czwartek, 20 lutego 2020

Tomasz Lychowski



http://www.dziennik.com/przeglad-polski/artykul/emigrant-posiada-multiosobowosc









Tomasza Łychowskiego – poetę, malarza, wykładowcę, tłumacza z Brazylii – poznałam w Warszawie w 2010 roku na promocji jego książki Moja droga na księżyc. Wysoki, sympatyczny pan, uważnie słuchający rozmówcy. Później tę szczególną wrażliwość znalazłam też w jego wierszach.

Powiedział mi: “Po angielsku mówi się let bygones be bygones. Wolę patrzeć przez mgłę patyny czasu. Wówczas przeszłość staje się bardziej romantyczna. Mniej «ranliwa»”.
Przyszedł na świat 26 września 1934 roku w Angoli, Afryce Portugalskiej, w miejscowości Nova Lisboa. Ojciec, Polak, Tadeusz Łychowski urodził się w Kijowie jako syn Ignacego, prawnika i działacza społecznego. Matka, Gertruda z domu Seefeld, była Niemką wywodzącą się z rodziny wieśniaczej z Chorinchen, blisko Berlina. Nie wiadomo, co ich przywiodło do Angoli, może – jak mówi Tomasz – “zawiłe ścieżki sercowe”.
Tomasz zapamiętał krajobraz Angoli, miły stosunek tubylców i pirčo (danie z kukurydzy), ale także przykre objawy malarii i gorzki smak chininy. W pamięci pozostała mu podróż do portu Lobito i statek “Niassa”, którym w 1938 roku z rodzicami popłynęli do Europy.
Rok później wybuchła wojna. Oboje rodzice włączyli się w konspirację. Tadeusz Łychowski był członkiem sieci wywiadowczej “Stragan”, do której należał też Ludwik Kalkstein. W sierpniu 1942 roku, w wyniku zdrady Kalksteina, podwójnego agenta, gestapo osadziło około 200 akowców na Pawiaku, między innymi Tadeusza i Gertrudę Łychowskich z ośmioletnim Tomaszem. (Obecnie Tomasz Łychowski ma 80 lat i prawdopodobnie jest najmłodszym jeszcze żyjącym więźniem Pawiaka). Pamięta, że codziennie o szóstej rano był apel. Stojące w dwóch rzędach więźniarki składały po niemiecku meldunek. Tomasz zapamiętał, że po pewnym czasie jemu przypadła ta funkcja i zameldował: Fünfundzwanzig Frauen und ein Kind (25 kobiet i dziecko). Na to komendant: Fünfundzwanzig Frauen und ein Man (25 kobiet i jeden mężczyzna) – i bardzo zadowolony ze swego dowcipu wybuchnął śmiechem.
Po apelu dostawali “śniadanie”, czyli “jakąś lurę czegoś i malutką kromkę chleba”. Na “obiad” trochę wodnistej zupy z brukwi. Gdy płakał z głodu, matka dzieliła się z nim swoją porcją. Zanim przeniesiono ich do “celi sprzątaczek” Gertruda i Tomasz spali w pozycji półleżącej na podłodze – w więziennej klitce było aż 25 kobiet (i jedno dziecko), więc tylko niektóre miały gdzie się położyć.
Gertruda, znająca niemiecki, pisała dla współwięźniarek podania do komendanta więzienia. Raz napisała prośbę, by Tomasz mógł odwiedzić ojca w okresie Bożego Narodzenia (Tadeusz był przetrzymywany w izolatce, co świadczyło, że uważano go za “ważniejszego” więźnia).
“Wizyta” bożonarodzeniowa na Pawiaku w celi ojca, choć krótka, była bardzo mocnym przeżyciem dla Tomasza. Kobiety z Pawiaka ukryły bowiem w pieczywie gryps z cennymi dla Tadeusza informacjami. Tomasz pamięta, że drżał podczas rewizji, kiedy go obszukiwano – jednak nikomu nie przyszło do głowy, by przekroić pieczywo. W czasie wizyty ojciec pokazał mu kawałek szkła, które wpadło przez kraty do jego celi podczas bombardowania. Posiadanie jakiekolwiek ostrego narzędzia było surowo wzbronione – mogło bowiem być użyte jako broń, posłużyć do zaatakowania strażników lub też służyć do popełnienia samobójstwa. Z perspektywy czasu Tomasz widzi w tym szczególe głęboką symbolikę.
Dlaczego ojciec pokazał mu ten kawałek szkła? Być może, by mu uświadomić, że on, więzień, nadal panował nad sytuacją. Pewnie to również miał na myśli, gdy napisał do Gertrudy i Tomasza z Auschwitz, że motto rodziny Łychowskich brzmi: “Bądź wyrozumiałym dla słabych i mocnym wobec mocnych”. Dlatego pewnie przeżył Auschwitz i Buchenwald: był mocny wobec mocnych.
Po dziewięciu miesiącach aresztu śledczego gestapo zwolniło, 23 kwietnia 1943 roku, Gertrudę z synem. Tadeusz Łychowski pięć dni później został wywieziony do Auschwitz.
Tomasz o rodzicach mówi, że są dla niego bohaterami. “Moja mama była bardzo dzielna, ponieważ nie było łatwo być Niemką w okupowanej przez Niemców Polsce, gdzie często podejrzliwie lub wręcz wrogo na nią patrzono – wyjaśnia. – Nie próbowała wyjechać do rodziny do Niemiec i doczekać końca wojny. Została w Polsce przy boku męża Polaka, włączyła się w konspirację. Po wojnie została zweryfikowana przez AK jako łączniczka i otrzymała medal pamiątkowy”.
W 1995 roku Tomasz Łychowski odwiedził Warszawę i ofiarował muzeum na Pawiaku kartkę świąteczną, którą współwięźniarki z celi 25 podarowały mu na Boże Narodzenie 1942 roku. “Bardzo szczęśliwe było to Boże Narodzenie na Pawiaku – opowiada. – Współwięźniarki potrafiły mi umilić ten dzień w nadzwyczajny sposób. Poza kartką świąteczną dały mi także uszytego z kawałka materiału królika. Mam go do dziś. Wanda Samardak przemyciła przez naszych ukraińskich strażników parę butów. Gdy nas aresztowali w sierpniu, byłem ubrany w krótkie spodenki i sandały. A gdy przyszła zima i mróz, taki ubiór był oczywiście niewystarczający. Wanda Samardak to był święty człowiek. Swoim spokojem przywracała napiętą czasami atmosferę w celi. Wywieźli ją do obozu i tam została stracona. Często ich wszystkich wspominam, dziękuję Panu Bogu, że byli w moim życiu”.
Tomasz podkreśla też, jak duże znaczenie ma dla niego wiara. “Do dziś słyszę dramatyczny apel kobiety podczas nalotu w oblężonej Warszawie – mówi. – Byliśmy w piwnicy, naokoło spadały bomby. Miałem 5 lat i byłem przerażony. Raptem krzyknęła do mnie nieznana kobieta: «Módl się!». Pewnie myślała, że modlitwa dziecka nas uratuje”.
Po wojnie, w 1949 roku, Tadeusz i Gertruda Łychowscy z 14-letnim Tomaszem wyjeżdżają do Brazylii.
Dzięki UNRRA łatwiej było wyemigrować ze zniszczonej Europy do Ameryki Południowej. Brazylia wydawała się być dobrym wyborem, znali portugalski. Tadeusz – z wykształcenia inżynier agronom – chciał zająć się badaniem rolnictwa tropikalnego.
Na starym angielskim statku “Charlton Sovereign” wypłynęli z Bremen do Brazylii. Podróż trwała prawie miesiąc, a nie przewidziane 10 dni, ponieważ po drodze statek nabrał wody i przechylił się na jeden bok. Na statku było około 800 emigrantów, wśród nich małe dzieci. Wkrótce zaczęły się kłopoty z żywnością, również ryzyko zatonięcia stawało się coraz większe. W końcu dotarli do Vitórii, w stanie Espirito Santo, i tam statek oddano do naprawy. Przyszli dziennikarze i Tadeusz z nimi rozmawiał. Ten wywiad do gazety miał natychmiastowy skutek: życzliwi Brazylijczycy przynosili im jedzenie i przez kilka dni epopeja emigrantów stała się głównym tematem dla mieszkańców Vitórii.
Po naprawie statku wyruszyli dalej w drogę, tym razem do Rio de Janeiro. Zatoka Guanabara ich zachwyciła, podobnie jak magiczna panorama miasta Rio.
“Przy zejściu ze statku urzędnik brazylijski pytał każdego mężczyznę: Fala portuguźs? Mówisz po portugalsku? Sim, tak, odpowiedział tylko mój ojciec i wobec tego... aresztowano go – opowiada Tomasz. – Okazało się, że kapitan statku wysłał depeszę do Rio de Janeiro, że na statku jest niebezpieczny agitator komunistyczny, który dobrze zna język portugalski. Wyraźnie nie spodobał się kapitanowi wywiad Tadeusza w Vitórii. Po kilku dniach wszystko się wyjaśniło i Tadeusz Łychowski – po Pawiaku, po Auschwitz i po Buchenwaldzie – ponownie odzyskał wolność. Tym razem w Brazylii”.
Po roku pobytu w tym kraju Tadeusz Łychowski zmarł. Miał 52 lata i, jak mówi syn: “To, co ojciec przeżył w łagrach niemieckich, radykalnie skróciło mu życie. Osieroceni, żyliśmy z mamą przez pewien czas w bardzo skromnych warunkach na prowincji Brazylii”.
Tomasz naukę zaczął w wieku 15 lat na poziomie szkoły podstawowej jako samouk, jeszcze mieszkając w miasteczku Vassouras (niedaleko Fazenda Secretário). W 1952 roku przenieśli się z matką do Rio de Janeiro, gdzie zaczął naukę w szkole średniej. Studia ukończył po wielu tarapatach, już po trzydziestce, w Rio de Janeiro w języku angielskim w filii uczelni brytyjskiej Cambridge oraz na Papieskim Uniwersytecie Katolickim. Opanował doskonale trzy języki – polski, angielski i portugalski. Pracował w oświacie, szkolnictwie wyższym, opracowywał programy nauczania, prowadził wykłady.
Współpracował z czasopismem Aproximaćões (Zbliżenia), wydawanym w Brazylii przez prof. Henryka Siewierskiego. “Henryk Siewierski to są szczyty obecności kultury polskiej w Brazylii – twierdzi Tomasz. – Profesor literatury na Universidade de Brasília, założyciel katedry Norwida na tymże uniwersytecie, poeta, pisarz, tłumacz. Jego przekład Brunona Schulza jest znakomity. I ma już swoich «apostołów» w Brazylii. Jeden z nich – Marcelo Paiva de Souza – obronił doktorat z literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim i jest również doskonałym tłumaczem. Jego przekłady kilku wierszy Tuwima są arcydziełem”. Siewierski opublikował również Historię literatury polskiej (História da Literatura Polonesa, 2000) w języku portugalskim, jak i przekłady współczesnych poetów polskich.
Pismo Aproximaćões wychodziło przez kilka lat i było bardzo efektywnym pomostem między kulturą polską i brazylijską. Tomasz pisał także do pism polonijnych, jak Lud w Kurytybie w Brazylii czy Głos Polski w Buenos Aires w Argentynie. Zapytany o Polonię w tamtym okresie i tą obecną odpowiada, że “niestety, Polonia stopniowo się wykrusza. Lata apogeum to czasy wojenne i powojenne, gdy przybyła do Brazylii, Argentyny i innych krajów Ameryki Łacińskiej duża emigracja polityczna; liczyła ona nawet kilka tysięcy osób”. I dodaje: “W pierwszym okresie wojennym spotkała się w Rio de Janeiro śmietanka poezji polskiej (Tuwim, Lechoń, Wierzyński), byli tu też rzeźbiarz August Zamoyski, aktor i reżyser Zbigniew Ziembiński, pisarze, intelektualiści, a nawet kompozytor Maków na Monte Cassino Alfred Schütz.
Na statku «Angola» przybyła liczna grupa arystokracji polskiej. Potem Brazylia już była zamknięta na emigrację, zaś część wojennej i powojennej emigracji udała się do innych krajów. Z czasem ci, co zostali, powoli odchodzili (jak się mówi po portugalsku) «na lepsze» – Partir desta para a melhor. Obecnie kurytybski Lud już nie istnieje, Głos Polski w Argentynie ma mniej czytelników, a na mszę św. do naszego kościółka w Rio de Janeiro przychodzi w niedzielę zaledwie kilka osób. To jedyna okazja, by raz na tydzień porozmawiać po polsku. Ks. Zdzisław Malczewski, rektor Polskiej Misji Katolickiej w Brazylii, wydaje pismo Echo Polonii Brazylijskiej w języku polskim i Polonicus w języku portugalskim. Dzielnie walczy, by przybliżyć Brazylijczykom sprawy polskie i kulturę polską – podkreśla Tomasz i wyjaśnia: – Obecnie cel migracji polskiej to przede wszystkim Unia Europejska. Przyszłość Polonii w Brazylii to już nie emigranci, lecz chyba tylko przyjezdni rodacy i «naturalizowani» Brazylijczycy, zakochani w kulturze polskiej. Kilku z nich uczęszcza na lekcje języka polskiego i jeździ do Polski na studia kultury polskiej”.
Wielką pasją Tomasza Łychowskiego jest poezja i malarstwo. Artysta brał udział w wystawach indywidualnych i międzynarodowych. Kilkadziesiąt jego obrazów pokazano w Polsce na wystawie Polskie ślady w Brazylii – malarstwo Tomasza Łychowskiego w Pałacu Staszica w Warszawie w 2012 roku.
Ponadto Tomasz jest autorem tomików wierszy w językach portugalskim, angielskim i polskim: Glimpses/Vislumbres (1996), Voices/Vozes (1998), Brisas/Powiewy (2000), Graniczne progi/Limiaresde fronteira/Thresholds (2004), Encontros/Spotkania (2006), Skrzydła/Asas (2008) i najnowszy Recomeco (2014). Wspomina, że swój pierwszy tomik Mój Parnas drukował własnoręcznie na powielaczu. Ucieszył się, że z młodzieńczych wierszy, pisanych, gdy miał dwadzieścia lat, został wybrany jeden i że znalazł się w zbiorze Recomeco (Zaczynam od nowa), który wydał w 2014 roku, by uczcić swoje 80. urodziny.
Najpierw pisał w języku polskim. To były czasy Koła “Świetlików” i na co dzień mówili po polsku. Potem jego językiem zawodowym stał się angielski. Tomiki Glimpses/Vislumbres i Voices/Vozes były pisane po angielsku. Obecnie głównie pisze po portugalsku. W programie dla Radia Polonia podczas rozmowy z Marią Wieczorkiewicz zgodził się z nią, że to, co pisze, jest polskie, a to, co maluje – brazylijskie. Jak stwierdził: “To jeszcze jeden dowód na to, że emigrant posiada multiosobowość”.
Tomasz Łychowski jest autorem wcześniej wspomnianej książki Moja droga na księżyc (2010) – wersja w języku portugalskim Meu caminho para a lua (2010 i w języku angielskim My way to the moon (2012) – w której umieścił wątki autobiograficzne. Zapytany, czy ta książka wspomnieniowa mówi o jego tożsamości, o dzieciństwie w Angoli, odpowiada: “Wychodzi w niej na jaw cała problematyka mojej tułaczki po świecie. Wykorzenienia. Zaczyna się wszystko oczywiście w Angoli. Ona nadal we mnie istnieje. Jak mówię:
Jaka moja w tym wina
– urodzony w Angoli –
że nie jestem czarny?
Zaadoptowany przez Brazylię
że jestem gringo?
Jaka wina?
Że jestem synem Niemki w Polsce
Polaka w Niemczech?
Dość nierzeczywistych win!
Czy nie wystarczą te prawdziwe?
Spytałam, na czym polega jego tożsamość narodowa: angolska, polska i niemiecka. Odpowiedział, że nie narodowość, obywatelstwo, lecz ważne jest spotkanie z człowiekiem, “który do mnie wyciąga swą rękę (a ja do niego!). Ważna jest bliskość ludzka, a nie etniczna. Dość podziału na «my» i «oni». Ale tak naprawdę czuję się Polakiem. W poezji, jak mawiał Szekspir, in the end truth will out”.
Poeta podkreśla to w wierszu pt. Im bardziej:
Im bardziej szukam Brazylii
tym bardziej odkrywam Polskę
i odwrotnie
... ...
Tak naprawdę
czuję się Polakiem
Brazylijczykiem
gdy człowiek
pokazuje swe ludzkie oblicze
gdy przekracza próg siebie samego
gdy do mnie wyciąga swą rękę
Tomasz Łychowski od 2004 roku należy do londyńskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie. “Uważam, że związek miał wielkie zasługi w przeszłości, a obecnie może przyczynić się do przedstawiania bardziej obiektywnej wizji Polski – podkreśla mój rozmówca. – Patrząc na kraj z zagranicy łatwiej nam spostrzec to, co istotne. W Polsce poglądy bywają zbyt radykalne. Dzielą naród. A z naszej perspektywy wcale nie jest w Polsce tak źle. Widoczny jest postęp. Na przykład wysoko lokuje się szkolnictwo polskie na tle innych krajów. PZPO może przyczynić się do złagodzenia tej sytuacji, organizując seminaria i publikując na ten temat teksty. Nie tylko literackie. Coś na wzór paryskiej Kultury. ZPPO powinien być pojmowany też jako misja!”.
Zapytany, jak patrzy na swoje życie, Tomasz odpowiada: “Biorąc udział w programach telewizyjnych, tłumacząc artykuły i książki (m.in. Kołakowskiego), pisząc recenzje z filmów polskich, urządzając wieczory literackie (m.in. poświęcone twórczości Conrada, Szymborskiej, Tuwima), mówiąc o wkładzie artystów polskich w kulturę brazylijską (m.in. o Zbigniewie Ziembińskim – “polskim ojcu nowoczesnego teatru brazylijskiego”) staram się budować pomost między Brazylią i Polską... Kilka dni temu znajomy Brazylijczyk powiedział mi, że pasjonuje się Trylogią Sienkiewicza. Trylogię tłumaczył niedawno zmarły Tomasz Barciński, który także przełożył na portugalski Gombrowicza, Kapuścińskiego i wielu innych znakomitych pisarzy polskich. A więc taki jest sens naszej emigracji do Brazylii: stać się pomostem między dwiema kulturami”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz