Mieszka
pani w USA, w stanie Delaware, ale pani zainteresowania krążą wokół historii
Polski, jej wybitnych postaci, a także losów zwykłych ludzi. Napisała pani wiele
książek na ten temat. Kilka z nich wydanych zostało w języku angielskim. Czy
trudno było przebić się na rynek amerykański?
Jako
pierwsza na tym rynku ukazała się moja książka o tematyce indiańskiej, którą w
Polsce wydano pt. „Otwarta rana Ameryki”. Materiał do niej zbierałam 10 lat (w
międzyczasie pisząc na inne tematy). Do zainteresowania się Indianami przyczynił
się mój stryj, rzeźbiarz Korczak Ziółkowski, który rozpoczął budowę pomnika
wodza Crazy Horse'a w skałach w Dakocie Południowej (po jego śmierci projekt
kontynuuje rodzina). W języku angielskim książka nosiła tytuł „Open Wounds. A
Native American Heritage”, a wydawcę pomogli mi znaleźć i książkę sponsorowali
Apacze. Drugą w języku angielskim była książka o kotach, ściślej o mojej kotce
Suzy. „Podróże z moją kotką” miała w Polsce dwa wydania, a w USA wydało ją
wydawnictwo Purdue University Press, które drukuje m.in. piękne książki o
zwierzętach. Ukazała się pod tytułem “On the Road With Suzy From Cat to
Companion”. Książka miewa się dobrze, ma dodruki.
Gdy
otrzymałam dwukrotnie stypendium Fulbrighta (i nagrodę), zostałam członkiem PEN
NY, jakby przestałam być w Stanach anonimowa. Bardzo chciałam, by się ukazały
książki, które są dla mnie ważne – o polskich losach naznaczonych przez
historię. W Polsce kolejne wydania ma książka o uczestniczce powstania
warszawskiego pt. „Kaja od Radosława, czyli historia hubalowego krzyża”, i od
niej zaczęłam poszukiwanie wydawcy amerykańskiego. Od wielu otrzymywałam
odpowiedzi, że ich temat powstania 1944 nie interesuje. Chodziłam do księgarń
Barnes & Noble, patrzyłam, kto wydaje książki o II wojnie światowej, i
wysyłałam kolejne listy. Jeden z wydawców był gotów podpisać umowę, ale gdy
spytał – czy to na pewno książka o powstaniu w getcie? – i usłyszał, że nie, o
warszawskim z roku 1944, stwierdził: – To nie będziemy mieli czytelników. I się
wycofał. Nie zrażając się odpowiedziami odmownymi, cierpliwie wysyłając kolejne
listy (w czym mnie wspierał mój ukochany mąż), po dwóch latach znalazłam
wydawnictwo, które wydaje książki popularnonaukowe (jak kiedyś w Polsce
Ossolineum czy PWN). Książka z pięknymi fotografiami nosiła tytuł „Kaia Heroine
of the 1944 Warsaw Rising”. Jej drugie wydanie ukazało się w miękkiej okładce w
2014 roku.
Wydała
pani w języku angielskim także inne książki nawiązujące do historii Polski. Jaka
jest ich tematyka?
W
książce "The Polish Experience Through World War II: A Better Day Has Not Come"
pokazałam zsyłki na Sybir, mord w Katyniu, niemieckie obozy zagłady.
Przedstawiam w niej m.in. niezwykłą postać Wandy Ossowskiej, katowanej na
Pawiaku, potem wysłanej do Auschwitz, potem do Neustadt-Glewe. Po wojnie, przez
50 lat, poszukiwała Wandę uratowana przez nią Żydówka, Ida Grinspan, która z
dziennikarzem francuskim napisała książkę o tej niezwykłej kobiecie, której
zawdzięczała życie. W języku angielskim wydano także moją książkę o Melchiorze
Wańkowiczu, nieznanym w Ameryce. Przemówił m.in. argument, że był on tak
popularny i ceniony w Polsce jak Hemingway w Stanach Zjednoczonych. Jako
przykład prozy pisarza pokazałam fragment jego książki „Bitwa o Monte
Cassino”. Kolejno ukazały się losy Romana Rodziewicza, hubalczyka, który wczesne
dzieciństwo spędził w Mandżurii (takie to nasze polskie losy), potem uczył się
gospodarowania na Kresach. Po wybuchu wojny i kilkumiesięcznym okresie u Hubala,
potem konspiracji, aresztowaniu, torturach wysłany został do obozu w Auschwitz,
następnie do Buchenwaldu. Piszę także o jego niełatwym powojennym życiu na
emigracji w Anglii. Ta książka ukazała się pt. „Polish Hero Roman Rodziewicz.
Fate of a Hubal Soldier in Auschwitz, Buchenwald, and Postwar England”. Pisząc o
Ossowskiej i Rodziewiczu pokazuję m.in., że w Auschwitz byli także Polacy –
chrześcijanie. To są wszystko poruszające prawdziwe historie i, jak mi mówią
czytelnicy, trafiają do najgłębszych pokładów wrażliwości. W swoich książkach
nie oskarżam, nie używam przymiotników. Poprzez obrazy, przeżycia i
doświadczenia konkretnych osób przywołuję dramatyczne polskie losy naznaczone
przez historię.
Z
jakim zainteresowaniem spotykają się pani książki w środowisku
amerykańskim?
Jeżeli
pyta pani, czy moje książki wpłyną na przeciętnego Amerykanina, to myślę, że
nie, bo przeciętny Amerykanin – jak przeciętny Polak – nie tak wiele czyta. Ale
elity czytają, i należy o nie dbać. To one m.in. kształtują opinię. A wymienione
przeze mnie książki miały interesujące recenzje i głosy. Pisał o nich
przytaczany na tylnych okładkach Zbigniew Brzeziński, a także Neal Pease,
Stanley Cloud i Lynne Olson (autorzy tłumaczonej w Polsce książki „Sprawa
honoru. Dywizjon 303 Kościuszkowski"), Stanley Weintraub, Bruce E. Johansen,
John R. Alley, Matt DeLaMater (autor książek o Napoleonie), Terrence O’Keeffe,
Karl Maramorosch, Brytyjczyk Christoph Mick, historycy, jak Piotr S. Wandycz i
Anna M. Cienciała, autorzy: Ewa Thompson, Jerzy R. Krzyżanowski, Charles S.
Kraszewski, Irene Tomaszewski, Leszek Adamczyk, Florence W. Clowes, Mary Lanham,
także autorka pięknych książek m.in. o Chinach Audrey Ronning Topping. Chcę
wspomnieć, że trzy moje książki zostały wydane w Kanadzie. Ostatnio w Montrealu
– monografia senatora polskiego pochodzenia Stanleya Haidasza, który swoją
polskość nosił dumnie jak sztandar. Jej tytuł: “Senator Stanley Haidasz: A
Statesman for All Canadians”.
Kiedy
w USA ukazało się tłumaczenie „Ulicy Żółwiego Strumienia” – pt. "Love for
Family, Friends, and Books" – pięknie napisał mający polskie pochodzenie Jesse
Flis, wiele lat zasiadający w Parlamencie Kanady, nazywając mnie doskonałą
ambasadorką trzech krajów: Through Aleksandra Ziolkowska-Boehm’s award-winning
writings about Poles, Americans and Canadians and her personal visits, she has
become an excellent ambassador for all three countries. The author's writings
have motivated many Canadian citizens to rediscover their Polish roots.
Ma
pani w swoim gronie wielu przyjaciół Amerykanów. Czy to, że panią znają,
sprawia, że interesują się Polską? Jeżeli tak – jak się to objawia?
To
był cały proces... Najpierw – rok 1990, po wielkich zmianach w Polsce – zwracano
się do mnie pytając: co w Polsce? Można teraz chodzić do kościoła? Tłumaczyłam,
że polskie kościoły zawsze były pełne, że Polska różniła się od swoich sąsiadów
właśnie trwaniem przy katolicyzmie w czasach komuny. Słuchano mnie
uważnie. Kiedy ukazywały się moje książki, mój mąż Norman dawał je przyjaciołom
w prezencie i oni potem dzielili się nimi z innymi. Po jakimś czasie zadawali mi
sensowne pytania i wykazywali się niezłą wiedzą. Kiedyś była mowa o literaturze
i powiedziałam, że Joseph Conrad był Polakiem. Pan domu niemal pobiegł, by to
sprawdzić w Encyklopedii Britannica. – Aleksandra ma rację – powiedział
zaskoczony. Nikt też nie miał pojęcia, że Chopin (mój mąż grał na pianinie i
bardzo kochał muzykę wielkiego polskiego kompozytora) urodził się i wychował w
Polsce. Teraz już znajomi wiedzą.
Pani
mąż Norman Boehm, który zmarł w maju br., był również wielkim rzecznikiem spraw
Polski w Ameryce. Jak kiedyś pani powiedziała, "stał się niemal polskim
patriotą". To pani na pewno przyczyniła się do takiej jego postawy.
Żartując...
mówię znajomym Polakom, że stało się tak m.in. dlatego, że nie znał języka
polskiego, że tłumaczyłam mu to, co chciałam, by o naszym kraju wiedział. Na
początku naszego małżeństwa byliśmy w Zakopanem w Domu Pracy Twórczej Zaiksu – w
Halamie. Na spacery chodził z nami zaprzyjaźniony ze mną od lat Michał
Radgowski, felietonista „Polityki”. Pewnego dnia pojechaliśmy na Gubałówkę, skąd
Norman patrzył w zachwycie na góry. – Powiedz mu, że to są słowackie góry –
zwrócił się do mnie Michał. – A po co? Niech podziwia i niech myśli, że polskie
– odparłam. Radgowski napisał potem o tym zabawnie w jednym ze swoich
felietonów. Miałam
"swoją rację". Mój mąż ode mnie wiedział, co szczególnie warto cenić w naszym
kraju, i że jest wiele takich spraw i rzeczy w Polsce. Podziwiał, że Polacy są
wyjątkowo patriotyczni, gościnni i serdeczni. Norman
reagował też w piękny sposób na krzywdzące Polskę wypowiedzi, artykuły czy
książki. Robił to sam, z własnej potrzeby: wysyłał listy do redakcji – pisał je
bez emocji, z dobrymi argumentami, i listy mu drukowano. Włączył się także w
akcję przekonywania amerykańskich senatorów, by głosowali za przyjęciem Polski
do NATO (o czym pisze Jan Nowak-Jeziorański w książce "Polska droga do NATO";
jest w niej biogram Normana). Norman występuje w kilku moich książkach, m.in.w
Polsce i w Stanach ukazała się książka „Ingrid Bergman and Her American
Relatives” oparta na listach wielkiej aktorki i opowieściach Normana o słynnej
kuzynce...
Chcę powiedzieć, że nasze 26-letnie małżeństwo to był wielki dar od
Boga.
Jak,
pani zdaniem, możemy my, Polacy mieszkający w Stanach Zjednoczonych, stawać się
tutaj ambasadorami polskości?
W
rozmaity sposób. Każdy ma swoją możliwość i niech o niej pomyśli. Promujmy
Polskę, mówmy o naszej tradycji, o dobrych filmach, interesujących
książkach. Pozwolę sobie przywołać temat, który jest mi szczególnie bliski.
Pytajmy, proszę, o tłumaczenia polskich autorów w księgarniach amerykańskich.
Znajome osoby pracujące w amerykańskich bibliotekach mówią, by pytać o książki w
języku polskim, także o tłumaczenia wydane po angielsku. Warto napisać na
karteczce autora czy tytuł – wtedy biblioteka zamówi go do swoich zbiorów. Te
placówki mają specjalny fundusz na książki w innych językach niż angielski. Gdy
biblioteki widzą zainteresowanie, wtedy – odpowiadając na zapotrzebowanie –
zamawiają polskie książki. Każdy z nas powinien coś robić, nie narzekać, nie
powtarzać między swoimi znajomymi tych samych opinii, tylko mówić pozytywnie.
Mówmy dobrze o Polsce. Podarujmy naszym przyjaciołom jakiś prezent z Polski –
dobrany zależnie od ich zainteresowań. Kupmy im książkę...