Małgorzata Poniatowska, Czytam po polsku, 15 czerwca 2018
Lepszy dzień nie przyszedł już
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
ISKRY 2012
Polskość jak stuletni dębniak...
Gawęda Aleksandry
Ziółkowskiej-Boehm o „Dworze w Kraśnicy i hubalowym Demonie” zainspirowała mnie do
powtórnego sięgnięcia po inną lekturę tej samej autorki. Jakże inaczej
odczytywałam myśli zawarte w publikacji o niebanalnym tytule „Lepszy dzień
nie przyszedł już”. „Pierwsze czytanie” wstrząsnęło mną przerażającymi
opisami aktów przemocy fizycznej i psychicznej, jakie miały miejsce
podczas deportacji, wywózek, osiedleń, katorżniczej pracy i egzystencji na nieludzkiej
ziemi. „Aby przeżyć do jutra, traciło się czasami człowieczeństwo. Głód
tłumaczył wszelkie zachowania”. Więc nie dziwiło wtedy skonsumowanie psa
czy głowy konia. „Drugie czytanie” pozwoliło mi z większą uwagą
skupić się na pojedynczych losach ludzi postawionych w obliczu
tragicznych wydarzeń w nienormalnych okolicznościach, będących
zaprzeczeniem humanitarnych warunków życia. W zderzeniu z realistycznym
przedstawieniem uroków życia w kresowych dworach: w Szemiotówce na Polesiu,
w Dźwiniaczu na Podolu czy w Ławskim Brodzie na Nowogródczyźnie,
gdzie „polskość jak stuletni dębniak nastała”, gehenna zesłańców jawiła
się wyjątkowo koszmarnie. A na Kresach było tak pięknie:
„duży okrągły bochenek leżał na stole na desce, obok nóż. Najpierw Tatuś robił krzyż, nazywało się to «przeżegnać chleb»”,
„duży okrągły bochenek leżał na stole na desce, obok nóż. Najpierw Tatuś robił krzyż, nazywało się to «przeżegnać chleb»”,
„Na Wielkanoc przyrządzano szynki. Wędzono je
dwa tygodnie, paląc drewnem olchowym i jałowcowym, we własnej wędzarni”,
„na zamieszkanie w internacie przygotowano…
specjalną wyprawkę – oznaczone monogramami noże, widelce, prześcieradła,
ręczniki”.
Nie mogłam płakać, nie umiałam
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, jak nikt inny umiała zanurzyć się w niełatwe
biografie Polaków, którym hitlerowscy i sowieccy okupanci, jednym rozkazem,
zagrabili i zniszczyli wszystko: domy, rodziny, Ojczyznę. Pisarce
udało się uniknąć w tekście taniego sentymentalizmu, przesadnego dramatyzowania
i nadmiernego patosu. „Nie mogłam płakać, nie umiałam. Dalej nie mogę”.
Tak wspominała Joanna, a może Aleksandra spisująca wspomnienia Joanny? Tekst
książki został natomiast przepełniony opisami szlachetnych uczynków,
charakterystykami prawych ludzi i ich wyjątkowymi reakcjami na zło (Nie
daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj).
Wzruszająca i przerażająca jest fotografia wykonana w latach trzydziestych XX wieku w Kobryniu na Polesiu, a przedstawiająca rodzinę Michalaków: Władysławę, Antoniego, Joasię, Józia i Henia. Bilans strat wojennych osób z tego zdjęcia wypadł dramatycznie. Z pięciu członków rodziny ocalała w istocie jedynie Joanna. Jej brat Józio przeżył, ale z uszkodzonym mózgiem był niezdolny do samodzielnego życia. Rodzice trójki dzieci zginęli podczas „podróży” bydlęcym pociągiem na zesłanie. Henio zmarł w szpitalu w Teheranie. Miał tylko sześć lat…
Wzruszająca i przerażająca jest fotografia wykonana w latach trzydziestych XX wieku w Kobryniu na Polesiu, a przedstawiająca rodzinę Michalaków: Władysławę, Antoniego, Joasię, Józia i Henia. Bilans strat wojennych osób z tego zdjęcia wypadł dramatycznie. Z pięciu członków rodziny ocalała w istocie jedynie Joanna. Jej brat Józio przeżył, ale z uszkodzonym mózgiem był niezdolny do samodzielnego życia. Rodzice trójki dzieci zginęli podczas „podróży” bydlęcym pociągiem na zesłanie. Henio zmarł w szpitalu w Teheranie. Miał tylko sześć lat…
Pyta Pani o Polskę...
Ambasadorka polskości używając pięknej polszczyzny potrafiła w niezwykle
sugestywny sposób przedstawić koleje losu Polaków, których wiatry historii,
pisanej przez bezwzględnych najeźdźców, zapędziły w najdalsze zakątki globu.
Nie z własnej woli Joanna przez Uzbekistan, Iran, Meksyk dotarła aż do
Stanów Zjednoczonych osiedlając się w Chicago. Nie z własnego wyboru Krystyna
i jej córka Anulka zamieszkały w Afryce Południowej, jedna w Kapsztadzie,
druga w Johannesburgu. Z całą pewnością Roman – pan na Ławskim
Brodzie – nie marzył o pracy górnika w Wielkiej Brytanii. Wszyscy
bohaterowie książki Aleksandry Ziólkowskiej-Boehm, skutkiem kataklizmu II wojny
światowej, wiodąc ciężki los tułacza, wypędzonego z ojcowizny i
Ojczyzny, znaleźli się na obczyźnie. Żyli przeszłością mając pod
powiekami obraz raju utraconego – Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej.
Osadzeni w obcej rzeczywistości nie rozpamiętywali koszmaru wojny. Żyli
teraźniejszością, starając się odnaleźć w nowej, trudnej sytuacji życiowej,
skupiając się na zdobywaniu chleba powszedniego. Przyszło tam na świat
nowe pokolenie Polaków. Pisarka próbuje dociekać ich poczucia tożsamości
narodowej, stawiając ich wobec niełatwych kwestii: „Pyta Pani o
Polskę…”. Polskę tę znają tylko z opowieści rodziców lub dziadków,
którzy zapamiętali ją, jako kraj mlekiem i miodem płynący.
Przedstawiciele tzw. Polonii reprezentują różne skomplikowane postawy
wobec ojczyzny przodków. Mistrzyni pióra z wielkim znawstwem tematu (mieszka w
USA ponad dwadzieścia lat) zapoznała czytelników z trudnymi realiami bycia Polakiem
– emigrantem w pierwszym pokoleniu, oraz z asymilowaniem się w obcym kraju
kolejnych pokoleń pół-Polaków, ćwierć-Polaków… nieznających
języka polskiego i nieodwiedzających Polski.
Broni nie złożę. Munduru nie zdejmę
Znaczącą rolę w projektowaniu przyszłości zawodowej autorki odegrał Melchior
Wańkowicz i to jego postać przebija z kart zbioru opowieści, szczególnie
jego części ostatniej. Pozornie odmienna trzecia część książki różni się od
poprzednich jedynie drogami dotarcia bohaterów do umownego punktu: koniec
wojny. Dalsze etapy życiowej tułaczki są dla nich podobne. W przypadku
Romana Rodziewicza droga ta była równocześnie tworzeniem się historii Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego – hubalczyków, którzy za swoim dowódcą
majorem Henrykiem Dobrzańskim głosili „Broni nie złożę. Munduru nie
zdejmę”. To ci żołnierze przyczynili się do narodzin legendy majora Hubali.
Legendy w pełni zasłużonej, jeśli spojrzeć chociażby na kwestię rozkazów o
rozwiązaniu Oddziału. Trzykrotnie major rozkazów tych nie wykonał, jednocześnie
nie sprzeniewierzając się przysiędze żołnierskiej i stojąc na straży honoru
żołnierza polskiego. Charyzmę Henryka Dobrzańskiego można by jedynie
porównać do sztuki przywództwa, jaką prezentował marszałek Józef Piłsudski.
Z miejsca na miejsce
Przypadek (?) spowodował
serię owocnych spotkań: Romana Rodziewicza z panią ambasadorową –
siostrą majora Hubala, z jej polecenia spotkanie Romana Rodziewicza z
Melchiorem Wańkowiczem (przed wojną autor „Ziela na kraterze” bywał w
Ławskim Brodzie), spotkanie Melchiora Wańkowicza z Aleksandrą Ziółkowską
(napisałam o tym spotkaniu przy okazji recenzji książki „Na tropach Wańkowicza”) oraz spotkania
Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm z Romanem Rodziewiczem. Owocami tychże spotkań i
zawartych znajomości były publikacje Melchiora Wańkowicza i jego
Asystentki dotyczące hubalczyków i legendy ich dowódcy.
Hubalczyk, przenoszący
się „Z miejsca na miejsce”, Roman Rodziewicz, więzień
hitlerowskich obozów śmierci w Birkenau i Buchenwaldzie, pod koniec życia
znalazł w Anglii, gdzie osiadł, swoją Jasną Górę. Nie bronił jej
jednak przed najazdami. Angielska Jasna Góra dała hubalczykowi schronienie i
otoczyła opieką w ostatnich chwilach życia trwającego 101 lat.
Zaczytanie non-fiction
Pięknie wydana książka w twardej
oprawie, z licznymi fotografiami archiwalnymi i współczesnymi,
zaopatrzona w Indeks osób i Przypisy jest ważną pozycją
historycznej literatury popularnonaukowej. Pisarka często odsyła
dociekliwych czytelników do źródeł podawanych informacji, tym samym dowodząc,
iż jej praca ma charakter publikacji non-fiction, która nie tworzy
zmyśleń, a zawiera czystą prawdę historyczną odnoszącą się do autentycznych
wydarzeń i ludzi. Na domiar tego książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm jest
niezwykle wciągającą lekturą, która doprowadziła mnie do stanu
zaczytania. Już wyjaśniam. Podczas czytania książki wynotowuję szczególnie
interesujące mnie kwestie. Zwykle notatki takie pojawiają się po
przeczytaniu pięciu stron. W przypadku poruszającego wewnętrznie tekstu Aleksandry
Ziółkowskiej-Boehm uświadamiałam sobie, że jednym tchem przeczytałam ponad
trzydzieści stron nic nie notując. Oczywiście nie dlatego, że nie znalazłam
niczego godnego uwagi. Wręcz przeciwnie, przejmująca lektura pochłonęła mnie
bez reszty.
Na dziś jestem zupełnie szczęśliwa
Pisarka, patrząc z
perspektywy czasu, podzieliła się z czytelnikami refleksjami na temat
subiektywnych odczuć bohaterów nieświadomych swojej przyszłości. Wzruszające
były słowa, jakimi jedna z bohaterek książki spuentowała dane jej ulotne
chwile radości: „Na dziś jestem zupełnie szczęśliwa”. Niebawem,
beztroskie momenty życia jej i wszystkich kresowian skończyły się za sprawą
okrutnych najeźdźców zza zachodniej i wschodniej granicy. Los
Rzeczypospolitej został przesądzony. Skazano Ją na apokalipsę kolejnej
wojny światowej. Dla wszystkich Pięknych Polaków,
„Lepszy dzień nie przyszedł
już”…
O, jaka to piękna książka! Czytałam parę lat temu, wypożyczone z biblioteki, a do dziś pamiętam, jak się popłakałam przy tej lekturze.
OdpowiedzUsuńPani Mario - Pieknie dziekuje! Takie slowa dodaja otuchy i sil...
OdpowiedzUsuń