spotkania w restauracji „Kredens”, koncerty „Budki Suflera” w nieistniejącym już Roseland Ballroom (Manhattan, NYC, 2009), czy Lady Pank w Melrose Ballroom (2011, Queens, NYC). Po jakimś czasie założyłem portal internetowy małaPOLSKA, składający się głównie z fotografii z tych właśnie imprez i portretów artystów. Po dziesięciu latach zgromadziłem duże archiwum fotograficzne, i wydałem (papierowy) album fotograficzny pt. „POLACY W AMERYCE/POLISH PEOPLE IN AMERYKA”, 2010 ( https://www.blurb.com/b/1928655-polish-people-in-america ). Album zawierał portrety i biogramy 400 ludzi głównie z Nowego Jorku i okolic. Rok później wydałem mniejszy już album z portretami 100 Polaków pt. POLACY W AMERYCE NEW JERSEY, 2011 ( https://www.blurb.com/b/2756318-polacy-w-ameryce-new-jersey). Tym razem album zawierał 100 portretów ludzi z Trenton i okolic ze stanu New Jersey. ... *** Ukończył Pan studia na Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie. Jak zaczęła się Pana przygoda i pasja z fotografią? ... *** – Myślę, że byłem fotografem całe swoje życie. Tak naprawdę zacząłem fotografować w szkole średniej, ukończyłem IV Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Krakowie, klasę z profilem matematyczno-fizycznym. Potem studiowałem na AGH na Wydziale Elektrycznym, na kierunku elektronika. Pierwszą ciemnię fotograficzną miałem w piwnicy mojej mamy w jej mieszkaniu. Po każdej wycieczce w góry (np. Dolina Pięciu Stawów Polskich w Tatrach, Babia Góra w Beskidzie Żywieckim, czy Turbacz w Gorcach) drukowaliśmy czarno-białe fotografie z Anią Stróżewską. Połowę życia spędziłem w ciemniach fotograficznych, a potem przy komputerze pracując z Photoshopem. ... *** Kto był Pana inspiracją? Jakie są Pana związki z Krakowem? ... *** Moją pierwszą fotograficzną inspiracją była moja ciocia-babcia Anna Masłowska. Skończyła farmację na Uniwersytecie Jagiellońskim i pracowała w Aptece pod Barankiem, która należała do jej taty – Mieczysława Masłowskiego na Małym Rynku w Krakowie. Apteka należała do naszej rodziny już w okresie międzywojennym – aż do upaństwowienia apteki przez komunę w 1956 roku. Mój dziadek – Stanisław Masłowski, oficer WP – został zamordowany w Katyniu (kwiecień albo maj 1940) przez sowieckich bandytów (z rozkazu Stalina). Nigdy dziadka osobiście nie poznałem. Znam go natomiast ze starych, pięknych fotografii jego siostry, mojej cioci-babci – Anny Masłowskiej. Jak na swoje czasy, Anna Masłowska była bardzo „nowoczesna fotograficznie”. Używała aparatu fotograficznego na statywie i z samowyzwalaczem, i często sama pozowała na swoich fotografiach. Zrobiła również całą serię fotografii z wnętrza Apteki pod Barankiem, co dzisiaj nazwałbym fotografią w miejscu pracy, tzw. environmental portrait. „Obfotografowała” wszystkich członków Rodziny Masłowskich i ich życie w Krakowie. Na jej fotografiach widać jak byli ubrani, jak mieszkali. Są stare fotografie z wnętrza Apteki z równiutko poukładanymi ampułkami na półkach, z kolumną, o którą opiera się mój pradziadek – Mieczysław, z piękną ozdobną inkrustowaną kasą, wagą i z całą załogą apteki. Ta Apteka istnieje do dzisiaj, ma te same meble w środku, być może nawet jest tam to samo lustro w którym kiedyś zrobiła sobie autoportret młoda wtedy Anna. Dzięki niej mogę zobaczyć świat, który odszedł już do wieczności, i żyje jeszcze tylko na starych fotografiach mojej cioci-babci. Ciocia-babcia dożyła 96 lat i opowiedziała mi wszystkie historie rodzinne, dzięki jej opowieściom i archiwalnym fotografiom – mogę sobie wyobrazić moich przodków. Baranek – który znajdował się nad głównymi drzwiami Apteki – jest teraz w Muzeum Farmacji na ulicy Floriańskiej, razem z różowymi ampułkami z Apteki Mieczysława Masłowskiego (zawsze myślałem, że te ampułki były czarno-białe…). Po latach, głównie z tych archiwalnych fotografii mojej cioci-babci Anny Masłowskiej, ze starych dokumentów, listów, pocztówek, dyplomów uniwersyteckich – złożyłem książkę o moim dziadku – Stanisławie Masłowskim w charakterze mojego hołdu dla niego ( https://www.blurb.com/b/3286632-stanislaw-maslowski-katyn-1940 ). ... *** Sto lat później – stojąc w tych samych miejscach z których ciocia fotografowała Stary Kraków – czuję ponadczasowość fotografii, to że łączy ona Przeszłość z Przyszłością. Nie byłoby mnie tutaj bez moich Przodków, a teraz oni mogą jeszcze raz zaistnieć dzięki mnie, choćby tylko na stronach książek czy w moich filmach. ... *** Wszystko tak szybko się zmienia. Ludzie odchodzą do wieczności. I to właśnie jest mój koncept fotografii: Moja fotografia ma „zakonserwować” ludzi, zatrzymać czas na obrazie i przesłać go do przyszłości. Moja fotografia jest przedłużeniem życia poza śmierć fizyczną, nadaje ludziom ponadczasowość, a może nawet nieśmiertelność… ... *** Jest Pan także autorem filmów, jak się zaczęła Pana kolejna pasja? ... *** – W pewnym momencie zrozumiałem, że nie można wszystkiego sfotografować. Np., jak sfotografować kogoś kto śpiewa albo tańczy? Kogoś kto recytuje wiersz albo opowiada o tym, jak walczył w Powstaniu Warszawskim? I wtedy mnie olśniło. Zrozumiałem, że jest tylko jedna lepsza rzecz od fotografii, i to jest film. Film jest fotografią w ruchu i z dźwiękiem. ... *** Na czym polega Pana filmowa praca? Jak się Pan przygotowuje? ... *** – Jadę na miejsce do tego człowieka, o którym będzie film, do jego studia, tam gdzie pracuje, czy do jego domu, wybieramy ciekawe miejsce (fotel, półka z książkami, kanapa), ustawiam kamery na statywach, światła, i zaczynamy rozmowę. Może to być monolog, albo rozmowa. Czasami, jeżeli jest to ktoś znany i wybitny, z dużym dorobkiem artystycznym, muszę się do takiej rozmowy przygotować. Nie można zadawać inteligentnych pytań nie wiedząc nic o twórczości danego człowieka. ... *** W wypadku np. artysty malarza – przechodzimy z kamerą od obrazu do obrazu, albo nagrywam jak maluje czy rysuje coś szybkiego w time lapse’ie. Poeta czy pisarz może coś przeczytać do kamery, muzyk może coś zagrać, itd. Sesja nagraniowa trwa zwykle 3-4 godziny, żeby potem można z tego materiału zrobić np. 50-cio minutowy film dokumentalny. Po powrocie przeglądam nagrania i wybieram najlepsze fragmenty. Edycja trwa bardzo długo, bo nie da się np. „przyspieszyć” czyjejś wypowiedzi, trzeba cierpliwie to oglądać wiele razy, potem dodać tytuły, podpisy, komentarze, i ewentualnie załączyć fotografie na filmie. Film jest gotowy zwykle do tygodnia po nagraniu, i zamieszczony na kanale mP na YT. ... *** Kogo na przykład ma Pan w swojej kolekcji na mP? ... *** – Chyba najbardziej znaną postacią prezentowaną na (dziewięciu!) filmach na mP jest Mistrz Andrzej Pityński. Filmowałem Pityńskiego przez 15 lat, odwiedzałem go w jego studio, chodziliśmy razem do restauracji na rozmowy, byłem na jego spotkaniach, wykładach, i wreszcie wydałem o nim książkę pt. Mistrz Andrzej Pityński – Rzeźbiarz Naszych Czasów https://www.blurb.com/b/2616378-mistrz-andrzej-pitynski . Ta książka o Pityńskim jest katalogiem jego rzeźb, płaskorzeźb, medali, rysunków – oczywiście wszystkie fotografie są tylko i wyłącznie moje. Sfotografowałem osobiście większość jego rzeźb monumentalnych w USA i w Polsce. Z tej książki zrobiłem film w charakterze „slide-show” z jej stron, który jest zamieszczony na mP https://youtu.be/oVY1Q1u3Hrw . ... Inni interesujący ludzie uchwyceni na filmach na mP to np. Ryszard Druch – organizator Salonów Artystycznych i artysta malarz, Tadeusz Turkowski – znakomity recytator poezji polskiej, Tadeusz Parzygnat – rzeźbiarz w drzewie, Lubomir Tomaszewski – rzeźbiarz (kamień, drzewo, miedź), uczestnik PW i malarz ogniem, Andrzej Wala – poeta, Ryszard Semko – artysta malarz, i wiele innych. Poza tym, odwiedzając stronę mP, można zwyczajnie posłuchać muzyki. Każdy znajdzie coś dla siebie. Są tam filmy z koncertów Budki Suflera, Lady Pank, Krzysztofa Krawczyka, Rubika, Arturo Romay, Reverse, muzyka z kabaretu Chapeau Bas, Dorota Huculak, Green Secret, Open Way, Gringo Duet, i wiele innych. Na mP są również relacje z muzeów, parków, pielgrzymek, z polskich wydarzeń takich jak „Noc Świętojańska” czy spotkanie w Central Parku pod pomnikiem Króla Jagiełły na Wielkanoc. ... *** Proszę opisać stronę „małaPOLSKA” i kto może się na niej znaleźć? ... *** – małaPOLSKA – tj. kanał na You Tube który jest dla każdego, kto ma coś do pokazania, coś do opowiedzenia. Najbardziej „fotogeniczni” są oczywiście artyści; malarze, rzeźbiarze, muzycy, pisarze, ludzie którzy przeżyli wojnę, ktorzy mają jakąś ciekawą historię do przekazania. Jest takie powiedzenie że „każdy ma swoją opowieść”. Kiedy np. idę do fryzjera, Marc opowiada mi o tym, kogo ostatnio zabili, dlaczego i w jaki sposób, kogoś kto przychodził strzyc się do tego właśnie zakładu fryzjerskiego. Dla mnie to jest interesująca opowieść, tylko Marc nie chce mi pozwolić się sfilmować bo ukrywa się przed swoimi żonami. ... *** Tematem filmu na mP może to być właściciel restauracji czy sklepu, albo inny biznesman, który chce zareklamować swoją działalność w krótkim filmie dokumentalnym. I w końcu mogą to być ludzie którzy już odeszli do wieczności, ale jest ktoś, kto chciałby żeby pozostał po nich jakiś ślad, nawet jeżeli ma to tylko być w postaci filmu składającego się ze starych fotografii. .... *** Czy ludzie mający mający ciekawą opowieść o swoim życiu, czy swojej rodziny i chcący ją utrwalić– mogą zgłaszać się do Pana? .... *** – Zachęcam serdecznie. Niech się zgłaszają pod adres: malapolska1986@gmail.com ... *** Poza fotografią i filmem (podobno?) pisze Pan opowiadania… ... *** – Od wielu lat prowadzę pamiętniki, opisuję zdarzenia w postaci krótkich esejów. Ostatnio zacząłem składać te wolne opowiadania w jedną całość i planuję wydanie książki autobiograficznej (non fiction) która będzie zbiorem stu opowiadań. Książka pt. Z POLSKI DO AMERYKI * ZASADA DRUGICH SZANS – będzie zorganizowana na lini czasu w ten sposób, że każde opowiadanie może być czytane oddzielnie, a jednocześnie wszystkie razem tworzą całość. Podtytuł – ZASADA DRUGICH SZANS – to jest właśnie coś, co dopiero zrozumiałem niedawno. Większość z nas najpierw jest dzieckiem, a potem jest rodzicem, najpierw jest pracownikiem u kogoś, a potem jest pracodawcą, najpierw jest lokatorem a potem jest właścicielem domów i sam je wynajmuje lokatorom. Chodzi o to, że mamy zawsze potem w życiu jeszcze drugą szansę, żeby przeżyć tą samą sytuacje ale już z innego punktu widzenia, może z większym doświadczeniem, może z możliwością zmiany i większej kontroli zdarzeń. Wtedy możemy „naprawić” coś, co stało się złego w naszej przeszłości. ....*** Dziękuję za rozmowę. *** Tomek Masłowski Fragmenty przygotowywanej książki MOJE NIEBEZPIECZNE DZIECIŃSTWO (1978) – czyli zjeżdżalnia, dżem truskawkowy, majtki Sylwi i tory kolejowe PINGWINY – czyli nowoczesne metody terroru Uciekłem z 5 przedszkoli krakowskich i w końcu mama oddała mnie na przechowanie do przedszkola „na Skałce”, które było prowadzone przez siostry zakonne. Siostry przebrane były w czarne habity z białym, okrągłym, plastikowym kołnierzem pod szyją. Wysoki kamienny mur – którego nie mogłem przeskoczyć – stalowe kraty w oknach i ciężkie skoble w drzwiach zamykane na szyfr sprawiały, że tym razem nie mogłem stamtąd uciec. Pingwiny torturowały nas różnymi metodami. Stałem godzinami w kącie twarzą do ściany, albo klęczałem na twardej drewnianej podłodze z wyciągniętymi do przodu rękami. Pingwiny biły mnie po otwartych dłoniach różańcem z koralikami tak, żeby nie zostawiał śladu, i żebym nie mógł tego później pokazać rodzicom, którzy i tak by mi w to nie uwierzyli. Zostaliśmy wszyscy trwale uszkodzeni na całe życie. Dla dwóch moich kolegów z tego przedszkola nie było już ratunku. Zostali potem księżmi. Jednym z nich jest Emil Furtak a imienia drugiego nie pamiętam. Zapamiętałem Emila, bo biliśmy się z nim o to, kto dzisiaj będzie całował się z tą dziewczynką z długimi czarnymi warkoczami, w krótkiej spódniczce, i wysoko podciągniętymi podkolanówkami. Emil zwykle przegrywał. Kiedy nadszedł mój ostatni dzień więzienia w przedszkolu na Skałecznej, poszliśmy z tatą na lody do pobliskiej kawiarni. Zablokowałem większość wydarzeń z tego czasu. W pingwiny nie wierzę. MAMA I PRZYGODY W SZKOLE – czyli czy ubrałeś kalesonki? W szkole biliśmy się z chłopakami z 7 „be”, którzy byli dużo głupsi, ale za to dużo silniejsi od nas. Kiedyś dotknąłem „niechcący” dużych piersi Danki Radwańskiej, która „chodziła” z Ćwiertniakiem. Złapali mnie potem w korytarzu szkolnym i razem z „Dźwigiem” i kilkoma innymi kolesiami – pobili mnie w równej walce w sześciu na jednego. Miałem wtedy chyba złamany nos, podbite na zielono oczy i rozbitą wargę w dwóch miejscach. Mamie oczywiście powiedziałem, że zderzyłem się ze słupem od jakiejś latarni, kiedy biegnąc do uciekającego mi tramwaju, walnąłem w niego głową. Dopiero jak zacząłem chodzić na judo, zrozumiałem że jestem całkiem silny, tylko muszę przestać się bać i zacząć się bronić. Już po kilku treningach tak uwierzyłem w siebie, że najpierw kopnąłem „Dźwiga” tak, że ten zemdlał, a potem przerzuciłem Ćwiertniaka jakimś chwytem przez biodro, i tamten spadł na ziemię i jeszcze długo turlał się po schodach na sam dół. Za kopnięcie „Dźwiga” zostałem wezwany do pokoju nauczycielskiego i po długiej rozmowie – pani dyrektor wezwała moich rodziców do szkoły. Mama nie mogła uwierzyć, że zrobił się ze mnie taki bandyta, a tato był ze mnie chyba nawet trochę dumny. Z taką reputacją, prosto po rozmowie z dyrektorką szkoły, zyskałem nowy szacunek wśród kolegów. Zauważyły mnie też po raz pierwszy dziewczyny z klasy. Nawet Danuśka zaczęła się do mnie uśmiechać i wyprężać swoje duże piersi, ale ja tym razem – nauczony przykrym doświadczeniem – trzymałem już swoje ręce przy sobie. Kiedy indziej, kiedy stałem na przystanku tramwajowym z kolegami, podeszła do mnie niespodziewanie mama. – A czy ubrałeś kalesonki? – zapytała mnie mama przy wszystkich moich kolegach. – Tak, mam trzy pary – odpowiedziałem i spaliłem się ze wstydu widząc jak moi koledzy zakrywają sobie usta rękami, żeby nie parsknąć śmiechem. – A szaliczek ubrałeś? – kontynuowała przesłuchanie przy świadkach mama. Ponieważ byłem wielkim przywódcą bandy – Janosikiem, więc trochę było mi wstyd, że chłopcy z mojej bandy właśnie dowiedzieli się, że założyłem dzisiaj trzy pary kalesonek. Moja mama miała taki delikatny sposób zawstydzania mnie przy wszystkich. Włożyła potem swoją zimną rękę za moją koszulkę i dotknęła moich pleców. – Nie goń tak, bo się przeziębisz. Jesteś cały spocony – skarciła mnie mama na koniec przy wszystkich. Zwykle kiedy mama wracała z wywiadówek, robiła mi straszną awanturę. Jak zwykle na wywiadówce okazywało się, że nie wiedziała o połowie moich przestępstw popełnionych w szkole, bo podrabiałem jej podpis w dzienniczku szkolnym z zawiadomieniami od pani Jędrych o moim złym zachowaniu. We wtorki podpisywał mi dzienniczek tato. Potem jeszcze z Jurkiem Siewiorkiem zostaliśmy wyznaczeni przez panią Jędrych do opieki nad klasowym akwarium. Codziennie rano dawaliśmy im jeść, co tydzień wymienialiśmy im wodę. Na zajęciach praktyczno-technicznych zrobiliśmy do niego oświetlenie z dwóch żarówek, które zakładało się na górę akwarium w charakterze klosza. Podświetlone pięknie rybki pływały szczęśliwe pokazując wszystkim swoje kolorowe płetwy. Pani nauczycielka postawiła nam piątki. Na drugi dzień przychodzimy rano do klasy, a tu w akwarium bulgoce gotująca się woda, rybki pływają martwe na powierzchni zabite wysoką temperaturą. Jak się okazało – żarówki z naszego oświetlenia urwały się i wpadły do wody podgrzewając ją przez noc do temperatury wrzenia. Tak gotująca się zupa rybna zakończyła naszą karierę opieki nad klasowymi rybkami. Mam tylko nadzieję, że zanim te rybki zagotowaly się wtedy w tym akwarium, zostały najpierw porażone i zabite prądem 220 V dopływającym do żarówek z naszego projektu. Pani nauczycielka z zajęć praktyczno-technicznych – wymazała nam piątki gumką z dziennika. ZAKOŃCZENIE – czyli tylko On nas żałował Jeżdżąc na rowerach po torach kolejowych, szukając skarbów w okolicznych śmietnikach, grając na betonowych parkingach w piłkę, walcząc z bandą Artka Kubackiego na miecze zrobione z choinek, podglądając pół-nagie dziewczyny na Bagrach, bawiąc się wśród wykopów wypełnionych wapnem na pobliskich budowach – nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw czychajacych na nas przy przekraczaniu ruchliwych ulic i torów kolejowych pobliskiej stacji – przeżyłem najlepszy czas swojego życia – moje niedopilnowane dzieciństwo. Nikt mną się nie przejmował. Przeżyłem tortury pani Wojewskiej na fotelu dentystycznym i znęcanie się mojej szkolnej wychowawczyni pani Aureli Jędrych, która teraz za takie coś znalazła by się w więzieniu. Często w zimie jeszcze po ciemku, czekałem na tramwaj na przystanku w temperaturze -27 C. W dwumetrowych zaspach śniegu szedłem do szkoły na piechotę na ósmą rano. Graliśmy w klasy skacząc po narysowanych kolorową kredą polach, w chowanego, w podchody, w dwa ognie, w noża, w gumę i w kapsle pstrykając je po wijących się trasach na asfalcie pobliskiego parkingu, po kolejnej telewizyjnej transmisji rowerowego „Wyścigu Pokoju” (…)

wtorek, 9 marca 2021

Donald j. Kutyna SIĘGAĆ PO GWIAZDY

Aleksandra Ziółkowska-Boehm rozmawia z Donaldem J.Kutyna Generałem US Air Force, wnukiem polskich emigrantów w Chicago SIEGAC PO GWIAZDY Aleksandra Ziółkowska-Boehm -Z jakich stron Polski pochodzili Pana dziadkowie? Jak zapamiętał Pan dziadków i rodziców? Donald J.Kutyna - Mój dziadek ze strony ojca, John Kutyna, pochodził z Jasła i wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w późnych latach 1800-tych. Ożenił się z Antoinette z domu Pawlus, mieli dziesięcioro dzieci – 7 chłopców i 3 dziewczynki. Ich syn, Francis Anthony Kutyna w 1933 roku ożenił się z Izabelą Kmieć (jej ojciec w Ameryce zmienił nazwisko Kowal na Kmieć). To byli moi rodzice. Moi dziadkowie ze strony matki, Julia Trela i Joseph Kmieć, oboje pochodzili z miejscowości Śmiegorzów koło Tarnowa, która obecnie nazywa się Tarnów Dąbrowski. Mój dziadek był bardzo utalentowanym muzykiem - samoukiem, umiał także komponować. Francis Anthony i Isabel mieli troje dzieci, ja byłem najstarszy, urodziłem się w 1933 roku. Osiem lat później urodził się Francis Anthony Jr., i potem Antoinette, 10 lat młodsza ode mnie sostra. Mój ojciec Francis Anthony, podobnie jak dziadek, był utalentowanym muzykiem. Grał na skrzypcach na wielu imprezach, przez jakiś czas grał także w Chicagowskiej Orkiestrze Symfonicznej. Ale to były lata depresji i mój ojciec, aby zarobić na całą rodzinę, podjął się pracy w fabryce. Był człowiekiem dużej dyscypliny, której także oczekiwał i wymagał od swoich dzieci. Po latach powiedziałem mamie, że pierwszy rok w West Point był dla mnie łatwiejszy do zniesienia, ponieważ w domu panowała duża dyscyplina. Nie byliśmy bogaci, oboje rodzice pracowali, moja matka dla Bell Telephone Company. Gdy byłem chłopcem zajmowali się mną głównie dziadkowie, którzy posiadali własny sklep. Moje najwcześniejsze wspomnienia dotyczą właśnie dziadków. A.Z-B. - Czy w domu mówiło się po polsku? D.J.K. - Moja rodzina była bardzo bliska, mam na myśli całą rodzinę, włączywszy różne ciotki i wujków. Wszyscy mówiliśmy po polsku w domu i to był mój jedyny język zanim poszedłem do szkoły. Teraz także mogę porozumieć się po polsku, aczkolwiek nie używam go, i nawet z moją matką mówię po angielsku (Izabel Kutyna urodzona w Chicago, mówi płynnie po polsku- przyp. A.Z.-B). Jak moi rówieśnicy, poszedłem do publicznej szkoły podstawowej, a w soboty, jak wszystkie dzieci w naszym sąsiedztwie, uczęszczałem do szkoły polskiej. Wtedy mówiłem swobodnie po polsku. A.Z-B. - Polsko-Amerykanski Kongres w Chicago 14 października 1990 roku nadal Panu odznaczenie The Heritage Award. Zaskoczył Pan i poruszył zebranych zaczynając swoje przemówienie: “Wielce Szanowny Panie Prezesie, Drodzy Rodacy, jestem bardzo zaszczycony wyroznieniem za zaproszeniem na te uroczystość”... Przywołał Pan wielkie nazwiska Kościuszki i Pułaskiego, bitwy o Westerplatte, Narwik, Tobruk, Monte Cassino, jak i Bitwę o Anglię. Powiedział Pan wtedy, ze przestał Pan używać języka polskiego w wieku 17, kiedy wyjechał na studia, ale wciąż może Pan mówić, jak Pan ładnie określił “językiem swoich pradziadów”. D.J.K. - To prawda, w czasie uroczystości w Chicago, kiedy wszyscy zebrani mówili po angielsku, ja wygłosiłem swoje przemówienie po polsku. Oczywiście, było ono przygotowane wcześniej i je odczytałem, ale reakcja była wspaniała. Wszyscy wstali i zaczęli bić brawo. Zebrani Polacy byli wzruszeni, że amerykański 4-gwiazdkowy generał przemówił do nich w ich rodzimym języku. A.Z-B. - Czym była dla Pana polskość we wczesnych latach wzrastania, i proszę powiedzieć więcej o swoim rodzeństwie. D.J.K. - Przeprowadzaliśmy się do różnych domów, ale zawsze mieszkaliśmy w polskiej dzielnicy. Nasza rodzina, jak powiedziałem, była bardzo bliska sobie i mogliśmy na siebie liczyć. W domu panowała polska kuchnia i wszyscy oczywiście wiedzieliśmy o Pułaskim i Kościuszce. My naprawdę byliśmy bardzo dumni, że jesteśmy Polakami. Kiedy słyszeliśmy dowcipy o Polakach, wcale nas nie dotykały. Byliśmy bardzo pewni siebie, i to, ze inne dzieci mogły żartować z naszego pochodzenia, traktowaliśmy, jako dowód akceptacji, że jesteśmy jednymi z nich. Żartowano z wielu narodowości i było to wtedy naturalne, ale były to żarty nie upokarzające. Obecnie nikt by się nie ośmielił żartować na temat rasy, religi czy zwyczajów innej narodowości. I jest to odzwierciedleniem dużych podziałów w społeczeństwie amerykańskim, czego my Polacy ani wcześniej, ani teraz, nie doświadczamy. Mój młodszy brat Francis Anthony Jr. mieszka w Houston, ma doktorat w neurofizjologii, pracował wiele lat jako naukowiec dla NASA. Ożeniony jest z Japonką urodzoną w Brazylii o imieniu Massako, która jest naukowcem, ma także doktorat z neurofizjologii, pracuje w Research Center w Galveston. Najmłodsza w rodzinie, nasza siostra Antoinette, jest artystką malarką i mieszka w okolicach Chicago. Jakiś czas nauczała rysunku w szkole średniej. Jej mąż, Norman Lorving, jest detektywem, wysoko odznaczonym byłym oficerem policji. A.Z-B. - Jakie były Pana lata szkolne i uniwersyteckie? D.J.K. - W mojej szkole podstawowej było wielu dzieci polskiego, włoskiego i niemieckiego pochodzenia. Moim kolegą w tym okresie był Billy Tyminski. Kolejno poszedłem do Lane Tech High School w Chicago, gdzie także przeważała młodzież europejskiego pochodzenia. W szkole średniej znalazłem się w sportowej grupie uprawiającej pływanie. Pływać nauczyłem się od mojego wuja (powiedziałem Pani, że nasza rodzina była związana ze sobą i bardzo się wspierająca), który zabierał mnie na plaże i na baseny. Nasz zespół pływacki był bardzo dobry i pod koniec szkoły średniej otrzymałem stypendium sportowe na studia do University Iowa w Iowa City. Zacząłem studia z zamiarem, że zostanę inżynierem chemikiem, był to trudny kierunek i wymagał porządnej nauki. Na drugim roku kupiłem samochód Ford rocznik 1941 i poznałem piękną blondynkę. Moje oceny zaczęły być coraz gorsze. A.Z-B -Dlaczego wybrał Pan karierę wojskową? D.J.K. -W połowie drugiego roku studiów odwiedzając moją rodzinę w Chicago, na basenie poznałem kadeta z West Point. Przyznam, że mi zaimponował do tego stopnia, że zebrałem informacje na temat West Point. Przede wszystkim, należało być poleconym przez swojego kongresmana. Zwróciłem się do Toma Gordona, kongresmana z 8-go dystryktu okręgu wyborczego, gdzie mieszkało wiele rodzin polskiego pochodzenia (po Gordonie nastał Dan Rostenkowski). Zarekomendował mnie, przyjęto mnie, i zacząłem naukę od początku (już bez samochodu i bez blondynki). Miałem bardzo dobre oceny aż do samej graduacji. Moja przyszła żona, Lucy, blondynka, o której wspomniałem wcześniej, przerwała studia i przeniosła się w okolice West Point. W czasie mojego ostatniego roku pracowała na Akademii. Dzień po mojej graduacji pobraliśmy się (niestety nie zachowałem swojego Forda rocznik 1941). Po pięciu latach urodził się nas pierwszy syn Dale, później, w Bostonie, urodził się Douglas. Dale mieszka teraz w okolicy Bostonu, a Douglas w Północnej Wirginii. Obydwaj są żonaci i mają dzieci. Dale pracuje jako ekspert komputerowy, a Douglas ogólnie mówiąc w dziedzinie wojskowych badań przestrzeni kosmicznej. A.Z-B. -Proszę opowiedzieć, jak się zrodziła Pana pasja latania? D.J.K. -Mieszkaliśmy z żoną w wielu bazach wojskowych w całych Stanach. Latać uczyłem się na Florydzie i kolejno w Oklahomie. W wojskowej bazie lotniczej March w Kalifornii zostałem członkiem 33-j eskadry bombowców latając na B-47. A.Z.-B. -Zdobył Pan magisterium w aerodynamice i astronomii na prestiżowej uczelni MIT (Massachsussetts Institute of Technology). W West Point uczył się Pan języka rosyjskiego. Czy miał Pan okazje wykorzystać swoją znajomość rosyjskiego? D.J.K. - Język rosyjski był moim trzecim językiem, ale nigdy nie nauczyłem się go dobrze. Pamiętam, w 1963 roku, kiedy Nikita Chruszczow przyjechał z Rosji i miał obejrzeć Disneyland, mnie oddelegowano, abym z nim rozmawiał. Nie muszę mówić, jak się denerwowałem. Powstało napięcie między Rosja i Ameryką i ... nastał kryzys rakietowy i Chruszczowa wizytę w Disneylandzie odwołano. A więc na szczęście, nie musiałem używać swojego języka rosyjskiego, bo obawiam się, że mógłbym spowodować wybuch 3-ej wojny światowej! A.Z.-B. - Jak potoczyła się Pana kariera wojskowa po ukończeniu studiów magisterskich na MIT? D.J.K. - W czerwcu 1963 roku, po zakończeniu mojego pierwszego stażu dowódcy załogi samolotu B-47 zostałem skierowany do Szkoły Pilotów Doświadczalnych] w bazie lotniczej Edwards w Kalifornii (Aerospace Research Pilot School), gdzie jako student, a później jako jeden z dyrektorów, instruowałem pilotów doświadczalnych (test pilots) oraz przyszłych astronautów, którzy przechodzili specjalny kurs pilotażu. A.Z-B -Czy brał Pan udział w wojnie w Wietnamie? D.J.K. - Od listopada 1969 do października 1970 brałem udział w wojnie będąc związany z 44 –a Eskadrą do Zadań Taktycznych w bazie lotniczej Takhli Royal Thai w Tajlandii. Odbyłem tam 120 lotów operacyjnych pilotując myśliwiec F-105. Miał on renomę doskonałego samolotu myśliwskiego, który nigdy nie zawodził. Był też łatwy w obsłudze technicznej. A.Z-B -Słyszałam, ze swojemu samolotowi nadal Pan bardzo szczególne imię. D.J.K. - Nazwałem swój samolot i namalowałem to imię “The Polish Glider” (Polski szybowiec). Latałem z baz w Tajlandii nad Laosem, Kambodżą, Północnym i Południowym Wietnamem. Nasi