wtorek, 9 marca 2021
Donald j. Kutyna SIĘGAĆ PO GWIAZDY
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
rozmawia z
Donaldem J.Kutyna
Generałem US Air Force, wnukiem polskich emigrantów w Chicago
SIEGAC PO GWIAZDY
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
-Z jakich stron Polski pochodzili Pana dziadkowie? Jak zapamiętał Pan dziadków i rodziców?
Donald J.Kutyna
- Mój dziadek ze strony ojca, John Kutyna, pochodził z Jasła i wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w późnych latach 1800-tych. Ożenił się z Antoinette z domu Pawlus, mieli dziesięcioro dzieci – 7 chłopców i 3 dziewczynki. Ich syn, Francis Anthony Kutyna w 1933 roku ożenił się z Izabelą Kmieć (jej ojciec w Ameryce zmienił nazwisko Kowal na Kmieć). To byli moi rodzice.
Moi dziadkowie ze strony matki, Julia Trela i Joseph Kmieć, oboje pochodzili z miejscowości Śmiegorzów koło Tarnowa, która obecnie nazywa się Tarnów Dąbrowski. Mój dziadek był bardzo utalentowanym muzykiem - samoukiem, umiał także komponować.
Francis Anthony i Isabel mieli troje dzieci, ja byłem najstarszy, urodziłem się w 1933 roku. Osiem lat później urodził się Francis Anthony Jr., i potem Antoinette, 10 lat młodsza ode mnie sostra. Mój ojciec Francis Anthony, podobnie jak dziadek, był utalentowanym muzykiem. Grał na skrzypcach na wielu imprezach, przez jakiś czas grał także w Chicagowskiej Orkiestrze Symfonicznej. Ale to były lata depresji i mój ojciec, aby zarobić na całą rodzinę, podjął się pracy w fabryce. Był człowiekiem dużej dyscypliny, której także oczekiwał i wymagał od swoich dzieci. Po latach powiedziałem mamie, że pierwszy rok w West Point był dla mnie łatwiejszy do zniesienia, ponieważ w domu panowała duża dyscyplina.
Nie byliśmy bogaci, oboje rodzice pracowali, moja matka dla Bell Telephone Company. Gdy byłem chłopcem zajmowali się mną głównie dziadkowie, którzy posiadali własny sklep. Moje najwcześniejsze wspomnienia dotyczą właśnie dziadków.
A.Z-B.
- Czy w domu mówiło się po polsku?
D.J.K.
- Moja rodzina była bardzo bliska, mam na myśli całą rodzinę, włączywszy różne ciotki i wujków. Wszyscy mówiliśmy po polsku w domu i to był mój jedyny język zanim poszedłem do szkoły. Teraz także mogę porozumieć się po polsku, aczkolwiek nie używam go, i nawet z moją matką mówię po angielsku (Izabel Kutyna urodzona w Chicago, mówi płynnie po polsku- przyp. A.Z.-B).
Jak moi rówieśnicy, poszedłem do publicznej szkoły podstawowej, a w soboty, jak wszystkie dzieci w naszym sąsiedztwie, uczęszczałem do szkoły polskiej. Wtedy mówiłem swobodnie po polsku.
A.Z-B.
- Polsko-Amerykanski Kongres w Chicago 14 października 1990 roku nadal Panu odznaczenie The Heritage Award. Zaskoczył Pan i poruszył zebranych zaczynając swoje przemówienie: “Wielce Szanowny Panie Prezesie, Drodzy Rodacy, jestem bardzo zaszczycony wyroznieniem za zaproszeniem na te uroczystość”... Przywołał Pan wielkie nazwiska Kościuszki i Pułaskiego, bitwy o Westerplatte, Narwik, Tobruk, Monte Cassino, jak i Bitwę o Anglię. Powiedział Pan wtedy, ze przestał Pan używać języka polskiego w wieku 17, kiedy wyjechał na studia, ale wciąż może Pan mówić, jak Pan ładnie określił “językiem swoich pradziadów”.
D.J.K.
- To prawda, w czasie uroczystości w Chicago, kiedy wszyscy zebrani mówili po angielsku, ja wygłosiłem swoje przemówienie po polsku. Oczywiście, było ono przygotowane wcześniej i je odczytałem, ale reakcja była wspaniała. Wszyscy wstali i zaczęli bić brawo. Zebrani Polacy byli wzruszeni, że amerykański 4-gwiazdkowy generał przemówił do nich w ich rodzimym języku.
A.Z-B.
- Czym była dla Pana polskość we wczesnych latach wzrastania, i proszę powiedzieć więcej o swoim rodzeństwie.
D.J.K.
- Przeprowadzaliśmy się do różnych domów, ale zawsze mieszkaliśmy w polskiej dzielnicy. Nasza rodzina, jak powiedziałem, była bardzo bliska sobie i mogliśmy na siebie liczyć. W domu panowała polska kuchnia i wszyscy oczywiście wiedzieliśmy o Pułaskim i Kościuszce. My naprawdę byliśmy bardzo dumni, że jesteśmy Polakami. Kiedy słyszeliśmy dowcipy o Polakach, wcale nas nie dotykały. Byliśmy bardzo pewni siebie, i to, ze inne dzieci mogły żartować z naszego pochodzenia, traktowaliśmy, jako dowód akceptacji, że jesteśmy jednymi z nich. Żartowano z wielu narodowości i było to wtedy naturalne, ale były to żarty nie upokarzające. Obecnie nikt by się nie ośmielił żartować na temat rasy, religi czy zwyczajów innej narodowości. I jest to odzwierciedleniem dużych podziałów w społeczeństwie amerykańskim, czego my Polacy ani wcześniej, ani teraz, nie doświadczamy.
Mój młodszy brat Francis Anthony Jr. mieszka w Houston, ma doktorat w neurofizjologii, pracował wiele lat jako naukowiec dla NASA. Ożeniony jest z Japonką urodzoną w Brazylii o imieniu Massako, która jest naukowcem, ma także doktorat z neurofizjologii, pracuje w Research Center w Galveston.
Najmłodsza w rodzinie, nasza siostra Antoinette, jest artystką malarką i mieszka w okolicach Chicago. Jakiś czas nauczała rysunku w szkole średniej. Jej mąż, Norman Lorving, jest detektywem, wysoko odznaczonym byłym oficerem policji.
A.Z-B.
- Jakie były Pana lata szkolne i uniwersyteckie?
D.J.K.
- W mojej szkole podstawowej było wielu dzieci polskiego, włoskiego i niemieckiego pochodzenia. Moim kolegą w tym okresie był Billy Tyminski.
Kolejno poszedłem do Lane Tech High School w Chicago, gdzie także przeważała młodzież europejskiego pochodzenia. W szkole średniej znalazłem się w sportowej grupie uprawiającej pływanie. Pływać nauczyłem się od mojego wuja (powiedziałem Pani, że nasza rodzina była związana ze sobą i bardzo się wspierająca), który zabierał mnie na plaże i na baseny.
Nasz zespół pływacki był bardzo dobry i pod koniec szkoły średniej otrzymałem stypendium sportowe na studia do University Iowa w Iowa City.
Zacząłem studia z zamiarem, że zostanę inżynierem chemikiem, był to trudny kierunek i wymagał porządnej nauki. Na drugim roku kupiłem samochód Ford rocznik 1941 i poznałem piękną blondynkę. Moje oceny zaczęły być coraz gorsze.
A.Z-B
-Dlaczego wybrał Pan karierę wojskową?
D.J.K.
-W połowie drugiego roku studiów odwiedzając moją rodzinę w Chicago, na basenie poznałem kadeta z West Point. Przyznam, że mi zaimponował do tego stopnia, że zebrałem informacje na temat West Point. Przede wszystkim, należało być poleconym przez swojego kongresmana.
Zwróciłem się do Toma Gordona, kongresmana z 8-go dystryktu okręgu wyborczego, gdzie mieszkało wiele rodzin polskiego pochodzenia (po Gordonie nastał Dan Rostenkowski). Zarekomendował mnie, przyjęto mnie, i zacząłem naukę od początku (już bez samochodu i bez blondynki). Miałem bardzo dobre oceny aż do samej graduacji.
Moja przyszła żona, Lucy, blondynka, o której wspomniałem wcześniej, przerwała studia i przeniosła się w okolice West Point. W czasie mojego ostatniego roku pracowała na Akademii. Dzień po mojej graduacji pobraliśmy się (niestety nie zachowałem swojego Forda rocznik 1941). Po pięciu latach urodził się nas pierwszy syn Dale, później, w Bostonie, urodził się Douglas.
Dale mieszka teraz w okolicy Bostonu, a Douglas w Północnej Wirginii. Obydwaj są żonaci i mają dzieci. Dale pracuje jako ekspert komputerowy, a Douglas ogólnie mówiąc w dziedzinie wojskowych badań przestrzeni kosmicznej.
A.Z-B.
-Proszę opowiedzieć, jak się zrodziła Pana pasja latania?
D.J.K.
-Mieszkaliśmy z żoną w wielu bazach wojskowych w całych Stanach. Latać uczyłem się na Florydzie i kolejno w Oklahomie. W wojskowej bazie lotniczej March w Kalifornii zostałem członkiem 33-j eskadry bombowców latając na B-47.
A.Z.-B.
-Zdobył Pan magisterium w aerodynamice i astronomii na prestiżowej uczelni MIT (Massachsussetts Institute of Technology). W West Point uczył się Pan języka rosyjskiego. Czy miał Pan okazje wykorzystać swoją znajomość rosyjskiego?
D.J.K.
- Język rosyjski był moim trzecim językiem, ale nigdy nie nauczyłem się go dobrze. Pamiętam, w 1963 roku, kiedy Nikita Chruszczow przyjechał z Rosji i miał obejrzeć Disneyland, mnie oddelegowano, abym z nim rozmawiał. Nie muszę mówić, jak się denerwowałem.
Powstało napięcie między Rosja i Ameryką i ... nastał kryzys rakietowy i Chruszczowa wizytę w Disneylandzie odwołano. A więc na szczęście, nie musiałem używać swojego języka rosyjskiego, bo obawiam się, że mógłbym spowodować wybuch 3-ej wojny światowej!
A.Z.-B.
- Jak potoczyła się Pana kariera wojskowa po ukończeniu studiów magisterskich na MIT?
D.J.K.
- W czerwcu 1963 roku, po zakończeniu mojego pierwszego stażu dowódcy załogi samolotu B-47 zostałem skierowany do Szkoły Pilotów Doświadczalnych] w bazie lotniczej Edwards w Kalifornii (Aerospace Research Pilot School), gdzie jako student, a później jako jeden z dyrektorów, instruowałem pilotów doświadczalnych (test pilots) oraz przyszłych astronautów, którzy przechodzili specjalny kurs pilotażu.
A.Z-B
-Czy brał Pan udział w wojnie w Wietnamie?
D.J.K.
- Od listopada 1969 do października 1970 brałem udział w wojnie będąc związany z 44 –a Eskadrą do Zadań Taktycznych w bazie lotniczej Takhli Royal Thai w Tajlandii. Odbyłem tam 120 lotów operacyjnych pilotując myśliwiec F-105. Miał on renomę doskonałego samolotu myśliwskiego, który nigdy nie zawodził. Był też łatwy w obsłudze technicznej.
A.Z-B
-Słyszałam, ze swojemu samolotowi nadal Pan bardzo szczególne imię.
D.J.K.
- Nazwałem swój samolot i namalowałem to imię “The Polish Glider” (Polski szybowiec). Latałem z baz w Tajlandii nad Laosem, Kambodżą, Północnym i Południowym Wietnamem. Nasi wrogowie, północni Wietnamczycy, nazywali nas „Powietrzni piraci Jankesi”. Ja byłem znany jako „Jankes - powietrzny Polak” – I byłem z tego dumny.
Mój samolot F-105 ze względu na swoją funkcję był najcięższym myśliwcem w bazie, i to imię było dlatego odpowiednie, bo śmieszne. Byłem pilotem myśliwca i niejako zdrową koniecznością było nie brać siebie na serio, zbyt poważnie. Na pewno nie pękać z dumy, ani nie chwalić się. Mój samolot był przez wszystkich podziwiany, miał wspaniały rekord lotów bojowych, był także najbardziej pieczołowice obsługiwanym samolotem. Gdybym go nazwał na przykład „Bohaterski polski orzeł”, lub coś w tym rodzaju, brzmiałoby to nie tylko pompatycznie, ale miałoby zupełnie inne znaczenie i oddźwięk.
Po wojnie mój samolot umieszczono w przechowalni, ale później został przemieszczony do brytyjsko-amerykańskiego muzeum lotniczego w Anglii. Myślę, że Brytyjczycy zamalowali nadame mi imię, uważając, że nie jest „odpowiednie”.
Dziesięć lub więcej lat temu, firma Monogram Models wykonała model mojego samolotu i oczywiście z nazwą „The Polish Glider”. Seria została wykupiona, i jest teraz rzadkością wśród kolekcjonerów.
A.Z.-B.
-Jak się rozwijała Pana kariera wojskowa i jednocześnie naukowa? Proszę powiedzieć o pracy i różnych stanowiskach, które Pan zajmował.
D.J.K.
- Po powrocie z Południowo-Wschodniej Azji przydzielono mnie do Kwatery Głównej Amerykańskich Sił Lotniczych w Waszyngtonie (DC), gdzie jako kierownik Działu Wdrożeń i Rozwoju pracowałem w biurze wiceministra lotnictwa.
W 1975 roku ukończyłem Wyższą Szkołę Przemysłu Zbrojeniowego i objąłem funkcję kierowniczą w departamencie Szefa Lotniczych Sił Zbrojnych. Nauka odbywała się na bazie lotniczej Hanscom w stanie Massachusetts. Pełniłem tam obowiązki asystenta zastępcy d.s. Programów Międzynarodowych. Następnie objąłem kierownictwo Departamentu Sprzedaży Zagranicznych Ostrzegawczego Systemu E-3A. Kolejno zostałem asystentem dyrektora kierującego całym programem E-3A. System ten ostrzega pilota przed atakiem rakiet kierowanych na cel temperaturą wyziewów silnika samolotu.
W 1982 roku objąłem stanowisko zastępcy dowódcy odpowiedzialnego za System Kontroli Startów i Lotów Kosmicznych, gdzie kierowałem programem Departamentu wykorzystania Promów Kosmicznych do spraw Obrony.
Dwa lata później awansowałem i objąłem stanowisko dyrektora Systemów Satelitarnych i Kontroli Dowodzenia i Komunikacji w dowództwie Amerykańskich Sił Powietrznych w Waszyngtonie.
W lutym 1986 roku zostałem członkiem zespołu prezydenckiej komisji badającej przyczyny katastrofy promu kosmicznego Challenger.
W 1986 roku awansowano mnie na stopień dwugwiazdkowego generała z przydziałem do Centrum Rakietowego w Los Angeles. Rok później otrzymałem 3-cią gwiazdkę i zostałem odkomenderowany do Centrum Dowodzenia Przestrzeni Powietrznej na Północną Amerykę oraz Centrum Dowodzenia Przestrzenią Kosmiczną Stanów Zjednoczonych (CINC).
