Joanna Sokołowska-Gwizdka
“Podróże z moją kotką”.
O literaturze i zwierzętach.
Rozmowy o książkach, które nie przemijają
Aleksandra Ziółkowska-Boehm z kotką Suzy, fot. arch. A. Ziółkowskiej-Boehm. |
Joanna Sokołowska-Gwizdka
„Podróże z moją kotką” przeczytałam jednym tchem.
Skąd pomysł na książkę, której główną bohaterką została kotka Suzy?
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
– Mając w dzieciństwie psy, patrzyłam na koty życzliwie,
ale trochę z góry. Czekoladowo-złota kotka Suzy, weszła w życie
moje i mojego męża trochę nieoczekiwanie, podczas naszego pobytu
na kontrakcie w Houston w Teksasie. Suzy, takie imię jej nadał
mój mąż Norman, okazała się niezwykle inteligentna, pojętna, sprytna
i przymilna. Oczekiwała i wymagała uczuć, które też sama całym sercem
nam oddawała. Zaskoczona swoimi spostrzeżeniami, tymi jakby nie-kocimi,
bardziej psimi reakcjami Suzy, mówiłam i pisałam o niej do znajomych
i przyjaciół, aż postanowiłam napisać książkę.
Suzy wiele razy jeździła z nami także samolotami do Polski. Miała
swój bilet, siedziała w torbie pod siedzeniem, od czasu
do czasu kładliśmy torbę na kolanach, wystawiała pyszczek
by popatrzeć na ludzi w samolocie. Spokojnie znosiła nawet
kilkanaście godzin niewygód. Lubiła być w pobliżu nas, podążała
za nami po pokojach jak piesek, oczekując wieczorami codziennych
spacerów, w czasie których biegła obok. Rozumiała wiele słów,
np. słowo walk (spacer). Gdy je usłyszała biegła
do drzwi i czekała, aby o niej nie zapomnieć.
Uważam, że jeżeli poświęca się zwierzęciu uwagę i mówi
do niego, odpowiada uczuciem i inteligencją.
|
Z Pani książki wynika, że związek ze stworzeniem
takim jak Suzy stwarza człowiekowi nową jakość życia, człowiek staje się
bogatszy o nową wrażliwość, zaczyna dostrzegać piękno i dobro tam,
gdzie dotychczas tego nie zauważał. Czy Pani swoją kreacją bohaterki celowo
nawiązywała do szalonej ciotki bogatego snoba, pokazującej mu inny świat
niż ten, w którym żył do tej pory, z powieści Greene’a „Podróże
z moją ciotką”?
- Tak właśnie się stało. W tytule celowo nawiązałam
do pięknej książki Grahama Greene’a. Suzy pokazała mi nie tylko inny świat
i jakby otworzyła na inną rzeczywistość, także wzbogaciła,
uwrażliwiła na sprawy zwierząt i w ogóle natury. Mam ogród,
o który dbam, który kwitnie od marca do listopada wciąż
innym bogactwem. Mam karmniki, jeden specjalny dla kolibrów i mam dwa
koty, które obserwują ptaki zabawnie pomiaukując. Ale zostawiają je
w spokoju uważając zapewne za część naszego domostwa.
Jakie jeszcze literackie powiązania miała Pani na myśli, pisząc tę książkę?
Jakie jeszcze literackie powiązania miała Pani na myśli, pisząc tę książkę?
- Pamiętam dobrze książki czytane w dzieciństwie
opisujące związek człowieka ze zwierzęciem, np. Jacka Londona „Biały
Kieł” czy kanadyjskiego pisarza Courwooda. Pamiętam historię o piesku
Karusku z książki Prusa „Anielka”. Duże wrażenie pozostawiła na mnie
piękna, niezwykła kronika przyjaźni z wydrą zatytułowana „Wydra Pana
Grahama”, czy „Born Free” o lwicy Elsie, której poświęcono także
film. Czytałam Audrey Topping „Charlie’s
World. The improbable adventures of a Hong Kong cockatoo and his American
family”. Jest
to opis niezwykłej 30-letniej przyjaźni z papugą. Autorka,
z którą mam wciąż kontakt, wydała poważne książki o Chinach
i Tybecie, także pełne wzruszeń opowieści o ptaku, który zdobył
serce jej i całej rodziny.
Czy Pani zamierzeniem była rola edukacyjna tej książki,
czy też rolę tę książka pełni niejako „przy okazji”.
- Zamierzeniem było podzielenie się swoimi obserwacjami,
takie czułe obserwowanie zwierzęcia. Cokolwiek przy okazji wywołuje ta książka,
to już jest sprawą odbioru. Recenzent w „Nowych Książkach” napisał,
że jest to książka o… samotności Ameryki. Brzmi interesująco,
ale nie wiem do końca, co to znaczy.
Piszę na początku „Podróży z moją kotką”, że chciałabym,
by każdemu w czasie jej lektury zrobiło się przyjemniej
i weselej.
Krzysztof Koehler, poeta i naukowiec, napisał mi: Cieszę się
na nią i ilekroć podgryzają mnie jakieś smuteczki lubię sobie
przeczytać z niej jakąś „historię”.
Pani książka jest nie tylko o zwierzętach,
ale i o ludziach. Czytając kolejne Pani książki, wchodzi się
stopniowo w świat wypełniony przyjaźniami i przyjaciółmi, dobrymi
znajomymi, wspomnieniami z różnych miejsc czy sytuacji. Pani książki są
niezwykle szczere, pozbawione fikcji literackiej, zmian imion czy miejsc. Daje
to duży ładunek emocji w odbiorze, zbliża czytelnika do Pani
życia, które jest bogate, pobudza do refleksji. Tak samo „zbudowane” są
„Podróże z moją kotką”. Codziennie spacery, codzienne zabiegi,
obserwowanie, nawiązywanie kontaktu przez człowieka z kotem, papugą,
królikiem. Właśnie ta prostota narracji, ten reportaż z życia ludzi
i zwierząt daje tak duże bogactwo treści. Czy taka właśnie, bezpośrednia
forma, jest Pani ulubioną formą wypowiedzi?
- Ta forma jest mi bliska od dawna – snucie własnych opowieści
do kogoś, do czytelnika, którego cenię i lubię. I jeżeli
zechce posłuchać – opowiem mu o swoim życiu i ludziach,
których spotykam. Także o zwierzętach, o których pisałam
np. w „Ulicy Żółwiego Strumienia”, w „Blisko Wańkowicza”
o jamniczku pisarza Dupku, i o kolejnym Bisiu.
O zwierzętach moich bohaterów pisałam także w książce „Kaja
od Radosława czyli historia Hubalowego krzyża” (o kotach, psach,
kozłach, szczurach, wielbłądach, indyku, kogucie, kurach, jaszczurce).
W książce „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon” napisałam o stadninie
koni arabskich Jerzego i Anny Bąkowskich. Ich córka Ewunia,
która kochała wszystkie zwierzęta, miała szczególny kontakt z końmi,
z którymi spędzała długie godziny. Na przykład dokarmiała smoczkiem
młode źrebaki, które wymagały specjalnej opieki. Inne, starsze podążały
za nią po okulniku jak pieski. Jej ulubione konie to Irenka
(arabka wierzchówka, która urodziła się z krzywą szyjką). Hodowała także kury i prosięta.
Chciałam pokazać, jak wiele osób, dziennikarzy, aktorów, nauczycieli,
poważnych, często ze znanymi nazwiskami, jak Szymon Kobyliński (krótko
przed śmiercią przesłał mi swoją kocią opowieść), Zofia Korbońska,
Jagienka Wilczak, podziwia i dba o koty. Pokazałam, że jesteśmy
w całkiem dobrym towarzystwie.
Jak odnosili się Pani przyjaciele i znajomi
do takiego pomysłu na książkę?
- Posłałam fragment Szymonowi Kobylińskiemu, który mnie zachęcał
pisząc, zacytuję jego list (jest w książce „Nie minęło nic prócz lat”):
Śliczny kawałek o podróżniczce-automobilistce Suzy. Kto wie, a nuż
dołączysz do pisarzy takich, jak Karel Capek, Kipling, London czy
Dygasiński lub niezapomniany Grabowski z Pucem i Bursztynem,
a więc literatów sławiących urok i wdzięk zwierzęcia u boku. Ów
fragment dowodzi, że masz odpowiednie wyczucie sprawy, czy raczej ten
zmysł czułej obserwacji. Oby tak dalej i obficiej!
Mój mąż Norman, nie mówiący po polsku, bardziej ten temat
rozumiał niż polskie zawiłości historyczne, którymi zajmowałam się wcześniej,
i o których próbowałam mu opowiedzieć. Był wręcz entuzjastą tej książki.
Mój syn – Tomek, architekt i fotoreporter – patrzył na mnie
trochę ze zdumieniem, mówił: Mamo, uważaj, by nie odebrali cię
jako ekscentryczkę, niektórzy znajomi w Polsce byli – powiedzmy –
sceptyczni. W Polsce, jak mi napisał przywoływany wcześniej Krzysztof
Koehler, wciąż zwierzęta są tematem do końca nie ujętym i traktowanym
jako sprawa prywatna.
Norman Boehm z kotką Suzy, Crazy Horse Memorial, South Dakota,fot. arch. A. Ziółkowskiej-Boehm. |
Gdy wydawca ogłosił książkę na drugim miejscu bestselerów roku 2002, które zdobyła będąc tylko dwa miesiące na rynku, gdy została wybrana przez księgarzy w Polsce „książką tygodnia” (ostatniego tygodnia grudnia 2002), jakby wszyscy sceptycy zmienili zdanie i mówili, że stało się to po lekturze. Przyznam, że i ja się bałam, żeby to nie była książka „kici, kici”, tylko życzliwa i przyjazna, ale też z dystansem do tematu.
Największą bodaj radość sprawiła mi słynna warszawska Księgarnia Naukowa
im. B. Prusa, która całe okno wystawowe poświęciła specjalnie
tej książce.
Okno wystawy księgarni im.B.Prusa w Warszawie |
W jakim momencie Pani działalności pisarskiej powstała ta książka?
- Przez trzy lata współpracowałam z Jerzym Giedroyciem
przy tomie z cyklu Archiwum Kultury, który ukazał się tuż
po jego śmierci „Korespondencja: Jerzy Giedroyć – Melchior Wańkowicz”.
Opracowanie listów, przypisy, wstęp, ustalenia, które konsultowałam
z Redaktorem, dotyczyły nieraz trudnych tematów. Dotyczyły okresu tuż po wojnie,
trudnych lat emigracji politycznej. Konflikty, nieporozumienia, różnice zdań,
wyroki wydawane na kolegów, ostracyzm, wielka i mała polityka – były
tematem wielkiej emigracji tych lata. Mając dostęp do archiwum Wańkowicza,
bo jest ono zapisem testamentowym pisarza w moim posiadaniu, znając więc
pewne sprawy od jego strony, musiałam niejako walczyć o jego –
ogólnie mówiąc – sprawy i jego dobre imię.
Nie przeciągając już tego zagadnienia, chcę powiedzieć, że niełatwo mi
było, osobie urodzonej kilka lat po wojnie, zmierzać się z tematyką
i problemami, które znam jedynie z dokumentów. Spoczywał na mnie
obowiązek obrony imienia pisarza, a jednocześnie byłam pod wielką
presją wielkiego Redaktora paryskiej „Kultury”. Wymieniliśmy wspólnie ok. 300 listów
i faxów, pojawiały się konflikty i ostrości, zawsze jakoś
wyprostowujące się.
Po takiej pracy dokumentalisty chciałam mieć swoistą przerwę i…
napisałam książkę, której pisanie było dla mnie swoistą terapią. Chcę
wspomnieć, że Jerzy Giedroyć lubił zwierzęta i od czasu do czasu
pytał mnie – jak pani koteczka?…
Aleksandra Ziółkowska-Boehm z kotką Suzy, fot. arch. A. Ziółkowskiej-Boehm. |
„Podróże z moją kotką” wyszły również w Ameryce po angielsku. Jak książka została odebrana przez angielskojęzycznego odbiorcę?
- Była to moja druga (po książce na tematy
Indian) książka w języku angielskim, która ukazała się
w Stanach. Przeczytałam piękną opowieść o nawiązanej bliskości
niewidomego z psem, i napisałam do wydawcy – Purdue
University Press (West Lafayette, Indiana), że ja mam
podobną książkę… o nawiązanej szczególnej bliskości z kotem. Dostałam
mailem odpowiedź, aby przysłać fragment, potem drugi mail, by przysłać
więcej i niebawem zaproponowano mi podpisanie umowy.
Co mnie ucieszyło, że książkę nie wydał wydawca, który „kocha
koty”, tylko uniwersyteckie wydawnictwo, które drukuje piękne książki. Purdue
University szczyci się wysokim poziomem studiów weterynaryjnych (College
of Veterinary Medicine).
Książka ma tytuł „On the Road with Suzy. From Cat to Companion” (ISBN 978-1-55753-554-2).
Pojawiły się ładne recenzje i głosy, między innymi wspominanej
wcześniej autorki książek Audrey Ronning Topping.
Dwa rozdziały w książce są pióra mojego syna (Thomas Tomczyk) –
na temat amerykańskiej „farmy dla kotów” (A Second Chance Farm)
i na temat zwierząt w Indiach (Animals in India). Zacytowany
jest Mahatma Gandhi, że… wielkość narodu i jego postęp moralny może
być oceniany według sposobu, norm, w jaki traktuje zwierzęta (The
greatness of a nation and its moral progress can be judged by the way
its animas are treated).
Książka miała już kilka wydań, a Pani nadal ma
spotkania z czytelnikami, których ujęła Suzy i stworzony przez
Panią literacki świat. Proszę o tym opowiedzieć.
- „Podróże z moją kotką” w języku polskim miały
dwa wydania, na spotkaniach nieraz jestem pytana – czy napiszę dalszy ciąg
przygód Suzy. Amerykańskie wydanie „On the Road with Suzy From Cat
to Companion” ukazało się w 2010 roku i wciąż ma dodruki.
Wydawca amerykański – widząc, jakie ten tytuł ma powodzenie, wysyła mi do wewnętrznych
recenzji teksty, nad których wydaniem się zastanawia.
Polskie wydania "Podróży z moją kotką" |
no bym przeczytała ;)))
OdpowiedzUsuńChociaż ja jestem psiara i koniara, do kotów mam ogromny dystans.
chetnie bym Pani wyslala...Podaruje gdy bede w Polsce...
OdpowiedzUsuń