wrogowie, północni Wietnamczycy, nazywali nas „Powietrzni piraci Jankesi”. Ja byłem znany jako „Jankes - powietrzny Polak” – I byłem z tego dumny. Mój samolot F-105 ze względu na swoją funkcję był najcięższym myśliwcem w bazie, i to imię było dlatego odpowiednie, bo śmieszne. Byłem pilotem myśliwca i niejako zdrową koniecznością było nie brać siebie na serio, zbyt poważnie. Na pewno nie pękać z dumy, ani nie chwalić się. Mój samolot był przez wszystkich podziwiany, miał wspaniały rekord lotów bojowych, był także najbardziej pieczołowice obsługiwanym samolotem. Gdybym go nazwał na przykład „Bohaterski polski orzeł”, lub coś w tym rodzaju, brzmiałoby to nie tylko pompatycznie, ale miałoby zupełnie inne znaczenie i oddźwięk. Po wojnie mój samolot umieszczono w przechowalni, ale później został przemieszczony do brytyjsko-amerykańskiego muzeum lotniczego w Anglii. Myślę, że Brytyjczycy zamalowali nadame mi imię, uważając, że nie jest „odpowiednie”. Dziesięć lub więcej lat temu, firma Monogram Models wykonała model mojego samolotu i oczywiście z nazwą „The Polish Glider”. Seria została wykupiona, i jest teraz rzadkością wśród kolekcjonerów. A.Z.-B. -Jak się rozwijała Pana kariera wojskowa i jednocześnie naukowa? Proszę powiedzieć o pracy i różnych stanowiskach, które Pan zajmował. D.J.K. - Po powrocie z Południowo-Wschodniej Azji przydzielono mnie do Kwatery Głównej Amerykańskich Sił Lotniczych w Waszyngtonie (DC), gdzie jako kierownik Działu Wdrożeń i Rozwoju pracowałem w biurze wiceministra lotnictwa. W 1975 roku ukończyłem Wyższą Szkołę Przemysłu Zbrojeniowego i objąłem funkcję kierowniczą w departamencie Szefa Lotniczych Sił Zbrojnych. Nauka odbywała się na bazie lotniczej Hanscom w stanie Massachusetts. Pełniłem tam obowiązki asystenta zastępcy d.s. Programów Międzynarodowych. Następnie objąłem kierownictwo Departamentu Sprzedaży Zagranicznych Ostrzegawczego Systemu E-3A. Kolejno zostałem asystentem dyrektora kierującego całym programem E-3A. System ten ostrzega pilota przed atakiem rakiet kierowanych na cel temperaturą wyziewów silnika samolotu. W 1982 roku objąłem stanowisko zastępcy dowódcy odpowiedzialnego za System Kontroli Startów i Lotów Kosmicznych, gdzie kierowałem programem Departamentu wykorzystania Promów Kosmicznych do spraw Obrony. Dwa lata później awansowałem i objąłem stanowisko dyrektora Systemów Satelitarnych i Kontroli Dowodzenia i Komunikacji w dowództwie Amerykańskich Sił Powietrznych w Waszyngtonie. W lutym 1986 roku zostałem członkiem zespołu prezydenckiej komisji badającej przyczyny katastrofy promu kosmicznego Challenger. W 1986 roku awansowano mnie na stopień dwugwiazdkowego generała z przydziałem do Centrum Rakietowego w Los Angeles. Rok później otrzymałem 3-cią gwiazdkę i zostałem odkomenderowany do Centrum Dowodzenia Przestrzeni Powietrznej na Północną Amerykę oraz Centrum Dowodzenia Przestrzenią Kosmiczną Stanów Zjednoczonych (CINC). W krótkim czasie nadszedł ponowny awans, 4-y gwiazdki generalskie (takiego generała Polska nie wytypowała; gen. Sikorski miał 3 gwiazdki – przyp.A.Z.-B.) Awansem tym zostałem wyjątkowo zaszczycony, gdyż dowodziłem dwoma systemami w czasie wojny „Pustynna Burza” w 1991 roku – jako główny dowódca Północnoamerykańskiej i Amerykańskiej Obrony Przestrzennej (CINC). Trzeba pamiętać, że wojna w Zatoce Perskiej w 1991 roku była pierwszym konfliktem zbrojnym, w którym amerykańskie siły lądowe, morskie i powietrzne korzystały z informacji przekazywanych z orbity dookoła-ziemskiej. Po 35 latach w wojsku przeszedłem w 1992 roku na emeryturę. A.Z.-B. -Wydrukował Pan obszerny naukowy esej o sprzęcie użytym w czasie Wojny w Zatoce Perskiej, – który został opublikowany w AIR POWER HISTORY (wiosna 1999, Vol 46) zatytułowana „Niezastąpiony Satelitarny System w wojnie w Zatoce Perskiej.” Oparł Pan swój tekst na wykładzie, który wygłosił Pan w Historycznym Towarzystwie Przestrzeni – w Waszyngtonie w 1995 roku. D.J.K. - Wojna w Zatoce Perskiej w 1991 roku była pierwszym konfliktem, w którym przestrzeń kosmiczna odegrała zasadniczą rolę we wsparciu amerykańskich sił lądowych, morskich i powietrznych. Po raz pierwszy również wszystkie formacje bojowe, na wszystkich poziomach, odczuwały obecność i skutki naszego systemu satelitarnego. Rzeczywiście nasz system był dostępny przed, podczas i po zakończeniu wojny – albowiem elementy systemu były już na orbitach z przeznaczeniem do wykorzystania w równym stopniu w okresie pokoju, jak również w okresie konfliktów zbrojnych. A.Z.-B. Co było ważne dla Pana w życiu, i co pomagało Panu w czasie tych wszystkich lat? D.J.K. -Na pewno pomogła mi w życiu pewność siebie, która w dużej mierze przyszła z mojego okresu dzieciństwa, wzrastania w polskiej rodzinie w Chicago, w bliskości rodziny i kolegów. Ważne jest, by mieć dobre nastawienie do pracy, i przede wszystkim, aby być wiernym stałym wartościom. Piękne i warte naśladowania są zasady, które kultywuje West Point: Obowiązek, honor i ojczyzna. Dodałbym jeszcze radę – gdy pojawia się możliwość, puka do drzwi – należy je otworzyć. A.Z.B. - Był Pan pilotem z zaliczonymi 5,500 godzinami latania na 26 różnych myśliwcach i bombowcach. Wśród Pana orderów i odznaczeń wojskowych są: Defense and Air Force Distinguished Service Medals, Legion of Merit, Distinguished Flying Cross, Air Medal, and the Air Force Commendation Medal. Został Pan także odznaczony przez Towarzystwo National Geographic nagrodą im generała Thomasa D. White United States Air Force Space Trophy, którą nagradza się tych, którzy swoja pracą przyczyniają się do progresu w badaniach przestrzeni. Panie Generale, czy lubi Pan nowe zadania? D.J.K. - Bardzo lubię nowe zadania i wyzwania, nawet kiedy jestem na emeryturze. Nigdy wcześniej nie miałem okazji nauczyć się jazdy na nartach. Teraz, mieszkając w Colorado Springs, nie tylko zjeżdżam na nartach dla przyjemności, ale biorę udział w Giant Slalom. Każdy zjazd jest swoistym wyzwaniem, prawdziwym czy wyimaginowanym. A.Z.-B. Co Pan myśli, generale, na temat wojny w Wietnamie i obecnej w Iraku? D.J.K. - Według mnie, wojna w Wietnamie, w której brałem udział jako pilot latający na myśliwcu taktycznym, była bardzo źle prowadzona przez polityków. Nie tak, jak pierwsza wojna w Iraku w 1991 roku, która była sukcesem. W Wietnamie nie mieliśmy jasno określonego naszego celu, i nie przedsięwzięliśmy wystarczających akcji, aby zwyciężyć. Więc przegraliśmy. Takich błędów nie powtórzyliśmy w naszej pierwszej wojnie w Iraku. W drugiej wojnie w Iraku walczyliśmy doskonale. Ale uważam, że w czasie lat 1990-tych, po pierwszej wojnie w Iraku, powinniśmy stopniowo zmniejszać sankcje a zacząć handel – powinismy kupować od Iraku. Wymiana handlowa zawsze uzależnia oba kraje i zapobiega konfliktom. Przykładem są Rosja i Chiny. A.Z.-B. Jest Pan bardzo zajęty mieszkając w pięknym domu na stoku gór z widokiem na wspaniały widok góry Rocky. D.J.K. - Oboje z żoną przeprowadzaliśmy się 27 razy mieszkając w różnych bazach wojskowych. Cieszymy się, że nareszcie możemy mieszkać dla odmiany w jednym miejscu. Zbieram stare samochody, jeżdżę na nartach, pływam, uprawiam surfing, jazdę rowerowa i poluję. Jestem zatrudniony na pełnym etacie w firmie zajmującej się wykorzystaniem technologii sateliratnej do celów komercyjnych i podróżuję 40-50 razy w roku. Po katastrofie kolejnego wahadłowca Columbia byłem członkiem zespołu badającego tę tragedię. W czasie zimy biorę udział w zawodach narciarskich, a ponieważ nie wolno mi się przechwalać, powiem tylko, że mam wiele zabawy. Zaczął się sezon golfowy i gram popołudniami 4 razy w tygodniu i w czasie weekendów. Zaczął się także sezon wędkarski, oboje z Lucy odnawiamy naszą górską chatę by łowić pstrągi. Nasz różany ogród miewa się znakomicie, chociaż atakują je insekty i różne grzyby. Zostało nam tylko kilka miesięcy by codzienne się gimnastykować i być w dobrej formie na nadchodzący sezon narciarski. Na zbliżający się zjazd wychowanków West Point klasy 1957, któremu przewodniczę, zdecydowano się napisać na nowo konstytucje. Polityczne spory i konflikty wydają się gorsze niż nasza wojna cywilna. Jestem konsultantem jednej ze stacji telewizyjnych Showtime, gdzie przygotowują film. Kiedy jest ładna pogoda pracuję przy swoich starych samochodach, które gromadziłem przez wiele lat. Wszystko to robimy wspólnie z żoną. Mamy także psa Yorkshire Terrier, którego nazywamy Pepper. I zawsze gotów jestem zająć się czymś nowym w czasie wolnym A.Z.-B. -Pana 90-letnia matka Isabel mieszka wciąż w Chicago, jest niezależna i samodziela; jest interesującą kobietą. Powiedziała mi, że kiedy przeszła na emeryturę rozwinęła nowe zainteresowania, łącznie z jogą. Powiedziała mi także, ze podziwia Pana pozytywne myślenie, że zawsze woli Pan widzieć jaśniejszą stronę wszystkiego i lubi Pan podkreślać pozytywne strony. Kiedy był Pan małym chłopcem, fascynowały Pana samoloty i ta fascynacja potęgowała się z latami. Powiedziała mi, że Pan miał zwyczaj mawiać: „Sięgaj po gwiazdy...”. Pani matka jest bardzo dumna wiedząc, że kiedyś mały chłopiec, obecnie -4-gwiazdkowy generał -„sięgnął po gwiazdy.” Podobnie mogą być z Pana dumni Amerykanie polskiego pochodzenia, jak i Polacy w Polsce. D.J.K. Cieszę się, i wiem, że mama wie, czego dokonałem, a czego nie. I to jest to, co się w życiu liczy. Wywiad ten ukazał się po angielsku w książce „The Roots Are Polish” (Toronto, 2004), Także w nowojorskim „Weteran” (Nowy Jork, October 2003), po polsku w”Przegladzie Powszec

sobota, 16 stycznia 2021

Adam Wiercinski - PISARSKIE DELICJE I REMANENTY

... Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Pisarskie delicje, Bellona 2019, 343 stron. ... Adam Wiercinski [w:] PAMIĘTNIK LITERACKI, Londyn, grudzień 2020, s. 243-246 ........................ Pisarskie delicje i remanenty ......................... „Pisarskie delicje” Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm to silva rerum. Prawdziwy las rzeczy. Tyle tam spraw, tematów, postaci znanych i mniej znanych, tyle dopowiedzeń do książek wcześniejszych i dodatkowych opowieści. I tyle przytoczeń. Listy, rozmowy, wywiady, fragmenty książek własnego i cudzego autorstwa.A wszystko udokumentowane, sprawdzone i autoryzowane, kiedy trzeba. Polot, szczęśliwe przypadki, szczęście do spotkań z pięknymi ludźmi, ponadto - dyscyplina pisarska. I jeszcze sztuka uważnego słuchania. ............................ W pierwszym rozdziale zajmuje się Autorka reportażem literackim, rozprawia ze znawstwem, którego mógłby jej pozazdrościć wykładowca na wydziale dziennikarstwa, o literaturze faktu, tłumaczy, skąd się wzięła popularność tego rodzaju pisarstwa.
„Czytelnik współczesny oczekuje dokumentacji, jest głodny faktów, przekazów z pierwszej ręki. Staramy się śledzic, co się dzieje w różnych miejscach świata, który dzięki telewizji i głównie internetowi wszedł w nasze życie ze swoimi dylematami, problemami, katastrofami i biedą”(s.11-12)". ........................ To pisarstwo wywodzi się z literackiego dziennikarstwa, przypomina, że w latach 70.XX. popularnością cieszył się tzw. literary journalism, kiedy autorzy starali się przedstawić punkt widzenia przeciętnego człowieka. A kiedy i to określenie stało się nazbyt rozmyte, wprowadzono inne: „Termin creative non-fiction (używany zamiennie jako literary non fiction) brzmi być może zagadkowo. Wyraz creative wskazuje, że autor używa metod i sposobów wypróbowanych w fikcji, czyli uprawia sztukę przenoszenia do narracji rozmaitych strategii i form opowiadania”
s.12". ............................ Teoretyczne rozważania ilustruje Autorka przykładami, przypomina, jak się przygotowywała do pierwszego spotkania z Melchiorem Wańkowiczem, jak doszło do spotkania z Januszem Brochwiczem-Lewińskim („Gryf” w czasie powstania warszawskiego był świadkiem śmierci córki Wańkowicza). Wspomina o lojalności wobec rozmówcy: ....................... „Pojawiają się momenty, kiedy rozmówca nie ukrywa, nie cenzuruje swoich słów, odczuć, wspomnień – mówi o nich swobodnie. Nie znaczy to, że piszący ma o tym napisać, aby „świat się dowiedział”. Ustalamy z moimi bohaterami, że swoją opowieść snują bez oporów, ale przed publikacją każdą wypowiedź z nimi autoryzuję. Mają do tego święte prawo. Zawsze usuwałam fragmenty wspomnień, którymi dzielili się ze mną, ale nie chcieli obwieszczać ich innym”. "Rozmówcy zasługują na szacunek, poszanowanie ich życia i prywatność. Zaufali mi, ja mam obowiązek postępowania etyczneg".(s.41-42)". ............... A po teoretycznym wstępie ciagną się opowieści o ludziach z różnych czasów i z tylu przestrzeni. O ich wędrówkach z wyboru i tych odbywanych kiedyś mimo woli. O rodzinie Rodziewiczów (z opowiadania Romana Rodziewicza powstała książka Wańkowicza „Hubalczycy”); o Aleksandrze Jordanie Lutosławskim, synu sławnego filozofa, Wincentego Lutosławskiego; o ks. Prof Januszu Ihnatowiczu, teologu i poecie; o sławnym pilocie Januszu Żurakowskim. O skomplikowanych losach niektórych ludzi. Janusz Dukszta, lekarz psychiatra i polityk kanadyjski, rodem ze Szczuczyna (między Grodnem a Nowogródkiem), mówił Ziółkowskiej-Boehm o swojej złożonej tożsamości: ................... „Uważam się za Polaka litewskiego pochodzenia, od lat mówię, że jestem polskim Litwinem, ale to jest trochę skomplikowane. Odwiedziłem kilka lat temu Wilno, i stwierdziłem, że na pewno nie jestem Litwinem, pojechałem do Krakowa, stwierdziłem, że nie jestem Polakiem. Odwiedzam Anglię, gdzie ukończyłem uczelnię, i gdzie mieszka moja przyrodnia siostra Izabella, ale nie czuję się Anglikiem. Jestem Kanadyjczykiem – bo Kanada pozwala mi być ...cudzoziemcem. To jest moje „identity”(s.64)”. ....................... Ciekawe, ile papieru zużyliby współcześni socjolodzy na opisanie tej wielostopniowej tożsamości, ile teorii stworzyliby dzisiejsi kosmopolici i narodowcy. A pisarka zostawia wyznanie potomka szlacheckiego rodu z Wielkiego Księstwa Litewskiego bez komentarza. Zostaje cenne świadectwo. Gdzie indziej opowie Autorka o Tomaszu Łychowskim, poecie i malarzu Brazylii (przyznaje się, że to, co pisze, jest polskie, a to co maluje – brazylijskie). Jego ojciec pochodził z Kijowa, ożenił się z Gertrudą, Niemką spod Berlina. A stało się to w portugalskiej wtedy Angolii w latach 30.XX w. W roku 1938 Łychowscy z kilkuletnim Tomaszem przyjechali do Polski. A potem wojna, konspiracja, matka Niemka okazała się polską patriotką związaną z AK. Osadzono ją z siedmioletnim synkiem na Pawiaku. ................... „Obecnie Tomasz Łychowski ma ponad 80 lat i jest prawdopodobnie najmłodszym żyjącym więźniem Pawiaka. Pamięta, że codziennie o szóstej rano był apel. Ustawione w dwurzędzie więźniarki składały po niemiecku meldunek. Tomasz zapamiętał, że po pewnym czasie jemu przypadła ta funkcja i meldował: Fünfundzwanzig Frauen und ein Kind (25 kobiet i dziecko). Na to Komendant: Fünfundzwanzig Frauen und ein Man (25 kobiet i jeden mężczyzna) i bardzo zadowolony ze swojego dowcipu wybuchnął śmiechem"(s. 240). Poeta pisze w trzech językach: po polsku, po angielsku i po portugalsku, maluje i pisze wiersze (coraz częściej po portugalsku), w jednym z wierszy wspomina o swojej multiosobowości: ................ Jaka moja w tym wina - urodzony w Angoli - że nie jestem czarny? Zaadoptowany przez Brazylię że jestem gringo? Jaka wina? Że jestem synem Niemki w Polsce Polaka w Niemczech? Dość nierzeczywistych win! Czy nie wystarczą te prawdziwe?(s. 252)" .................. Jak to dobrze, że bohaterowie o takich skomplikowanych losach znaleźli rozumiejącą słuchaczkę, która z taktem i empatią potrafiła ich wysłuchać, a potem zapisać niezwykłe koleje losu (powieściopisarz pomieściłby te opowieści w kilku zapewne tomach). A tu skrót, dane do opowieści i ewentualne rozwinięcie. Jak z Kają od Radosława: ....................... .„Najkrócej: Cezaria Iljin-Szymańska - pseudonim „Kaja” – działaczka podziemia, uczestniczka powstania warszawskiego, członek zgrupowania „Radosław”. Po powstaniu aresztowana w Białymstoku i osadzona w obozie NKWD nr 41 w Ostaszkowie. Do Polski wróciła w 1946 roku z malarią i tyfusem. Skończyła studia i została cenionym architektem, włączyła się w odbudowę Warszawy”(s.89). .................... Jeszcze o jednym szkicu należałoby wspomnieć. Zaczyna się tak: ............. „Jeżeli Wańkowicz jest mi wdzięczny, to zapewne za wymianę przedmowy... Że przekonałam wielkiego redaktora Giedroycia, który do swojej korespondencji z pisarzem napisał nową. Pierwsza jej wersja zawierała określenia niesprawiedliwe, niepoparte żadnym dokumentem”.(s.257)" A jak to się stało, że propozycję Ziółkowskiej-Boehm, żeby dodał Giedroyć kilka zdań ...-właśnie, że uważa go Pan za „czołową postać polskiej literatury” (...) Obok krytyki i ostrych rzeczy, czy nie może Pan dodać, że – jak Pan do mnie pisze – jednak „wysoko go Pan ceni”? zostały uwzględnione, wnikliwy czytelnik, przeczyta sam. A uparta i wdzięczna Autorka, dbająca o dobre imię swojego mistrza, napisze o Giedroyciu z uznaniem: „Jego wielkość z pewnością zawiera się także w fakcie, że dał sie przekonać. Bardzo go za to podziwiam i doceniam”.(s.293)"