W krótkim czasie nadszedł ponowny awans, 4-y gwiazdki generalskie (takiego generała Polska nie wytypowała; gen. Sikorski miał 3 gwiazdki – przyp.A.Z.-B.) Awansem tym zostałem wyjątkowo zaszczycony, gdyż dowodziłem dwoma systemami w czasie wojny „Pustynna Burza” w 1991 roku – jako główny dowódca Północnoamerykańskiej i Amerykańskiej Obrony Przestrzennej (CINC). Trzeba pamiętać, że wojna w Zatoce Perskiej w 1991 roku była pierwszym konfliktem zbrojnym, w którym amerykańskie siły lądowe, morskie i powietrzne korzystały z informacji przekazywanych z orbity dookoła-ziemskiej.
Po 35 latach w wojsku przeszedłem w 1992 roku na emeryturę.
A.Z.-B.
-Wydrukował Pan obszerny naukowy esej o sprzęcie użytym w czasie Wojny w Zatoce Perskiej, – który został opublikowany w AIR POWER HISTORY (wiosna 1999, Vol 46) zatytułowana „Niezastąpiony Satelitarny System w wojnie w Zatoce Perskiej.” Oparł Pan swój tekst na wykładzie, który wygłosił Pan w Historycznym Towarzystwie Przestrzeni – w Waszyngtonie w 1995 roku.
D.J.K.
- Wojna w Zatoce Perskiej w 1991 roku była pierwszym konfliktem, w którym przestrzeń kosmiczna odegrała zasadniczą rolę we wsparciu amerykańskich sił lądowych, morskich i powietrznych. Po raz pierwszy również wszystkie formacje bojowe, na wszystkich poziomach, odczuwały obecność i skutki naszego systemu satelitarnego. Rzeczywiście nasz system był dostępny przed, podczas i po zakończeniu wojny – albowiem elementy systemu były już na orbitach z przeznaczeniem do wykorzystania w równym stopniu w okresie pokoju, jak również w okresie konfliktów zbrojnych.
A.Z.-B.
Co było ważne dla Pana w życiu, i co pomagało Panu w czasie tych wszystkich lat?
D.J.K.
-Na pewno pomogła mi w życiu pewność siebie, która w dużej mierze przyszła z mojego okresu dzieciństwa, wzrastania w polskiej rodzinie w Chicago, w bliskości rodziny i kolegów.
Ważne jest, by mieć dobre nastawienie do pracy, i przede wszystkim, aby być wiernym stałym wartościom. Piękne i warte naśladowania są zasady, które kultywuje West Point: Obowiązek, honor i ojczyzna.
Dodałbym jeszcze radę – gdy pojawia się możliwość, puka do drzwi – należy je otworzyć.
A.Z.B.
- Był Pan pilotem z zaliczonymi 5,500 godzinami latania na 26 różnych myśliwcach i bombowcach. Wśród Pana orderów i odznaczeń wojskowych są: Defense and Air Force Distinguished Service Medals, Legion of Merit, Distinguished Flying Cross, Air Medal, and the Air Force Commendation Medal. Został Pan także odznaczony przez Towarzystwo National Geographic nagrodą im generała Thomasa D. White United States Air Force Space Trophy, którą nagradza się tych, którzy swoja pracą przyczyniają się do progresu w badaniach przestrzeni. Panie Generale, czy lubi Pan nowe zadania?
D.J.K.
- Bardzo lubię nowe zadania i wyzwania, nawet kiedy jestem na emeryturze. Nigdy wcześniej nie miałem okazji nauczyć się jazdy na nartach. Teraz, mieszkając w Colorado Springs, nie tylko zjeżdżam na nartach dla przyjemności, ale biorę udział w Giant Slalom. Każdy zjazd jest swoistym wyzwaniem, prawdziwym czy wyimaginowanym.
A.Z.-B.
Co Pan myśli, generale, na temat wojny w Wietnamie i obecnej w Iraku?
D.J.K.
- Według mnie, wojna w Wietnamie, w której brałem udział jako pilot latający na myśliwcu taktycznym, była bardzo źle prowadzona przez polityków. Nie tak, jak pierwsza wojna w Iraku w 1991 roku, która była sukcesem. W Wietnamie nie mieliśmy jasno określonego naszego celu, i nie przedsięwzięliśmy wystarczających akcji, aby zwyciężyć. Więc przegraliśmy.
Takich błędów nie powtórzyliśmy w naszej pierwszej wojnie w Iraku. W drugiej wojnie w Iraku walczyliśmy doskonale. Ale uważam, że w czasie lat 1990-tych, po pierwszej wojnie w Iraku, powinniśmy stopniowo zmniejszać sankcje a zacząć handel – powinismy kupować od Iraku. Wymiana handlowa zawsze uzależnia oba kraje i zapobiega konfliktom. Przykładem są Rosja i Chiny.
A.Z.-B.
Jest Pan bardzo zajęty mieszkając w pięknym domu na stoku gór z widokiem na wspaniały widok góry Rocky.
D.J.K.
- Oboje z żoną przeprowadzaliśmy się 27 razy mieszkając w różnych bazach wojskowych. Cieszymy się, że nareszcie możemy mieszkać dla odmiany w jednym miejscu.
Zbieram stare samochody, jeżdżę na nartach, pływam, uprawiam surfing, jazdę rowerowa i poluję. Jestem zatrudniony na pełnym etacie w firmie zajmującej się wykorzystaniem technologii sateliratnej do celów komercyjnych i podróżuję 40-50 razy w roku. Po katastrofie kolejnego wahadłowca Columbia byłem członkiem zespołu badającego tę tragedię.
W czasie zimy biorę udział w zawodach narciarskich, a ponieważ nie wolno mi się przechwalać, powiem tylko, że mam wiele zabawy.
Zaczął się sezon golfowy i gram popołudniami 4 razy w tygodniu i w czasie weekendów. Zaczął się także sezon wędkarski, oboje z Lucy odnawiamy naszą górską chatę by łowić pstrągi.
Nasz różany ogród miewa się znakomicie, chociaż atakują je insekty i różne grzyby. Zostało nam tylko kilka miesięcy by codzienne się gimnastykować i być w dobrej formie na nadchodzący sezon narciarski.
Na zbliżający się zjazd wychowanków West Point klasy 1957, któremu przewodniczę, zdecydowano się napisać na nowo konstytucje. Polityczne spory i konflikty wydają się gorsze niż nasza wojna cywilna.
Jestem konsultantem jednej ze stacji telewizyjnych Showtime, gdzie przygotowują film.
Kiedy jest ładna pogoda pracuję przy swoich starych samochodach, które gromadziłem przez wiele lat. Wszystko to robimy wspólnie z żoną. Mamy także psa Yorkshire Terrier, którego nazywamy Pepper.
I zawsze gotów jestem zająć się czymś nowym w czasie wolnym
A.Z.-B.
-Pana 90-letnia matka Isabel mieszka wciąż w Chicago, jest niezależna i samodziela; jest interesującą kobietą. Powiedziała mi, że kiedy przeszła na emeryturę rozwinęła nowe zainteresowania, łącznie z jogą.
Powiedziała mi także, ze podziwia Pana pozytywne myślenie, że zawsze woli Pan widzieć jaśniejszą stronę wszystkiego i lubi Pan podkreślać pozytywne strony. Kiedy był Pan małym chłopcem, fascynowały Pana samoloty i ta fascynacja potęgowała się z latami. Powiedziała mi, że Pan miał zwyczaj mawiać: „Sięgaj po gwiazdy...”.
Pani matka jest bardzo dumna wiedząc, że kiedyś mały chłopiec, obecnie -4-gwiazdkowy generał -„sięgnął po gwiazdy.” Podobnie mogą być z Pana dumni Amerykanie polskiego pochodzenia, jak i Polacy w Polsce.
D.J.K.
Cieszę się, i wiem, że mama wie, czego dokonałem, a czego nie. I to jest to, co się w życiu liczy.
Wywiad ten ukazał się po angielsku w książce „The Roots Are Polish” (Toronto, 2004),
Także w nowojorskim „Weteran” (Nowy Jork, October 2003),
po polsku w”Przegladzie Powszec
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz