Aleksandra Ziółkowska-Boehm
WOKÓŁ WAŃKOWICZA,
PIW, Warszawa 2019
ISBN 978-83-66272-13-2
660 stron
Nowe, uzupełnione, połączone wydanie dwóch książek
Autorki poświęconych postaci i twórczości Melchiora Wańkowicza. Publikacja
została poszerzona o szereg nowych wątków, m.in. opartych o dokumenty ujawnione
przez IPN. Autorka, ostatnia sekretarka i twórcza asystentka pisarza,
zamieszcza teksty powstałe od 1975 roku, zaraz po śmierci pisarza i
wspomnieniowe. Wartki język narracji oraz frapująca konstrukcja całości
wciągają i dają wrażenie bliskiego obcowania z postacią wielkiego Wańkowicza.
RECENZJE
(fragmenty)
„Bohater tej książki,
jeden z najlepszych (i najpopularniejszych) pisarzy polskich XX w., autor arcydzielnego
„Ziela na kraterze” i wielkiego wojennego fresku „Bitwa o Monte Cassino”,
...pamięć o nim ma się nie najgorzej, a to za sprawą Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm,
która o Melchiorze Wańkowiczu pisze „od zawsze”, i w Polsce, i w Ameryce, gdzie
mieszka od 1990 r. W ostatnich dniach ukazała się, nakładem Państwowego
Instytutu Wydawniczego, grubo ponad 600-stronicowa praca jej pióra – „Wokół Wańkowicza”.
W jednym tomie znlazły
się tu poprzednie książki Aleksandry Ziółkowskej –Boehm: „Blisko Wańkowicza” i
„Na tropach Wańkowicza po latach”, poszerzone obecnie o analizy dokumentów z
Instytutu Pamięci Narodowej i inne materiały, a także nowe opinie krytyczno-literackie.
Dla miłośników twórczości autora „Szczenięcych lat” rzecz bezcenna. Co ja
jednak będę opowiadał truizmy. (...)
Kapitalne są
fragmenty książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm dotyczące relacji Wańkowicza z
paryską „Kulturą”, a zwłaszcza jej redaktorem, Jerzym Giedroyciem. (...)
Na pewno do bardziej
interesujących należą też fragmenty książki odnoszące się do procesów
Melchiora Wańkowicza,
nie tylko tego najbardziej znanego z 1964 r. po „Liście 34”, w którym pisarz
został skazany na trzy lata więzienia, tyle że komunistom zabrakło odwagi, by
ten hańbiący polskie sądownictwo wyrok zrealizować. Autor „Tędy i owędy” sądził
się także z literatami, m.in. ze Stanisławem Strumph-Wojtkiewiczem, o kłamstwo
zawarte w jego wspomnieniach, w złym świetle stawiające Wańkowicza, czy z
Władysławem Machejkiem, któremu obowiązki redaktorskie wyraźnie myliły się z
cenzorskimi.
Aleksandra
Ziółkowska-Boehm po raz pierwszy zadzwoniła do mieszkania Melchiora Wańkowicza
20 maja 1972 r. Była studentką polonistyki piszącą pracę magisterską o autorze
„Hubalczyków”. Została nagistrem,
później obroniła doktorat, a pisarz zatrudnił ją jako sekretarkę. Była jego
researcherką, zbierała materiały do „Karafki La Fontaine’a”, którą jej właśnie
Wańkowicz zadedykował. A w testamencie
przekazał jej swoje archiwum, z którego użytek czyni po dziś dzień, najlepszy z
możliwych.
Od dawna uprawia
swoją indywidualną twórczość, pisze o Ameryce, Indianach, także o ... kotach, ale przede wszystkim o polskiej
historii (m.in.”Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, „Kaja od Radosława”). Ani przez chwilę nie zapominając o człowieku,
który wprowadził ją do literatury. Takiej rekomendacji można tylko pozazdrościć
, ale autorka „Wokół Wańkowicza” okazała się jej godna”.
Krzysztof Masłoń, „Wańkowicz wciąż pisze”, „Do Rzeczy”,
3-9 lipca 2019, str. 50
*
Wańkowiczowskie rekomendacje, Z Aleksandrą
Ziółkowską-Boehm pisarką rozmawiają Krzysztof Masłoń i Tomasz Zbigniew Zapert,
„Do Rzeczy”, 3-9 czerwca 2019, str. 48-49
*
„Dwie książki, które fani
twórczości Melchiora Wańkowicza znać powinni (a jeśli nie znają – poznać
zechcą) teraz ukazują się w jednej obszernej publikacji. (...) W związku z tym,
że dwie kompletnie różne książki trafiły do jednego tomu, każdy znajdzie w
„Wokół Wańkowicza” coś, co go usatysfakcjonuje, niezależnie od tego, czy woli
suche fakty, czy też subiektywną i „domową” narrację. (...) „Wokół
Wańkowicza” to tom ciekawy, chociaż napisany specyficznie: autorka nie wybiera
tu naukowego dyskursu, bardziej chce dostarczyć szerokiemu gronu czytelników
lektury wartościowej. Przypomina sylwetkę Melchiora Wańkowicza i zyskuje
szansę na uzupełnienie swoich książek. Trafia do masowej publiczności – i
zwraca uwagę na twórczość odkrywaną dzisiaj na nowo przez kolejne pokolenie.
Budzi przy okazji zainteresowanie osobowością pisarza i sprawia, że część
odbiorców sięgnie po wznawiane dzieła – żeby przekonać się, z jak nietuzinkową
postacią mają do czynienia. Aleksandra Ziółkowska-Boehm na pewno zachęci do
lektury tekstów Wańkowicza. Na jej
publikację trafią przede wszystkim fani autora.”
Izabela Mikrut, Z bliska, Teatr dla wszystkich, 29
lipca 2019
*
Dwie książki, które fani twórczości Melchiora Wańkowicza znać powinni (a jeśli nie znają – poznać zechcą) teraz ukazują się w jednej obszernej publikacji. Aleksandra Ziółkowska-Boehm najpierw – po śmierci swojego chlebodawcy – stworzyła osobistą opowieść, zestaw wspomnień i anegdot z najbliższego otoczenia Wańkowicza, później postanowiła przedstawić czytelnikom wybrane aspekty pracy pisarza i charakterystyczne dla jego twórczości motywy oraz kilka elementów biografii. W związku z tym, że dwie kompletnie różne książki trafiły do jednego tomu, każdy znajdzie we „Wokół Wańkowicza” coś, co go usatysfakcjonuje, niezależnie od tego, czy woli suche fakty, czy też subiektywną i „domową” narrację.
Najpierw opowieść,
która toczy się zupełnie obok standardowych wspomnień: Aleksandra
Ziółkowska-Boehm przedstawia to, co z Wańkowiczem jej się kojarzy, pokazuje
pisarza nie podczas pracy, a odpoczynku, czasami – w relacjach z jej synem,
czasami wobec jamnika Dupka (o imieniu psa też pisze, żeby nie pozostawiać
wątpliwości). Analizuje każdy drobiazg w otoczeniu twórcy, skupia się na
warunkach, w jakich pisał. Rodzinnymi historiami uzupełnia poważne biografie –
pisze książkę sympatyczną, ciekawostkę, która może niewiele wnosi do wiedzy o
Wańkowiczu-autorze, ale za to przydaje się w rozszyfrowywaniu osobistych tropów
w jego tekstach. Trochę też Ziółkowska-Boehm napomyka o własnych zajęciach,
przytacza co ciekawsze listy od czytelników i komentuje odpowiedzi, opowiada o
domownikach i o charakterach. Bardzo dba tu o narrację: chce, żeby była
malownicza, żeby jak najpełniej oddawała klimat domu Wańkowicza. W ten sposób
może też zaakcentować swoją obecność i rolę. Krótka jest ta opowieść i składa
się z pojedynczych obrazków rodzajowych.
Z kolei w drugim
tomie, uzupełnianym z czasem, Aleksandra Ziółkowska-Boehm zajmuje się już
wybranymi aspektami życiorysu twórcy oraz charakterystycznymi dla niego
tematami. Trochę zastępuje tu w pracy krytyków literackich i podsuwa im
konkretne tropy, trochę przypomina klucze i narzędzia do odczytywania
twórczości. Cechą charakterystyczną tej publikacji jest odejście od osobistych
wynurzeń, a momentami w ogóle od narracji – autorka bardzo często zamiast
analizować, woli cytować – podpiera się liczącymi czasem kilka stron
fragmentami, które najlepiej – jej zdaniem – wyjaśniają sytuację. W ten sposób
opisze na przykład proces Wańkowicza. Czasami zastanawia się nad motywami,
które autor poruszał – rozczytuje albo literaturę, albo biografię, w osobnych
szkicach może zajmować się wybranymi zagadnieniami – zwłaszcza kiedy ma do
dyspozycji dokumenty, do których zwykły czytelnik by nie dotarł i może
dodatkowo cytowane fragmenty wzbogacać własną wiedzą.
„Wokół Wańkowicza”
to tom ciekawy, chociaż napisany specyficznie: autorka nie wybiera tu naukowego
dyskursu, bardziej chce dostarczyć szerokiemu gronu czytelników lektury
wartościowej. Przypomina sylwetkę Melchiora Wańkowicza i zyskuje szansę na
uzupełnienie swoich książek. Trafia do masowej publiczności – i zwraca uwagę na
twórczość odkrywaną dzisiaj na nowo przez kolejne pokolenie. Budzi przy okazji
zainteresowanie osobowością pisarza i sprawia, że część odbiorców sięgnie po
wznawiane dzieła – żeby przekonać się, z jak nietuzinkową postacią mają do
czynienia. Aleksandra Ziółkowska-Boehm na pewno zachęci do lektury tekstów
Wańkowicza. Jednak na jej publikację trafią przede wszystkim fani autora.
Agata Szwedowicz, Proces Wańkowicza, czyli
„przyszła pora na Melchiora”, DZIEJE, 25.10.2019
**
Marcin Kula
Marcin Kula
Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza
w Warszawie
Wańkowicz po
latach: towarzysz podróży historyków
Aleksandra Ziółkowska-Boehm,
Wokół Wańkowicza, PIW, Warszawa 2019, s. 696.
Książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm
imponuje rozmiarami oraz zapleczem materiałowym. W swoich
opisach i analizie autorka wykorzystuje po pierwsze wiedzę, jaką zyskała, będąc
przez lata sekretarką i asystentką Melchiora Wańkowicza. To jej przekazał swoje, skrupulatnie prowadzone archiwum, toteż miała dostęp do
notatek pisarza, jego listów i wycinków. Sama korespondowała z mnóstwem ludzi, którzy mieli z nim kontakt. Prześledziła publikowane
reakcje na jego książki. Przejrzała odnoszące się doń akta w archiwum paryskiej „Kultury” i w IPN… To
nie jest „tylko" książka wspomnieniowa. Wspomnienia zostały w niej połączone
z rezultatami wielkiej pracy, której trud przede wszystkim historyk potrafi docenić.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
stała się naszym przewodnikiem po drogach życia Wańkowicza.
Widzimy jego codzienne bytowanie, różne prywatne sprawy, czytamy listy
– co zresztą jest ciekawe nie tylko dla tej postaci, ale również dla
refleksji nad historią kultury szeroko rozumianej. Towarzyszymy pisarzowi w smutku ostatniego
okresu, kiedy był chory („Gdy pytałam, co go gnębi, opowiadał historie często sprzed lat, przypominał całożyciowe przykrości. Wszystko to, co mówił, było smutne, przygnębiające, czasami zdumiewające...” - s. 97).
Z książki można się
dowiedzieć o najróżniejszych sprawach, z którymi Wańkowicz mial kontakt – na przykład o historii wydawnictwa „Rój", o życiu
emigracji, o paryskiej „Kulturze”. Także o sporach i namiętnościach nie tylko literackich wokół dzieł pisarza (na
przykład o druku przez Związek Niemieckiego Wschodu niemieckiego tłumaczenia „Na
tropach Smętka”, z numerowanymi egzemplarzami, dla poznania metod Polaków – co mojemu
pokoleniu niestety żywo przypomina, dajmy na to, biuletyny tekstów zachodniej
prasy, nawet tekstów audycji WE, przygotowywane dla osob zaufanych w PRL).
Badania autorki w zakresie życia i
twórczości Wańkowicza były zbieżne – bowiem dzieło pisarza było wyjątkowo splecione z jego życiem. To był człowiek, który nie przestawał być reporterem (Wańkowicz: „Gdy jadę tramwajem, coś zmusza mnie do tego, bym się dowiedział, jaką książkę czyta
ów pan w przeciwległym kącie wozu. Śledzę jakąś parkę na przestrzeni kilku ulic, aby się dowiedzieć,
jakim mówią językiem. Zaglądam do cudzych okien, odczytuję wszelkie szyldziki na drzwiach
mieszkań kamienicy, do której przybywam w odwiedziny, szukam na cmentarzu znajomych nazwisk. Obojętnych
mi ludzi wypytuję o ich życie. Niezwykłe nazwy ulic zmuszają mnie do zastanowienia się, dlaczego one tak właśnie brzmią. Chciałbym przetrząsnąć każdą rupieciarnię i każdy stos starych papierów. Każdy napis "Wstęp wzbroniony" nęci mnie do przekroczenia zakazu, każda tajemnica
zachęca do jej zgłębienia” - s. 181).
Przeprawiając się wpław
przez Dniestr pod koniec września 1939 r., Wańkowicz przeniosł maszynę do pisania (!). Potem pisał czy to o „codzienności”
wojennej tułaczki, czy o wielkich sprawach. Gdzie go los rzucił, tam
obserwował i opisywał otoczenie. Gdy go ten los uwikłał go w wojnę,
tworzył obraz wojny. Gdy go zaniósł go do Palestyny, to tam rozwijał swoje zainteresowanie Żydami
i syjonizmem. Fascynował się Ameryką, gdzie spędził dziewięć lat. Żyjąc wśród emigrantów, obserwował i definiował dylematy, wobec których stali (Wańkowicz: „W 1949 roku sądzę, że Rosja zwycięży, ale nie potrafi urządzić świata. I rozleci się. Iść za stroną skazaną na przegranie przeciw Rosji, jest bezmyślnym
samobojstwem, a walka o rzekome walory kultury zachodniej – zakłamaniem
publicystów, którzy potrafią recytować Wyspiańskiego, ale z ekonomii politycznej nie przeczytali nawet jednego
podstawowego podręcznika” - s. 278).
Gdzie Wańkowicza coś interesowało – tam
starał się pojechać (bolszewicka Rosja, Meksyk okresu wojny religijnej). Po latach Ryszard
Kapuściński zaczął pewien ustęp, chyba nie zdając sobie sprawy jak charakterystyczne dla siebie formułuje
zdanie: „Gdy jechałem na rewolucje do...” (dalej padła nazwa jakiegoś kraju afrykańkiego, której już nie pamiętam). Podczas jakiejś konferencji o problemach społecznych w Ameryce Łacińskiej
Kapuściński wyszedl, mówiąc, że wróci później – bowiem dotarło do niego, że właśnie w tym mieście, trochę dalej, rozgrywa się bijatyka manifestantów z policją; poszedł tam zatem, by samemu obejrzeć ekspresję problemów społecznych.
Właśnie taka była odpowiednio wcześniej postawa Wańkowicza. Kapuściski nie musiał go oczywiście naśladować – ale przynajmniej w tym wymiarze postawa wielkich twórców
reportażu była podobna.
Pisząc swoje reportaże, Wańkowicz
z pewnością nie myślał o przyszłych historykach. Stworzył jednak dla nas niezwykłe źrodło – i w tym sensie stał się towarzyszem naszej podróży w czasie. Dysponujemy różnymi źródłami – ale reportaże z epoki mówią do nas w inny sposob niż materiały aktowe, nawet niż różnego typu raporty. To są opisy zawodowych i zapasjonowanych obserwatorów, którzy
najczęściej umieją patrzeć, analizować i uogólniać. Wystarczy zreszta popatrzeć na współczesnych
polskich reporterów (by wymienić przykładowo: Jacka Hugo-Badera, Adama Leszczyńskiego, Małgorzatę
Rejmer, Ziemowita Szczerka, Mariusza Szczygła, Małgorzatę
Szejnert, Wojciecha Tochmana…). Przyzwoity reporter to obserwator nieraz bardziej wiarygodny niż wielu
innych autorów źródeł opisowych, gdyż najczęściej jest mniej od nich zainteresowany osobiście sprawą, o której
pisze. Nadto najczęściej stara się zrozumieć obserwowanych ludzi, wczuć się w ich pasje. Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo, że
reporter pójdzie mocno w kierunku literatury, że – jak
wielki malarz – przedstawi atmosferę sytuacji nawet kosztem dokładności jej
odzwierciedlenia. Wańkowicz, jak pisze autorka, „wprowadził reportaż
polski na szerokie drogi literatury faktu” (s. 175). Czasem obserwowano
takie podejście u Kapuścińskiego, którego teksty czyta się znakomicie i z pożytkiem dla zrozumienia biegu spraw, ale czasem z pytaniem, czy
odmalowane w szczegółach sytuacje doprawdy tak wyglądały. Teksty Wańkowicza
chyba mogą być jednak źródłem nawet dla historyka najbardziej wiernego kanonom uprawianego zawodu.
Nie da się dziś pisać o Polakach w Prusach Wschodnich, czy o COP-ie, bez ich lektury. Sam
notabene z pożytkiem korzystałem z wańkowiczowskich reportaży dotyczących Palestyny i Meksyku. Ciekawe były wrażenia
pisarza z bolszewickiej Rosji. Niektore z jego reportaży były dosłownie
unikalne – jak wywiady z Rydzem-Śmigłym i z Beckiem w Rumunii, czy z Abrahamem „Yairem”
Sternem, żydowskim terrorystą poszukiwanym przez Anglików. Wańkowicz, będąc w Palestynie, starał się o kontakt z nim. Nie mógł go uzyskać – co nie dziwne. W końcu dostał wiadomość, że ktoś przyjdzie do niego wieczorem i od przebiegu rozmowy zależy, czy
dojdzie do spotkania. Rozmowa toczyła się przez całą noc.
Gość ulotnił się po końcu godziny policyjnej. Troche później Wańkowicz wyszedł na
ulicę i na plakatach z ogłoszeniami o osobie poszukiwanej zobaczył swojego rozmówcę.
Wątkiem interesującym dla historyka jest jednak także samo życie Wańkowicza.
Biologowie mawiają, że patrząc na kroplę wody pod mikroskopem można wiele dowiedzieć się o nadspodziewanie szerokich zagadnieniach. Bogate życie
Wańkowicza mogłoby być pryzmatem, przy pomocy którego dałoby się napisać kawał historii Polski. Niektóre jego etapy dokumentował sam Wańkowicz, inne – albo te same – opisała oraz zilustrowała dokumentami autorka. W książce pojawia się życie
przedwojenne pisarza, dzieje wydawnictwa „Rój”,
zawirowania wojenne, jego życie na emigracji i (co ważne!) wśród emigrantów, kontakty z „Kulturą”, decyzja o powrocie i jej echa w środowisku emigracyjnym...
no i życie w PRL. Ten ostatni etap bardzo mnie zainteresował –
bowiem nasunął mi pytanie jakie okoliczności sprawiły, że w
komunistycznej Polsce Wańkowicz mógł być tak wielką postacią. Potwierdził też moje przekonanie, wywiedzione zarówno z pracy
zawodowej, jak ze wspomnień, o niekoherencji tego systemu przynajmniej po 1956 r.
Stwierdzenie, że Wańkowicz
był wielką postacią bowiem był wielkim pisarzem, jest tylko częściową prawdą. W
PRL nie on jeden był wybitnym pisarzem, a mało kto został tak zapamiętany. W końcu władze mogły nie dopuścić, by rósł w siłę jako pisarz. Myślę, że jego popularność w pierwszym rzędzie budowały cechy osobiste. PRL była w znaczącym stopniu krajem ludzi szarych i typowych. Nawet wśród
relatywnie znanych postaci mało było oryginałów, osób nietuzinkowych, nieszablonowych. Takich władza zresztą nie
lubiła. Wańkowicz zaś taki był. Robił wrażenie swoją postawą, przynajmniej zewnętrzną pewnością siebie, rozbudowanym ego („Ileż różnych
cech miał w sobie ten czlowiek! Był jednocześnie i egoistą, i gotowym do poświęceń, wielkim łgarzem, egocentrykiem, gruboskórnym, a także wrażliwym
na ludzkie cierpienie, lękającym się o sobie myśleć jako o wielkim pisarzu, delikatnym, czułym, tkliwym.
Był sprzecznością. Sama nie wiem, które cechy dominowały, zależało to od ludzi, od układów, od sytuacji” - s. 101; „Był sprzecznością: i chciał, i nie chciał nagrody państwowej, orderu, uroczystego pogrzebu, wielkiej śmierci” - s.
110).
Bardzo mało było w
PRL ludzi utrzymujących styl człowieka "do wypitki i do wybitki", przypominających
szlachcica we dworze, prowadzących otwarty dom, gdzie bywała „cała
Warszawa” („Lubił przyjmowć ludzi, lubił dawać dobrze zjeść. Ugaszczał ich delicjami, smakołykami, wyszukanymi różnościami, jak ośmiorice, ślimaki, żaby itp.” - s. 103).
Był trochę człowiekiem dawnych czasów – co w PRL nie zdarzało się często, przynajmniej wśród osób funkcjonujących publicznie. Utrzymywał szeroką korespondencję, masowo otrzymywał listy od najróżniejszych nadawców, w tym od „zwykłych ludzi”. Wątpię, czy wiele znanych osób ludzi w ówczesnej Polsce odpowiedziałoby na list z pytaniem, czy dziecko ma nazwać psa „Dupek” (imię psa Wańkowicza), czy „Melchorek” (oczywiście od imienia samego pisarza). Jeszcze mniej odpowiedziałoby następująco: „Drogi Kubusiu, odbyłem z Dupkiem naradę, ale na razie do niczego nie doszliśmy: on chciał, żeby Twoj piesek nazywał się Dupek, a ja – żeby Melchiorek. Ale stało się tak, że już jedna dziewczynka nazwała swój jasiek Melchiorkiem, a biednego Dupka nikt jeszcze nie uczcił. Wobec czego powiedziałem Dupkowi >>mądry głupiemu ustąpi<<, na co on zamerdał ogonkiem. Ale powiedziałem: dobrze, niech piesek Kubusia zostanie Dupkiem Nr 2 i nie przynosi wstydu, ale na drugie imię niech ma Melchiorek. Na co Dupuś polizał mnie w nos, a więc się zgodził. Tak więc, jeśli Twój piesek będzie miał synka, to mu koniecznie wpisać należy imię ojca: "Dupek-Melchiorek". Daj mu z powodu tych chrzcin jakąś honorową kość. Całuję Ciebie – Melchior Wańkowicz” (s. 63-64).
Był trochę człowiekiem dawnych czasów – co w PRL nie zdarzało się często, przynajmniej wśród osób funkcjonujących publicznie. Utrzymywał szeroką korespondencję, masowo otrzymywał listy od najróżniejszych nadawców, w tym od „zwykłych ludzi”. Wątpię, czy wiele znanych osób ludzi w ówczesnej Polsce odpowiedziałoby na list z pytaniem, czy dziecko ma nazwać psa „Dupek” (imię psa Wańkowicza), czy „Melchorek” (oczywiście od imienia samego pisarza). Jeszcze mniej odpowiedziałoby następująco: „Drogi Kubusiu, odbyłem z Dupkiem naradę, ale na razie do niczego nie doszliśmy: on chciał, żeby Twoj piesek nazywał się Dupek, a ja – żeby Melchiorek. Ale stało się tak, że już jedna dziewczynka nazwała swój jasiek Melchiorkiem, a biednego Dupka nikt jeszcze nie uczcił. Wobec czego powiedziałem Dupkowi >>mądry głupiemu ustąpi<<, na co on zamerdał ogonkiem. Ale powiedziałem: dobrze, niech piesek Kubusia zostanie Dupkiem Nr 2 i nie przynosi wstydu, ale na drugie imię niech ma Melchiorek. Na co Dupuś polizał mnie w nos, a więc się zgodził. Tak więc, jeśli Twój piesek będzie miał synka, to mu koniecznie wpisać należy imię ojca: "Dupek-Melchiorek". Daj mu z powodu tych chrzcin jakąś honorową kość. Całuję Ciebie – Melchior Wańkowicz” (s. 63-64).
Pisarz był – co wówczas
rzadkie - człowiekiem-firmą, autorytetem otwartym na kontakty, wręcz lubiącym
chcących się do niego zbliżyć. Zatrudniał sekretarkę, budował dom, gromadził własne archiwum, produkował mnóstwo tekstów. Był atrakcyjny jako człowiek z Zachodu. Jako ten, który wrócił, był dla władz do
pewnych granic wygodny. Jego dzieła znajdowały uznanie czytelników w różnych gronach – także w szeroko rozumianym środowisku ludzi władzy. Wówczas było w nim przecież już znacznie więcej ludzi o mentalności z grubsza przeciętnej niż charakterystycznej dla wiekowych komunistow. W latach sześćdziesiątych
PZPR coraz bardziej uderzała w nutę patriotyczną. Robiła to i dawniej, ale wówczas ta patriotyczna stopniowo stawała się
niemal jedyną. Coraz częściej wracał klasyczny dyskurs o bohaterstwie Polakow. Oczywiście, cała ta
ewolucja miała ograniczenia – ale zaryzykuję powiedzenie, że właśnie dlatego mówienie o Monte Cassino było dla ówczesnych władz wygodniejsze niż mówienie na przykład o AK i Powstaniu Warszawskim. W ramach tej ewolucji Wańkowicz
mógł być nawet wygodny z punktu widzenia władz. Prawda,
bywały z nim kłopoty. Nie chciał siedzieć cicho. Podpisal list 34. Praktycznie nie ukrywał swoich myśli.
Gdy przyszedł kiedyś do mojego liceum na spotkanie z młodzieżą, ktoś z
uczniów (nie ja!) zapytał go dlaczego nie pisze o… i tu wymienił jakąś sprawę wtedy drażliwą, doprawdy nie pamiętam już jaką. Pisarz odpowiedział jednym słowem: „Dlatego”. Brak mi talentu Wańkowicza (sic!), by oddać tę scenę – ale nikt na sali nie miał wątpliwości, że miało to znaczyć, iż władza nie pozwala. Niemniej jednak narastający w latach
sześćdziesiątych moczaryzm go potrzebował. On zresztą przyjmował w
domu niektorych ludzi wyraźnie o takiej orientacji (Załuskich, Jana Zygmunta
Jakubowskiego) – trudno powiedzieć, czy cynicznie, czy z prawdziwej chęci. Na tym tle
proces Wańkowicza był czymś więcej niż strzeleniem sobie przez establishment w stopę („Ostatecznie
proces przyniósł Wańkowiczowi jeszcze większa popularnosć, stał się kimś w rodzaju bohatera. Ludzie zatrzymywali go na ulicy, otrzymywał
kwiaty i listy od czytelników. Znany był powszechnie wypadek, kiedy przyszedł do teatru,
zajął miejsce w pierwszym rzędzie i w połowie aktu jeden z aktorów, rozpoznawszy go, podszedł do rampy, ukłonił się i
dopiero potem wznowił grę. Brawa publiczności pokwitowały to zdarzenie” - s. 358).
Ten proces był czymś sprzecznym z logiką ówczesnej ewolucji PZPR. Całe posunięcie bardziej pasowało do Gomułki niż do Moczara i wszystkich ówczesnych arywistów z tego okresu. Nie mam na to żadnych dowodów, ale odnoszę wrażenie, że proces Melchiora Wańkowicza (1964) był nie tylko ukaraniem pisarza przez Gomułkę ze złości za niepodporządkowywanie się PRL-owskim władzom, ale również komunikatem dla środowiska literackiego, że władza jest zdecydowana wymóc posłuszeństwo (jeśli nie zawahała się zamknąć, postawić przed sądem i skazać na 3 lata tak wybitnego pisarza, na dodatek mającego wtedy 72 lata…). Ostatecznie władza nie zdecydowała się uwięzić Wańkowicza – choć istnieje legenda jakoby on w pewnym sensie nawet chciał tego. Trudno oczywiście powiedzieć, że ktoś chce siedzieć w więzieniu – ale on też w swojej roli oskarżonego coś rozgrywał.
Ten proces był czymś sprzecznym z logiką ówczesnej ewolucji PZPR. Całe posunięcie bardziej pasowało do Gomułki niż do Moczara i wszystkich ówczesnych arywistów z tego okresu. Nie mam na to żadnych dowodów, ale odnoszę wrażenie, że proces Melchiora Wańkowicza (1964) był nie tylko ukaraniem pisarza przez Gomułkę ze złości za niepodporządkowywanie się PRL-owskim władzom, ale również komunikatem dla środowiska literackiego, że władza jest zdecydowana wymóc posłuszeństwo (jeśli nie zawahała się zamknąć, postawić przed sądem i skazać na 3 lata tak wybitnego pisarza, na dodatek mającego wtedy 72 lata…). Ostatecznie władza nie zdecydowała się uwięzić Wańkowicza – choć istnieje legenda jakoby on w pewnym sensie nawet chciał tego. Trudno oczywiście powiedzieć, że ktoś chce siedzieć w więzieniu – ale on też w swojej roli oskarżonego coś rozgrywał.
Logiki trudno się było
doszukać w systemie także w przedstawianych w książce mniejszych sprawach. Po przyjeździe do Londynu pisarza odległego
duchowo (i zaznaczającego swój dystans ukrytymi, ale przecież wyczuwanymi przez władzę
czynami) witał na miejskim teminalu lotniczym konsul z koniakiem i kwiatami. Zasłużony
dla wydawania Wańkowicza wydawca utrzymywał jakieś mętne konszachty z SB w wysiłkach pozyskania jego archiwum, zresztą nie udanych.
Jak owego wydawcę dzisiaj oceniać – nawet tylko w ramach tematu „Wańkowicz”? Co
było ważniejsze?
Józef Tejchma, wicepremier i Minister Kultury,
osłaniał pisarza i pozostawał z nim w prywatnych stosunkach tak bliskich, że ten do jego żony
pisał wierszyk: „Tejchmo Alicjo, Moja delicjo...” (s. 84). Pisarz aresztowany, z
rewizją przeprowadzoną nawet w zawodowych materiałach, był jednak
przetrzymywany w dobrych warunkach poza regularnym więzieniem. Został
skazany, ale zwolniony od odbycia kary. Skazany, ale przyjęty na rozmowę przez
samego Gomułkę („Pisarz mówił, że jedynie w Polsce możliwa jest sytuacja, aby skazany żył z wyrokiem półtorarocznego
więzienia, poruszał się swobodnie, a nawet wyjeżdżał za granicę” - s. 358).
Nawet jeżeli w tle może kryły się rozgrywki wewnętrzne w ramach PZPR, których nie znamy – to opisywane zjawisko było jednak głębsze.
Nawet jeżeli w tle może kryły się rozgrywki wewnętrzne w ramach PZPR, których nie znamy – to opisywane zjawisko było jednak głębsze.
Wańkowicz, pisarz opozycyjny, procesował się z
Tadeuszem Walichnowskim – czołową postacią moczaryzmu, jedną z głównych postaci ofensywy marcowej, jedną z
najmocniejszych postaci ówczesnego establishmentu policyjnego. Dobrze,
procesował się o to, że tamten w swoim dziele napisał, iż „Na
tropach Smętka” przyczyniło się do śmierci wielu osób (wskazując je Niemcom). Niemniej jednak procesował się.
Proces zresztą wygrał – co niestety niewiele mu przyniosło, gdyż nie dożył
wyroku.
Ten system był
niekoherentny, niespójny, zaś Wańkowicz swoją postacią i swoją twórczością, nawet okraiwaną, ową niekoherencję powiększał. W Polsce czytano „Bitwę o Monte Cassino”, nawet jeśli okrojoną, w wielkich nakładach, nieporównywalnych z ewentualnym przeszmuglowaniem pewnej liczby
tej książki z Zachodu – co pewno miałoby miejsce, gdyby tam pozostał.
Barwność postaci pisarza też była elementem zdrowia w niezdrowej PRL. Choćby dla takich
przyczyn cenne było, że wrócił – wbrew wszystkim krytykującym ten jego krok.
Z punktu widzenia cech systemu PRL – pomijając
oczywisty ludzki aspekt sprawy – ciekawe są ostatnie momenty życia pisarza. Aleksander Małachowski odnotował:
„Umierający Melchior Wańkowicz wezwał moją żonę oraz mnie i przez wiele nocnych godzin przekonywał nas, dlaczego
nie możemy dopuścić , by mu sprawiono uroczysty, państwowy pogrzeb. Oni - mówił - zechcą to
zrobić nie dla mnie, ale po to, by się sfotografować przy
mojej trumnie”. Pisarz wyraził życzenie, by w nagrobku na rodzinnym grobie nie naprawiać rzeźby
uszkodzonej kulą wystrzeloną podczas Powstania Warszawskiego. Skądinąd dziś
powszechnie uważany za nieskończenie tępiony Kościół wysyłał księdza z ostatnią posługą choć Wańkowicz o niego nie prosił. W pogrzebie uczestniczył minister kultury, pogrzeb prowadzil jeden z biskupów,
kamery TV filmowały (unikając widoku księży w kadrze), SB spisała swoje raporty z pogrzebu, cenzorskie zapisy w sprawach związanych
z Wańkowiczem trwały, rzecz jasna, po jego śmierci. W sumie: totalne pomieszanie, ale lepiej było tak,
niż inaczej.
Last but not least, dla historyka ciekawe jest
widoczne w sprawach Wańkowicza długie trwanie pewnych spraw dziejowych. One się w Polsce – choć nie
tylko tu – nie mogą skończyć, niektóre nawet odradzają się. Za PRL niektóre były wyciszane, ale może tym bardziej żyły. Gomułka pomówił Jasienicę o sprawy z grubsza ćwierć wieku wcześniejsze – a potem miała miejsce okropna rozmowa Wańkowicza z umierającym.
Upadł komunizm, a Polska wciąż żyje historią. Inni teraz mówią o Wałęsie sprzed pół wieku. Mnóstwo ludzi jest przekonanych, że tak trzeba i że w ogóle można
rozwiązać wszystkie dawne sprawy. Także o tym, że o obraz
przeszłości trzeba walczyć (w praktyce przy odwołaniu się do niego trzeba walczyć z przeciwnikami). W sumie: mało to zachęcające,
przynajmniej z punktu widzenia historyka, który wolałby
widzieć poparcie dla badań niż boje prowadzone w ramach tzw. polityki historycznej.
Marcin Kula, Wańkowicz po
latach: towarzysz podróży historyków, PAMIETNIK LITERACKI, Londyn, grudzień 2019.
**
Dwie książki o Wańkowiczu
W 1972 roku nazywała się Aleksandra Ziółkowska i
była studentką IV roku filologii polskiej Uniwersytetu Łodzkiego. Podjęła się
napisania pracy magisterskie poświęconej Melchiorowi Wańkowiczowi, więc
zgłosiła sie do pisarza po potrzebne informacje. Dzięki swojej dociekliwości
już podczas pierwszego spotkania zaciekawiła go do tego stopnia, że zaproponował jej pracę sekretarki. Na
początek autor „W pępku Ameryki” zlecił jej research do tworzonego przez siebe
drugiego tomu „Karafki La Fontaine’a”, swoistego zwieńczenia jego przemyśleń
związanych ze sztuką pisania, także
rodzaju przewodnika po meandrach literatury. Do zbierania materiałów doszło
odpisywanie na listy od czytelników. (...)
„Wokół Wańkowicza” to, jak pisze sama autorka,
dwie książki w jednej: „Blisko Wańkowicza” i „Na tropach Wańkowicza po latach”
(...) są one zbiorem moich wspomnień i rozważań na temat twóczości i życia
pisarza, jak też przytoczonych relacji, polemik i dyskusji, dotyczących autora
„Bitwy o Monte Cassino” i jego licznych dzieł”.
Wspomnieniowy charakter książki tworzą przekazy ze
spotkań towarzyskich, na które do końca życia Melchior Wańkowicz miał
niesłabnący apetyty. Najbardziej cenił młodych i kontrowersyjnych rozmówców. Lubił
adwersarzy, którzy pobudzali go intelektualnie. Najchetniej wdawał się w
dyskusje ze swoim sąsiadem zza płota, Januszem Odrowążem Pieniążkiem. Natomiast
nazwisko Aleksandra Małachowskeigo, który jakoby miał czekać w przedpokoju, służyło
mu czasem do wypłaszania nudnych gości, których wyprowadzano tylnym wyjściem.
Oczywiście było to możliwe dopiero, gdy autor „N tropach Smętka” zamieszkał w
swoim nowo wybudowanym pięknym domu.
„Wokół Wańkowicza” stanowi obszerne i bardzo
drobiazgowe kompendium wiedzy o pisarzu oraz jego twórzczości. Autorka
podkreśla jego profesjonalizm, znakomite zorganizowanie (pisarza posiadał
wielką bibliotekę, „park” maszyn do pisania, ogromne archiwum itp.). Był gotów na wszelkie wyzwania i nic nie
mogło go zaskoczyć, nawet śmiertelnia choroba: po powrocie ze szpitala, gdy już
zdiagnozowano u niego nowotwór z przerzutami, Wańkowicz się nie poddawał,
świadczy o tym stan jego biurka tuż po śmierci - ostatnie rozdziały „Karafki La
Fontaine’a” leżały uporządkowane na blacie.
Odnotować należy bardzo staranną stronę edytorską
książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, tom zawiera liczne przpisy, indeks
nazwisk, kalendarium życia i twórczości pisarza oraz fotografie z różnych
okresów życia Wańkowicza,
Natalia Rowińska, ODRA nr 12, 2019, str. 117
**
Jolanta Wysocka: PISANIE NALEZY DO SWIATA
MAGICZNEGO, Rozmowa Nowego Dziennika z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm, Nowy
Dziennik, Nowy Jork, 27 wrzesnia 2019, str 18-19
*
PAP: W kontaktach z amerykańskimi wydawcami pamięta pani o Melchiorze Wańkowiczu, którego sekretarką była pani przez ostatnie półtora roku życia pisarza.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Aby zainteresować amerykańskich wydawców moją książką "Melchior Wańkowicz: Poland’s Master of the Written Word" pisałam do nich, że Wańkowicz był i jest dla polskich czytelników taką samą postacią, jak Ernest Hemingway dla amerykańskich. Jako pisarz cieszył się ogromną popularnością, miał ciekawą biografię i bardzo wiele wydań swoich książek. Książkę przyjęto do druku prosząc, aby ją właśnie tak zarekomendowała we wstępie. Publikacja ma już tutaj drugie wydanie. Cieszę się, bo kiedy Wańkowicz wyjeżdżał w 1958 r. ze Stanów, był ostro krytykowany przez Polonię, że "jedzie do komunistów", a teraz powrócił książką na swój temat, którą zamawiają amerykańskie biblioteki.
PAP: Przyjeżdża pani do kraju na majowe Targi Książki; jakie nowe tytuły przedstawi pani czytelnikom?
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: PIW na Targi przygotował mój tom "Wokół Wańkowicza", która zawiera wszystko, co dotąd napisałam o pisarzu w "Blisko Wańkowicza" i "Na tropach Wańkowicza" plus 150 stron uzupełnień - nowych dokumentów, materiałów, do których dotarłam m.in. w IPN, nowych badań i punktów widzenia, które wywołała 16-tomowa seria Dzieł Wszystkich Wańkowicza, jaka ukazała się w Wydawnictwie Prószyński.
Z kolei Wydawnictwo Bellona przygotowało moją nową książkę "Pisarskie delicje". To rozważania na temat literatury faktu. Zastanawiam się, czym jest oparta na faktach opowieść, a czym literacki reportaż, jak rozmawiać z bohaterami?.. W swojej praktyce pisarskiej sama doszłam do przyjęcia pewnych reguł; zawsze podkreślam wagę autoryzacji, na co uczulił mnie Singer, z którym rozmawiałam w 1985 r., kiedy przebywałam w USA jako stypendystka Fulbrighta. Opisuję to w rozdziale „Przesłanie Isaaca B. Singera".
W "Delicjach..." przytaczam też m.in. korespondencję z Jerzym Giedroyciem, z Cezarią Iljin Szymańską - bohaterką książki "Kaja od Radosława". Piszę też o tym, jak książki po ukazaniu się żyją własnym życiem, jak się niektóre wątki na nowo pojawiają, wyjaśniają po latach, wspominam o mocnych więziach, niekiedy przyjaźniach, jakie łączą pisarza z bohaterami jego opowieści. Czasami autora spotykają wypadki piękne, ale i przedziwne, otóż bohaterka książki "Kaja od Radosława" podziękowała mi za nią, zapisując miejsce w swoim grobowcu na Powązkach. Czy kiedyś autor dostał taki prezent?
Rozmawiała: Anna Bernat (PAP)
x
Doktor nauk humanistycznych UW Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest polską pisarką, od 1990 r. mieszkającą w Stanach Zjednoczonych. W latach 1972-74 była asystentką i sekretarką Melchiora Wańkowicza; pisarz zadedykował jej "Karafkę La Fontaine’a" i zapisał w testamencie swoje archiwum.
Jest m.in. członkiem zarządu powstałej w 2001 r. Fundacji im. Stefana Korbońskiego w Waszyngtonie i jurorem nagrody literackiej londyńskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie. (PAP)
abe/ pat/
*
GLOSY
„Przeczytalem z
zainteresowaniem znacznie rozszerzone wydanie ksiazki „Wokol Wankowicza” (jak to dobrze, ze i „Blisko Wankowicza”
pierwsza rzecz Pani, zostala tu wmontowana). Nowych tresci, uzupelnien bez
liku, dzieki zmyslowi konstrukcji Autorki te rozne objetosci, dopiski i przytoczenia, wcale nie rozbijaja wywodu.
Prosze przyjac wyrazy wdziecznosci i uznania. Wyszla prawie encyklopedia
Wankowiczowska. M.W. bylby zachwycony
zapewne.(...)”
Dr Adam
Wiercinski, Opole, 30 maja 2019
„Czytam obecnie
ostatnio wydaną książkę "Wokół Wańkowicza " i jestem nią
zafascynowana. Mam poprzednie dwa wydania, ale obecnie mam dwie w jendym tomie.
Rozczuliłam się czytając Twoje wspomnienia z tamtego okresu współpracy. Cóż
teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo jesteś uczuciowo związana z Tomkiem.
Musiałaś pokonywać tak wiele życiowych dylematów, ale jak zawsze doskonale
sobie poradziłaś.
Dzięki Twoim książkom
tak wiele rzeczy sobie uświadomiłam - wszystkie trudności są do pokonania -
jeśli mamy wokół siebie przyjaciół -tych prawdziwych, nie na pokaz. Człowiekowi
są potrzebne kontakty
z ludźmi, ale z tymi
którzy myślą pozytywnie. Musimy się wzajemnie wspierać w dobrym i unikać złych
emocji, ponieważ one zaczynają zubożać człowieka. Dzięki mojemu spokojowi
staram się łagodzić wstrząsy rodzinne i nie tylko. Ja tak kocham jak jest
harmonia i zrozumienie, nawet jeśli nie zgadzamy się z osobą wypowiadającą
swoją opinię.
Ostatnie Twoje
książki czyta się dosłownie jednym tchem, gdyż ich narracja tak zaciekawia
człowieka. Jeszcze raz bardzo gorąco gratuluję i jak zwykle mam nadzieję na
kolejne cacuszko. Jestem pewna, że masz jeszcze wiele do przekazania
czytelnikowi
Oleńko, z Twoich książek czerpię taki zdrowy osąd na
wiele spraw i za to stokrotnie Ci dziękuję.
Życzę Ci niespożytej weny pisarskiej! (...)
Elżbieta Jabłońska Warszawa, 8 lipca 2019
*
"Piękna nie należy przeżywać, pięknem należy żyć. Piękno musi być jak powietrze - potrzebne i nieuświadamiane, póki jest” (Melchior Wańkowicz: „Ziele na kraterze”).
Czyż w książkach Aleksandry Ziółkowskiej - Boehm i losach jej bohaterów dobro i piękno nie jest najważniejsze?
Marta Jóźwiak – New York, NY 14 wrzesnia 2020
*
Książka o Wańkowiczu
jest bezcenna, bo przecież nie tylko Wańkowicz, ale i szmat nie całkiem znanej
i nieraz tłumionej historii. Podobnie we wszystkich, prawie, twoich
książkach.
Joanna Clark, Princeton, NJ, 1 pazdziernika 2019-10-01
*
ttps://www.polskieradio.pl/9/526/Artykul/2335520
https://www.youtube.com/watch?v=wqu2kX9c_OI
Wańkowicz był życiowym szczęściarzem, że w finalnym etapie życia i twórczości towarzyszyła mu utalentowana asystentka Aleksandra Ziółkowska. W relacjach mistrz uczeń często po wyzwoleniu się ucznia spod wpływów mistrza ich drogi się rozjeżdżają. Często uczeń w dążeniu do potwierdzenia swojej indywidualności neguje wpływ mistrza na własną drogę twórczą. bywa, że uczniowie stają się wrogami swoich mistrzów. Niczego takiego nie ma w odniesieniu Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm do Wańkowicza. Idzie własną pisarską drogą nie zapominając o Wańkowiczu. Nie zapominając, że fascynacja jego twórczością była ważnym bodźcem do sięgnięcia po pióro. Pamięta i daje dowody wdzięczności kultywując pamięć o Wańkowiczu w postaci dzieł literackich poświęconych jego twórczości. Aleksandra ma wielki udział w tym, że Wańkowicz i jego twórczość mają wciąż żywy odbiór i liczny krąg czytelników. Ja sam pod wpływem Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm ponownie sięgnąłem do przeczytanych przed laty książek Melchiora Wańkowicza i na nowo odkryłem magię jego talentu. Wańkowicza nie czyta się po to, żeby dowiedzieć się jak książka się kończy, tylko po odkrywanie prawdy, która zawarta jest na każdej stronie jego dzieł. Dziękuję Ci Olu. Fan Twojej twórczości Jacek Frankowski 9 lipca 2022 Culture Avenue https://www.cultureave.com/pisanie-to-honory-a-nie-honoraria/
Wańkowicz był życiowym szczęściarzem, że w finalnym etapie życia i twórczości towarzyszyła mu utalentowana asystentka Aleksandra Ziółkowska. W relacjach mistrz uczeń często po wyzwoleniu się ucznia spod wpływów mistrza ich drogi się rozjeżdżają. Często uczeń w dążeniu do potwierdzenia swojej indywidualności neguje wpływ mistrza na własną drogę twórczą. bywa, że uczniowie stają się wrogami swoich mistrzów. Niczego takiego nie ma w odniesieniu Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm do Wańkowicza. Idzie własną pisarską drogą nie zapominając o Wańkowiczu. Nie zapominając, że fascynacja jego twórczością była ważnym bodźcem do sięgnięcia po pióro. Pamięta i daje dowody wdzięczności kultywując pamięć o Wańkowiczu w postaci dzieł literackich poświęconych jego twórczości. Aleksandra ma wielki udział w tym, że Wańkowicz i jego twórczość mają wciąż żywy odbiór i liczny krąg czytelników. Ja sam pod wpływem Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm ponownie sięgnąłem do przeczytanych przed laty książek Melchiora Wańkowicza i na nowo odkryłem magię jego talentu. Wańkowicza nie czyta się po to, żeby dowiedzieć się jak książka się kończy, tylko po odkrywanie prawdy, która zawarta jest na każdej stronie jego dzieł. Dziękuję Ci Olu. Fan Twojej twórczości Jacek Frankowski 9 lipca 2022 Culture Avenue https://www.cultureave.com/pisanie-to-honory-a-nie-honoraria/
*
Spotkania
autorskie:
Biblioteka im. Marszalka J.Pilsudskiego, ul. Gdanska 100/102, Lodz
Biblioteka Publiczna
Mokotow, ul. Wiktorska 10, Warszawa
Ksiegarnia Nike, ul. Pulawska 11, Warszawa
Biblioteka Konskie
Biblioteka Opoczno
Gmina Sławno
Ogrod Krasinskich, "Imieniny Kochanowskiego", Warszawa
Biblioteka Konskie
Biblioteka Opoczno
Gmina Sławno
Ogrod Krasinskich, "Imieniny Kochanowskiego", Warszawa
„Pod Gruszka”, ul. Szczepanska
1, Krakow
Warszawskie Targi Ksiazki, stadion narodowy
Targi Ciekawej Ksiazki w Lodzi, Expo, Al.Politechniki 4
Targi Ksiazki w Krakowie
Targi Ksiazki Historycznej, Warszawa, Zamek
Warszawskie Targi Ksiazki, stadion narodowy
Targi Ciekawej Ksiazki w Lodzi, Expo, Al.Politechniki 4
Targi Ksiazki w Krakowie
Targi Ksiazki Historycznej, Warszawa, Zamek
Stalowa Wola,
Biblioteka im. Melchiora Wankowicza, ul.ks.Popieluszki 10
Wloclawek,
Biblioteka im. Z.Arentowicza, ul.Warszawska 11/13
Dom Literatury, Krakowskie Przedmiescie, Warszawa
Dom Literatury, Krakowskie Przedmiescie, Warszawa
Biblioteka Sluzew, ul. Mozarta 1, Warszawa
Uniwersytet
Warszawski, Katedra Ukrainistyki Wydzialu Lingwistyki Stosowanej, ul. Szturmowa 4, Warszawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz