Aleksandra Ziółkowska-Boehm,
wywiad z Joanną Sokołowską -Gwizdka: Utrwalić polską kulturę emigracyjną”, [w:]
Nowy Dziennik, NY, 21-27 kwietnia 2018
Rozmowa
Joanna Sokołowska-Gwizdka
– laureatką ZŁOTEJ SOWY POLONII
Aleksandra Ziółkowska-Boehm:
Została Pani tegoroczną -
2017 roku - laureatką Złotej Sowy Polonii. Nagroda przyznawana jest od 2005
roku za dokonania twórcze poza Polską.
Joanna Sokołowska-Gwizdka
Tak, spotkał mnie wielki zaszczyt. Nagroda jest przyznawana przez Klub
Inteligencji Polskiej w Austrii oraz redakcję pisma „Jupiter” za propagowanie
polskiej kultury poza krajem w różnych dziedzinach. Ja ją otrzymałam w
kategorii Literatura. Statuetka będzie wręczana na gali w Sali Sobieskiego
Polskiej Akademii Nauk w Wiedniu 24 marca br.
Czuję się niezwykle wyróżniona i doceniona. Pracuje się przecież nie dla
nagród, podejmując wyzwania i wysiłek w ogóle się o nich nie myśli. Nie mniej
jednak świadomość, że nasza praca nie pozostaje bez echa, że została gdzieś
daleko za oceanem zauważona, sprawia wielką radość.
Jest Pani autorką książki o
Helenie Modrzejewskiej. Jak się zaczęło się Pani zainteresowanie, które
zamieniło się w pasję tą niezwykłą postacią wielkiej aktorki? Za co możemy
teraz - z perspektywy lat - podziwiać Modrzejewską?
-Zainteresowanie aktorką zaczęło się, gdy pierwszy raz odwiedziłam
Kalifornię, na przełomie 1997 i 1998 roku. Uświadomiłam sobie wówczas, że to tu
było jej miejsce, które sobie wybrała, miejsce wymarzone, gdzie stworzyła dom –
oazę, wśród słońca i palm ze świeżym, morskim oddechem znad Pacyfiku. W
Kalifornii są jedne z piękniejszych zachodów słońca, a białe szczyty gór,
niczym mury tonących w kwiatach i zieleni hiszpańskich misji, gubią się w
chmurach. I właśnie w takiej scenerii aktorka stawiała pierwsze kroki na
deskach amerykańskiego teatru, przemierzając wielokilometrowe dystanse.
Podczas tego pierwszego pobytu „w kraju Modrzejewskiej” zorientowałam się,
że mimo wielu śladów w postaci m.in. nazw geograficznych, niewiele o aktorce
wiadomo. Sama zresztą byłam ciekawa, kim była. Po powrocie do Polski zaczęłam
więc ją poznawać. I tak nasza „znajomość”, nawiązywana z dłuższymi, lub
krótszymi przerwami, trwa do dziś.
Helena Modrzejewska stała się dla mnie kimś
bliskim. Wielokrotnie czytałam jej listy, wspomnienia, książki na jej temat. W
efekcie „zaprzyjaźniłam” się z nią. Znam ją zarówno jako człowieka pełnego
radości, jak i wątpliwości, wielkich wzlotów i upadków, znam ją z życia
codziennego, dowcipną, uśmiechniętą, pielącą ogródek, czy narzekającą na los
gwiazdy, która musi smażyć kotlety i cerować skarpetki swoim panom. Widzę ją spacerującą
wśród cyprysów w kalifornijskim Ardenie, pielęgnującą ukochane róże oraz na scenie,
jako wielką aktorkę wzbudzającą niezapomniany dreszcz, oklaskiwaną zarówno
przez tłumy w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, jak i garstkę widzów w małych
prowincjonalnych amerykańskich teatrzykach. Doceniam, że nigdy nie zapomniała o
Polsce i swoją postawą kształtowała opinię publiczną. Np. podczas każdej tury
artystycznej grała jedną scenę Ofelii z „Hamleta” po polsku, aby „nie
zapomniano z jakiego kraju pochodzi”.
Cenię ją więc za to jaką była artystką,
Polką i jakim była człowiekiem. Myślę, że uniwersalnymi
cechami, za które można podziwiać aktorkę jest jej determinacja w pokonywaniu
przeszkód, odwaga i niezwykła pracowitość.
Modrzejewska pochodziła z rodziny, która nie ułatwiła jej startu w życie, do wszystkiego doszła sama własną pracą i talentem. Początki jej kariery aktorskiej to podróże po drogach Galicji i występy w prowincjonalnych teatrzykach. Jednak pokonała wiele niepowodzeń i stała się gwiazdą Teatrów Rządowych w Warszawie. Będąc na szczycie sławy potrafiła podjąć nowe wyzwanie – zaczęła budować karierę za Oceanem od początku i to bez znajomości języka angielskiego. Uczyła się dzień i noc, aby móc wyjść na scenę i zagrać w języku Szekspira. Dzięki wytrwałości zdobyła ogromną popularność na amerykańskim kontynencie. Może o tym świadczyć fakt, że producenci damskich strojów, butów czy przyborów toaletowych ubiegali się o firmowanie nazwiskiem Modrzejewskiej swoich wyrobów. Artystka zaczęła dyktować modę, maniery, zachowanie, gesty. Konkurencyjne domy mody „wydzierały sobie” Modjeską. Tam gdzie występowała fetowały ją miejscowe kluby, a wieczorem na scenie pojawiały się wielkie kosze kwiatów z „gwiazdą północy” na szczycie, utkaną z białych i czerwonych róż.
Mimo tych sukcesów Modrzejewska nie spoczęła na laurach, nie „odrywała kuponów” nawet wtedy, gdy recenzenci rozpisywali się w samych superlatywach na jej temat. Pamiętała, że „fortuna kołem się toczy”, miała w sobie wiele pokory, do końca życia pracowała nad rolami, rozwijała je, wzbogacała swoimi doświadczeniami życiowymi. Tak więc pracowitość i pokora nawet po stu latach się nie zdezaktualizowały.
Modrzejewska pochodziła z rodziny, która nie ułatwiła jej startu w życie, do wszystkiego doszła sama własną pracą i talentem. Początki jej kariery aktorskiej to podróże po drogach Galicji i występy w prowincjonalnych teatrzykach. Jednak pokonała wiele niepowodzeń i stała się gwiazdą Teatrów Rządowych w Warszawie. Będąc na szczycie sławy potrafiła podjąć nowe wyzwanie – zaczęła budować karierę za Oceanem od początku i to bez znajomości języka angielskiego. Uczyła się dzień i noc, aby móc wyjść na scenę i zagrać w języku Szekspira. Dzięki wytrwałości zdobyła ogromną popularność na amerykańskim kontynencie. Może o tym świadczyć fakt, że producenci damskich strojów, butów czy przyborów toaletowych ubiegali się o firmowanie nazwiskiem Modrzejewskiej swoich wyrobów. Artystka zaczęła dyktować modę, maniery, zachowanie, gesty. Konkurencyjne domy mody „wydzierały sobie” Modjeską. Tam gdzie występowała fetowały ją miejscowe kluby, a wieczorem na scenie pojawiały się wielkie kosze kwiatów z „gwiazdą północy” na szczycie, utkaną z białych i czerwonych róż.
Mimo tych sukcesów Modrzejewska nie spoczęła na laurach, nie „odrywała kuponów” nawet wtedy, gdy recenzenci rozpisywali się w samych superlatywach na jej temat. Pamiętała, że „fortuna kołem się toczy”, miała w sobie wiele pokory, do końca życia pracowała nad rolami, rozwijała je, wzbogacała swoimi doświadczeniami życiowymi. Tak więc pracowitość i pokora nawet po stu latach się nie zdezaktualizowały.
Pani książka ma tytuł: „Co otrzymałam od Boga i ludzi. Opowieść o Helenie Modrzejewskiej” (BoRey Publishing, Somerset, New Jersey 2009). Skąd ten cytat?
-Modrzejewska dużą wagę przywiązywała do pisania wspomnień. Już w młodości
prowadziła dziennik, a z biegiem lat słowo zapisane, jako ponadczasowe, miało
dla niej coraz większe znaczenie. Zresztą została obdarowana również talentem
literackim i bogatą wyobraźnią. Po zejściu ze sceny i opuszczeniu swojego
ukochanego Ardenu, czując nieubłagany upływ czasu podsumowywała swoje życie:
Gdy siedzę na ganku naszej
willi i patrzę na purpurowe wzgórza Santa Ana, na wierzchołki Sierra Madre albo
w błękitne wody zatoki, mam uczucie spokoju i zadowolenia. Miłość do moich
najbliższych wypełnia mi serce po brzegi i chociaż w myślach goszczą często
obrazy ze świetnej przeszłości na scenie, to jednak nie żal, nie gorycz mąci
moją świadomość, ale wypełnia ją wdzięczność za wszystko, co otrzymałam od Boga
i ludzi.
Tak się kończą wspomnienia Heleny Modrzejewskiej. Ja wykorzystałam ostatnie
zdanie jako klucz do otwarcia przeszłości. Spróbowałam stworzyć portret
artystki i człowieka, poprzez mój pryzmat widzenia tej postaci.
Książka jest dwujęzyczna, nieduża,
pięknie wydana ze wstępem prof. Kazimierza Brauna. Do jakiego czytelnika książka
jest skierowana?
-W moim zamyśle książka miała rozpowszechnić wiedzę na temat Heleny
Modrzejewskiej w Ameryce, gdzie aktorka spędziła ponad 30 lat i uświadomić, jak
wiele zrobiła dla historii kultury tego kontynentu. Przecież przed nią prawie
nie znano tu Szekspira. A ona jeździła w najdalsze zakątki Ameryki, wożąc ze
sobą kostiumy, dekoracje, z czasem podróżowała z własnym zespołem aktorów. Na
spektakle, w dużej części szekspirowskie, przychodzono głównie dlatego, aby
zobaczyć słynną „zamorską gwiazdę”, o której krążyły legendy.
Tak więc książka skierowana jest przede wszystkim do czytelników z USA i
Kanady. Jest odwracana i ma dwie okładki. Na okładce po stronie polskiej
znajduje się fotografia Modrzejewskiej zrobiona w Krakowie, po angielskiej zaś
- w Nowym Jorku.
Mimo, że z zebranego przeze mnie materiału mogła wyjść książka bardzo
obszerna i zbliżyć się do monografii, jednak zdecydowałam, że w dobie sms-ów i
innych krótkich i treściwych form porozumiewania się, lepiej napisać książkę
zawierająca pewną ilość informacji, ale nie za długą, którą można przeczytać w
podróży, lub siedząc wygodnie w fotelu przy kominku w zimowy wieczór. W obecnym
wyścigu z czasem, taka podręczna książka ma większą szansę dotarcia do dużej
ilości osób. Wydaje mi się, że świetnie nadaje się na prezent zarówno dla
polskiego czytelnika, jak i dla tych, którzy z Polską nie mają nic wspólnego.
Czy teraz, po latach jej
syn, Ralph Modjeski wielki budowniczy mostów, jest równie sławny jak jego
matka?
-Na pewno tak. Świadczy o tym m.in. fakt, że firma założona przez Ralpha
Modjeskiego (czyli Rudolfa Modrzejewskiego, zwanego w domu „Dolciem”), istnieje
do dziś, szczycąc się ponad stuletnią historią. Główna siedziba firmy „Modjeski
and Masters” mieści się w Harrisburgu w Pensylwanii. Myślę, że Rudolf
Modrzejewski nie przewidywał, że tworzy firmę, która będzie działać jeszcze
długo po jego śmierci (zmarł w 1940 roku w Los Angeles).
Ralph Modjeski skończył prestiżową państwową szkołę
dróg i mostów w Paryżu (Ecole Nationale des Ponts et Chauseés), a potem terminował jako inżynier u
słynnego konstruktora George’a S. Morisona, zwanego ojcem amerykańskich mostów.
W 1911 roku uzyskał doktorat z inżynierii w Illinois State University.
Zasłynął jako pionier w budownictwie tzw. mostów wiszących. Zbudował ponad 40 mostów na największych
rzekach w Północnej Ameryce, m.in. Thebes Bridge na Mississippi,
Benjamin Franklin Bridge w Filadelfii, Ambassador Bridge w Detroit, Trans-Bay
Bridge w San Francisco itd. Jego uczniem był Joseph B. Strauss – twórca
słynnego mostu Golden Gate w San Fransisco. Ile razy przejeżdżam przez któryś z
wielkich amerykańskich mostów ze spektakularnym widokiem na potęgę rzeki, nie
mogę się nadziwić, jak człowiek i to ponad sto lat temu, mógł wymyślić tak
niesamowitą i trwałą konstrukcję.
Co dzieje się z dworkiem aktorki w Arden?
-Helena Modrzejewska nazwała Ardenem swoje kalifornijskie rancho – od Lasu
Ardeńskiego ze sztuki Szekspira „Jak wam się podoba”. Miało to być miejsce
wolności, artystów i sztuki, zgodnie z teatralnym pierwowzorem. Modrzejewska
wraz ze swoim mężem Karolem Chłapowskim mieszkała tam głównie w okresie
wakacyjnym i świątecznym w ciągu 18 lat. Wiele przyczyn złożyło się na to, że w
1906 roku Chłapowscy sprzedali Arden. Obecnie jest tu muzeum Heleny
Modrzejewskiej (Arden Modjeska Historic
Home & Garden), a zbiorami opiekuje się Fundacja Heleny Modrzejewskiej,
która rekonstruuje wygląd domu, gromadzi wyposażenie i pamiątki, związane zarówno
z artystką, jak i epoką. Zamówiono np. taką samą makatkę przedstawiającą Matkę
Boską, jaka wisiała w sypialni Heleny, w tej samej firmie w Zakopanem, w której
zamawiała Modrzejewska. Prawnuczka Modrzejewskiej, która jest rzeźbiarką i
mieszka na Alasce zrekonstruowała ozdobny stół, który stał w salonie. Tak więc
dom po latach użytkowania przez innych właścicieli nabiera powoli charakteru
sprzed lat.
Pani Joanno, w 2016 roku wydała
Pani książkę poświęconą teatrowi emigracyjnemu w Toronto. Jest to duża praca
monograficzna. Na czym polega fenomen teatru polskiego w Toronto?
-Salon Muzyki, Poezji i Teatru im. Jerzego Pilitowskiego, zwany teatrem
polskim w Toronto, został założony w 1991 roku przez aktorkę Teatru im. J.
Słowackiego w Krakowie – Marię Nowotarską. Od tej pory w Salonie było ponad 100
premier – od kameralnych spotkań literackich z towarzyszeniem instrumentu, po
duże, wieloobsadowe, często fabularyzowane spektakle słowno-muzyczne. Maria
Nowotarska wykorzystuje ogromny potencjał, który tkwi w utalentowanych
artystach torontońskich, pracujących bardzo często w swoich zawodach na
kanadyjskiej scenie, a także w uzdolnionej młodzieży, uczącej się w teatrze
piękna polskiego słowa. Aktorka i reżyser jednocześnie ma w sobie niezwykły
magnetyzm, który do teatru przyciąga talenty. Aktorzy, śpiewacy, plastycy
pracują z poświęceniem wiele godzin, za symboliczną gratyfikację finansową, bo
cenią radość tworzenia i bycia potrzebnym publiczności. Na szczególną uwagę
zasługują sztuki specjalnie pisane dla tego teatru przez dramaturga i reżysera
z Uniwersytetu w Buffalo – prof. Kazimierza Brauna. Stanowią już w tej chwili
cykl portretów słynnych Polek-emigrantek – Heleny Modrzejewskiej, Marii Skłodowskiej-Curie,
Poli Negri czy Hanki Ordonówny, wzbudzających emocje i szerzących wiedzę o
bohaterkach. Aktorki - Maria Nowotarska i jej córka Agata Pilitowska bardzo
dużo podróżują z tymi sztukami - od najdalszych zakątków Kanady przez Stany
Zjednoczone i Europę.
Odpowiadając na Pani pytanie właśnie na tym według mnie polega fenomen tego
teatru, że bez lokalu, zaplecza, sztabu ludzi zajmujących się kostiumami czy
sprawami technicznymi, w emigracyjnych warunkach ze szczupłymi zasobami finansowymi,
teatr powstał, jest, tyle lat działa i cały czas się rozwija.
Książka „Teatr spełnionych nadziei. Kartki
z życia emigracyjnej sceny” (Novae Res, Gdynia
2016), która oprócz odtworzenia działalności teatru z ponad 20 lat, objęła
270 godzin wywiadów z ludźmi kultury i sztuki z wielu pokoleń emigracji, wyszła
na XX Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie. Następnego dnia miała miejsce
promocja w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Było to dla mnie wielkim
przeżyciem, bo teatr ten był przecież od początku jego powstania sercem tego
„co w polskiej duszy gra”, a kamień węgielny położyła pod nim sama Helena
Modrzejewska. Od tej pory książka zaczęła żyć własnym życiem podczas licznych
wyjazdów i wieczorów autorskich. Zostałam zaproszona między innymi przez
Stowarzyszenie Pisarzy Polskich w Krakowie, Polskie Towarzystwo Ziemiańskie w
Warszawie czy też Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie. Po powrocie
do USA byłam w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku, a w Teksasie miałam już
wieczory w Houston i w Austin, gdzie mieszkam. Cieszy mnie, że moja opowieść o
polskim teatrze w Toronto prowokuje do dyskusji na temat polskiej kultury poza
krajem, jej roli w wychowaniu młodego pokolenia wyrastającego poza
polskojęzycznym środowiskiem kulturowym i jej przyszłości.
Przed wyjazdem do Kanady pracowała Pani na Uniwersytecie Łódzkim w Katedrze Literatury Staropolskiej oraz współpracowała Pani z polskimi mediami, prasą i telewizją. Po wyjeździe podtrzymywała Pani kontakty pisząc w Polsce do pism: „Tygiel kultury”, „Jazz forum”, „Ruch Muzyczny”. Poza Polską do pism – „Nowy Dziennik” (Nowy Jork), „Gazeta” (Toronto), „Pamiętnik literacki” (Londyn). Jakie tematy Panią szczególnie interesują?
-Tematy związane z polską kulturą i historią. W pierwszej połowie lat 90.
byłam przedstawicielem Festiwalu Chopinowskiego w Nohānt we Francji. Przy okazji zebrałam dużo materiału o
Chopinie i George Sand, który stał się tematem wielu artykułów.
Bardzo lubię mój artykuł na temat Marii Kuncewiczowej. Byłam przez nią
przyjęta w jej domu w Kazimierzu nad Wisłą, krótko przed jej śmiercią.
Przeżyłam też inny materiał, który we mnie do tej pory tkwi. Jest to temat
historyczny - zagłada pacjentów największego przedwojennego szpitala
psychiatrycznego w Kocborowie (Starogard Gdański) we wrześniu 1939 roku oraz
postawa lekarzy wobec terroru wojny. Zamordowanym wówczas przez Niemców
ordynatorem i zastępcą dyrektora w tym szpitalu, był brat mojej babci. Między
innymi dlatego temat jest dla mnie bardzo ważny.
Interesuje mnie historia staropolskich obyczajów w różnych jej aspektach.
Myślę, że zainspirował mnie wielki polski historyk, specjalizujący się w
czasach królowej Bony, autor słynnej „Barbary Radziwiłłówny”, prof. Zbigniew
Kuchowicz, z którym miałam na studiach wykłady właśnie z historii obyczaju.
Pracując potem na uniwersytecie, interesowałam się zarówno literaturą, jak i
obyczajem, którego od literatury nie można było oddzielić.
Zbieram też pamiątki po Janie Ignacym Paderewskim, mam nadzieję, że je
wykorzystam przy kolejnej dwujęzycznej książce.
Bardzo lubię formę wywiadu. Każdy z moich rozmówców coś ciekawego wnosi do
mojego życia, czegoś nowego się dowiaduję. Rozmowy z twórcami polskiej kultury bądź
z osobami, które odkrywały inne kultury czy nieznane mi obszary wiedzy,
traktuję jako bardzo cenne dary.
W latach 2001-2005 mieszkała Pani wraz z mężem Jackiem w Toronto, największym skupisku Polonii Kanadyjskiej, znanym z wielu organizacji, fundacji, stowarzyszeń, prasy, wydawnictw. Po ukończeniu doktoratu przez Pani męża na Uniwersytecie w Toronto, przenieśli się Państwo do New Brunswick w stanie New Jersey, gdzie Dr Jacek Gwizdka pracował na Uniwersytecie Rutgers. Od 2013 roku mieszkają Państwo w Austin w Teksasie, gdzie Pani mąż został profesorem na University of Texas at Austin.
W Toronto prowadziła Pani –
i kontynuowala po przeniesieniu się do Stanów Zjednoczonych - miesięczny
dodatek literacki do „Gazety”. Dodatek nosił tytuł „List oceaniczny”. Czym
wyróżniał się „List oceaniczny”?
-„List oceaniczny” redagowałam od stycznia 2003 do czerwca 2008 roku. W
czasie mojej redakcji charakter pisma się zmieniał. Na początku planowałam, że
będzie to forum do dyskusji na tematy literackie, filozoficzne i historyczne,
że będę zapraszać do współpracy wybitnych pisarzy, eseistów, felietonistów i
artystów polskiego pochodzenia z całego świata. Z czasem doszłam do wniosku, że
to za szeroki obszar, ograniczyłam go więc do Kanady i Stanów Zjednoczonych.
Robiłam oczywiście wyjątki dla ciekawych tekstów literackich czy historycznych,
które prowokowały do przemyśleń. W prawie każdym numerze umieszczałam wywiad –
portret, przedstawiający dokonania wybitnego artysty, pisarza czy naukowca
głównie z Kanady. Zebrał się już materiał na książkę portretującą trzy
pokolenia Polaków w kraju klonowego liścia. Każdy z moich rozmówców coś mi
zostawił, myśl, przesłanie, sposób na życie, wizję świata, każda z rozmów
gdzieś głęboko we mnie tkwi.
W 2016
roku założyła Pani literacki magazyn internetowy poświęcony polskiej kulturze
poza krajem – „Culture Avenue”, który stał się żywą kroniką dawnych i obecnych
działań polskich twórców mieszkających poza krajem. W 2018 roku otrzymała Pani nagrodę im. Macieja Płażyńskiego dla
dziennikarzy i mediów służących Polonii przyznaną przez Press Club Polska w
kategorii medium polonijne za redakcję pisma i promowanie polskich twórców
rozsianych po świecie, często nieznanych w Polsce.
-Tak, magazyn literacki „Culture Avenue” jest niejako kontynuacją „Listu
oceanicznego”. Został on zarejestrowany przez Bibliotekę Narodową w dziale
wydawnictw ciągłych i otrzymał numer ISSN. Swoją rubrykę ma tu profesor Florian
Śmieja z Kanady, nestor poetów emigracyjnych, współzałożyciel słynnej
powojennej grupy poetyckiej „Kontynenty”, który w 2015 roku otrzymał doktorat
honoris causa Uniwersytetu we Wrocławiu oraz Krzyż Komandorski Orderu Izabeli Katolickiej,
przyznany przez króla Hiszpanii Filipa VI za propagowanie języka i literatury
hiszpańskiej na świecie. Profesor Florian Śmieja nie tylko publikuje swoje
teksty na łamach „Culture Avenue”, ale też bardzo mi pomaga poprzez swoje
doświadczenie, wiedzę, życzliwość i kontakty.
W „Culture
Avenue” staram się pokazywać ciekawych twórców polskiego pochodzenia, którzy
tworzą poza Ojczyzną w różnych dziedzinach. I to zarówno tych bardzo znanych,
nagradzanych, jak i mniej znanych, ale robiących interesujące rzeczy. W środy
przedstawiane są wirtualne wystawy artystów plastyków, w piątki ukazują się
wywiady. Dla „Culture Avenue” piszą autorzy z Kanady i z USA oraz z Litwy,
Norwegii, Polski i innych krajów Europy, a także z Australii i Republiki
Południowej Afryki. Niedawno otrzymałam niebywały prezent – prawie 1000 stron opisu niezwykłego życia,
zmarłego w 2017 r. kanadyjskiego reżysera, Tadeusza Jaworskiego. Jego filmowa
wędrówka przez życie ukazuje się w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca.
Dla mnie redagowanie „Culture Avenue” jest swego rodzaju misją, aby polska
kultura powstająca spontanicznie, z potrzeby, poza zinstytucjonalizowanym
obszarem kraju została utrwalona, żeby pozostał ślad po niezwykłych ludziach z
różnych emigracyjnych pokoleń, którzy o tę kulturę walczyli i walczą.
www.cultureave.com
http://www.cultureave.com/joanna-sokolowska-gwizdka-laureatka-zlotej-sowy-polonii/
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, wywiad z Joanną Sokołowską -Gwizdka: "Utrwalić
polską kulturę emigracyjną”, [w:] Nowy Dziennik, NY, 21-27 kwietnia 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz