poniedziałek, 18 czerwca 2012

Na tropach Wankowicza - dwa pierwsze wydania


Aleksandra Ziółkowska-Boehm



NA TROPACH WANKOWICZA

1 wydanie:

Wydawnictwo Polskiego Towarzystwa Wydawcow Ksiazek, Warszawa 1989  ISBN 83-85000-32-1

2 wydanie – poszerzone:

Proszynski i S-ka, Warszawa 1999     ISBN 83-7180-349-4












„Nowa ksiązka autorki „Blisko Wańkowicza” i spadkobierczyni archiwum pisarza, a dzis – publicystki o bogatym już dorobku, jest zbiorem szkicow osnutych wokół rozmaitych fragmentow i watkow Wankowiczowskiej biografii, opartych często na nie udostepnianych dotad zrodlach. Jest to opis kulisow konfliktu wokół wydawnictwa Roj, dzieje recepcji „Na tropach Smetka” i „Monte Cassino”, refleksje na temat skomplikowanych relacji miedzy tworca „Ziela na kraterze” a sportretowanymi w tej ksiazce jego corkami, rozwazania o warsztacie pisarskim Wankowicza, wszystko to spunetowane niesamowita nieco historia rzekomej „posmiertnej fotografii” pisarza i zilustrowane kilkudziesięcioma fotografiami.

Lektor, TYGODNIK POWSZECHNY Nr 49, 3 grudnia 1989

*
(...) Autorka dala nam rzecz poglebiona, stanowiaca owoc wieloletniej pracy. Pomieszczone tu szkice, oparte na bogatym materiale (zwlaszcza cennym zrodlem stalo się odziedziczone przez Ziolkowska archiwum pisarza, jego korespondencja, notatki, zachowane przekazy prasowe) rzucaja dodatkowe swiatlo na niektóre karty z biografii tworczej Wankowicza, ujawniaja tez malo znane watki zycia osobistego pisarza. (...) Aleksandra Ziolkowska dala nam ksiazke ciekawa, która niewatpliwie spotka się zywym odbiorem czytelniczym. A dodam, ze owa wedrowka tropem Wankowicza kryje w sobie na zakonczenie rzecz osobliwa. Autroka opisuje dziwna, żeby nie rzec niesamowita, sprawę rzekomej „fotografii posmiertnej” pisarza. Czyta się to niemal jako opowiesc z dreszczykiem. A swoją drogą, cala ta historia to jeszcze jeden przyczynek do wankowiczowskiej legendy...
Beata Sowinska, Tropem Wankowicza, ZYCIE WARSZAWY, 11 grudnia 1989
*


(...) Z materialow archiwalnych czerpie bogato „Na tropach Wankowicza” – szukajac „prawdy o nim, z dystansem wobec legendy”. Szkice Ziolkowskiej przedstawiaja losy dwoch najpoczytniejszych jego ksiazek – „Na tropach Smetka” i „Monte Cassino” – analizuja styl, jezyk i warsztat Mistrza. Czasami plotkuja – gdy mowa o dlugoletnim sporze ze wspolwlascicielem ”Roju” Kisterem o wojennych losach rodziny Wankowiczow czy stosunku pisarza do corek. Udawadniajac jeszcze raz znana prawde, ze postac to rownie barwna i fascynujaca, co trudna do odzierania z legendy (..)”.

(wp) W ksiegarni, POLITYKA Nr 14, 7 kwietnia 1990





 

„Na tropach Wankowicza” jest chyba najciekawszą z ksiazek Ziolkowskiej, poswieconych Mistrzowi (obok „Blisko Wankowicza” – i – po czesci – „Moim i zaslyszanym”). Najciekawsza nie tylko ze względu na tresc – czesc ze względu na tresc – czesc listow dotyczy bardzo malo znanych faktow z zycia pisarza, jak chocby dziejow wydawnictwa „Roj” , czy stosunku Melchiora Wankowicza do bu corek, plotek wokół „Monte Cassino”, konsekwencji wydania „Na tropach Smetka”, ale i forme. Żaden z reportazy nie podaje gotowej odpowiedzi, nie rozstrzyga niczego w sposób ostateczny. Aleksandra Ziolkowska skrupulatnie odnotowuje fakty, opinie i czasem wrecz fantastyczne plotki. I mowi – „zbuduj sobie, czytelniku, swoja wlasna prawde o Wankowiczu”.

W tej ksiazce, gdzie – w odroznieniu od szkicow krytycznoliterackich – mamy okazje dowiedziec się czegos nowego o Wankowiczu – czlowieku, Wankowiczu --zolnierzu, Wankowiczu-ojcu. (...) Mocna strona tej ksiazki (jeszcze jedna mocna strona) sa zdjecia: sporo opublikowanych po raz pierwszy (...)

Elzbieta Statuch, „On pisal do ludzi”, SZTANDAR MLODYCH, 11 wrzesnia 1989

*

(...)”O ile  „Blisko Wankowicza” jest reportazem literackim utrwalajacym  niemal na goraco ostatnie chwile wybitnego twórcy, o tyle „Na tropach Wankowicza” to glównie zbiór szkiców krytyczno-literackich.  Tu najbardziej interesuje Ziólkowska jego twórczosc, miejsce w literaturze polskiej,  jego poglady artystyczne, wreszcie sam fenomen pisarstwa wymykajacego sie wszelkim jednoznacznym ocenom i kwalifikacjom (...)Aleksandra Ziólkowska trafnie pisze o Wankowiczu jako twórcy literackiego reportazu w Polsce, o oryginalnosci gatunku przezen stworzonego (on sam nazywal to „pisarstwem –zielarstwem”), pisze o stosunku do gawedy szlacheckiej, do jezyka, o jego zaangazowaniu w podejmowana tematyke ukazywana na kartach swoich ksiazek z perspektywy wypowiedzi pisarzy i krytyków probujacych jakos okreslic specyfike tej niezwyklej twórczosci  pozornie tak prostej, zglebic nature jego talentu (...) Osobne miejsce zajmuja dwa swietne szkice dotyczace samej osoby pisarza, obrazujace czesciowo jego sylwetke duchowa i uczuciowa - zupelnie dotad nie znana. Ukazujace jego wrazliwosc, niesmialosc, samotnosc (...)

Ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej przyblizaja nam pisarza od strony ludzkiej i czynia bardziej zrozumiale jego dzielo dzisiejszemu odbiorcy sytuujac je na tle epoki.

Siegnijmy do „Blisko Wankowicza”, a zwlaszcza „Na tropach Wankowicza”, gdyz wiernie oddaja one klimaty tej twórczosci”.

Zbigniew Irzyk „Wankowicz z bliska”, KIERUNKI Nr 40, 1 pazdziernika 1989

*

„Z nazwiskiem Aleksandry Ziółkowskiej spotkałem się po raz pierwszy przed czternastu laty, w 1975 roku. Wtedy to własnie Wydawnictwo Literackie, w rok po smierci pisarza, wydalo tom wspomnien mlodej polonistki. Byłem wtedy stalym recenzentem literackim Dziennika Polskiego w Krakowie i ksiazka owa nie mogla, oczywiście, nie trafic do moich rak. Zabieralem się do tej lektury z nieufnoscia, z jaka tzw. srodowisko traktuje starszych panow z mlodymi kobietami, podejrzewajac, iż tom p.Ziolkowskiej może być edycja protekcjonalna. Byłem jednak wówczas zbyt starym i zbyt zagorzalym pozeraczem ksiazek, abym po kilku stronach nie zorientowal się, ze mam do czynienia z autentyczna osobowoscia pisarska. Bez korygowania się i bez falszywej kokieterii – tak charakterystycznych dla „talentow” ciagnietych za uszy – autorka parla brawurowo do wypowiedzenia prawdy, która chciala się z nami podzielic.

Sedziwy, osiemdziesiecioletni Wankowicz zaangazowal dwudziestokilkuletnia „magisterke” w dodatku obarczona dzieckiem, jako swoja sekretarke. „Banalna historia” – opowiedzialaby panna Francois Sagan piszac jedna ze swoich powiesci obliczonych na zarobienie kupy pieniedzy. Ale Aleksandra Ziolkowska nie zyla we Francji. Mieszkajac ze swoim synkiem i a autorem „Na tropach Smetka” w ostatnim zbudowanym sobie przez Wankowicza domu, miala mozliwosc poznania osobowosci pisarza, jak malo kto. W owym czasie „ Mel” nie był już w stanie pracowac tak intensywnie, jak dawniej. Niemniej jednak autorce udalo się w swojej debiutanckiej ksiazce poczynic troche niebanalnych obserwacji dotyczacych metody pracy „Kinga”, jak okreslali go bliscy. Dobrze wiec wykorzystala szanse stworzona jej przez los. Piszac o tej ksiazeczce na lamach „Dziennika Polskiego” w 1976 roku tak ja ostatecznie ocenilem „ W naszym zyciu literackim, w panujacym deficycie informacji o pisarzach, jest to ksiazka potrzebna. A przy tym zarówno sam temat, jak i opisanie go cieple i zywe – sprawiaja, ze czyta się ja jednym tchem”.

Dzisiaj, po czternastu latach, nic bym nie zmienil ani w ocenie „Blisko Wańkowicza”, ani w konstatacji na temat deficytu informacji o pisarzach polskich. Pod tym względem niewiele się u nas zmienilo. A może jest jeszcze gorzej, bo kryzys drukarstwa i drożyzna na ”rynku papierniczym” niszcza skutecznie jakiekolwiek przejawy zycia umyslowego. Na szczescie nie calkiem, bo od czasu do czasu ukazuja się jeszcze ciekawe ksiazki. Dowodem przeczytany przeze mnie tom „Na tropach Wankowicza” Aleksandry Ziółkowskiej.



Jest to ksiązka głebsza od debiutanckiej nie tylko dlatego, iż w miedzyczasie autorka opublikowala już kilka ksiazek „z innej beczki”, ale przede wszystkim dlatego, iż to, co w chwili debiutu pod wplywem niedawnej smierci, ukladalo się jedynie we wspomnienie – w „Na tropach Wankowicza” przemienilo sde w kunsztowny esej, z którego sporo można dowiedziec się o Wankowiczu – czlowieku, jego pisarstwie i zyciu uczuciowym, a także o autorce. Wszystko zas podane zostalo w swobodnej, „gestej” dojrzalej narracji. Widac, ze autorka  nauczyla się od swego mistrza podpatrywac, a takze wyciagac z obserwacji wlasne wnioski. Dzieki temu takie rozdzialy jak Wankowicz i corki, Powroty, czy Dwie prawdy o „Roju”, mimo szeregu drastycznych momentow i czyhających latwych pokus – naleza do najlepiej napisanych i najpiekniejszych pisarsko.

Bo powiedzmy sobie otwarcie, gdybysmy zamiast autentycznych nazwisk wstawili fikcyjne, można by ”Na tropach Wankowicza” czytac jako bardzo lapidarna, a zarazem wielowatkowa powiesc wspolczesna o burzliwym losie polskim. Oczywisciem nie jest to możliwe i musimy ksiazke Aleksandry Ziolkowskiej odczytywac jako portret literacki Wankowicza.

Zdumiewajace, ze o autorze, który tak wiele napisal o  sobie i nigdy wlasciwie nie pozostawil swojej osoby w cieniu (pisze o tym w sensie pozytywnym, bo bardzo to lubie w prozie), można jeszcze cos nowego. Ziolkowska idac z kobieca konsekwencja trop w trop za autorem „Karafki La Fontaine’a” dokonala tego. Najciekawszy był dla mnie watek bedacy niemal obsesja ostatnich lat Wankowicza: sledzenie owej kruchej granicy dzielacej dzisiaj proze literacka od reportazu, eseju, czy nawet pewnych form publicystycznych. (Jeżeli pod tym rozumiemy nie pozy propagandowe, ale owa autentyczna namietnosc nie pozwalajaca milczec, gdy wokół cos się dzieje. „Moje reportaze przedwojenne pisane były to w konwencji prawdy literalnej – wyznaje Wankowicz w tomie pt. „Od Stolpcow po Kair” (s.17) – Natomiast kiedy druga wojna swiatowa przytloczyla nas roznorodnoscia wielkiej ilosci faktow, reporter zmuszony zostal do szukania drog nowoczesnych”.


Aleksandra Ziolkowska trak to stwierdzenie komentuje: „Wankowicz wprowadza do swych utworow elementy fikcji, losy autentycznych bohaterow wplata w historie postaci nie istniejacych. Sztukuje swe opowiesci z rozmaitych czesci, ubarwia je w mysl swoich regul. Wciąż interesuje go nie tylko los jednostki, ale zagadnienie. Fikcja nie jest sprzeczna z natura reportazu, jeśli w sposób prawdziwy wyraza autentyczne problemy...)”. (s.38) 

Rozwinieciem tej mysli jest inna refleksja: ”Uwaza się, ze wlasnie autor „Na tropach Smetka” wyprowadzil reportaz polski na wielkie drogi literatury faktu. Jego panowanie nad slowem, umiejetnosc tworzenia nastrojow ulotnych, plastyka obrazow, skrotowosc – swiadcza o predyspozycjach pisarza. Natomiast dziennikarska zylka tropiciela rzeczywistosci, umiejetnosc znalezienia się wszedzie, gdzie dzieje się cos interesujacego, godnego opisu, owa zachlannosc na konkret zyciowy, na wydarzenie, wyscig z czasem – to wszystko wskazuje na przynaleznosc do reportazu w najlepszym tego slowa znaczeniu. Pisarz wprowadza jednak liczne zmiany, jest mu niejako niewygodnie w ustalonej konwencji. Reportazysta tym się rozni – zdaniem Wankowicza – od beletrysty, ze nie zmysla – ale kombinuje zaobserwowane fakty i postaci. Czyni to w imie typowosci. Powiesciopisarz natomiast moze bez pierwowzorow się obejsc, moze swobodnie zmyslac...” (s.38).

Z powyzszymi uwagami koresponduje nastepujaca: „Operowanie kontrastem było zabiegiem celowym i swiadomym. Gdy narracja zageszczala się, pisarz siegal po dialog, umiejetnie dawkowal informacje, przetykal ja anegdota, zmienial sceny i nastroje u w rezultacie osiagal efekt: mobilizowal uwage czytelnika i utrzymywal go do konca w napieciu...”(s.76)

Naturalnie analize sposobu pisania przez Wankowicza podaje jako przyklad metody, przy pomocy ktorej Aleksandra Ziolkowska maluje rozne odcienie osobowosci swojego bohatera. Może ktos powiedziec, ze podpatrzyla to u swego mistrza. A coz to przeszkadza, skoro nasycila owa zdobycz ofiarowana jej przez los, wlasna wrazliwoscia, wlasna wiedza i podala w stylu, który jest już je wlasnoscia. Może najwazniejsze w tym wszystkim jest to, ze ksiazka „Na tropach Wankowicza” zmusza do refleksji nad problemami, o których dzisiejszy czytelnik i dzisiejszy pisarz mysli rzadko. Ze szkoda dla wzajemnych stosunkow”.

Stanislaw Stanuch, Kobieta tropi Wankowicza, KONTRASTY, Nr 4, 1990, str 33-34

*

(...)”Na role domu w twórczości Wankowicza zwraca uwage Aleksandra Ziólkowska w „Na tropach Wankowicza”(...)

Krystyna Starczak-Kozlowska, Miał smialosc slowa, ILUSTROWANY KURIER POLSKI,Nr 177, 11 wrzesnia 1996
*

(...)Ksiazka bliskiej wspólpracowniczki Wankowicza ciekawie i z pasja opowiada i o innych przeróznych sprawach, odslaniajac tajniki jego zycia i bogatej tworczosci (...) Wreszcie rownie pasjonujace zagadnienie to warsztat pisarski Wankowicza, zdumiewajaca organizacja tego wszystkiego, co mialo pomóc  w pisaniu, a bylo to zjawisko rzadko spotykane wsród pisarzy.(...)

Józef Duzyk : „Dole i niedole Melchiora Wankowicza” DZIENNIK POLSKI, Krakow, Nr159/1999, str 9
*


„Autorka – publicystka i pisarka, doktor nauk humanistycznych – była asystentką i wspolpracowniczka Melchiora Wankowicza. Ma w dorobku kilkanascie ksiazek, min „Blisko Wankowicza”, „Kanada, Kanada”, „Nie tylko Ameryka”.(...) Obecne wydanie poszerzone jest o kilka nowych rozdzialow, a takze szczegolowe kalendarium (...)
DZIENNIK POLSKI, Nr 198, 25 sierpnia 1999

*

(...) Aleksandra Ziólkowska-Boehm, asystentka i wspólpracowniczka (1972-74) Melchiora Wankowicza, redaktorka jego dziel, ma w dorobku kilkanascie ksiazek Na tropach Wankowicza to zbior esejow o tworczosci i zyciu pisarza.

NOWE KSIAZKI Nr 5, 1999

*

„Ksiazka Aleksandry Ziolkowskiej „Blisko Wankowicza” była swojego czasu bestsellerem. Czy powtorzy tamten sukces nawiazujacy tytulem do „Na tropach Smetka: zbior esejow o tworczosci i zyciu Melchiora Wankowicza? Zobaczymy, niebawem ma się ukazac korespondencja autora „Klubu Trzeciego Miejsca” z Jerzym Giedroyciem”.

RZECZPOSPOLITA Nr 16, 4-10 czerwca 1999
*


(...)„Aleksandra Ziolkowska-Boehm przez trzy lata była asystentka Melchiora Wankowicza. Chcialoby się powiedziec, ze tylko trzy lata, bo w ludzkim zyciu. To tyle co chwila. A jednak wydaje się, ze dla Ziolkowskiej to duzo wiecej. Z jej dorobku można wnosic, ze te trzy lata zdecydowaly o calym jej zyciu, a przynajmniej o duzej jego czesci, bowiem Wankowiczowi poswiecila setki artykulow i kilka ksiazek.  „Na tropavch Wankowicza: jest kolejna proba pisarki w poszukiwaniu prawdy o „krolu polskiego reportazu”. Prawdy o Wankowiczu jako tworcy i prawdy o czlowieku. (...) Ksiazka Ziolkowskiej nie jest chronologicznym zapisem zdarzen z zycia pisarza, ale z jej kart powoli wylania się postac wielkiego tworcy (...) Zadziwiajace jest, jak doskonale Ziolkowska zdaje sie rozumiec wszystkie rozterki pisarza, nie szczedzac wysilku, aby dotrzec do wielu wspomnien tych, którzy Wankowicza znali, zapiskow i listow bohatera swojej ksiazki, aby prawda o nim była jak najpelniejsza. Rodzinie, ktiora byla tak wazna dla pisarza, autorka rownie wiele poswieca uwagi. Każdy fakt probuje rozpatrzec z wielu stron, poznac jak najwiecej odmiennych spojrzen na kazde wydarzenie.

Ta wnikliwosc dotyczy kazdego tematu ksiazki, także przedwojennego Towarzystwa Wydawniczego „Roj”, ktorego wspolwlascielami byli Melchior Wankowicz i Marian Kister. Kiedy wybuchla wojna obaj wydawcy nie potrafili sie porozumiec co do dalszych losow Roju. Na tym tle zarysowal sie dosc powazny konflikt i w koncu spolka przestala istniec. Ziolkowska znowu szuka wszelkich zrodel, aby dociec przebiegu tej historii. Jej sympatia jest niewatpliwie po stronie autora ”Ziela na kraterze”, ale stara się także zrozumiec postawe drugiego ze wspolnikow i nie rozstrzygajac, po czyjej stronie lezy wina, przedstawia przebieg zdarzen, nie szczedzac dobrych slow i dostrzegajac zalety Kistera.(...)

Jadwiga Gąsiorowska, Król reportazu, NOWE KONTRASTY Nr 4, 2002, str.23

*

„Dobrze trafil Melchior Wankowicz wybierajac sobie na sekretarke mlodziutka absolwentke polonistyki Aleksandre Ziolkowska. Dobrze trafil, bowiem z Ziolkowskiej po latach wyrosla swietna reporterka i troskliwa opiekunka spuscizny po wielkim pisarzu”. (...)                                                                
Andrzej Bar, Z archiwum Wankowicza,GLOS PORANNY, Nr 281, 4-5 grudnia 1993



Wywiad: Blisko i na tropach, ZYCIE, Warszawa, 21 maja 1999, Rozmawiala Anna Bernat


Rozmowa: Wychodzenie z cienia. SZTAFETA 1989, Nr 12 (1169), Rozmawial Antoni Kopyto


Wywiad: Wańkowicz bez ingerencji, TYGODNIK DEMOKRATYCZNY, Nr 29 (1819) 17 lipca 1988, str14-15, Rozmawiala Ewa Wilcz-Grzędzińska



Notki (trzy) o ksiazce w PRZEKROJ (, Nr 4/2796, 24 stycznia 1999; 8 sierpnia 1999, 16 sierpnia 1999);
*
Noty w EXPRESIE WIECZORNYM, Nr 251, 28 grudnia 1989, NOWINY, 25 pazdziernika 1989
*
„Przeglad Tygodniowy”, 8 pazdziernika 1989; SZTAFETA, Nr 41 1989, str 2

*

„A loosely structured book on Melchior Wankowicz with many digressions concerning Polish social  life in intelligentsia circles before and after World War 2, by a close friend of Wankowicz who herself is a prolific writer and a considered by some to be Wankowicz’s artistic heir. Particularly interesting are the sections dealing with Wankowicz’s relationship with “Kultura” and its editors.

THE SARMATIAN REVIEW, Houston, Texas, September 1999




”Malo jest pisarzy, o których mówi sie i pisze jeszcze wiele lat po ich smierci, jak to ma miejsce w przypadku Melchiora Wankowicza. Owa. tak lubiana przez pisarza popularnosc dwadziescia pare lat po smierci to w duzej mierze zasluga Aleksandry Ziólkowskiej-Boehm.(...) Bezstronnosc, nienarzucanie się z komentarzem, zaufanie do czytelnika, ze sam potrafi wlascciwie ustosunkowac do demonstrowanych archiwaliow, dostrzegalne w calej ksiazce, to cechy pisarstwa Ziolkowskiej, niezwykle cenne i rzadkie, Autorka zna Wankowicza jak malo kto, ale nie probuje narzucic nam swojego punktu widzenia. Pokazuje, przybliza i tlumaczy Wankowicza poprzez Wankowicza a nie poprzez siebie. (...)  Nie sposób omówic wszystkie „szuflady” z bogata zawartoscia, które prezentuje czytelnikowi autorka. W kazdym razie i tematy, czyli osoba Wankowicza, i forma, czyli owe poszufladkowanie archiwaliów wokól zagadnien bedacych rozdzialami, uczynily z tej publikacji interesujaca pozycje. Chcialbym jeszcze wspomniec o jezyku, ktory jest jeszcze jedna mocna strona ksiazki. (...) Ksiazka  jest napisana przystepnie. Ale autorka jest takze pisarka - pisze jezykiem nie tylko zrozumialym, ale ladnym. W odróznieniu od Wankowicza -- gdzie zza kazdego utworu wylania sie autor -- z wlasnego wyboru pozostaje w cieniu bohatera. Natomiast jesli idzie o dyscypline pisarska, o panowanie nad slowem -- jest mu wierna. Nie ma tu przegadania, kazde slowo wydaje sie potrzebne i na wlasciwym miejscu. Styl pisarstwa Ziókowskiej-Boehm jest zrównowazony, pozbawiony ostrych sformulowan i sadow, niemal ascetyczny, charakteryzujacy literature wysokich lotów. Tworzy dobre tlo dla postaci Wankowicza i uwypukla jego renesansowa czy moze bardziej barokowa osobowosc...

Andrzej Jacyna, Cenna zawartosc szuflad, NOWY DZIENNIK – PRZEGLAD POLSKI, New York, March 3, 2000, str 11,14.

*

W końcu lat 80-ych pisze i wydaje  dwukrotnie: “Na  tropach Wańkowicza”. Z kolei w 1990 r. publikuje “Proces M. Wańkowicza 1964 roku”.  Zaraz potem redaguje (wstęp, przypisy i opracowanie) “Korespondencję Krystyny i Melchiora Wańkowiczów” (1992 r.)  Ostatnio, po współpracy z bardzo wymagającym  J. Giedroyciem,  opracowała  jego wieloletnią korespondencję z M. Wańkowiczem. Do tego należy  dodaċ wiele wykładów o Wańkowiczu, które wygłaszała w : Polsce, Kanadzie, Anglii, Stanach Zjednoczonych i Czechosłowacji.

  A. Ziółkowska-Boehm jest troskliwym powiernikiem spuścizny wielkiego pisarza. Jest też zaciekłą obrończynią jego racji. Jak wiadomo, M. Wańkowicz za życia, mimo, że cieszył się dużym prestiżem (jego “Monte Cassino” jest moim zdaniem najlepszą, dotąd napisaną książką o tej bitwie), czasami  był niesłusznie atakowany. Nie doczekał się też odznaczeń, na które niewątpliwie wielokrotnie zasłużył.

    A w dodatku, pisarka nie rezygnuje z osądu intelektualnego. Nie zatraca krytycyzmu, o który czasem trudno, gdy się obcuje z postaciami wybitnymi. Dobrze oddaje to fragment wstępu Autorki do “Na tropach Wańkowicza”: “Są to próby poszukiwania prawdy o Wańkowiczu jako pisarzu, jako człowieku. Różnice tonu – ton serio, analityczny opis, krytyczna ocena bądź ton ironicznego powątpiewania, dystansu wobec legendy pozostałej po pisarzu – są świadectwem nieprostych i wciąż ponawianych usiłowań przybliżenia sobie i innym jego postaci”.

Edward Soltys: Troskliwy powiernik, GONIEC (Toronto) Nr 22 (77) 3-9 czerwca 2005

*

Reviewer: Dr. Krzysztof  Z. Polakowski (see more about me) from ROCHESTER, NY United States

Ksiazka, ktora docenic potrafi jedynie odchodzace pokolenie ludzi, ktorzy sie na lekturze Wankowicza wychowali i których ta lektura nauczyla kochac Polske. Ale jest to takze ksiazka, która pokolenie naszych dzieci moze sklonic po siegniecie do lektury pisarza juz ze wzgledow historycznych. Na bolesne pytanie, jakie uslyszal autor tych uwag w jednej z warszawskich ksiegarn: "Prosze Pana, kto dzis czyta Wankowicza" jedna z odpowiedzi jest ksiazka p. Aleksandry. Kazdy, kto pamieta pisarza i jego twórczosc,  musi ja przeczytac i miec.
*

znakomicie napisana ksiazka, August 12, 2001


Reviewer: A reader from Torun- miasto Kopernika, Polska

*
Uwazam te ksiazke za naprawde znakomita. Powinna byc podrecznikiem dla studentów. Polecam ja swoim kolegom. Uczy spojrzenia na pisarza od strony autora ksiazek, prywatnej, róznych wydarzen zycia. Powazne rozdzialy przeplataja sie z innymi, tymi, które tworza legende Wankowicza. Zródlowa, doskonale przygotowana, napisana pieknym, jasnym jezykiem. Jakze barwna postac z tego Wankowicza! Podoba mi sie, ze sie nigdzie nie dal przypisac, podporzadkowac zadnym politycznym pradom. Powinno to byc maksyma naszych Wielkich Twórców - bo w Polsce mamy zbyt wielu ludzi wlaczonych w polityke kosztem swojej twórczosci i autonomii, kosztem swojej niezaleznosci.

I zamiast wszyscy cieszyc sie Noblem Szymborskiej, wydziwiaja na jej wiersze (czy jeden wiersz?) z czasów stalinowskich. Ciekawe, co ci sami przesmiewajacy, zrobiliby majac wokól siebie takie czasy i otumanienie? Teraz wolnosc, a jakie oszolomy wokól nas...

Czytajmy zatem Wankowicza! Nauczymy sie wiele!
*


Wspaniala ksiazka!, February 15, 2001


Reviewer: A reader from Los Angeles, California

Pokolenie moich rodziców uwielbia Wankowicza. Ja zachecona przez nich przeczytalam "Ziele na kraterze" i niemal rozchorowalam sie z wrazenia - takie byly silne. Jaki to wielki pisarz umiejacy wywolywac emocje, ile wspólczucia mialam z nim dla poszukujacej ciala poleglej w Powstaniu Warszawskim córki Pani Zofii... O Autorce tej ksiazki o Wankowiczu czytalam w wielu pismach - wywiad z nia m.in. w "Rzeczpospolitej", omówienie jej sylwetki w "Twoim Stylu", takze w "Pani", "Kobiecie i Zyciu", "Zwierciadle". Zaciekawiala mnie bardzo, podobala mi sie jej bezposredniosc, duzy takt i niezwykle ujmujace, takze bystre, patrzenie na swiat i ludzi. Moi Rodzice maja jej inne ksiazki, wszystkie bardzo lubia i cenia. Ta ksiazka mnie zachwycila - dowiedzialam sie o wielkim pisarzu wiele - jako o twórcy, i jako o czlowieku zmagajacym sie z trudnosciami. Po tej ksiazce siegne na nowo po jego ksiazki. Moje uznanie dla autorki, ze potrafila napisac o trudnych jakby polonistycznych rzeczach w sposób przyjemny, bezposredni. Cytaty, zrodla, bibliografie, dyscyplina, a jednoczesnie cieplo, umiar i jakas elegancja stylu pisania. Bardzo mi sie podoba, siegne wiec po jej inne ksiazki.

Great knowledge of the subject!, January 13, 2001


Reviewer: Michael Kopacky (see more about me) from Washington, D.C. USA

It is a collection of essays written with a great knowledge of the subject. The author shows the great Polish writer - Melchior Wankowicz with passion, sympathy and understanding. Interesting chapters are about his private life, as well as about his books and his life with - and among others.

przewodnik po zyciu i dzialalnosci pisarza, May 27, 2000


Reviewer: Leonrad Ratajczyk (see more about me) from Schaumburg, Illinois, USA

Jest to swietny przewodnik po zyciu i dzialalnosci znanego autorce osobiscie M.Wankowicza,wybitnego polskiego pisarza. Autorka ponadto w oparciu o archiwum pisarza i wlasne badania wyjasnia rozne sprawy kontrowersyjne i przeklamane, zwiazane z jego praca wydawnicza i pisarska. Zamieszczone na koncu ksiazki cenne "Kalendarium zycia i tworczosci Melchiora Wankowicza" jest bardzo pomocne w zorientowaniu sie w chronologii wydarzen.

Merlin.com.pl

Aleksandra Ziółkowska-Boehm "Na tropach Wańkowicza"








Recenzje
Natalia Odrowaz 1999.12.09 
Nie zawiodłam się
O tej ksiażce dowiedziałam się z "Przekroju". Lubię czytać korespondencje, biografie i literaturę faktu. Życie jest zbyt ciekawe, by tracić czas na fikcję. Książka zaspokoiła wszystkie moje oczekiwania i chętnie kupię inne podobne.


Teresa Bogucka 2002.01.26
bardzo dobra lektura!
Książka do czytania jest znakomita, ma niektóre z rodziałów lżejsze, inne trudniejsze. Doskonałe wprowadzenie do twórczości pisarza. Dla mnie, mało znającej jego książki, zachęciła do lektury. Mój chłopak, którego rodzice uwielbiali Wańkowicza i on też czytał wiele, wiele ksiazek, była to książka uzupełniająca. Książka Ziółkowskiej-Boehm - jak powiedział - to przewodnik po fascynującym życiu znakomitego pisarza. Mnie szczególnie podobał się delikatny, subtelny wątek uczuć pokazany w rozdziale "Powroty". Długo na ten temat myślałam.


Tomasz Dominiak 1999.12.09
Biografia obiektywna, choć nie pozbawiona sympatii dla jej bohatera. Różnorakie wątki - od poważnych do niemal sensacyjnych.
Książka zawiera szczególnie ciekawe wątki biografii Wańkowicza - jego perypetie na emigracji. Dowiedziałem się z niej wiele o tych latach i środowisku. Jest obiektywna i ukazuje twórczość Wańkowicza na wielu poziomach. Zalecam studentom polonistyki, dziennikarstwa i wszystkim innym ceniącym dobre pisarstwo i niebanalne, twórcze życie. Trzyma w napięciu od samego początku. Poważne wątki przeplatają się z lżejszymi, co pozwala czytelnikowi oddetchnąć. Zachęciła mnie do książek Wańkowicza, którymi dotąd w domu ineteresowali się tylko rodzice. Chętnie sięgnę po inne książki autorki, tylko jak je znaleźć?


Krystyna Malowiejska 2002.01.28
Ciekawa do czytania a także naukowa książka.
Można polubić pisarza po tej książce, którą czyta się jak dobrą, lekką lekturę mimo, że jest poważna i naukowo dobrze opracowana, z przypisami itd. Sięgnę po książki Wańkowicza, jak i sięgnę po książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm.


Tomasz Wnuk 2000.01.16
Znakomite do czytania, a jednoczesnie znakomite jako naukowe i dokumentalne opracowanie tematu!
Wańkowicz dokonał kolejnego mądrego kroku, zostawiając bogate archiwum swojej asystentce. Okazało się to lepszym posunięciem, niż np. przekazanie go do bibliotek, gdzie by się pokryło kurzem. Dzięki Aleksandrze Ziółkowskiej wciąż o Wańkowiczu słychać, mimo że upłynęło 25 lat od jego śmierci. Pisze ona artykuly, książki, wystąpiła w filmie, ktory w 1999 roku nadawala TV na kilku programach "Mój pradziad Melchior Wańkowicz", znacznie go ożywiając. Pisze z sympatią dla autora, ale też krytycznie. Ciekawie, ciepło, ale i z naukowym podejściem i warsztatem. Poznałem tragedię osobistego życia pisarza, którą Ziółkowska potrafiła naszkicować taktownie, z umiarem i bez sensacji-madrze. "Przekrój" zapowiadał publikację tomów korespondencji Wańkowicza z Królikiem, i z Jerzym Giedroyciem. Będą one opracowane przez Ziółkowską. Więc już czekam na te książki, bo cenie i autorkę opracowania i autora "Hubalczyków". Znam także inne jej książki: "Kanada, Kanada..", "Z miejsca na miejsce", "Moje i zasłyszane" i "Ulica żółwiego strumienia". Wszystkie bardzo cenie. Ta ostatnia jest ulubioną lekturą wszystkich kobiet w mojej rodzinie, a i na mnie zostawiła ślad - bardziej pozytywne spojrzenia na siebie, życie i bliskich. Pisana otwarcie, ale i z ogromnym wyczuciem, taktem. Piękne fragmenty o zwierzętach, o ojcu, i o Wańkowiczu. Inaczej niż w innych książkach. Ziółkowska potrafi pisać o Wańkowiczu zawsze ciekawie i z pasją. Zaszczyt i wyróżnienie, jakim niewątpliwie było dla niej przebywanie w pobliżu pisarza, potrafi teraz przekazać po latach, pisząctakie właśnie książki, jak "Na tropach Wańkowicza".




FRAGMENTY LISTOW:



„ Chce ta droga wyrazic Pani gleboka wdziecznosc i uznanie za bezkompromisowe kontynuowanie obrony czci i godnosci Melchiora Wankowicza.  Jako bezgranicznie oddany czytelnik Wankowicza i interesujacy się wszelkimi o nim wydawnictwami, m.in. czytalem Pani artykuly w „Kontrastach”, a pozniej polemike z Hrabykiem w „Literaturze”. Jestem Pani bardzo wdzieczny i sadze, ze jestem wyrazicielem wielu czytelnikow, jak ja uwielbiajacych spuscizne literacka Mistrza lacznie z jego osobowoscia.(...)

Bronislaw Rucki,  Wroclaw 19 maja 1980



„Jestemy przekonani, ze kazdy czytelnik „Tropów” z zapartym oddechem bedzie sledzil zafascynowany Pani barwny opis zycia tego niepowszedniego czlowieka i pisarza”

Stefan Wladysiuk, Biblioteka McGill University, Montreal, 9 czerwca 1999


*

(...)”Ksiazke   przeczytalem jednym tchem – doslownie. Obnaza ona wspanialy talenty Wankowicza-reportera, w dotychczas nieznanej narracji przekazywania dramatycznych relacji z linii frontu na goraco. Równoczesnie jednak ujawnia sie takze zlozony jego charakter (...)”.

Zdzislaw Starostecki, 31 sierpnia 1999, Sarasota, Florida
*


(...) ”Ksiazka sprawia, iz pamiec o pisarzu mimo przyrostu nowych generacji jest wciaz zywa. Ksiazka zachwyca bogactwem nieznanych faktów, obszerne zas przyklady rodzinnej korespondencji Wankowicza rzucaja swiatlo na jego pstac jako Meza i Ojca. Odkrywcze sa dla mnie dziwne meandry jego relacji z paryska „Kultura” i kaprysami tego srodowiska”.

Dr Krzysztof Polakowski, Rochester, New York, 20 maja 2000
*


„Nikt tak pieknie jak Pani nie napisal o moim idolu”.

Barbara Janiec, Warszawa, 10 luty 2003                                       
*




„Pan Eugeniusz Witt (redaktor pisma „Weteran, organ oddzialu Stow. Weteranów
Armii Polskiej w Ameryce) jest wrecz zachwycony Pani ksiazka o Wankowiczu. Codziennie rano po przyjsciu do biura opowiada mi o niej, dodajac przy tym szereg bardzo pozytywnych przymiotników pod Pani adresem. Pan Witt duzo czyta i jezeli mówi, ze cos jest dobre, to z cala pewnoscia tak jest”.

Dr Teofil Lachowicz, Nowy Jork, 9 wrzesnia 2000

*

„Napisala Pani naprawde doskonala ksiazke (...). Juz od poczatku, jak zaczyna Pani pisac o „Roju” -  rzecz najwazniejsza - ciekawe! To tak jak z Wankowiczem, jak sie zaczelo czytac, to bez wzgledu o czym,. czytalo sie swietnie (...) Proces Wankowicza znam z Jego relacji i osobiscie znam jego uczestników. Ale Pani to ujela zródlowo i to jest bardzo wazne i przy tym dokladnie o liscie 34. To jest wszystko historia, którą tutaj  teraz chcialoby sie zapomniec. Swietnie, ze nie pominela Pani „protestu”. A no wlasnie. Co strach robi z ludzi (...)

Ja Wankowicza poznalem znacznie pózniej. Jeszcze na Pulawskiej. Ja znam jeszcze dalsze losy skutków tego procesu. Jak bedzie okazja, to Pani opowiem. Ksiazka Pani przywolala mnóstwo wspomnien. Przeciez na Pulawskiej poznalem Kisielewskeigo i Herberta.. (...)”.

Stanislaw Szczuka, adwokat, (znany obronca polityczny) 1 lutego 2001

*

„Dostarczyla mi Pani ten „pokarm dla duszy”, który przywoluje wspomnienia. Rozczulam się nad kazda data (mi bliska), kazdym faktem, nawet nazwa miasta. Bo sa to czasy mojego dziecinstwa i mlodosci. Wiec pewne okolicznosci kojarza mi się z roznymi zdarzeniami. Najciekawsze dla mnie sa ksiazki wlasnie oparte na faktach (nie zbyt odleglych), one wnosza w nasze zycie wiadomosci, ktore niby znamy, jednak nie dosc dobrze. Wiec te zywe prawdy spisane przez Wankowicza, a nastepnie przez Pania – wzbogacaja to, co mamy w  srodku.

Wzruszajace sa listy na temat ksiazki „Na tropach Smetka” i wszystkie inne... dajace swiadectwo prawdzie Np. ten czlowiek, który pisal, ze ksiazka w wojennych trudach zagrzewala do walki i byla jego przyjacielem – itp.

Jak to dobrze, ze mielismy takiego Wankowicza.

Pani z kolei wspaniale kontynuuje podjete dzielo, zbierajac wszystko w calosc i w sposob przstepny ofiarowuje czytelnikowi.

Godna siebie nastepczynie wychowal Wankowicz”.

Wieslawa Sokolowska, Lodz, 5 kwietnia 2004

*

"Na tropach Wankowicza" mam w wydaniu Prószyńskiego i S-ki z 1999 r. (to chyba II wydanie, po pierwszym z 1989r.)

Książka przebogata, róznorodna. Muszę się przyznać, że zauroczył mnie rozdział "Powroty". W subtelny sposób oddała Pani  świat skomplikowanych  damsko-męskich relacji, delikatnie akcentując różnice w widzeniu tych samych sytuacji, róznice w temperamentach, ale i obustronną fascynację. Niedosłownie, z wyczuciem, pysznie.

Krzysztof Zajaczkowski, Sosnowiec, marzec 2005

*

Fragmenty ksiazki drukowano w:


1. ZESZYTY HISTORYCZNE (Paryz) Nr 96, 1988

2. KONTRASTY 1976, str 15-17; Nr 2,1980, str 48-55; Nr 3 1980 str 36-38,  

3. LITERATURA, 26 wrzesnia 1974, str.7

4. LITERATURA, 22 pazdziernika 1981, str. 12

4. ZDANIE Nr 6 1983 str 41-42

5. STOLICA, 27 lipca 1986

6. POLITYKA Nr 388 (1171) 22 wrzesnia 1979, str 9,

7. POLITYKA Nr 25 (1288), 20 czerwca 1981 str.11

8.THE POLISH REVIEW (New York), No 2 – 2003, pages: 132-16423, No3-2003, pages: 255-301

9. STOLICA 27 lipca 1986; 10 sierpnia 1986

10. PRZEMIANY, pazdziernik 1981 str 17-18;



Lepszy dzien nie przyszedl juz


ALEKSANDRA ZIÓŁKOWSKA-BOEHM,
LEPSZY DZIEŃ NIE PRZYSZEDŁ JUŻ
Wyd. Iskry, Warszawa 2012
ISBN 978-83-244-0189-5



RECENZJE


„DRAMATY RODZIN KRESOWYCH

Historie trzech kresowych rodzin skladaja się na najnowsza ksiazke Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm. Tytulowa opowiesc przedstawia dramatyczne dzieje zmarlej 15 grudnia zeszlego roku Joanny Synowiec z domu Michalak, wywiezionej przez Sowietow z Szemiotowki na Polesiu 10 lutego 1949 r. Miala wtedy 10 lat, jej mlodsi bracia -osiem i cztery. Zabrani zostali razem z rodzicami i 86-letnia babcia. Przywieziono ich do ostrowskiego lesopunktu w archanghielskoj oblasti. Tam, po trzech tygodniach, zmarla babcia. W listopadzie 1941 r. w trakcie transportu do Uzbekistanu, zginela matka, ojciec zas – z odmrozeniami po tej „podrozy” – przezyl jeszcze w kolhozie im Dzierzynskiego do lutego 1942 r. Dzieciom, które niechybnie zmarlyby z glodu w sierocincu w Ferganie, pomogla starsza dziewczyna – Polka, z która razem dotarly do polskiego wojska. „To była brama do wolnosci” – mówi pani Joanna o Krasnowodsku.

Na cmentarzu w iranskim Pahlavi zostal jej mlodszy braciszek Henio. Ze starszym Joziem przezyla trzy lata w Meksyku, potem Stany uchylily drzwi dla takich jak oni. Zamieszkali w Chicago. Asia poszla do pracy, wyszla za maz, urodzila dzieci. Jozio, niestey, popadl w depresje, leczyli go elektrowstrzasami, które uszkodzily mu mozg, Odtad był stale w szpitalach, na spotkaniach sprawial wrazenie nieobecnego, na nic nie reagowal. Tylko opiekunka powtarzala, ze w nocy mowil po polsku i plakal. A pani Synowiec z dawnego zycia pozostala jedna jedyna fotografia – calej rodziny. Podobno mama nie chciala, by robic zdjecia, i odkladala fotografowanie na lepszy dzien..

Dwie pozostale opowiesci to historia rodu Jaxa Bakowskich i ich krewnych, polskich Ormian Wartanowczow oraz dzieje slawnego hubalczyka Romana Rodziewicza, o ktorym Aleksnadra Ziolkowska-Boehm pisala już w trzykrotnie wydanej ksiazce „Z miejsca na miejsce”. Teraz relacjonuje m.in. wspolna z Rodziewiczem wyprawe do Anielina, w „hubalowe strony”, gdzie rozpoznala go po latach zona soltysa, u którego zolnierze często zatrzymywali sie w czasie patroli”.

Krzysztof Maslon, UWAZAM RZE, Historia, Nr 2, 2012
.
„Książka trafiła kilka dni temu do księgarń, ale zainteresowanie nią widać było już od momentu, gdy zostało zapowiedziane jej wydanie. Autorka ma na swoim koncie wiele książek wydanych w Polsce i Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie mieszka.
Od pewnego czasu podejmuje bardzo trudny temat - II wojna światowa i zaplątane w nią losy ziemian i inteligencji polskiej. Dramatyzm chwil, okrucieństwo wojny przeplata się u niej z ciepłymi wspomnieniami radosnego dzieciństwa, wartościami domu rodzinnego, szacunkiem do ludzi i zwierząt.
Nie ma patosu w tej opowieści, nie ma spektakularnych czynów bohaterskich, a jednak każdy jest w niej bohaterem. Czy to matka zdobywająca jedzenie, czy dwunastoletnia dziewczyna opiekująca się młodszymi braćmi.
Pani Ziółkowska-Boehm uniknęła sentymentalizm i reporterskim językiem opowiedziała nam o tym dziwnym, niezrozumiałym dla nas, młodych, czasie, gdy w Europie zrodziło się tak wielkie okrucieństwo”.

/nawka/, Biblionetka,  21 marca 2012
.
„Wędrowki po polskiej historii proponuje Aleksandra Ziolkowska-Boehm - w tomie „Lepszy dzien nie przyszedl już” wraca do losow trzech rodzin zamieszkujacych przedwojenne Kresy, które los rozrzucil po swiecie. Poznajemy dzieje Romana Rodziewicza, hubalczyka, familę Jaxa Bakowskich i Wartanowiczów, Ormian, którzy posiadali ongis rozlegle winnice na Podolu. A w tle powiesci pojawiaja się duchy Wankowicza, Grota-Roweckiego, gen. Andersa, a nawet Pilsudskiego. Poza tym Iran, Meksyk, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Afryka Poludniowa – slowem polskie drogi na 350 stronach wciagajacej ballady”.

Bozydar Brakoniecki, Lucjan Strzyga, POLSKA  Times, Warszawa, 30 marca 2012, Nr 26
.
.

„Tom arcypolskich reportazy opiekunki literackiej spuscizny Melchiora Wankowicza, od lat zamieszkalej w USA. Proza niezmiernie wzruszajaca, chwytajaca czytelnikow za serce, niemal każdy akapit wywoluje nostalgie. Jednym z bohaterow ksiazki jest Roman Rodziewicz lat 100 (jego ciotka była Maria Rodziewiczowna), zolnierz Wrzesnia, swiadek agresji Sowietow: „18 wrzesnia 1939 w Ostrzynie. Cisze przerywa jazgot broni maszynowej: na ulice wyszly bojowki zydowskich dywersantow rozzuchwalone wiadomoscia o wkroczeniu wojsk bolszewickich”,  potem „Hubalczyk od poczatku do konca w oddziale, będzie zyl tymi dniami cale swoje zycie, będzie o nich chetnie mowil i będą one dla niego z latami coraz drozsze (...) Był zolnierzem u boku ukochanego majora, miejscowa ludnosc patrzyla na nich jak na bohaterow, był pelen dobrych mysli, wierzyl w bliskie uderzenie aliantow, wokół szumial las, z którego wypedzili wroga...Lepszy dzien nie przyszedl już...”.

Autorka po raz kolejny obala utrwalony przed dekadami – piorem TW „33” (Kazimierza Kozniewskiego) – mit o Henryku Dobrzanskim niesubordynowanym oficerze stracencu i watazce.

„Panowie, poniewaz prawdopodobnie jestesmy ostatnim odzialem Wojska Polskiego, postanowilem zostac do wiosny. Żeby być pomostem miedzy armia wrzesnia i armia marca, kwietnia, która przyjdzie z Francji do Polski (...) Będziemy oczekiwac (...) ofensywy francusko-angielskiej, tworzac na zapleczu niemieckim ogniwa oporu”, uzasadnial Hubal pozostanie w mundurze jesiania 1939 roku. Nie on jeden pomylil się w kalkulacjach.


Przez ksiazke niczym refren przewija się tytul. Dla rodziny Michalakow z Kobrynia, zeslanych w 1940 na Syberie, gdzie zginela matka, ojciec umarl z wyczerpania, mlodszy syn padl ofiara tyfusu, starszy przezyl, ale trauma wojenna wywolala u niego obled. Nigdy nie nadszedl lepszy dzien od uwienczonego na rodzinnej fotografii z roku 1939, przechowywanej jak relikwia przez osiadla w USA siostre. Dla Wartanowiczow – podolskiego rodu o ormianskich korzeniach, wlascicieli najwiekszych winnic w II RP, po których nie pozostala niestety ani jedna butelka- tez po wygnaniu z macierzy pozostaly same gorsze dni”.

Tomasz Zb. Zapert MAGAZYN LITERACKI  KSIĄZKI, Warszawa Nr 5, 2012
.
“Na fotografii zdobiącej okładke ksiązki – czwórka smaglolicych dzieci w nieco dziwnych strojach. Dziwnych dla nas, ale wtedy gdy zdjęcie było robione, takie stroje nie byly  niczym nadzwyczajnym, zwlaszcza na Podolu, gdzie od wiekow zylo wielu Ormian. (...)

I tu przechodzimy już do wlasciwego tematu polecanej dzis Panstwu ksiazki, czyli do wojennej tulaczki polskich rodzin, zmuszanych do emigracji, wywozonych na Sybir. Przesiedlanych. Tracacych bezpowrotnie swe miejsce na ziemi. Tu slepy los juz nie rozgraniczal; potomkowie Ormian byli tak samo brutalnie traktowani przez najezdzcow jak wszyscy inni podejrzani klasowo, narodowosciowo czy z innego powodu skazani na wywiezienie, obozy, czy wrecz eksterminacje. (...) Na cztery strony swiata rozrzucila Polakow wojna. Wedrowali przez panstwo i kontynenty, Rosja, Iran, Indie, Kenia, Rodezja, Poludniowa Afryka, Argentyna, Kanada, Meksyk, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, i w koncu Polska, do ktorej czasami przyjezdzaja, dopiero teraz i na krotko. Bo ich domy już sa tam, a po tych utraconych juz nawet slad zaginal”.

Maria Grochowska, Na cztery swiata strony, KURIER SZCZECINSKI, 4/6 maja 2012

.
(...) Autorka niemal kazdego roku ofiarowuje nam ostatnio historyczne opowiesci – dosc wspomniec „Kaje od Radoslawa, czyli histotria Hubalowego krzyza” (doczekala się amerykanskiej edycji!), „Dwor w Krasnicy i Hubalowy Demon”, „Na tropach Wankowicza po latach”. W jakims sensie „Lepszy dzien nie przyszedl już” jest kontynuacja poprzednich opowiesci. Oczywiscie, pojawiaja się nowe watki, nowi bohaterowie, ale spotkamy tez ludzi z kregu krasnickiego dworu i zwiazanych z historia oddzialu majora „Hubala”. Ksiazka zlozona jets z trzech opowiesci (.,..)  Dla wszystkich bohaterow pieknej opowiesci Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm „lepszy dzien nie przyszedl już”. Ich szczesliwemu zyciu kres poolozyla II wojna swiatowa, która pozbawila ich domu, zdrowia, rodziny, majatku, Ojczyzny. Jestem przekonany, ze ksiazka Ziolkowskiej jest i będzie jedna z wazniejszych lektur opisujacych losy Polakow”.
Janusz M. Paluch, Minione lepsze dni, KRAKÓW, Nr 8, 2012, Str. 82
.

(...) „Książka „Lepszy dzień nie przyszedł jest poświęcona ludziom z Kresów mieszkającym w USA. Na fabułę składają się losy trzech bohaterów, których połączyły dramatyczne czasy wojny. Jedna to historia opowiedziana przez Hubalczyka Romana Rodziewicza, druga omawia dzieje rodu Jaxa Bąkowskich i ich krewnych Wartanowiczów – z pochodzenia polskich Ormian. Tłem dla wydarzeń są miejsca związane z dramatyczną historią Polski i Polaków: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz, Monte Cassino, a także skupiska polskości w Iranie, Afryce Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, a nawet odległej Mandżurii. Wśród osób wymienianych w książce są także: marszałek Józef Piłsudski, generał Władysław Anders, major Henryk Dobrzański oraz Melchior Wańkowicz. Książka jest także opowieścią o wielu trudnościach i przeszkodach na jakie napotykały osoby wypędzane z terenów II Rzeczpospolitej, po osiedlaniu się w nowej ojczyźnie. Autorka pokazuje ich walkęi determinację w odzyskiwaniu tożsamości i godności, na tle przystosowania siędo nowych warunków życiowych i miejsc powojennego zamieszkania. Książka pomaga nam w patrzeniu na okrutny świat wojny, w którym trudno było o sentymentalizm, gdy walka szła o życie. Uzupełnieniem fabuły sąliczne, niepublikowane nigdzie wcześniej fotografie z rodzinnych albumów oraz dokumenty”.
Milena J. Kalczyńska, Kresowe Tematy, Kurier Galicyjski, Ukraina, 14 grudnia 2012–14 stycznia 2013 nr 23-24 (171-172)
.







"(...)W książce Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm jedna opowiesć rodzi kolejne opowiesci, tak jak w jej pisarstwie: jedna książka - następne. (...) Wsród drugoplanowych bohaterów tych relacji pojawiają się postaci ważne dla polskich dziejów, m.in. gen. Władysław Anders, Gen.Stefan Rowecki "Grot", Melchior Wańkowicz, Maria Rodziewiczówna. W ten sposób indywidualne biografie bohaterów książki splatają się z historią kraju.

Poprzez doswiadczenia kilku rodzin, dzieje domów i dworów Aleksandra Ziółkowska-Boehm przedstawia duży fragment przedwojennej, wojennej oraz powojennej rzeczywistosci. Jest to kolejna jej książka mocno zanurzona w historii Polski, losach ludzi, którzy te historię tworzyli. Pisarka pozwala swoim opowiesciom rozgałęziać się, rozrastać, swobodnie korzysta z dygresji, z osobistych dopowiedzeń, ze zbliżeń pewnych wątków. Ma wielką umiejętnosć dostrzegania w pozornie drobnych faktach - jak choćby w wyblakłej fotografii z Kobrynia - zaczątkow historii, które stają się później tematem jej książek o dramatycznych odmianach losu Polaków".
Anna Bernat, Wywoływanie historii, NOWE KSIAZKI Nr 12, 2012
.
„Ziolkowska mieszka obecnie w Stanach Zjednoczonych, jest autorką wielu ksiazek, zwlaszcza reportaży. To ostatnie nie dziwi, bo jest ona kontynuatorka Melchiora Wankowicza, o którym zreszta wielokrotnie pisala i którego dziela wydaje z wielka troska. „Lepszy dzien nie przyszedl już” sklada się z trzech opowiesci o losach rodzin zyjących przed II wojna na wschodnich terenach RP; potem straszliwie doswiadczonych przez komunizm i nazizm. Te trzy historie skladaja się na rzecz o zagladzie nie tylko jednostki i rodzin, ale także cywilizacji, jaka tworzyli Polacy na Kresach. Ziolkowska-Boehm z dyskrecją oddaje glos swoim bohaterom, pozwala im opowiedziec o martyrologii, o której często nie chcieli mówic przez lata oni sami, ale tez ktorej nie chcieli sluchac nawet ich najblizsi. W ich wspomnieniach istnieje wyrazna cezura, jaka jest wrzesien roku 1939, dzielacy ich biografie na piekny czas przedwojenny i koszmar wojny i powojnia.

Tak jest w najbardziej poruszającym, tytulowym reportazu otwierajacym tom, a wiec opowiesci mieszkajacej dzisiaj w Chicago Joanny Synowiec. Przed wybuchem wojny mieszakala kolo Kobrynia na Bialorusi. W lutym 1939 roku - miala wtedy 11 lat –Sowieci wywiezli ja wraz z rodzicami i dwoma mlodszymi bracmi do obozow w archangielskiej oblasti. Synowiec opowiada o strasznym losie calej rodziny – glodzie, zimnie, chorobach, smierci ojca, matki, jednego z braci, o wyjezdze z Rosji, o pobycie w Meksyku, potem w USA, o chorobie brata, któremu udalo się przezyc gehenne. „Dwa lata nic nie mówił. Był już odtąd wciąż w szpitalach. Teraz jest w domu stałej opieki. Opiekunka powtarza mi, że Józio w nocy mówi po polsku i płacze”.

Drugi reportaż opowiada o losach rodziny Wartanowiczow, ktorzy na Podolu mieli wspaniale ... winnice, jakby symbol ogrodu, ktory zniszczyly wnuczeta Smierdiakowa.

Tom zamyka niesamowita historia Romana Rodziewicza, urodzonego w Mandzurii, przed II wojna pracujacego w rodzinnym majatku nad Berezynka. Po wrzesniu 1939 zolnierza walczacego az do konca u boku majora Hubala, potem akowca, wieznia obozow koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie. Szczególne wrazenie robi w tym dramatycznym kontekscie opowiesc o powojennych, emigracyjnych losach podporucznika„Romana” – jego ciezkiej pracy w brytyjskiej hucie i kopalni wegla, o nieszczęsliwym malzenstwie, zaskoczeniu, ale i dumie, z jaka angielska rodzina dowiedziala siępo wielu latach o jego przeszlosci.”
Prof. Maciej Urbanowski, UJ, Warto przeczytac. NASZ DZIENNIK, 11/12 sierpnia 2012
.

"Lepszy dzien nie przyszedl juz" - ten tytul kolejnej ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm zwiastuje intencje patronujace nie tylko zamyslowi zebranych w tym tomie opowiesci o dramatycznych, konczacych sie na ogol tragiczna pointa losach rodzin polskich zamieszkujacych przed wojna ziemie kresowe i poddanych po 17 wrzesnia 1939 wywozce na wschod, ale moze uchodzic za swoite motto calej najnowszej tworczosci literackiej, dokumentarno fabularnej mieszkajacej w USA, choc czesto bywajacej w Polsce, badaczki i pisarki. (...) W tytulowej relacji poznajemy dzieje zycia mocno doswiadczonej przez historie Joanny Synowiec (dzis w USA) i jej rodziny, natomiast nastepna w tomie opowiesc familijna o kolejach losow rodu Wartanowiczow z Podola wzbogacaja dramtyczne zapiski jej bohaterow oraz zestawy listow: wielką wartoscią ksiazek Ziolkowskiej-Boehm jest wykorzystywana przez autorke dokumentacja pochodzaca z malo dostepnych, czesto rodzinnych, archiwow - ktora zostaje umiejetnie wtopiona w materie kilkupoziomowej, wciagajcej narracji literackiej".
Or. [Mieczyslaw Orski] , ODRA Nr 10, 2012
.

„Zmiażdżeni przez historię
Bohaterem zbiorowym reportażu Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm sa Polacy z przedwojennych Kresów. Losy kilku rodzin można opisac Churchillowskimi słowami: pot, krew i łzy. Cięzko pracowali, odnosili sukcesu, tak jak rozgaleziony rod Wartanowiczow, polskich Ormian, plantatorów winorosli na Podolu. Albo rodzina osadnikow wojskowych Michalakow na Polesiu. Mimo że otoczeni przez Bialorusinów i Ukrancow, nie byli z nimi skonfliktowani. To wszystko przestalo się liczyc 17 wrzesnia 1939 roku. Ich udziałem stały się masowe represje, wywozki w bydlęcych wagonach, głód. Joanna Michalak niemal beznamiętnie opisuje smierc baci, matki, ojca 6-letniego brata, umierajacego z glodu i chorób, chorobe psychiczna drugiego brata: ”Nie moglam plakac. Dalej nie mogę”.W tej opowiesci wyczuwa się dalekie echo „Dziejow rodziny Korzeniewskich” Melchiora Wankowicza, przypomnijmy – mistrza autorki.

Wartanowiczow rozrzucilo po calym swiecie, tak jak ich krewniakow Jaxa Bakowskich. Dosc powiedziec, ze Annie Wartanowicz dopiero w wieku 80 lat dane było zobaczyc Warszawe. Ostatnia czesc zostala poswiecona fascynujacym losom slawnego hubalczyka Romana Rodziewicza, az do jego 99.urodzin.

Autorce udalo sięuniknac taniego sentymentalizmu, choc często chwyta za serce. Zwraca uwage jej dbalosc o detal, niuans, zapach. Ksiazka będzie pelnic role nieoficjalnego ambasadora historii Polski w USA. Ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm od lat sa bowiem kupowane przez tamtejsze biblioteki uniwersyteckie”.
Bohdan Melka, ANGORA, 22 wrzesnia 2013.

*
INTERNET

.
„Józef Piłsudski powiedział kiedyś, że Polska przypomina mu obwarzanek- wszystko co dobre jest na kresach, zaś w środku znajduje się pustka. Czytając książkę Aleksandry Ziółkowskiej Boehm trudno nie pamiętać tych słów. I rzeczywiście mieszkańcy kresów musieli być ludźmi twardymi i wartościowymi. Każdy dzień ich życia był dniem walki o polskość, tą polskość wyrażaną nie szumnymi i górnolotnymi słowami, lecz drobnymi sukcesami dnia codziennego, pracą i nauką. Żyli oni często w otoczeniu niezbyt przyjaznym i na nich odbić się miały skutki polityki rządu II RP wobec mniejszości narodowych. To właśnie oni wspominając szczęśliwe dni przed wybuchem wojny mogli powiedzieć „lepszy dzień nie przyszedł już”.
Autorka opisała los polskich Ormian Wartanowiczów, losy polskiej rodziny osadników wojskowych na Polesiu czy hubalczyka Romana Rodziewicza. Przenosimy się na chwilkę do winnic w okolicach Zaleszczyk, by potem znaleźć się w bydlęcym wagonie wiozącym tych źle urodzonych na kazachskie stepy, marzniemy w lasach wraz z żołnierzami majora Hubala, by za chwilę oglądać wnętrze obozu w Oświęcimiu. Słowem możemy poznać polskie losy II wojny światowej, losy tych, którzy po zakończeniu działań wojennych nie mogli powrócić do Polski i tych, którzy mimo wszystko powrócili. Jednych zaś i drugich nazwać można solą tej ziemi, solą tego narodu.
Pomyślmy o tym czytając książkę Aleksandry Ziółkowskiej Boehm”.

Adam Kraszewski, NA TEMAT Miejsce, gdzie książka jest najważniejsza, 9 kwietnia 2012


.
„Super książka Pani Aleksandry i recenzja Pana Adama! Pozwolę sobie dodać coś od siebie :)
Docenić należy pióro doświadczonej pisarki, nazywanej wśród czytelników Oleńką. Pani Aleksandra Ziółkowska-Boehm to przeurocza osoba. Kto miał okazję spotkać tę Panią osobiście, ten wie, o czym mówię. Zaangażowanie autorki w tematykę książki, objawia się w jej dziele. Entuzjazm, z jakim opowiada na spotkaniach z czytelnikami o osobistych poszukiwaniach rodów, źródeł, historii, materiałów, nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z wykwintną pisarką. Tylko osoba głęboko osadzona w temacie, potrafi w tak okazały sposób ukazać, co niekiedy na zewnątrz niedostrzegalne.

Odnoszę takie wrażenie, że czytając tę książkę, niejako łączę się z jej bohaterami, pomimo tego, że żyję przecież w zupełnie innych, obecnych czasach. Myślę, że wiele osób, znajdzie w niej jakieś mądrości życiowe, które każdy sam sobie dopasuje do etapu życia, w jakim właśnie się znajduje. Historia, chociaż jest już za nami, zaczyna odżywać dzięki Pani Aleksandrze i bohaterom przedstawiającym świat, jaki współczesnemu odbiorcy, może jawić się, tylko w wyobrazni. Taka podróż, to niezwykle cenny dar, jaki nam ofiarują. Korzystajmy z tego, zwłaszcza, że to tylko i aż podróż w przeszłość. W każdej chwili, można wysiąść, czego oni zrobić nie mogli. Lepszy dzień może i nie przyszedł już…, ale jeśli w ogóle dzień do nas przychodzi, przyjmijmy go otwarcie. Spójrzmy, jak kiedyś przyjmowano dni, wydarzenia, okoliczności. Nie chcę tu prawić jakichś farmazonów. Jednak, coś w tych powiązaniach, w tej płynności czasu jest. Mimo wszystko, nikt z nas nie żyje w oddzielnej rzeczywistości”.
.
„Najnowsza publikacja Aleksandry Ziółkowskiej – Boehm „Lepszy dzień nie przyszedł już” składa się z trzech opowieści. Dwa pierwsze rozdziały opisują niezwykle dramatyczne losy rodzin zamieszkujących Kresy Wschodnie, trzeci poświęcony został osobie Hubalczyka, Romana Rodziewicza. Autorka po raz kolejny skupia się więc na szeroko rozumianej historii Polski i Polaków w jej najbardziej dramatycznych momentach – najpierw wybuch II Wojny Światowej, potem epoka komunizmu. Opowieść autorki to szerokokontekstowa analiza losów jednostki, która na skutek „wariacji historii” dostała się w miażdżące tryby dwóch wielkich totalitaryzmów XX wieków – komunizmu i faszyzmu. To także, albo przede wszystkim narracja poświęcona sile i wyjątkowości człowieka, który nawet w najcięższych warunkach potrafi przetrwać i zachować godność.

Na pierwszy plan książki wysuwa się historia rodu Wartanowiczów i Jaxa Bąkowskich. Opowieść o rodzinie, którą los dotkliwie doświadczył. Utrata wspaniałego majątku na Podolu, dworu w Kraśnicy, świetnie prosperujących winnic i stadniny koni, wywózka w głąb Rosji, bytowanie na pograniczu życia i śmierci, ciągły głód i katorżnicza praca, rozstrzelania w Charkowie, ucieczka do Teheranu, Algierii, Anglii – byle dalej od dziejowego, europejskiego szaleństwa. W końcu ciężkie emigracyjne życie, które stało się udziałem wielu ówczesnych Polaków i dla których decyzja o osiedleniu z dala od rodzinnych stron była jedyną słuszną i możliwą decyzją. W drugiej części książki przedstawiona zostaje natomiast postać Romana Rodziewicza (właściwie Romualda Rodziewicza ps. „Roman”). Uzupełniona historia życia niezwykłego człowieka, Hubalczyka, żołnierza brutalnie torturowanego przez gestapo, więźnia obozów w Oświęcimiu i Buchenwaldzie, w wolnej Polsce odznaczonego Krzyżem Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, opisanego już we wcześniejszej publikacji Ziółkowskiej „Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala” (co istotne opowieść Rodziewicza stała się również kanwą jednej z najbardziej znanych książek Wańkowicza „Hubalczycy”). Ta niezwykła postać, z którą zresztą pisarka weszła w bardzo przyjacielskie stosunki, jawi się na kartach wydawnictwa jako bohater czasów nie-bohaterskich. Bezkompromisowy, odważny, przyjacielski, z którym okrutna Historia (koniecznie przez wielkie „H”) obeszła się bezpardonowo. Zresztą jak z wszystkimi bohaterami tejże książki.

„Lepszy dzień nie przyszedł już” to przede wszystkim opowieść (zresztą jak sam tytuł wskazuje) o tym, co bezpowrotnie minione. Lecz trudno na kartach wydawnictwa szukać łzawego sentymentalizmu. Książka Ziółkowskiej to raczej świadectwo woli, siły człowieka, który potrafi zmierzyć się nawet z największymi okrucieństwami losu, dla którego wspomnienia minionych czasów stanowią pożywkę do dalszej walki. Pięknie wydana, bogato ilustrowana, napisana nieprzeciętną polszczyzną książka pisarki to wspaniały przykład polskiego reportażu historycznego, z którym bez wątpienia warto się zapoznać.”

Monika Długa, Pomiędzy Historią a człowieczeństwem, LUBIMY CZYTAC, 11  kwietnia 2012

http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/725/pomiedzy-historia-a-czlowieczenstwem

.
„Życie wiedzie człowieka wzruszająco krętymi ścieżkami. W niniejszej książce, zbiorze opowieści o losach polskiego pokolenia okaleczonego przez wojnę, punktem startowym jest dwudziestolecie międzywojenne i Kresy – zagubiona kraina wspomnień i marzeń. Dalsze losy naszych bohaterów biegną, jak im historia każe: przez gehennę wojny, choroby, niebezpieczeństwa – po to, by wylądować na obczyźnie w dalekich zakątkach świata.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm dysponuje piórem wielce doświadczonym. I tematykę Kresów w swych dziełach niemało dotąd eksploatowała. Nic to jednak dziwnego, skoro pierwsze poważne literackie kroki stawiała jako asystentka Melchiora Wańkowicza, wielkiego i cenionego piewcy wschodnich prowincji. Mało tego, wątki tu rozwijane znajdują tło i dopełnienie w książkach wcześniej wydanych. Nie jest to tedy pierwszyzna, a wszystkie trzy opowieści rzucają nas natychmiast na głęboką wodę.

Arkadia i katastrofa

Wkraczamy bowiem w żywą kulturę Kresów, w sieć miasteczek, koneksji rodzinnych, świat bujnej przyrody, poznajemy nawet właściwości gleby – nieomal wciągamy tamtejsze powietrze. Ale też wyczuwamy kruchość tej Arkadii (opowieści snute z perspektywy aposteriorycznej zyskują napięcie zapowiadające przyszłe nieszczęścia). Dalej zaś niemal bezpośrednio przeżywamy wraz z narratorami doświadczenia okrutnej historii XX wieku.

Ziółkowska-Boehm w przemożnej mierze oddaje głos swoim rozmówcom – intensywność przeżyć, intensywność biografii przemawia sama przez się. Zewnętrzny komentarz staje się zbędny. Czas przedwojenny był czasem ich dzieciństwa. Sprawia to, iż schemat narracji jest raczej podobny. U zarania dzieciństwo na Kresach. Wiążą się z nim zawsze niezwykłe, barwne i uczuciowe wspomnienia dotyczące tamtejszych zwyczajów, stylu życia, zapierającej dech w piersiach przyrody. Temu wszystkiemu kładzie kres nadejście wojny. Jedni z bohaterów tracą wielopokoleniowy majątek, wielu ląduje na Syberii czy w Tajdze, w nieludzkich warunkach rodem z „Innego świata”. Jeszcze inni trafiają do partyzantki (rewelacyjny wątek o Hubalczykach). Wszyscy nieomal po wojnie poniewierali się po świecie i – dla nich – „lepszy dzień nie nadszedł już”.

Bogactwo indywidualnego losu

Opowieści i relacje zostały zredagowane w sposób klarowny i potoczysty (uzupełnienia lub głosy poboczne przeniesione zostały do przypisów). Tekst posiada szereg wzbogaceń w postaci materiału fotograficznego, kserokopii listów, pocztówek, dokumentów. Są one wszechobecne i współtworzą intelektualny sukces tej książki. Autorka, pozyskując te materiały, osiąga główny cel gatunku. Zapis przeszłości, i tak bardzo bezpośredni i namacalny, zdobywa jeszcze większy stopień naoczności: widzimy tak pełny obraz bohaterów, jak jest to tylko możliwe przy zastosowaniu środków historycznych.

Co ponadto czyni tę książkę cenną i wartą przeczytania? Jest to lektura dająca paradygmatyczne przykłady polskich losów w trakcie II wojny światowej. Jest to kolejna cegiełka, która wypełnia suche daty obiektywnej historii najnowszej, nadaje jej ciężkość – a wszystko za sprawą subiektywnej perspektywy pojedynczych ludzi, którzy tkwili w samym sercu wydarzeń historycznych. Dodam na koniec, iż opowieść tytułowa stanowi prawdziwy majstersztyk: minimalizm i prostota narracji oszałamiają i czyniąca bezbronnym. Polecam lekturę!”
Tomasz Kwiatkowski, Histmag.org, 24 kwietnia 201
http://histmag.org/?id=6611

.

„ Bardzo piękna i mądra recenzja. Podpisuję się pod nią obiema rękami. Zachęciła mnie do podzielenia się własnymi wrażeniami z lektury książki „Lepszy dzień nie przyszedł już”, którą przeczytałem dwa razy w ciągu trzech tygodni.
Przy pierwszym podejściu szybko pochłaniałem treść, nie skupiając się zbytnio na szczegółach, których jest w dziele Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm mnóstwo. Z tej lektury pozostały mi w pamięci różnokolorowe obrazy: pełne radosnych, optymistycznych barw życie bohaterów trzech opowieści, z których składa się książka, w okresie międzywojennym – soczysta zieleń łąk z feerią kwitnących kwiatów, stateczna zieleń odwiecznych lasów, orgia kolorów rozkwitających i owocujących sadów naddniestrzańskich, wszystkie odcienie słonecznej żółci dojrzewających łanów zbóż i miodów z pasieki stryja Leona, szlachetne, pachnące południowym wiatrem czerwienie doskonałych polskich win ( tak, bywały kiedyś takie ), które powstawały w rozległych podolskich winnicach... Cezurą kończącą ten barwny festiwal są dwie daty - 1. i 17. września 1939 roku. Po napaści Niemiec i Związku Radzieckiego na Polskę losy bohaterów i krajobrazy ich otaczające zmieniły się w czarno – białe, wstrząsające grafiki. Tak je zapamiętałem. Wszelkie życiowe plany i marzenia poszły w odstawkę. Jedynym problemem jednostek i całych rodzin stało się zwykłe, fizyczne przetrwanie. Radością było wtedy zabicie i zjedzenie psa po miesiącach głodu. Nad tym wszystkim królował biało-czarny syberyjski krajobraz. Sięgająca horyzontu biel śniegu, skrzącego się w świetle zimnego północnego słońca, czerń drzew i baraków. Nawet ten zjedzony pies był czarny. Czarne niebo i migające białe gwiazdy. Piękne, ale potęgujące smutek, bo choć tak odległe, wydawały się wtedy bliższe niż utracony dom rodzinny. Ci z bohaterów którzy przeżyli piekło, zaczęli po wojnie nowe życie. Opowieści powojenne zapamiętałem w stonowanych, bardzo przytłumionych, szarych barwach. Monochromatyczne obrazy codziennej, mozolnej pracy, odbudowywanie życia rodzinnego... czy to w Afryce Południowej, w Ameryce, w Anglii czy w Polsce. Dopiero los pokoleń urodzonych po wojnie zaiskrzył się wszystkimi pięknymi kolorami świata.
Moje drugie czytanie było uważne, zwracające uwagę na szczegóły, zaglądające co chwila do przypisów i starające się jak najwięcej zapamiętać. Odkryłem wtedy pokłady wiedzy historycznej, które autorka zawarła w książce. Lektura żadnego naukowego opracowania historycznego nie nauczyła mnie tyle o specyfice życia Polaków wywiezionych w głąb Rosji. Bardzo ciekawe a dla mnie zupełnie nowe, były opowieści o wyjściu ze Związku Radzieckiego polskiej ludności cywilnej wraz z Wojskiem Polskim generała Andersa. Wiele w nich wstrząsających przeżyć jednostkowych i dużo faktów historycznych. Dopiero taka zbitka daje obraz całości. Czuję, że obraz ten jest w książce Aleksandry Ziółkowskiej – Boehm bardzo prawdziwy. Z niesamowitym zainteresowaniem i uwagą chłonąłem opowieść o Romanie Rodziewiczu, żołnierzu majora Hubala. Ten fragment książki polecam wszystkim, którzy interesują się działaniami militarnymi w czasie II wojny światowej. Lektura rozdziału „Z miejsca na miejsce”, opowiadającego ze szczegółami o działaniach Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego, będzie dla nich ucztą.
Wszystko co napisałem, jest tylko malutką częścią wrażeń, jakich doznałem podczas dwukrotnego czytania książki „Lepszy dzień nie przyszedł już”. Mógłbym jeszcze pisać i pisać, ale chyba komentarz nie może być taki długi, więc kończę i mam nadzieję, że całą resztę odkryjecie sami”.

Tomasz Wojtkowski, HISTMAG, 10 maja 2012

.

„Historia historią, ale ja doceniam w tej książce coś o wiele ciekawszego. Ludzkie losy i ta refleksja nad życiem ludzkim, która pojawia się po przeczytaniu.
Ten urok starej czarno-białej fotografii na okładce po prostu porywa :)”.


KA , HISTMAG , 5 maja 2012

.

„Lepszy dzień nie przyszedł już" zawiera trzy opowieści - związane z polską historią, polskimi losami. Sa to historie rodzin, czy - jak w przypadku Wartanowiczów- sagi rodu. Pokazuję wyrzuconych ze swoich domów konkretnych ludzi, których wcześniej przedstawiam czytelnikowi i się z nimi niemal zaprzyjaźnia. Pokazuję, co się działo z nimi i ich rodzinami. Wywózki, obozy, nasze polskie tragedie.
Pokazuję niezwykły hart ducha i wolę przetrwania w jakże ciężkich sytuacjach, i pokazuję dalsze pokolenia. Piszę, co stało się z rodzinami patriotycznych dzielnych ludzi, z ich dziećmi i wnukami, którzy mieszkają teraz w Stanach Zjednoczonych, w zachodniej Europie czy w Johannesburgu, ale i w Polsce. Jak patrzą i czy chcą wiedzieć o pokoleniach swoich dziadków, którzy przeszli gehennę. Niczego nie krytykuję, niczego nie oceniam, pokazuję postawy pewnej generacji ludzi, i póżniejsze. Czytelnikowi zostawiam nasuwające się przemyślenia.... duże fragmenty tej ksiazki pisałam na przydechu i ze skurczonym sercem”.

Aleksandra Ziolkowska-Behm, Wywiad Ewa Matuszewska, Zakopane dla ciebie,


.
„Świetna książka. Przeczytałem ją już dwa razy. Przy drugim czytaniu zauważyłem, że znaczna jej część jest poświęcona losom kobiet. Wychowały się w dobrobycie a przynajmniej w dostatku materialnym, niektóre z nich były nawet troszkę rozpieszczone. Gdy przyszedł czas największej próby, doskonale zdały egzamin. Okazało się, że są silne, mądre i zaradne. Dawały sobie radę zarówno na zesłaniu sowieckim jak i pod okupacją niemiecką. Zastanawiałem się skąd wydobyły te niewyobrażalne pokłady siły i zaradności. To ciekawy temat. Wyszło mi, że wpajanie od maleńkości wartości życia rodzinnego, patriotyzmu i wiary nie są pustymi sloganami. Przydają się całkiem realnie w najgorszych, beznadziejnych chwilach. A może kobiety są po prostu silne z natury i początek wierszyka Mickiewicza o „puchu marnym” mało ma wspólnego z rzeczywistością.
Warto przeczytać tę książkę także pod takim kątem.
Teraz z innej beczki.
Po napisaniu opowieści o Romanie Rodziewiczu „ Z miejsca na miejsce”, Aleksandra Ziółkowska została Honorową Członkinią Rodu Rodziewiczów. Uważam, że po wydaniu książki „ Lepszy dzień nie przyszedł już” Aleksandra Ziółkowska-Boehm powinna zostać co najmniej Honorową Ormianką z Podola.
Czy czyta mnie jakiś Ormianin?”

 "Lepszy dzień nie przyszedł już" , najnowsza książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, to opowieść o kilku rodzinach na tle historii Polski ostatniego stulecia. Autorka opowiada m.in. o hubalczyku Romanie Rodziewiczu, rodzinie Bąkowskich i polskich Ormianach - Wartanowiczach.

"Jedna opowieść rodzi następne opowieści" - mówiła Aleksandra Ziółkowska-Boehm na poniedziałkowym spotkaniu z czytelnikami w warszawskim Muzeum Niepodległości. W książce "Lepszy dzień nie przyszedł już" można znaleźć wątki znane czytelnikom poprzednich książek tej pisarki, jak na przykład historia Hubalczyka Romana Rodziewicza czy dzieje rodu Jaxa-Bąkowskich i ich krewnych Wartanowiczów - polskich Ormian, przed laty właścicieli rozległych winnic na Podolu. Wśród drugoplanowych bohaterów tych opowieści przewijają się m.in. Melchior Wańkowicz, którego sekretarką była autorka książki; Maria Rodziewiczówna, gen. Władysław Anders, gen. Stefan Rowecki "Grot".
W majątku Antoniego Jaxa-Bąkowskiego w Kraśnicy pod Opocznem powstała w latach trzydziestych XX wieku nieduża stadnina koni. Zagładę kraśnickiej hodowli przyniosła II wojna światowa. Oficer rezerwy Jerzy Bąkowski, zmobilizowany we wrześniu do polskiego wojska, dostał się do sowieckiej niewoli, wiosną 1940 roku zginął w Charkowie. W tym samym czasie jego żona Anna starała się utrzymać gospodarstwo w Kraśnicy. Działający nieopodal oddział majora Henryka Dobrzańskiego Hubala miał w Kraśnicy punkt aprowizacyjny. Dowódca, czołowy jeździec europejskich hipodromów, olimpijczyk, otrzymał z tamtejszej stadniny karego ogiera Demona, z którym razem zginął 30 kwietnia 1940 roku pod wsią Anielin, w obławie zorganizowanej przez Niemców.

Zimą 1945 roku Armia Czerwona splądrowała doszczętnie dwór, kradnąc pozostałe wierzchowce. Po kilku tygodniach, na mocy dekretu o parcelacji majątków ziemskich, Bąkowscy zostali wywłaszczeni. Nakazano im zamieszkanie w odległości nie mniejszej niż 100 kilometrów od rodzinnego gniazda. 45 lat później bezskutecznie usiłowali odzyskać kompletnie zdewastowane zabudowania dworskie, zanieczyszczony staw i zdziczały park.
"Zbierając informacje o rodzinie Bąkowskich trafiłam na historię Wartanowiczów, starego rodu pochodzenia ormiańskiego, którzy osiedli na Podolu. Z tej rodziny pochodziła żona ostatniego właściciela Kraśnicy - Anna" - mówiła pisarka. Wartanowicze założyli w swoim majątku w Zaleszczykach winnicę, która przed wojna była sławna w całej Polsce. Na winobranie do Zaleszczyk przyjeżdżali goście z całego kraju, powodzenie uprawy winorośli na Podolu dawało nadzieje, że i w innych regionach Polski da się uprawiać winogrona. Rodzina Wartanowiczów została w 1940 roku deportowana w głąb ZSRS, skąd udało im się wydostać z armią Andersa. Jej potomkowie żyją obecnie m.in. w RPA. "Młode pokolenie potomków Wartanowiczów nie interesuje się historią rodziny, to bardzo smutne" - zauważyła pisarka.
W książce przedstawiona też została postać Romana Rodziewicza (właściwie Romualda Rodziewicza ps. "Roman"), którego losy Aleksandra Ziółkowska-Boehm opisała już w książce "Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala". Tym razem poznajemy uzupełnioną, pełną opowieść o życiu siostrzeńca Marii Rodziewiczówny, Hubalczyka, więźnia obozów w Auschwitz i Buchenwaldzie. To właśnie Roman Rodziewicz opowiedział Wańkowiczowi dzieje oddziału Hubala, co zaowocowało książką "Hubalczycy". Roman Rodziewicz ma obecnie niemal 100 lat, mieszka w Anglii.
We wszystkich opowieściach zawartych w książce "Lepszy dzień nie przyszedł już" powraca motyw zagłady przedwojennego, idyllicznego świata ziemiańskich dworów i ciężkiego losu emigrantów. Matka bohaterki jednej z opowieści wiosną 1938 roku wzbraniała się przed pójściem do fotografa, uważała, że akurat źle wygląda, chciała poczekać na "lepszy dzień". W końcu dała się namówić i ta właśnie fotografia, jako jedyne zdjęcie rodzinne, przetrwała wojenną zawieruchę. "Lepszy dzień nie przyszedł już" - konkluduje autorka, stąd tytuł książki.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm była asystentką ojca polskiego reportażu Melchiora Wańkowicza, spadkobierczynią jego archiwum. Opublikowała ponad 30 książek reportażowych. Książka "Lepszy dzień nie przyszedł już" ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry.
Źródło: PAP

.

„KLUCZYKI DO MERCEDESA

Poszłam tam, bo dostałam zaproszenie. A przecież nawet bym nie wiedziała o tym wydarzeniu. Bo niby i skąd?

            Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, Oddział w Warszawie, mieści się przy Krakowskim Przedmieściu,  niemal obok Placu Zamkowego. Piękne to miejsce! Poszłam tam sama. A właściwie pojechałam miejskim  autobusem. Lubię przejechać się lub przejść Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem – i nie jestem w tym odosobniona – bo jeśli Warszawa ma gdzieś swoje serce, to ten uliczny szlak jest z pewnością jego główną arterią.

            Jak zwykle przyszłam przed czasem, bo nastawiłam się na korki w  mieście w tej popołudniowej porze. Sala, którą stanowił główny hol, powoli zapełniała się ludźmi. W miarę wypełniania się, słuchając szmeru rozmów, z każdą chwilą czułam że zanurzam się w jakiejś znanej mi atmosferze z dawnych lat, z dzieciństwa, I nie było to niemiłe, ale wręcz odwrotnie – poczułam się swojsko, jak z wizytą u znajomych, z rodzicami, gdy miałam kilkanaście lat. Elegancja, dyskrecja i wysoka kultura osobista to nie były w tym miejscu słowa puste. Już zapomniałam przez ostatnie lata, jak to wygląda.

            Bohaterką spotkania była Pani Aleksandra Ziółkowska – Boehm i jej najnowsza książka pod tytułem: „Lepszy dzień nie przyszedł już”.

            Aleksandra Ziółkowska – Boehm, sukcesorka spuścizny literackiej Melchiora Wańkowicza,  jest doktorem nauk humanistycznych pobliskiego Uniwersytetu Warszawskiego, oraz stypendystką m.in.: amerykańskiej Fundacji Fulbrighta, kanadyjskiej Ministra Kultury i nowojorskiej Fundacji Kościuszkowskiej. Członkiem Polskiego ZAIKS-u i amerykańskiego PEN CLUB-u.  Nagród już nie wyliczam, ale to oczywiste że ma ich wiele, bo napisała wiele ważnych książek.

            „Lepszy dzień nie przyszedł już” to opowieść, a właściwe trzy opowieści, o losach rodzin zamieszkujących przed wojną na Polskich Kresach Wschodnich. Zaś tłem wydarzeń są miejsca tragicznie wpisane w historię Polski i Polaków: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz, Monte Cassino, a także wojenne i powojenne skupiska polskie w Iranie, Afryce Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, a nawet w przedwojennej Mandżurii. Parę niezłych filmów można by nakręcić w oparciu o te historie! Oscar byłby zapewniony.

            Pierwszą książką Pani Aleksandry Ziółkowskiej jaką przeczytałam była „Kaja od Radosława czyli historia Hubalowego Krzyża”. I może bym nawet do dziś nie słyszała o tej Autorce gdyby nie to, że znałam osobiście właśnie jej bohaterkę, Kaję, już obecnie świętej pamięci, żonę Hubalczyka Marka Szymańskiego, „Sępa”. To on prowadził mnie (za rękę!) do spóźnionego, wojennego chrztu świętego zamiast nieobecnego kuzyna z zagranicy.

We wstępie do książki o Kai Pani Aleksandra umieszcza przesłanie, które tak wyraził Izaak Bashevis Singer: „Prawdziwy twórca przynależy do swoich rodaków, do swego otoczenia, bez względu na to, czy je lubi czy nie. Kosmopolita nigdy nie napisze niczego wyjątkowego, jego dzieło będzie uogólnieniem”. Pewnie dlatego Pani Ziółkowska – Boehm choć mieszka obecnie w USA, tak silnie czuje się związana z Polską. I z takim dzielnym uporem stara się przywracać pamięci naszą polską trudną historię.

            Co ciekawe – jak sama powiedziała  na tym spotkaniu z Czytelnikami – że ci wszyscy ludzie, bohaterowie jej książki, choć przeszli wiele tragicznych wydarzeń w swoim życiu, nigdy do nikogo nie mieli o to pretensji. Swój los przyjmowali z godnością i odwagą. „Piękni ludzie” – tak ich nazwala. Tacy choćby jak jeden z bohaterów książki „Lepszy dzień nie nadszedł już”: „Kiedyś kochał konie, psa i swojego mercedesa. Kluczyki do dawnego samochodu zachował. Były z nim przez całą wojnę i potem, do końca życia. Były szczególną pamiątką czasów, które minęły bezpowrotnie.

Kluczyki do mercedesa, związane niebieską wstążką, ma teraz jego córka Kasia”.

W niejednym polskim domu i dzisiaj te przysłowiowe „kluczyki do mercedesa” wciąż są przechowywane  przez kolejne pokolenia. W moim domu też”.
Elżbieta Nowak (kochanezycie.pl), Polskie Radio Pr 1, Mysli na dobry dzien, 12 czerwca 2012;
NIEDZIELA, 8 lipca 2012
.


.
 
„W marcu ukazala się ksiazka, ktorej czesc poswiecona jest ormianskiej rodzinie Wartanowiczow i ich krewnym, Jaxa Bakowskim. Wiele tu wspomnien czlonkow rodziny Wartanowiczow, rozrzuconych po calym swiecie po II wojnie swiatowej. W pracy rozwiniete sa watki poruszone przez autorke w ksiazce „Dwor w Krasnicy i Hubalowy Demon”. W maju odbylo się wiele spotkan z autorka. – Szczególnie ucieszyl mnie wieczor autorski w Domu Polonii w Warszawie, na ktory przyszlo około dwustu piecdziesieciu osb – mowi pisarka. Padaly ciekawe pytania, publicznosc była wyraznie zainteresowana. Z kazdego z tych wielu spotkan wynioslam mile wrazenia”.
AVEDIS nr 11 lato 2012
.

„Kiedy zobaczyłam tę książkę w bibliotece, wiedziałam, że mogę ją zabrać do domu bez namyślania się. Przednia lektura gwarantowana! I tak było. Nie zawiodłam się. Jak zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać!

Autorka, Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest autorką znakomitych książek reportażowych opowiadających o polskich losach.

„Lepszy dzień nie przyszedł już” to jedna z nich. Składa się z trzech części. Pierwsza, tytułowa i chyba najbardziej ściskająca za gardło, to tragiczna historia rodziny Michalaków z Szemiotówki na Polesiu. Tereny te zostały zagarnięte przez Związek Radziecki we wrześniu 1939 r., a zimą 1940 r. NKWD zapakowało Michalaków do wagonów i wywiozło na daleką północ, pod Archangielsk. Takie wysiedlenia Polaków z Kresów Wschodnich były typowe w tamtym okresie, chodziło o oczyszczenie tych terenów z elementów etnicznie polskich. Splot dramatycznych wydarzeń spowodował, że z pięcioosobowej rodziny (rodzice i trójka dzieci) w krótkim czasie została tylko jedna córka i syn. I właśnie ta córka, Joanna Synowiec, jest narratorką tej opowieści. Kobieta przeszła wiele: przeżyła nie tylko śmierć obojga rodziców i najmłodszego braciszka, ale też wywózkę, choroby, głód, pobyt w radzieckim domu dziecka, wyjazd z armią Andersa do Iranu. Potem została wraz z grupą polskich dzieci przewieziona do Meksyku, gdzie doczekała końca wojny. Teraz jest Amerykanką, a z Polski wywiozła tylko jedno zdjęcie całej rodziny. Zostało zrobione przypadkiem u fotografa w Kobryniu, mama nie chciała, wolała czekać na lepszy dzień, ale „lepszy dzień nie przyszedł już”.

Druga część książki zatytułowana „Winnice Wartanowiczów na Podolu” opowiada o niezwykle interesujących losach zamożnej rodziny Wartanowiczów, Polaków o ormiańskich korzeniach, którzy przez wojną mieli majątki ziemskie w okolicy Zaleszczyk (słynnych z tego, że – jak mówiono – tamtędy ewakuowali się Polacy do Rumunii we wrześniu 1939 r., chociaż to podobno nieprawda, bo faktycznie uciekano przez most w Kutach). Klimat tam ciepły, więc Wartanowiczowie zakładali winnice, urządzali winobrania i propagowali polskie winiarstwo. Przed wojną żyło im się doskonale, ale potem, kiedy wybuchła II wojna światowa… Wywózki, głód, choroby, cierpienia zadawane przez obu okupantów, to jest zarówno przedstawicieli władzy radzieckiej, jak i Niemców. Tę historię opowiada głównie Anna Wartanowicz, zwana w domu Anulką, którą los zagnał aż do Afryki Południowej, gdzie pracowała jako projektantka mody. Rozdział o Wartanowiczach został wzbogacony o autentyczne dokumenty: pamiętnik wygnańczy matki Anulki oraz artykuły Józefa Wartanowicza „Sadownictwo i winiarstwo ciepłego Podola” i Edwarda Fonferki „Warunki gospodarcze ciepłego Podola z punktu widzenia inteligencji miejskiej”, w którym autor radził, by polscy „miastowi” bogacili się na uprawie winorośli i innych owoców na Podolu.

Trzecia część jest poświęcona Romanowi Rodziewiczowi (krewny pisarki Marii Rodziewiczówny), członkowi oddziału partyzanckiego słynnego majora Hubala. To właśnie na podstawie jego opowieści powstała niegdyś książka Wańkowicza „Hubalczycy”. Losy Rodziewicza były również bardzo skomplikowane: po wojnie nie wrócił do Polski, ale pracował jako robotnik w Anglii, gdzie mieszka do tej pory w domu opieki.

Całość napisana jest trochę w stylu „przeminęło z wiatrem” (to komplement, a nie zarzut), bo opowiada o dawnym świecie polskim na Kresach, który nigdy już nie wróci. Przeminęły i wielkie fortuny, i polska kultura na tamtych terenach, i piękne dwory, i winnice, i konie, i panienki w białych sukienkach ze swoimi guwernantkami…

Przedstawione tu narracje wzruszają, skłaniają do refleksji, a jednocześnie uczą historii Kresów, tej historii, której nam nie udostępniano „za komuny” w szkole. Przyznam, że bardzo mało wiedziałam np. o przedwojennych Zaleszczykach, które były wówczas podobno kurortem na miarę Sopotu czy Krynicy i kursował tam pociąg z Warszawy przywożący zamożnych turystów. O winnicach na Podolu też nie miałam zresztą pojęcia… I tylko żal, że to nie moja książka, bo na pewno chciałabym do niej wracać…
Gorąco, naprawdę gorąco, polecam tę lekturę!

ALICJA 2010, Alaczyta, Blog o książkach


.
„Aleksandra Ziolkowska-Boehm napisala ksiazke, na która zlozyly się trzy opowiesci dotyczace losow rodzin pochodzacych z terenow nalezacych przed II wojna swiatowa do Polski i okreslanych jako Kresy Wschodnie. Wlasciwie to jedynie dwie z nich zajmuja wieksza czesc lektury, choc czytana pierwsza krotka opowiesc o tym samym tytule jak ksiazka, niezwykle poraza i wzrusza czytelnika. Powstala ona na podstawie wspomnien Joanny Synowiec, osoby w dziecinstwie ciezko doswiadczonej przez los. Wraca do okresu szczesliwych dni w Szemiotowce kolo Kobrynia na Bialorusi, wkroczeniu Rosjan, przymusowego wyjazdu na wschod, smierci rodzicow i dzieciecej tulaczce wraz z rodzenstwem.

Obszerne miejsce w ksiazce zajmuje historia rodu Wartanowiczow i Jaxa Bakowskich. Autorka przedstawia w niej z grubsza historie Ormian i wskazuje na przyczyny pojawienia się ich w rejonavch poludniowo-wschodniej Polski. Rodzina byla ceniona przez spoleczenstwo lokalne i powazana. Miala tez rodzinne majatki, piekne sady i winnice, stadniny koni na Podolu, ktore zostalo utracone wraz z nastaniem wladzy sowieckiej, albo tak jak dwor w Krasnicy dopiero w styczniu 1945 roku. Autorka przedstawia losy poszczegolnych czlonkow rodzin, dzialalnosc konspiracyjna, sluzbe woskowa. Rodzinne zwyczaje, przymusowa w szkolach nauke rosyjskiego, wywozki w glab Rosji, glod, ciezka wycienczajaca organizm prace, wedrowke po krajach w poszukiwaniu schronienia.

Trzecia historia dotyczy Romana Rodziewicza o pseudonimie Roman, który był partyzantem majora Henryka Dobrzanskiego o pseudoinimei Hubal. Rodziewicz urodzony w Manzurii znal Polske jedynie z opowidan.  Autorka przedstawia jego zycie z uwzglednieniem jego lat dziecinstwa i mlodosci, kariery zolnierskiej, uczestnctwa w kampanii wrzesniowej, aresztowaniu, torturowaniu podcza sledztwa, pobytach w hitelrowskich oboach. To opowiesc o osobie odwaznej, bezkompromisowej, o niezlomnych cechach charakteru, która warto poznac.

Ksiazka jest napisana przystepnym jezykiem w glownej mierze oparta na wspomnieniach, listach i pamietnikach obszernie zteszta cytowanych. Bogaty jest również material ikonograficzny ksiazki. Znalezc w niej rowniez mozna przypisy i indeks osob. Bardzo dobra lektura, pobudzajaca czytelnika do refleksji i momentami wzruszajaca. Warto!”
Montgomerry, SLOWEM MALOWANE, 14 czerwca 2012

.

„„Lepszy dzien nie przyszedl juz” to tytul ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm, zawierajacej trzy obszerne opowiesci o losach rodzin, które przed wojna mieszkaly na Kresach. Jest to niezwykle cenna lektura, szczególnie dla osob, którym bliskie sa nie dosc znane karty polskich dziejow. Autorka odbyla setki rozmow z ludzmi zamieszkujacymi niegdys wschodnie rubieze dawnej Rzeczypospolitej, utrwalajac z talentem i pietyzmem ich dramatyczne losy: zeslanie, katorge, utrate bliskich, bytowanie w nedzy, ale i godne, często heroiczne trwanie w tak niesprzyjajacych zyciu warunkach. Opisuje także pozniejsza wedrowke swoich bohaterow przez rozne kraje i kontynentu, az do spokojniejszej przystani w krajach odleglych od ojczyzny. Poznajemy m.in. historie hubalczyka, Romana Rodziewicza, rodu Jaxa Bakowskich, a także polskich Ormian – Wartanowiczow, niegdys wlascicieli rozleglych winnic na Podolu.

Autorka tak dalece identyfikuje sie z losami wielu swoich bohaterow, iż wydawac się moze, jakby to wlasne losy probowala czytelnikom przyblizyc. Jej nie do przecenienia zasluga jest tez to, ze wydajac swe ksiazki w Stanach Zjednoczonych, w jezyku angielskim unaocznia prawde o polskich losach, najczesciej nieznanych lub malo znanych, wielu mieszkancom tamtego kontynentu. Unaocznia, np. swoim amerykanskim czytelnikom i sluchaczom fakt, iż powstanie w getcie nie bylo jedynym powstaniem ale jednym z dwoch powstan – upowszechnia wiec prawde o powstaniu warszawskim, bohaterskim zrywie Polakow, ginacych za wolnosc swej ojczyzny, i o zrujnowanej stolicy.”

M.W (Maria Wilczek) LIST DO PANI, Polski Zwiazek Kobiet Katolickich, Nr 6, 2012
.

Książka o winnicach na Podolu i polskim losie


Czy możemy jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku, kiedy wszelka polska martyrologia jest tak wyśmiewana, przyjmowana zaporowym ogniem szyderstwa najpotężniejszych mediów i wykreowanych w nich autorytetów?


Doskonałą odpowiedzią na to postawione niedawno przez prof. Andrzeja Nowaka pytanie jest książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Lepszy dzień nie przyszedł już. Mieszkająca dziś w USA autorka kojarzona jest z Melchiorem Wańkowiczem, o którego spuściznę dba pieczołowicie, odkąd pisarz zapisał jej swoje archiwum. Na pokaźny i doceniany dorobek Ziółkowskiej-Boehm składają się jednak książki nie tylko o życiu i twórczości Wańkowicza, którego sekretarką była przed dwa lata, lecz także publikacje oparte na polskiej historii najnowszej. Za książkę Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża otrzymała w 2007 roku nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, rok później Otwarta rana Ameryki była nominowana do nagrody Angelus, a Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon − do Nagrody Literackiej im. W. Reymonta (2010).


Lepszy dzień nie przyszedł już to jedna z tych książek, która może i powinna jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku. Tego rodzaju publikacje zapadają w duszę i serce, zmieniają nasze postrzeganie najnowszej historii, gdyż uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć. Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć drugą wojnę światową przez pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność kresowiaków za możliwość otworzenia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. A my? Czy chcemy ich słuchać? My, którzy nie doświadczyliśmy głodu, nędzy i wojny? Nie obruszamy się czasem często, gdy ZNÓW obchodzimy choćby rocznicę Powstania Warszawskiego? ZNÓW ta martyrologia… Tak nam każą myśleć niektóre medialne autorytety, których wywody bywają wielce pokręcone. A przecież pamięć o polskich bohaterach oraz ofiarach nazizmu i komunizmu to nie tylko nasz polski, lecz przede wszystkim ludzki obowiązek.



We wspomnieniach kresowiaków zebranych w tomie wyraźna jest cezura dzieląca piękny czas przed wrześniem 1939 roku od koszmaru wojny i powojnia. To było brutalne przełamanie epoki, życia i mentalności. Wojna przeorała ich świat i umysły. Czyż możemy się temu dziwić? Okrucieństwo okupantów, wywózki do Kazachstanu i Syberii, nieustanne tułaczki, życie w barakach lub lepiankach… O tym długo nie mówili, choć różne koszmarne obrazy do nich wracały i wracają, tak jak bohaterce tytułowego, otwierającego tom reportażu. Joanna Synowiec przed wybuchem wojny mieszkała koło Kobrynia na Białorusi. Miała 10 lat, gdy Sowieci zajęli wschodnie tereny Polski. W lutym 1940 roku wywieźli ją wraz z rodzicami, babcią i dwoma młodszymi braćmi do obozów w archangielskiej obłasti. Synowiec opowiada o niewyobrażalnych cierpieniach swojej rodziny: życiu w kołchozie, głodzie, zimnie, śmierci rodziców i młodszego braciszka, o wyjeździe z Rosji Sowieckiej, podróży do Pahlevi (Iranu), gdzie po raz ostatni widziała brata, a potem do Teheranu, o pobycie w Meksyku i USA, o chorobie drugiego brata, któremu udało się przeżyć gehennę: Z Józiem była też tragedia. […] Dwa lata nic nie mówił. Był już odtąd wciąż w szpitalach. Teraz jest w domu stałej opieki. Opiekunka powtarza mi, że Józio w nocy mówi po polsku i płacze.


Dla Polaków mieszkających przed 1939 rokiem na Kresach Południowo-Wschodnich Polska to Kobryń (Polesie), Stanisławów, Lwów, Zaleszczyki, Kraśnica… Miejscami ich osiedleń po układzie Sikorski-Majski były Indie, Persja, Liban, Palestyna, Egipt, Meksyk, Rodezja Północna, a po wojnie Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Afryka Południowa… Dziś potomkowie rodzin tułaczych przyjeżdżają do Warszawy, Krakowa, Wieliczki, Zakopanego, ale także na Ukrainę. W 1996 roku w Dźwiniaczu zobaczyli zniszczone, ale wciąż uderzająco piękne zabudowania, ze starego dworu nie pozostało nic. Pojechali dalej, ujrzeli grobowiec rodziny Wartanowiczów. Tablicę z nazwiskiem odrąbano, obok były nowe groby przybrane sztucznymi kwiatami. Był zmurszały, zniszczony, ale stał.


Historie utrwalone w książce Lepszy dzień nie przyszedł już opowiadają o zagładzie nie tylko jednostek i rodzin, lecz także cywilizacji, jaką stworzyli Polacy przed wojną na pograniczu wschodnim. Jedna z opowieści dotyczy losów rodziny Wartanowiczów, która na Podolu prowadziła wspaniałe… winnice! Ich olbrzymi majątek, Dźwiniacz, odwiedzał Melchior Wańkowicz, o czym wspomina w swojej książce Drogą do Urzędowa. Jak podkreśla Ziółkowska-Boehm, winnice na Podolu były częścią kresowej legendy. Dzięki jej książce w pewnym sensie odżywa ona, a warto się z nią zapoznać, mimo że te przeszłe lata to dla nas, młodego pokolenia, już wyłącznie historia. Lektura tomu wzbudza także przemożne pragnienie, aby pojechać i zobaczyć zabrane nam i zniszczone wskutek zawieruchy wojennej ziemie, choć wiadomo, że pozostały tylko ruiny niektórych dworów i majątków, bo czas i historia zmiotły wszystko, nawet groby.


Książkę o kresowiakach straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm zamyka niesamowita historia o Romanie Rodziewiczu, hubalczyku. Jego długie i bogate w wydarzenia życie także jest symbolem polskiego losu, losu tułacza rzucanego z miejsce na miejsce, który w dzieciństwie znał Polskę jedynie z opowiadań, gdyż pierwsze dziesięć lat życia spędził w… Mandżurii, choć urodził się w Ławskim Brodzie – rodzinnym majątku na Kresach. Polacy zamieszkujący w latach 1903-1923 Mandżurię wywodzili się przeważnie z zesłańców. Po zajęciu jej przez Japończyków polskie dzieci były przewożone do wolnej już wtedy Polski, wśród nich był Roman. Przed wybuchem drugiej wojny światowej uczył się w Wilnie, a następnie pracował w rodzinnym majątku (fascynujące są opisy tej folwarcznej pracy w "polskiej Szwajcarii", jak powiat wołżyński nazwał Wańkowicz). Po wrześniu 1939 roku koło Grodna natknął się na majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, u którego boku walczył aż do końca, przez osiem miesięcy. Po śmierci dowódcy został żołnierzem Armii Krajowej. W sierpniu 1943 roku został aresztowany, a po brutalnym śledztwie osadzony w hitlerowskich obozach koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie. Po wojnie w ambasadzie polskiej w Watykanie spotkał siostrę legendarnego już wówczas „Hubala”. Dzięki temu spotkaniu Roman Rodziewicz poznał później Melchiora Wańkowicza, któremu opowiedział o walkach w oddziale majora Dobrzańskiego. Z tej historii powstała we Włoszech słynna książka Hubalczycy. Nie mniej poruszające są utrwalone przez Ziółkowską-Boehm powojenne, emigracyjne losy Romana Rodziewicza. Ten fragment reportażu opowiada o jego życiu w Anglii: ciężkiej pracy w brytyjskiej w hucie i kopalni węgla, nieudanym małżeństwie z Angielką, częstych przyjazdach do Polski po przejściu na emeryturę i spotkaniu po latach z byłą narzeczoną, a także o tym, jak angielska rodzina przypadkowo dowiedziała się o jego bohaterskiej przeszłości z brytyjskiej telewizji i o dumie, jaką wtedy poczuła. W styczniu 2012 roku partyzant majora „Hubala” obchodził dziewięćdziesiąte dziewiąte urodziny.


Spisane w książce wspomnienia Polaków zamieszkujących przed wojną Kresy Wschodnie tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Czytelnik staje się nie tylko słuchaczem, ale nawet niemal naocznym świadkiem opowiadanych wydarzeń z życia tułaczych rodzin polskich, co ułatwiają zamieszczone w tomie zachowane fotografie, a także kserokopie listów, pocztówek i dokumentów. Wywoływane przez bohaterów reportaży z zakamarków pamięci bolesne obrazy przeżytej martyrologii nie pozostawiają obojętnym i będą w nas tkwić jeszcze długo po odłożeniu tej wybitnie arcypolskiej książki.

Uwielbiam takie arcypolskie książki...

Beata Bednarz, Szczur w antykwariacie, 13 sierpnia 2012


.
*
*
„Historie utrwalone w książce Lepszy dzień nie przyszedł już opowiadają o zagładzie nie tylko jednostek i rodzin, lecz także cywilizacji, jaką stworzyli Polacy przed wojną na pograniczu wschodnim. Majątki, dwory, winnice zmiotła historia.”

Beata Bednarz, Wywiad dla wortalu Granice.pl   http://www.granice.pl/

*
Najlepsze książki non-fiction 2012 roku według Beaty Bednarz
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Wydawnictwo Iskry
LEPSZY DZIEŃ NIE PRZYSZEDŁ JUŻ

To jedna z tych książek, która może - i powinna - jeszcze coś zmienić w krajobrazie pamięci polskich bohaterów oraz ofiar tragicznej historii XX wieku. Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć II wojnę światową przez pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność kresowiaków za możliwość otwarcia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. Spisane w książce wspomnienia Polaków zamieszkujących przed wojną Kresy Wschodnie tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Czytelnik staje się nie tylko słuchaczem, ale i niemal naocznym świadkiem opowiadanych wydarzeń z życia tułaczych rodzin polskich, co ułatwiają zamieszczone w tomie zachowane fotografie, a także kserokopie listów, pocztówek i dokumentów.
Beata Bednarz,  GRANICE, WSZYSTKO O LITERATURZE, 2 stycznia 2013

.


*
To, co lepsze, rzeczywiscie minęło...
... „Lepszy dzień nie przyszedł już” – tak zatytułowała swą książkę Aleksandra Ziółkow-ska-Boehm wydaną w tym roku przez Wydawnictwo Iskry. Już od samego tytułu książki wieje pesymizmem, a potencjalnego czytelnika mógłby nawet odstraszyć. Ale czy w zalewie informacji o morderstwach, wypadkach, gwałtach i innych nieszczęściach, jakie w każdej chwili serwują nam massmedia, czytelnik przywiązuje wagę do wydźwięku tytułów książkowych? Z jednej strony może powstać odruch odrzutny, z drugiej strony – czytelnik, przyzwyczajony przez media do samych nieszczęść, podejrzliwie mógłby spojrzeć na książkę z optymistycznie brzmiącym tytułem! Ale dość tych facecji! Gwarantem tytułu wszak jest autorka książki, i to nie byle kto, bo Aleksandra Ziółkowska-Boehm, która w ostatnich latach, niemal każdego roku ofiarowuje nam historyczne opowieści – dość wspomnieć „Kaja od Radosława czyli historia Hubalowego krzyża” (doczekała się swej amerykańskiej edycji!), „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, „Na tropach Wańkowicza po latach”. W jakimś sensie „Lepszy dzień nie przyszedł już” jest kontynuacją poprzednich jej opowieści. Oczywiście pojawiają się nowe wątki, nowi bohaterowie, ale spotkamy też ludzi z kręgu kraśnickiego dworu, jak i ludzi związanych z historią oddziału majora „Hubala”. I chwała za to Pani Aleksandrze, którą zawsze kojarzyć będziemy z Mistrzem Polskiego Reportażu Melchiorem Wańkowiczem. Praktykowała bowiem u niego i pod jego bacznym okiem, jako świeżo upieczona absolwentka polo-nistyki. Nauki nie poszły w las, a Pan Melchior na niebiańskim Parnasie pęka z dumy! Książka złożona jest z trzech opowieści. Pierwsza część, to opowieść pani Joanny Synowiec, urodzonej na Podlasiu, w krainie dziecięcej szczęśliwości, Arkadii, do której tęsknią wszyscy ci, dla których lepszy dzień już nigdy nie nastał... Dla nich prawdziwy dramat zaczął się 17 września 1939 r. Dla pani Joanny i jej rodziny najokrutniejsza jego odsłona nastąpiła 10 lutego 1940 r., kiedy zmuszeni zostali do opuszczenia swego domu i załadowani do bydlę-cych wagonów kolejowych powieziono ich w głąb Rosji. Najpierw przeszli przez obozy w rejonie Archangielska. Potem przeniesieni do kołchozów w Uzbekistanie. Te miesiące i lata przeplecione wyczerpującą pracą, klimatem dla nich nie do zniesienia, głodem jakiego nigdy nie znali, warunkami życia o jakich nigdy nie słyszeli, przepłacali chorobami i śmiercią. Naj-pierw umarła babcia, potem w transporcie zaginął ojciec, którego odnaleziono przemarzniętego, nieprzytomnego i skrajnie wyczerpanego. Do zdrowia nie powrócił nigdy. W dziwnych okolicznościach zginęła matka. Po jakimś czasie zmarł ojciec, a dzieci zostały zabrane do sierocińca: 12-letnai Joanna, 10-letni Józio i 5-letni Henio. Gdy przypadkowo dowiedzieli się o polskim wojsku, uciekli z sierocińca sowieckiego, a potem przeszli z wojskiem polskim drogę do Iranu, skąd przetransportowani zostali z grupą dzieci do Santa Rosa w Meksyku. Wcześniej jednak, w Teheranie, zmarł najmłodszy Henio. Dorosłe życie w USA nigdy nie było normalne, bo pod ciężarem wspomnień wojennych. Józio nie był w stanie unieść tego ciężaru psychicznie. A Joannie po tamtym dniu, po którym już lepszy nigdy nie nastąpił, po-została czarno biała fotografia wykonana w Kobryniu, na której są wszyscy – rodzice, Henio i Józio oraz bohaterka pierwszej opowieści. Druga opowieść, zatytułowana „Winnice Wartanowiczów na Podolu”, poświęcona wojennym dziejom ormiańskiej rodziny Wartanowiczów, wiąże się z dworem w Kraśnicy. Ewa Bąkowska, bohaterka poprzedniej książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, opowiedziała bowiem historię swej kuzynki z Johanesburga. Nie tylko ona była inspiratorką do spisania tej opowieści, bo-wiem także Melchior Wańkowicz w swej książce „Droga do Urzędowa” wspomina Dźwiniacz, gdzie spotkał Wartanawiczów. Dźwiniacz leży niedaleko Zaleszczyk, znanego jako kurort letni w czasach II RP oraz miejsce przeprawy do Rumunii władz polskich 17 września 1939 r. Rejon ten słynął także z podolskich winnic, a Józef Wartanowicz nie tylko uprawiał winorośle, ale także opublikował artykuł pt. „Sadownictwo i winiarstwo ciepłego Podola”, który ukazał się w okazjonalnej broszurze „Winobranie w Zaleszczykach 15-30 września 1937 r.” wydanej Nakładem Komitetu Winobrania. W czasie okupacji niemieckiej został rozstrzelany przez Niemców, a jego żona z dziećmi trafiła do Kraśnicy, gdzie przeżyli resztę wojny. Brat Józefa, Marian Wartanowicz, w nowym domu w Dźwiniaczu mieszkał z rodziną zaledwie dwa tygodnie. On trafił do wojska, a rodzina przeniosła się do Zaleszczyk, gdzie na wypadek wybuchu wojny przygotował dla nich zawczasu mieszkanie. Podczas wojny Marian trafił do niewoli do obozu jenieckiego w Murnau, a jego żona z dziećmi – Anulką i Jerzykiem – wywiezieni zostali w głąb Rosji, do Kazachstanu, skąd przez Uzbekistan i Persję z Woj-skiem Polskim trafili do Afryki. Tylko opatrzność boska, ogromne szczęście i siła woli spo-wodowały, że wszyscy przetrwali te lata wypełnione nieludzkimi warunkami życia, pracą ponad siły, głodem i niebezpiecznymi chorobami. Po wojnie zamieszkali w Wielkiej Brytanii, ale z czasem przenieśli się do Afryki, gdzie mogli czuć się tak, jak przed laty na ciepłym Podolu. I w końcu trzecia opowieść zatytułowana „Z miejsca na miejsce w cieniu Hubala” to rzecz o Romanie Rodziewiczu. Z jednej strony to piękna opowieść o wieloletniej przyjaźni autorki z bohaterem opowieści, który w 2012 roku obchodził w Anglii 99. urodziny. A wszystko zaczęło się od odwiedzin u Melchiora Wańkowicza w Konstatncinie w 1973 r. oraz dłuższej wizyty Rodziewicza w Polsce w 1974 r., kiedy to u pisarza odbywały się długie po-siady Hubalczyków i rozmowy o filmie „Hubal” w reżyserii Bogdana Poręby wg scenariusza Jana Józefa Szczepańskiego, który wówczas zaczęto wyświetlać w kinach. Jesienią tamtego roku zmarł Melchior Wańkowicz, a Aleksandra Ziółkowska stała się depozytariuszką wańkowiczowskich tradycji. I to jak skutecznie, wszak niedawno ukazał się 16. tom dzieł Melchiora Wańkowicza wydawanych przez Wydawnictwo Pruszyński! I chwała jej za to! Roman Rodziewicz swym życiorysem mógłby obdarzyć kilka osób. Urodził się na Kresach, ale dzie-ciństwo spędził w Mandżurii, gdzie jego ojciec został zesłany przez władze carskie. Jako dziecko, wraz z małoletnią siostrą został przez rodziców wysłany do Polski, praktycznie bez żadnej opieki, przez Japonię, gdzie spędzili jakiś czas, potem także okrętem japońskim popłynęli do Londynu, skąd również drogą morską dotarli do Gdańska. Tam nikt na nich nie czekał. Nigdy więcej też nie spotkał rodziców, którzy w ciągu roku zmarli w Mandżurii, jedno po drugim. Nastał czas młodzieńczego wojowniczego życia, służby wojskowej, miłości do rol-nictwa, i w końcu wojny, kampanii wrześniowej, której nie skończył po kapitulacji Polski, bo trafił pod dowództwo majora Dobrzańskiego „Hubala”. Przez to zalicza się do ostatnich walczących żołnierzy II RP. W czasie wojny konspiracja, aresztowanie, dramatyczne lata w obo-zach koncentracyjnych Auschwitz, Buchenwald. Ile razy ocierał się o śmierć? Pewnie sam dzisiaj już z tego nie zdaje sobie sprawy. Dzięki temu, że w 1944 r. znalazł się w Salzburgu, a komendant obozu odmówił wykonania rozkazu likwidacji obozu, czyli rozstrzelania więź-niów, którym kazał uciekać i schronić się w jaskiniach do czasu przybycia wojsk amerykańskich, zaciągnął się jeszcze do Wojska Polskiego we Włoszech. Po wojnie trafił do Anglii, gdzie żyje do dzisiaj. A jeśli na tę historię nałożyć niespełnioną miłość... Więcej do lektury namawiać chyba już nikogo nie trzeba?! Dla wszystkich bohaterów pięknej opowieści Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „lepszy dzień nie przyszedł już”. Ich szczęśliwemu życiu kres położyła II wojna światowa, która pozbawiła ich domu, zdrowia, rodziny, majątku, Ojczyzny. Dramatyczne losy zawiodły ich na emigrację, gdzie „normalnie” żyć mogą dopiero ich potomkowie. Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swych książkach, reportażach historycznych, ale nie tylko, oddając głos swym bohaterom, stara się zachować atmosferę opowieści, którą usłyszała sama. Czytając reportaż o pani Joannie Synowiec, przenoszę się do jej amerykańskiego mieszkania w Chicago, kiedy snuje opowieść o Wartanowiczach, tkwię z nią przy komputerze, podsłuchując jej afrykańskie rozmowy „na skypie”, a opowieść o Rodziewiczu jakby toczyła się przy stole u Melchiora Wańkowicza w jego „domeczku” przy ul. Studenckiej w Warszawie, przy którym siedzi też inny uczestnik Hubalowej epopei, Henryk Ossowski. Te same uczucia towarzyszyły mi podczas lektur Melchiora Wańkowicza (o Hubalu – w 1946 r. w Rzymie spotykał się z Romanem Rodziewiczem, o „Westerplatte” – w 1946 r. odwiedzał w szpitalu umierającego w szpitalu w Neapolu mjr Henryka Sucharskiego), Ryszarda Kapuścińskiego czy współczesnego mistrza reportażu – Wojciecha Jagielskiego. Jestem przekonany, że książka Ziółkowskiej jest i będzie jedną z ważniejszych lektur opisujących los Polaków, dla których „Lepszy dzień nie przy-szedł już”...
Janusz M. Paluch, 22 sierpnia 2012,
 Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Lepszy dzień nie przyszedł już, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2012

.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, jak nikt inny umiała zanurzyć się w niełatwe biografie Polaków, którym hitlerowscy i sowieccy okupanci, jednym rozkazem, zagrabili i zniszczyli wszystko: domy, rodziny, Ojczyznę. Pisarce udało się uniknąć w tekście taniego sentymentalizmu, przesadnego dramatyzowania i nadmiernego patosu. „Nie mogłam płakać, nie umiałam. Dalej nie mogę”. Tak wspominała Joanna, a może Aleksandra spisująca wspomnienia Joanny? Tekst książki został natomiast przepełniony opisami szlachetnych uczynków, charakterystykami prawych ludzi i ich wyjątkowymi reakcjami na zło (Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj).
Wzruszająca i przerażająca jest fotografia wykonana w latach trzydziestych XX wieku w Kobryniu na Polesiu, a przedstawiająca rodzinę Michalaków: Władysławę, Antoniego, Joasię, Józia i Henia. Bilans strat wojennych osób z tego zdjęcia wypadł dramatycznie. Z pięciu członków rodziny ocalała w istocie jedynie Joanna. Jej brat Józio przeżył, ale z uszkodzonym mózgiem był niezdolny do samodzielnego życia. Rodzice trójki dzieci zginęli podczas „podróży” bydlęcym pociągiem na zesłanie. Henio zmarł w szpitalu w Teheranie. Miał tylko sześć lat
Ambasadorka polskości używając pięknej polszczyzny potrafiła w niezwykle sugestywny sposób przedstawić koleje losu Polaków, których wiatry historii, pisanej przez bezwzględnych najeźdźców, zapędziły w najdalsze zakątki globu. Nie z własnej woli Joanna przez Uzbekistan, Iran, Meksyk dotarła aż do Stanów Zjednoczonych osiedlając się w Chicago. Nie z własnego wyboru Krystyna i jej córka Anulka zamieszkały w Afryce Południowej, jedna w Kapsztadzie, druga w Johannesburgu. Z całą pewnością Roman – pan na Ławskim Brodzie – nie marzył o pracy górnika w Wielkiej Brytanii. Wszyscy bohaterowie książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, skutkiem kataklizmu II wojny światowej, wiodąc ciężki los tułacza, wypędzonego z ojcowizny i Ojczyzny,  znaleźli się na obczyźnie. Żyli przeszłością mając pod powiekami obraz raju utraconegoKresów Wschodnich Rzeczypospolitej. Osadzeni w obcej rzeczywistości nie rozpamiętywali koszmaru wojny. Żyli teraźniejszością, starając się odnaleźć w nowej, trudnej sytuacji życiowej, skupiając się na zdobywaniu chleba powszedniego. Przyszło tam na świat nowe pokolenie Polaków. Pisarka próbuje dociekać ich poczucia tożsamości narodowej, stawiając ich wobec niełatwych kwestii:  „Pyta Pani o Polskę…”. Polskę tę znają tylko z opowieści rodziców lub dziadków, którzy zapamiętali ją, jako kraj mlekiem i miodem płynący. Przedstawiciele tzw. Polonii reprezentują różne skomplikowane postawy wobec ojczyzny przodków. Mistrzyni pióra z wielkim znawstwem tematu (mieszka w USA ponad dwadzieścia lat) zapoznała czytelników z trudnymi realiami bycia Polakiem – emigrantem w pierwszym pokoleniu, oraz z asymilowaniem się w obcym kraju kolejnych pokoleń pół-Polaków, ćwierć-Polaków… nieznających języka polskiego i nieodwiedzających Polski.(..)
     Pisarka, patrząc z perspektywy czasu, podzieliła się z czytelnikami refleksjami na temat subiektywnych odczuć bohaterów nieświadomych swojej przyszłości. Wzruszające były słowa, jakimi jedna z bohaterek książki spuentowała dane jej ulotne chwile radości: „Na dziś jestem zupełnie szczęśliwa”. Niebawem, beztroskie momenty życia jej i wszystkich kresowian skończyły się za sprawą okrutnych najeźdźców zza zachodniej i wschodniej granicy. Los Rzeczypospolitej został przesądzony. Skazano Ją na apokalipsę kolejnej wojny światowej. Dla wszystkich Pięknych Polaków,
Lepszy dzień nie przyszedł już”…

Malgorzata Poniatowska, Czytam po polsku, 15 czerwca 2018


.

 GLOSY
.
„Wczoraj spotkała mnie uczta, bo kupiłem jakże ciekawą Pani ostatnią książkę pt. „Lepszy dzień nie przyszedł już”.  Wyobrażam sobie ogrom pracy przy jej napisaniu. To dobra i ciekawa ksiazka, podobnie jak i Pani pozostale. Ciekawe historie ludzkie poparte ciekawymi zdjeciam wprowadzaja nas w jakze inny odmienny swiat od naszego. Jest oczywiście szeroko przedstawiona sprawa Henryka Dobrzanskiego, Romana Rodziewcza i wielu innych. Już sam tytul mowi, ze to były czasy, które nie wroca. Ksiazka, jak i pozostale, spocznie w mojej biblioteczce Hubala przy jego izbie pamieci. (...) Dziekuje Pani za tyle trudno poniesionego w napisaniu tych bibliofilskich rarytasow! Być może, ze gdyby wiecej ludzi czytalo takie ksiazki swiat stalby się lepszy (...)”
Andrzej  Goebel, Myslenice, 20 marca 2012
.
„Ksiazka - doskonala. Wartanowicze - bardzo ciekawi, Rodziewicz poszerzony i zaktualizowany nabral nowego blasku, a sam LEPSZY DZIEN to majstersztyk: uwazam, ze jest to kwintesencja tematu sowieckich wywozek i losow wywiezionych i jezeli ludziom nie chcialoby sie czytac licznych
obszerniejszych wspomnien, to wystarczy przeczytac LEPSZY DZIEN, by miec
pojecie i zrozumiec, czym dla Polakow byl Zwiazek Sowiecki. Ta relacja powinna
sie znalezc w obowiazkowych lekturach szkolnych, a takze - moim zdaniem - warta
jest opublikowania po angielsku.”

Janusz Krasicki, Warszawa, 24 marca 2012
.

„Wczoraj dostałem "perełkę Twoich rak". Polykam jej strony ze wzruszeniem. Podziwiam Twoja umiejetnosc wczucia sie w atmosfere okresu i relacji miedzyludzkich - to cechuje kazda Twoja ksiazke, ta ostatnia perelka jest tego kolejnym dowodem. Wielkie dzieki za ta perelke!”
Tomasz Wartanowicz, Warszawa, 29 marca 2012
.
„W imieniu Romka i nas wszystkich mieszkañców i pracowników "Jasnej Góry" z serca gratuluje tego uroczego wydania ksiazki, tym bardziej, ze dzieki Romkowi "ostatniemu Hubalczykowi" jestesmy równiez tam uwiecznieni, co normalnie nam sie nie zdarza i tak historia jest dla nas laskawa. To wszystko jednak nie mogloby zaistniec bez szczególnego talentu i wielu godzin pracy jakie Pani musiala poswiêcic, aby ta ksiazka mogla siê ukazac.

Ja osobiscie dziêkujê za to, ze tyle moich tekstów Pani umiescila. Naprawde, nie spodziewalem siê tego. A jesli chodzi o zdjêcia, przekroczy³o to nasze oczekiwania... Jeszcze raz dziêkujemy. Bóg zaplac. (...)
ks. Jan Wojczynski, Jasna Gora, Fixley,  Huddersfield, Anglia, 16 kwietnia 2012
.
.
„Ilez spraw i faktow ocala Pani od zapomnienia. Czytajac Pani ksiazke i sledzac losy bohaterow, zawsze mialam na uwadze slowa – lepszy dzien nie przyszedl juz...

Doszlam do wniosku, ze do niektórych z nich kiedys, po latach, moze nawet na przekor losowi, ale przyszedl, do niektórych niestety nie przyszedl. Do Joanny Synowiec przyszedl, do jej braci nie przyszedl. Lepszy dzien przyszedl rowniez do Krystyny i Mariana Wartanowiczow. Po koszmarze wojennym odnalezli się i mimo trudow zycia na obczyznie byli szczesliwi. Mysle, ze do Anny Bakowskiej lepszy dzien nie przyszedl. Przezyla trudne lata okupacji i jeszcze trudniejsze w powojennej Polsce.

Zwrocilam uwage na zdania konczace druga czesc ksiazki „Czas i historia zmiotly wszystko, nie ma ludzi, nie ma grobow, nie ma budynkow. Po podolskich winnicach Wartanowiczow zostala jedynie legenda”.

Pani Aleksandro, dzis już nie tylko legenda, pozostala pamiec, która ocalila Pani na kartach tej ksiazki.

Przypomne w tym miejscu, ze w ksiazce „Dwor w Krasnicy i Hubalowy Demon” napisala Pani:

...„Dwor w Krasnicy splonal, ale pamiec zostala i aby ta pamiec ocalic pisze te ksiazke”.

Tak tez ocalila Pani pamiec o zyciu Wartanowiczow na Podolui. Obecne, a szczegolnie przyszle pokolenia tej rodziny będą Pani za to wdzieczni, bo to, co nie zapisane, nie utrwalone, zaciera się z czasem w pamieci.

Szczególnie jest mi bliska trzecia czesc tej ksiazki „ Z miejsca na miejsce” W cieniu legendy Hubala” - ze względu na osobe Romana Rodziewicza. Wczesniej wydana ksiazke pod takim samym tytulem przeczytalam dopiero w ubielgym roku. Choc nieobce mi bylo nazwisko Rodziewicza, to po przeczytaniu tej ksiazki zafascynowala mnie jego osoba, jego przezycia wojenne i powojenne.

Czytajac ksiazke patrzylam na jego przezycia pod katem ogolnego tytulu „Lepszy dzien nie przyszedl juz”. Jego zycie bylo bardzo trudne i tych gorszych dni było niemalo – a kiedy zdecydowal co ma robic, wybuchla wojna, potem ciezkie przezycia wojenne, w tym obozowe, i trudne zycie na emigracji. Mimo to do Rodziewicza tez przyszedl lepszy dzien. Ja lepszego dnia w jego zyciu upatruje w tym, ze miał szerokie grono wspanialych przyjaciol, wśród ktorych Pani zajmuje wazne miejsce. Przyjazn z Pania zaowocowala ksiazka. Rodziewicz jako zolnierz legendarnego Oddzialu mjr Hubala sam wszedl do historii, a Pani piszac te ksiazke, utrwala jego pozycje w historii”.

Maria Szczegielniak, Slawno kolo Opoczna, 23 maja 2012
.

„Ma Pani rzadki dar pisac interesujaco, prosto i bez patosu o rzeczach dramatycznych.  (...) Zona sagę rodu Wartanowiczów studiowala dwa razy. Wnuki dostaly surowy nakaz zapoznania sire z trescia”.
Wyrazy szacunku i sympatii, przesyla wielbiciel Pani talentu”.


 Ryszard Bielanski, Zielonka, 6 lipca 2012

.




„W Pani ksiazce zawarta jest historia pani Joanny Synowiec i pana Romana Rodziewicza tak wstrzasajaca, tak okrutna, ze prawdziwe jest stwierdzenie, ze pojemnosc ludzkiej wrazliwosci jest ograniczona, aby to moc przezyc. Z powodu wojny zaplacili za to ogromna cene calego swojego zycia. Zyli na obczyznie, tesknili, a nastepne pokolenia placa za to wynarodowieniem.

Historia rodziny Wartanowiczow, a szczególnie Ewy i jej mamy jest nieco inna. Choc tez bardzo bolesna. Stracily meza i ojca, zylo im się bardzo trudno, ale nie ma w Ewie poczucia starty calego zycia. Uczyla się, studiowala, pracowala bardzo rzetelnie, cieszyla się wielkim uznaniem w pracy (...) Ilez radosci daje Ewie kontakt z osobami zwiazanymi z Krasnica. Ich serdecznsc to dobra pamiec o jej rodzicach, pomaga Ewie bardzo w codziennym zyciu, mobilizuje jej sily, zyje tu i teraz wsrod przyjaciol. Bardzo duzo zawdziecza Pani, Pani Oli. To Pani uruchomila cala te serie zyczliwosci skierowanej do Ewy. Mam dla Pani bardzo duzo szacunku, uznania i wdziecznosci za to, co zrobila Pani dla Ewy i tych wszystkich osob, których zawile losy opisala Pani i ocalila od zapomnienia”.


Teresa Ławrynowicz- Augustynek, Gdynia 11 wrzesnia 2012


.
(.)
"Mom loves the book!!! She really does. It lifted her spirits when it arrived and she shows it to everyone who visits her". 
Joanna Sterkowicz, Johannesburg, South Africa
.
.
„Książka jest wspaniała, i tak bardzo dostępnie napisana, tak jakbym sluchala moja Mame opowiadająca o tamych bardzo trudnych i smutnych czasach.  Zrobiłas dla mojej rodziny wielka przyslugę. Wszyscy mogą o tym przeczytać. Mój brat Jerzy jest zachwycony, ale musi swoim córkom tlumaczyc po angielsku. Powiedzialam mu, aby troche poczekal, bo niedlugo się ukaze po angielsku. Bardzo się ucieszył.  (...) Kochana Olenko - uważam Cię za Rodzinę. Caluje Cie serdecznie, Anulka.”
Anna Sterkowicz, Johannesburg, South Africa, 29 listopada 2012
.
Moja Kochana, Mysle o Tobie czesto i zawsze to jest z podziękowaniem i przyjemnością. Dużo mi przypomniałaś z dawnych lat, Twoje książki są czytane i podziwiane. Serdecznie dziękuję!
Życzę Ci dobrego zdrowego Nowego Roku i dalszych sukcesów w pisaniu , oraz pomysłów na nowe książki.
Całuję i dziękuję serdecznie,
wdzięczna Anula

Anna Sterkowicz, Johannesburg, South Africa, maj 2015
.
„Z zapartym tchem przeczytalem wspaniala opowiesc o losach Polaków mieszkajacych na kresach.
Wielka tragedia naszej ojczyzny we wrzesniu 1939 roku spowodowala zniewolenie, utrate dóbr i bardzo czesto tulacze zycie. Wielu naszych rodaków okazalo siê wielkimi patriotami gotowymi zaplacic najwyzsza cene za wolnosc i niepodleglosc. Pamiec o tym jakze bolesnym okresie istnieje i jest podtrzymywana równiez dziêki Pani twórczosci.



Zdaje sobie sprawe jak wiele pracy kosztowalo napisanie takiej historycznej ksiazki. Dlatego serdecznie Pani gratuluje i zycze wydania kolejnych wspanialych dziel.
Z powazaniem i wyrazami szacunku”.
Henryk Myszkowski, 25 listopada 2013, woj. Lubuskie kolo Zielonej Góry



*


"Chciałbym także przy okazji podzielić się z Panią moją refleksją przy czytaniu Pani pięknej ksiązki "Lepszy dzień nie przyszedł już". Uwielbiam literaturę faktu, która pozwala nawiązywać metafizyczny kontakt z ludźmi, wydarzeniami i miejscami, w które ta literatura nas przenosi. I tego cudu dokonuje akurat literatura bardziej niż film, gdyż literatura otwiera wyobrażnię a film gotowe wyobrażenia przekazuje. Już pierwsze tytułowe opowiadanie przywróciło moje wspomnienia z realizacji filmu o martyrologii leśników w sowieckiej strefie okupacyjnej. Pomimo tego, że języki filmu i literatury dysponują bardzo różnymi środkami wyrazu, mam wrażenie, że zmagaliśmy się z podobnym problemem przedstawienia ludzkich dramatów w sposób wierny, prosty i klarowny, bez epatowania rozmiarami tragedii jakie spadały na tych nieszczęsnych współczesnych Hiobów, którzy niczym nie zapracowali na los, który im przypadł w udziale. Przekaz prawdy wyrażonej nawet ściszonym słowem już wywołuje "gęsią skórkę" u tych, którzy są otwarci na tą prawdę. W Pani tym tytułowym opowiadaniu, które mówi o bezmiarze tragedii jednej rodziny, tragedii skomasowanej w krótkim okresie kilku wojennych lat, jest bardzo prosty, prawie beznamietny przekaz. Beznamiętny a jakże prawdziwy, szczery i poruszający. Dziękuję Pani.”

Jacek Frankowski,  galeria: www.franek.pol.info.pl
(cont.)

"Czytam bardzo dokładnie rozdział Pani książki o winnicach Wartanowiczów na Podolu. Te przedwojenne wspomnienia Anuli, bardzo przypominają mi klimatem moje już powojenne wspomnienia z rodzinnego Broku, gdzie, dokąd żyła Babcia Stanisława, cała rodzina rozrzucona po Polsce spotykała się z okazji swiąt i wakacji.
Z części wspomnień sybirackich Anuli i pamietnika Krystyny Wartanowicz bardzo rozszerzyła się moja wiedza o drodze zesłańców do Armii Andersa. Szczególy ze zdobywaniem "trebowania" i przybliżenie postaci bpa Gawliny i jego roli w odbudowywaniu nadziei, bardzo poruszające. Mój Boże, co musiało dziać się w psychice tych, którzy otarłszy się na oceanie sowieckiego bezprawia o te wyspy wolności , jakimi były obózy polskiego wojska, skazani zostali na pozostanie. W tym miejscu rodzi się moja refleksja nad nierównym traktowaniem, tych którzy wyszli z sowieckiej niewoli z Armią Andersa i tych którzy otrzymali taką szansę dopiero od Armii Berlinga. Najpierw dziełiła ich władza komunistyczna dając pierszeństwo "berlingowcom". Teraz, chyba na zasadzie odreagowania, tym którzy do wymarzonej Polski z Sybiru szli z Berlingiem, próbuje się niejednokrotnie odbierać wojskową cześć. A przecież najczęściej byli to nieszczęsnicy dzielący los zesłańców, którzy przeżyli dramat, kiedy zabrakło dla nich miejsca w limitowanej Armii Andersa. Pani książka ukazując los tych, którym udało się opuścić nieludzką ziemię z Andersem, przywraca prawdę także o tragedii pozostających.
Lektura dostarcza mi wielu wzruszeń i nowej wiedzy".
Jacek Frankowski, Warszawa, 15 grudnia 2012; galeria: www.franek.pol.info.pl








Cont.
w otaczającym natłoku słów, które nie niosą treści, Pani twórczość potwierdza tezę Henryka Tomaszewskiego, twórcy Polskiej Szkoły Plakatu: Im mniej tym więcej. Pani lapidarna charakterystyka Joanny Sterkowicz, mówi tak wiele o niej, że wydaję się Ona być moją dobrą znajomą. Myslę, że te cztery strony poswięcone Pani Joannie mogłyby byc wystarczającym materiałem dla psychoanalityka, dla zdiagnozowania jej problemów. Najpierw irytował mnie jej totalny brak samoakceptacji. Zaczynając od polskich korzeni i historii rodziny, od której uciekała w marzenia o byciu kimś innym z imieniem i nazwiskiem angielskim, co zaowocowało niechęcią do języka przodków. Ale problemy Joanny to nie tylko rodowód. Jest to osoba, która nie akceptuje miejsca gdzie się urodziła i gdzie mieszka. Swój zawód dzienikarza filmowego zaakceptowałaby warunkowo gdyby uprawiała go w Anglii albo w Hollywood. Zacząłem współczuć Joannie. Przecież takie ciągłe bycie w odrzucanej rzeczywistości musi być najbardziej bolesne dla niej samej. Jest jedno zadanie, którym odkrywa Pani, być może główne źródło jej problemów z samoakceptacją: "Myśle, że urodziłam się bez poczucia wielkiej wartości i pewności siebie. Przez całe dziecinstwo Mama mówiła mi, że wiele rzeczy jest dla mnie za trudne." Pani Aleksandro, jest Pani precyzyjna jak chirurg. Przecież to jedno zacytowane zdanie powiedziało wszystko. (...) Czytam Pani ksiązkę bardzo uważnie i z wielką ciekawością. Podziwiam Pani zdolność kondensacji treści, w przekazie, w którym nie ma zbędnych słów. Gratuluje!”.







(...) „Czytając „Z miejsca na miejsce w cieniu legendy Hubala” zaimponował mi Pan Roman swoją prawością, twardym charakterem i ułańską zadziornością, która nie zawsze ułatwiała Mu życie, ale pozostał tej postawie wierny”.


Jacek Frankowski, Warszawa, 19 grudnia 2012

.



Historie opisane, pomimo wielu tragicznych losów ludzkich daja sile do dzialania i optymizmu (a nie wiecznego polskiego narzekania) i wiare w czlowieka”.                                            
 Szymon Milewski, Warszawa, 3 stycznia 2013

.


Olenko Kochana, Juz dawno skonczylam "Lepszy Dzien.." i nie moglam sie zebrac cos szerzej napisac na ten temat. Mialam duzo roznych, czasami sprzecznych wrazen, a to dlatego, ze tak dokladnie oddalas ducha, uczucia i atmosfere tamtych lat. Jest to tym bardziej zdumiewiajace, ze przeciez nie bylo Cie na swiecie w tych czasach. Zdanie "Lepszy dzien nie przyszedl juz" pojawia sie w kilku, ale zawsze nie spodziewanych miejscach, jak smetny "leitmotif", jak nasze "Przeminelo z wiatrem", takie charakterystyczne dla tamtych lat.


Grupy walczace z okupantami, chowajacymi sie w lasach budzily podziw i dodawaly ducha. Czasami byly one i schroniskiem dla tych ktorym grozil areszt i wywiezienie do jakiegos obozu czy na Sybir. Ale tez nie mowi sie o tym, ze okoliczna ludnosc, ktora musiala oddawac duza czesc swoich plonow czy zwierzat domowych dla okupanta cierpiala utrzymujac tych w lasach. Przed samym poczatkiem wojny wszyscy byli bojowo i patriotycznie nastawieni: Zwyciezymy, pokazemy im co to znaczy starac sie wojowac z nami. Wojna bedzie "blyskawiczna" (tak mowili), za pare tygodnii bedzie koniec. Tymczasem polskie wojsko nie bylo tak liczne jak niemieckie, ani tak dobrze i nowoczesnie uzbrojone. Slyszalam o kawalerii jak dzielni, bohaterscy Polacy rzucali sie konno na czolgi (!) I gdy zlapani i kazali im oddac bron, lamali szable i popelniali tez samobojstwo. Bardzo to patriotycznie i bohatersko brzmi, ale czy madrze?


Sam bohater tez przedstawia dosc typowego Polaka: zdolny, blyskotliwy, odwazny, czarujacy czlonek inteligencji, ale...zalatwia nieporozumienia czy urazy piescia w pysk, na emigracji nie bardzo bierze sie do nauki jezyka, zgadza sie na prace fizyczna. (Ciekawe jest to, ze po pobyciu w Oswiecimiu zglasza sie do pracy w kopalni. W Brzeszach i Jawiszowicach, kolo Osw. byly kopalnie wegla - moj stryj tam pracowal - i wiezniowie tez tam pracowali. A co do kopaln ang. moj tatus mowil, ze mialy okropny poziom jakosci miejsca pracy, tak, - niziutkie poklady, trzeba sie bylo czolgac, nie tak jak w polskich kopalniach,) Do zony Angielki ma "patronizing", taki z gory, stosunek, nie wnosi do domu polskich zwyczajow (Wigilia). Jego najwyzszym punktem w zyciu byla partyzantka., a potem juz wszystko szlo w dol.


Z przyjemnoscia czytalam o tych przedwojennych czasach. Mnie tez mowila mama czy ciotki: "idz na sloneczko" - zapomnialam o tym wyrazeniu. No i ten samochod Tatra: taki smiesznie wygladajacy (pamietam ten nie duzy sportowy model) i taki halasliwy! robil taki dzwiek jak: tratatata - jak stara sieczkarnia ! -zawsze wybuchalismy (rodzice i ja) smiechem gdy spotykalismy to dziwo na drodze. Tez o tym zapomnialam.
Z nazwa wspanialego konia "Man o'War" tez sie gdzies spotkalam. I wyrazenie o nas, w Anglii "Bloody foreigner" (foreigner - cudzoziemiec, nie "foreign" - cudzoziemski) tez slyszalam choc nie osobiscie, skierowane do mnie.


To pierwsze tytulowe opowiadanie powinno byc podawane jako przyklad zwiezlego opisu losu takich ludzi, ale nie jakiegos suchego sprawozdania, i nie mazania sie w zbytniej sentymentalnosci czy zlozyczeniu tym sprawcom (nie ze im sie to nie nalezy). Czytalam rozne wspomnienia i opisy podobnych sytuacji, ale Twoje jest najlepiej ujete i oddane. Gratuluje!”
Grace Kopec, Toronto, 16 marca 20013
.
Lekturę książki będę polecal swoim studentom, aby lepiej zrozumieli naturę totalitaryzmów, a także wielokulturowosci Europy przed II wojną swiatową.
Tomasz Kamusella, 8 lipca 2013
.
(...) Jestem po przeczytaniu, "Lepszego dnia...." Mysli klebia sie w glowie... Zal, niemoc, zlosc...moze i lepiej, ze nie pamietalismy ,, tamtej" Polski? Dla mnie osobiscie, wolalabym chyba urodzic sie w tamtych czasach... Nawet za cene , jaka przyszlo tym ludziom zaplacic. Nikt nie zalowal.
Pozdrawiam bardzo cieplo z zimnego dzis Chicago."
Ela Berkowicz, Chicago, 16 pazdziernika 2015
.
„Pani twórczosc literacka ma ogromne znaczenie dla srodowisk wspolczesnych i potomnosci. Poprzez wykorzystanie wspomnien i kult dla Polakow na Wschodzie, co nie zawsze jest ukazywane przez autorow krajowych, pokazanie wartosci patriotycznych, literackich i zachowaniu w pamieci czolowych postaci historycznych bioracych udzial w tej Odysei wielu cierpien i bohaterskich wyczynow. Wobec roznych ocen i przedstawien historii przezytej na Wschodzie, wielka role spelniaja spotkania Pani w kraju i zagranica, jednoczesnie promujace Pani dziela, pisane swietna polszczyzna i o wysokich walorach literackich.”
Marian Jerzy Dąbrowski, Warszawa 22 czerwca 2016.
.


*

Przeczytałam " Lepszy dzień nie przyszedł już". Jestem poruszona tą książką. ...I ten tytul.... Ta narracja. Genialna!!. A opis rodzinnych stron wuja p.Rodziewicza, pasji pszczelarskiej wuja- jak z Wańkowicza.
Książka bardzo mnie wzruszyła.
Malgorzata Wojewoda, Gliwice, 13 listopada 2017


Fragmenty drukowano:

The Polish Review (New York, Nr 3, 2011), Pamietnik Literacki (Londyn czerwiec 2011), Przeglad Polski/Nowy Dziennik (Nowy Jork, styczen 2012).
Rodzinna izba pamięci Właściwie to powinnam ten felieton zatytułować: „Gorący Sierpień”. Tyle skojarzeń! Powstanie Warszawskie, Bitwa Warszawska, Wołyń, Solidarność, tuż tuż II Wojna światowa… co więcej trzeba? Oczywiście tylko te najważniejsze rocznice, najbardziej „żywe”, chciałam ukazać na początku. Ale przecież i wcześniejsze lata… Książka Pani Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, pod tytułem: „Lepszy dzień nie przyszedł już” wyszła prawie 10 lat temu, i wciąż jest aktualna. Jest to opowieść, a właściwe trzy opowieści, o losach rodzin mieszkających przed II wojną światową na Polskich Kresach Wschodnich. Zaś tłem wydarzeń: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz, Monte Cassino, a także wojenne i powojenne skupiska polskie w Iranie, Afryce Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, a nawet w przedwojennej Mandżurii. Parę niezłych filmów można by nakręcić w oparciu o te historie! Co ciekawe – jak sama Autorka powiedziała na spotkaniu z Czytelnikami – to ci wszyscy ludzie, bohaterowie jej książki, choć przeszli wiele tragicznych wydarzeń w swoim życiu, nigdy do nikogo nie mieli o to pretensji. Swój los przyjmowali z godnością i odwagą. „Piękni ludzie” – tak ich nazwala. (...) Byłam na tym spotkaniu w Domu „Wspólnoty Polskiej” na Krakowskim Przedmieściu. Sala powoli zapełniała się ludźmi. W miarę wypełniania się, słuchając szmeru rozmów, z każdą chwilą czułam że zanurzam się w jakiejś znanej mi atmosferze z dawnych lat, z dzieciństwa. Elegancja, dyskrecja i wysoka kultura osobista to nie były w tym miejscu słowa puste. Już zapomniałam przez ostatnie lata, jak to wygląda. I przyszli mi na pamięć ci wszyscy wujowie i ciotki, serdeczność i ciepło płynące od nich. Znów przez moment jakbym była u siebie.(...)… Elżbieta Nowak, NIEDZIELA nr 31, 2021
Reviewed in the United States on November 28, 2022 This is a beautifully written, descriptive and authentic narrative of the ordeals of three Polish families hailing from the south-eastern part of pre-war II Poland, as they faced the invasion of the German Wehrmacht and Red Army and subsequent atrocities of these regimes. After reading these unknown stories, I had a more balanced point of view about World War II. The characters were developed in a way that I easily became attached to them and their fates. It is hard to imagine how these families physically lived in the inhuman conditions of the Siberian and German work camps and still had the will to survive. The descriptions were heart-wrenching, yet showed in the midst of such inhumanity, the human spirit can overcome all adversities. A must read!!! Imogene Salva https://www.amazon.com/review/RWLNZEC18UETK/ref=pe_1098610_137716200_cm_rv_eml_rv0_rv




*




                  Ksiegarnia Atlas przy ul. Szerokiej w Toruniu.
(.... Aleksandra Ziółkowska-Boehm ... pomiedzy Stevem Jobsem i Orhanem Pamukiem :))

Fot. Andrzej Kuchno