DZIENNIK
POLSKI, Londyn, 30 stycznia 2012
Katarzyna
Bzowska, Prasowe zdziwienia
Aleksandry
Ziółkowskiej-Boehm podróże w czasie i przestrzeni
Melchior Wańkowicz pisał: „Dopiero gdy
dostanę fakt, on obrasta, rozkwita w syntezy, porównania, analogie. Fakt jest
dla mnie katalizatorem wyobraźni”. Mówiąc dzisiejszą terminologią był pisarzem non-fiction. Nie był reportażystą w
tradycyjnym sensie tego słowa. Jak pisał pod koniec życia, stosował metodę
mozaiki, łączył fakty i wydarzenia, historie różnych osób przypisywał jednej.
Współcześni zwolennicy „czystości gatunku” zapewne zarzuciliby mu mijanie się z
prawdą, tak jak dzieje się to w odniesieniu do Ryszarda Kapuścińskiego, któremu
wielu zarzuca, że nie ma takich miejsc w Afryce, jak opisuje. Tyle tylko, że
gdy czyta się reportaże Kapuścińskiego z Afryki czuje się, jak ten kontynent
dyszy gorącem, co nie uda się innym reporterom.
Takie
poszukiwanie „błędów” u innych, wynikające ze zwykłej zawiści, Wańkowicz
nazywał „kundlizmem”. Pisał: „Szewc zazdrości kanonikowi, że został prałatem”.
Nie
wiem, czy Aleksandra Ziółkowska-Boehm stosuje zasady wańkowiczowskie zasady
reportażu. Wiem, że pisze świetnie. Jej książki to coś więcej niż
dziennikarskie relacje. Autorka opisuje nie tylko osobiste dzieje swoich
bohaterów, ale daje szersze tło historyczne. Tak dzieje się z Kają, „od
Radosława”, czy dworem w Kraśnicy. W tle tych dwóch książek są dzieje Hubala i
jego oddziału, ale nie są to w ścisłym sensie tego słowa książki historyczne. Ziółkowska-Boehm
nie zapomina o porządnym warsztacie naukowym, jakiego nauczyła się pisząc
doktorat: dba o to, by książki jej miały przypisy, bibliografię, zaplecze
historyczne. Podobnie postępowała pisząc książkę o Indianach, która w Polsce
wyszła pod tytułem „Otwarta rana Ameryki”.
Zdobywając
materiały do tej właśnie pracy jeźdzała do indiańskich rezerwatów. W podróżach
tych towarzyszyła jej często kotka Suzi, która stała się bohaterką tomu
opowiadań o „Podróże z moją kotką”. Co ciekawe, ta właśnie książka wydana
została przez wydawnictwo naukowe, Purdue University Press, gdyż uznano, że
znakomicie opisuje relacje między właścicielami i zwierzęciem, mówiąc w sposób
bezpośredni o odpowiedzialności za zwierzę trzymane w domu, ale też o nowych
znajomościach – z ludźmi i zwierzętami – zawieranymi dzięki nim.
O
wszystkim tym Aleksandra Ziółkowska-Boehm opowiadała na spotkaniu
zorganizowanym przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, które nosiło tytuł
„Od Wańkowicza do amerykańskich Indian”, a odbyło się w ostatnią sobotę w
POSKu. Jak na ostatnią sekretarkę wielkiego pisarza, Wańkowicza zabraknąć
oczywiście nie mogło, ale nie zdominował on spotkania. Ziółkowska-Boehm
opowiadała nie tylko o swoich dawnych i najnowszych książkach (niedługo na
półki księgarskie trafi tom „Lepszy dzień nie przyszedł już”), ale też o swoich
wielkich przyjaźniach, m.in. ze Zbigniewiem Brzezińskim i jego ojcem, Janem
Nowakiem Jeziorańskim, z którym wspólnie prowadziła akcję na rzecz przyjęcia
Polski do NATO, Szymonem Kobelińskim, a także senatorem polskiego pochodzenia
Stanleyem Haidaszem.
Te
żywe opowieści, także o podróżach i to nie tylko w towarzystwie kotki,
ilustrowane okładkami książek, zdjęciami i dokumentami, trwały blisko dwie
godziny. Długo? Siedzącym w dusznej i mało przytulnej Sali Wykładowej PUNO
wydawało się, że zbyt krótko. Od swego mistrza Wańkowicza, Aleksandra Ziółkowska-Boehm
nauczła się także sztuki gawędzarskiej. Jak mówi jeden z moich przyjaciół:
„Gawędziarz to nie to samo to gaduła”. I jeszcze jedno: rzadko zdarza się
spotkać osobę tak serdecznie nastawioną do innych ludzi, patrzącą na świat z
tak ogromnym optymizmem, którym potrafi zarazić otoczenie. Z jej opowieści
można by wywnioskować, że wszystko w życiu układało się dosłownie jak po
różach. Pisząc pracę magisterską o Wańkowiczu, co na początku lat 70. XX wieku,
po idiotycznym procesie wytoczonym pisarzowi, nie był to temat zapewne łaskawie
widziany przez grono naukowe, ale na ówczesnych uniwersytetach było też dużo
naukowców, którzy nie poddawali się tzw. obowiązującej linii, zwróciła się do pisarza
o pomoc. Musiała mieć wiele uroku i ciekawą osobowość, bo wkrótce została sekretarką
pisarza i to jej dedykował drugi tom „Karafki La Fontaine’a” oraz zapisał całe
swoje archiwum. Potem była Kanada, powrót do Polski i wreszcie Stany
Zjednoczone. Tylko z drobnych napomknień można było się domyślić, że nie
wszystko układało się w jej życiu łatwo. Sukcesy – stypendia znanych fundacji,
m.in. Fulbrighta, nagrody (w tym Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie za
książkę „Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża”) przyszły
znacznie później i okupione zostały ogromną pracą, ale pracą, która jest także
pasją. I to czuje się w każdym słowie. Czy spotkała się z „kundlizmem”? Zapewne
tak, ale o tym pisarka nie wspominała.
Aleksandra
Ziółkowska-Boehm nie tylko pisze własne książki (do tej pory wydała ich aż
szesnaście, w tym trzy poświęcone Wańkowiczowi), ale także dba o spóściznęmistrza.
Przygotowała wstęp i przypisy m.in. do „Reportaży zagranicznych” pisarza, jego
„Dzieł emigracyjnych” i „Dzieł powojennych”; wydała korespondencję Wańkowicza z
żoną Krystyną zatytułowaną „King i Królik” oraz Jerzym Giedroyciem. Jest także
redaktorem serii 16-tomowych „Dzieł wszystkich”, a każdy z tomów opatrzony jest
posłowiem jej autorstwa.
Wczoraj
w Jazz Caffe odbył się wieczór lauretów Nagród Literackich ZPPnO. Laudację na
cześć ks. Janusza Ihnatowicza wygłosiła właśnie Aleksandra Ziółkiewska-Boehm.
Poeta w sutannie nie mógł chyba marzyć o lepszym przewodniku po swoich
wierszach.