Joanna Sokolowska-Gwizdka
Czy świat Indian się zmienia?
Rozmowa z Aleksandrą Ziółkowskią-Boehm na temat książki „Otwarta rana Ameryki”.
Joanna Sokołowska-Gwizdka:
„Otwarta
rana Ameryki” to książka głęboko osadzona w problematyce „Native
Americans”. Mimo, że mieszkam w USA o wielu rzeczach nie wiedziałam, ta
książka otworzyła mi oczy na historię i współczesność amerykańskich
Indian. Jednocześnie znacznie się różni od poprzednich Pani książek,
choćby od „Kai od Radosława”.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm:
Jest
to książka inna od moich poprzednich ze względu na tematykę, ale sposób
pisania i ton narracji jest podobny, do choćby przywołanej przez Panią
„Kai od Radosława”. Obie książki pisałam w Stanach Zjednoczonych, jedna
traktuje o polskiej historii, druga o amerykańskiej. Wydarzenia
tragiczne, o których piszę, są po obu stronach oceanu równie smutne.
Zaangażowanie emocjonalne w tematykę towarzyszyło mi przy pisaniu obu
książek. Moim zdaniem, nie ważne, czy mija 10, 50 czy 100 lat
od zdarzeń, o których piszemy, ważne jest, by mieć w sobie przekonanie,
że jest to historia warta opowiedzenia, aby o niej napisać tak,
by wywołała wzruszenie, by czytelnicy byli nią także przejęci. Dla mnie
jest to ważna książka także dlatego, że pokazuję trochę „moją Amerykę”.
.
.
Jakie
konsekwencje dla warsztatu pisarskiego powoduje taka zmiana obszaru
zainteresowań? Czy wyostrza spojrzenie na nowe problemy?
Jeżeli
mogę tak określić: wiele razy pisaniem odpowiadam na sytuacje, czy
rzeczywistość, która się wkoło mnie dzieje. Od 1990 roku mieszkam
na stałe w Stanach Zjednoczonych. We wstępie do „Kai od Radosława”
przywołałam przesłanie (które lubię przytaczać) usłyszane od Isaaca
B. Singera – do pisania trzeba mieć „story to tell”, pasję, by o niej
opowiedzieć i przekonanie, że właśnie ja chcę to zrobić. W czasie
pisania obu książek zaistniało we mnie takie przekonanie. Jeżeli chodzi
o „Kaję od Radosława”, zabrało mi niemal 30 lat, by sobie to uświadomić,
ale i w przypadku książki indiańskiej, trzymało mnie ono w szczególnym
napięciu wiele lat. O tej tematyce myślałam od dawna, książkę pisałam,
z dużymi przerwami, dziesięć lat.
.
.
Dlaczego zmagała się Pani z tym tematem aż 10 lat?
Przez
długi okres sądziłam, że nie jestem w stanie opisać tematu, który jest
trudny i złożony. Obawiałam się, że nie poradzę sobie z nim. Zdawałam
sobie sprawę, że im dalej od ludzi innych kultur, tym łatwiej można ulec
na przykład romantycznym wyobrażeniom na ich temat. Bałam się także,
że będę się kierować sentymentalizmem, że zapanuje urzeczenie innością,
egzotyką, że napiszę książkę, która będzie jeszcze jedną „wersją białego
człowieka”. Więc się nie spieszyłam. Chciałam przespać, jakby
powiedzieli Irokezi, z tym tematem niejedną noc.
Przygotowywałam
się do tej książki wiele lat, nie tylko czytając, ale śledząc bieżące
wydarzenia. Zaprenumerowałam dwa indiańskie pisma ”Lakota Country Times”
i ”Indian Country Today”, czytałam też „The Morning Star”. Odbyłam trzy
razy wyprawy do rezerwatu Pine Ridge w Południowej Dakocie, byłam
w rezerwatach indiańskich w Teksasie, Montanie, Wisconsin, odwiedziałam
też terytoria indiańskie w Oklahomie. Im bardziej się zapoznawałam z tym
tematem, tym się on bardziej jakby ode mnie… oddalał. Ale mnie kusił,
ekscytował i wciągał, i się nie poddałam. Mój mąż Norman bardzo mi
sekundował, wspólnie robiliśmy dalekie wyprawy, przejechaliśmy terytoria
indiańskie w Oklahomie. Jeździliśmy na kolejne „pow-wow”, a przede
wszystkim do rezerwatów w obu Dakotach, w Montanie. Spędziliśmy 2,5
miesiąca w Pine Ridge Reservation w Południowej Dakocie, drugim
największym rezerwacie w Stanach.
Zwyczajem
amerykańskim, który ogromnie cenię, w miarę możliwości sponsorowaliśmy
między innymi trzy szkoły indiańskie (Norman, protestant, podziwiał,
że wszystkie trzy są prowadzone przez kościół katolicki). Nawiązaliśmy
osobiste kontakty z Indianami i teraz, po latach, mogę powiedzieć,
że wśród naszych przyjaciół jest dwóch Indian. (Cytuję ich w książce
„Kaja od Radosława”, gdzie w Aneksie podałam wypowiedzi Amerykanów, jak
kojarzą Syberię, i co wiedzą na temat Powstania Warszawskiego).
W ciągu
tych lat drukowałam reportaże i eseje w wielu pismach. Ogromnie cenię,
że w „Polityce” w cyklu „Na własne oczy” wydrukowano mój duży reportaż
p.t. „Nadciągają Indianie”. Pisałam do „Odry”, „Borussi”,
„Rzeczpospolitej”, do nowojorskiego „Przeglądu Polskiego”,
angielskojęzycznego „New Horizon”. Powstajacą książką interesował się
między innymi Jerzy Giedroyc, którego temat Indian niemal fascynował.
Proszę opowiedzieć o przyjaźniach z Indianami, które nawiązały się przez ten czas? Co Pani w nich ceni najbardziej?
To, co
w każdej przyjaźni, serdeczność i lojalność. Moi znajomi Indianie są
zainteresowani książką, wysłałam im także jej polską wersję. Przysyłali
mi via Internet fotografie. Od lat tłumaczyli mi cierpliwie sprawy,
które nie są proste, np. różne typy własności ziemi na terenie
rezerwatów. Ujmuje mnie, gdy mi opowiadają sprawy dla nich niemal
osobiste. Rod Trahan, Szejen Północny, opowiedział mi o pogrzebie swojej
babki. W pewnym momencie zatrzymał się i powiedział, że więcej nie może
mi powiedzieć, bo nie jestem Indianką. W książce jest rozmowa z nim,
jak i z przedstawicielem Apaczów, Kiowa, Chickasaw.
.
.
Gdy przejeżdżałam
przez indiańskie rezerwaty w Kanadzie i w Stanach widziałam Indian,
którzy absolutnie odbiegali od obrazu kształtowanego przez filmy
o „Dzikim Zachodzie”, na których się wychowałam. Zamiast tradycyjnych
strojów – „adidasy”, podkoszulki z wielkimi napisami reklamującymi
np. hamburgery, farbowane włosy, trwała ondulacja, czy ubiór niemal
zdjęty z lalki Barbie. Widziałam też Indian tworzących sztukę
na sprzedaż, jakby chcieli dać turystom taki obraz siebie, jaki oni chcą
zobaczyć. Czy według Pani Indianie są w stanie obronić swoją kulturę
i nie ulec komercjalizacji amerykańskiego życia? Czy mają na to szanse
bez pomocy „białych”?
To jest
bardzo złożony problem. Część Indian wchodzi w świat i kulturę
dominującą w Stanach Zjednoczonych, jest wiele małżeństw mieszanych,
ale większość mieszka w rezerwatach na zachodnich terenach – w obu
Dakotach, Montanie, i niewiele zmienia się ich świat mimo upływających
lat. Piszę o tym w rozdziale „Smutek rezerwatów”. W Pine Ridge
bezrobocie sięga 88 procent, co trzeci dom nie ma elektryczności czy
kanalizacji. Szerzy się alkoholizm, choć zabroniona jest sprzedaż
alkoholu na terenie rezerwatów. Nie mogłam spytać małego synka poznanej
Indianki, o czym marzy, kim chciałby zostać, gdy dorośnie. Bo jego
ojciec jest na bezrobociu, podobnie jak był dziadek i pradziadek. Skąd
ma mieć wzór?
Wspomniała
Pani o indiańskich „tradycyjnych strojach”. Przed wielu laty odwiedził
mnie w Warszawie syn zaprzyjaźnionej kanadyjskiej rodziny polskiego
pochodzenia. Powiedział mi, że jest zaskoczony…, że w Polsce ludzie nie
chodzą w „ludowych strojach”, które pamiętał z wystąpień polonijnych
zespołów.
Co jest według Pani w tej książce najważniejsze?
Pokazuję
złożoność ogólnego problemu, pokazuję także każdą dobrą inicjatywę, bo
takie są. Piszę o biedzie, ale piszę o ogromnych dochodach z kasyn gry.
Przynoszą one więcej dochodu w Kalifornii niż kasyna np. w Nevadzie.
Indianie w Kalifornii sponsorują z otrzymanych dochodów wiele pięknych
akcji, stawiają szkoły, szpitale, budują drogi. Ale to jest niewielki
procent. Na ponad 500 plemion, każde z nich ma inną historię, także
obecną rzeczywistość i perspektywy. Piszę o nadziei, jakie budzą szkoły
indiańskie, o edukacji, która jest kluczem otwierającym szeroko drzwi,
i piszę o trudnościach, których sami Indianie nie umieją, ale też często
nie chcą przełamać.
Zastanawiam
się, ale nie mam gotowej odpowiedzi, nad wieloma sprawami. Na przykład –
czy Indianie są tak fundamentalnie inni od innych mieszkańców Stanów
Zjednoczonych, że wymagają osobnej kategorii praw, które nie mają wiele
wspólnego z przeciętnym amerykańskim systemem wartości, czy są jeszcze
jedną grupą tworzącą getta i etniczne enklawy.
W książce piszę między innymi o indiańskich szyfrantach (code talkers),
o kobietach, które nazywam indiańskimi księżniczkami, o swoich
odwiedzinach na farmie w Wisconsin, gdzie urodził się biały bizon,
symbol zmian i dobrej wróżby.
.
.
Dotarła
Pani do Indian z wielu plemion, pisze pani nie tylko o Indianach
Lakota, gdzie spędziła pani najwięcej czasu. Starała sie pani zrozumieć,
co ich łączy, a co dzieli. To cenna obserwacja, którą można wyczytać
w książce. Mnie zdumiało, że Indianie, którzy nawet doszli do wysokich
pozycji w amerykańskim społeczeństwie, mają głęboką niechęć do plemion,
które w przeszłości wyrządziły im krzywdę. Mój mąż, Jacek, rozpoczynając
pracę na Uniwersytecie w Austin w Teksasie, przez trzy miesiące
wynajmował pokój u swojej koleżanki, która miała duży dom. Koleżanka –
profesor na Wydziale Nauki o Informacji, jak się okazało, była Indianką
urodzoną w rezerwacie. Zajmowała się tematyką indiańską w swoich pracach
badawczych. Jacek pochwalił się, że zna Polkę, która napisała książkę
o Indianach. – A z jakiego plemienia – podchwyciła Indianka. – Chyba
Lakota – odpowiedział. – Ja pochodzę z plemienia Ojibwe i my nie chcemy
o Lakota słyszeć – odpowiedziała. Jej twarz mówiła, że to dla niej
bolesny temat. Nigdy więc Jacek do niego nie wracał.
Są
historyczne uzasadnienia do wzajemnych dąsów, i niewybaczania krzywd.
A czy my –Polacy nie mamy jakże bolesnych okrutnych doświadczeń
z naszymi sąsiadami, i nie tylko z bliskimi sąsiadami?…
Książka
pokazana była Targach Książki w Krakowie. Promocję ubarwiły indiańskie
tańce. Proszę opowiedzieć jak czytelnicy, z którymi się Pani zetknęła
odbierali tę książkę? Jak duże jest zainteresowanie tematyką indiańską
w Polsce? Czy czytelnicy wychowani na lekturach Karola Maya i filmach
o „Dzikim Zachodzie” nie oczekiwali, że będzie to książka przygodowa?
Tematyka
indiańska w Polsce, co mnie niezwykle zdumiało, ale i urzekło, cieszy
się dużym zainteresowaniem. Nie mówię o książkach dla dzieci
i młodzieży, czy o znanych od dawna autorach, jak James F. Cooper czy
przywołany przez Panią Karol May, ale np. o piśmie TAWACIN, [1]
które podejmuje poważną problematykę Indian. Jego redaktor naczelny
Marek Maciołek (bardzo mi pomógł w polskim nazewnictwie), duży znawca
tematu, wydaje także książki o tematyce indiańskiej. Na uniwersytetach
w Polsce są wydziały amerykanistyki, archeologii, gdzie pisze się
doktoraty na temat szeroko pojętej tematyki Indian. Dr Radosław Palonka
z Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2006 roku był stypendystą Fulbrigta
na Uniwersytecie w Arizonie. Jego wiedzę na temat „Native Americans”
miałam okazję podziwiać wysłuchując wykładu na sympozjum poświęconym
Indianom (w którym i ja wzięłam udział) zorganizowanym m.in. przez
Uniwersytet Jagielloński. Odbyło się w języku angielskim, ciekawe
referaty przedstawili polscy goście, jak także autor książek Bruce E.
Johansen z Nebraski i naukowcy z Włoch.
Na Międzynarodowej
Konferencji Naukowej w Rzeszowie (25-27 września 2013) zatytułowanej:
„Internationale Wissenschaftliche Konferenz. Przyjemność i cierpienia,
czyli człowiek w świecie doznań. Genuss und Qual oder Der Mensch der
Welt der sinnlichen Erfahrungen” dr Marcin Lutomierski z Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika zaprezentował wykład: „Cierpienia (i radości)
współczesnych Indian w „Otwartej ranie Ameryki” Aleksandry
Ziółkowskiej-Boehm”, który potem ukazał się w książce.[2] Bardzo cenię ten esej.
**
„Otwarta rana Ameryki” była nominowana do nagrody Angelusa (2008). „Nowe Książki” poświęciły jej okładkę i obszerny tekst zatytułowany „Tylko w Ameryce można wyrzeźbić górę”, PAP podał dużą notę, było wiele interesujących recenzji. Została przetłumaczona na język angielski. Jak odebrali ją angielskojęzyczni czytelnicy? Jakie są jej losy w Ameryce?
W Stanach
ukazała się w wydawnictwie Nemsi Books w Południowej Dakocie
pod tytułem: „Open Wounds a Native American Heritage”, wstęp napisał
Radosław Palonka. Chcę wspomnieć, że Nemsi Books od kilku lat wydaje
książki popularnego w Europie, a nieznanego w Stanach Zjednoczonych
Karola Maya.
Wydanie
mojej książki wsparli Apacze, jest podziękowanie od wydawcy. Pisały
o niej pisma indianskie (np. „The Morning Star”), także interesujace
głosy, recenzje napisali między innymi: John R. Alley, Bruce E. Johansen, Zbigniew Brzeziński, Audrey Ronning Topping, Stanley Weintraub, Robert Ackerman, Homer Flute, Florence W. Clowes, Larry Cunningham, Angela Baldwin. Książka ma mieć wydanie w audiobooku (w języku polskim i w języku angielskim). [3]
Chcę
wspomnieć, że mój mąż, który podzielał moją pasję, po wydaniu książki
towarzyszył mi w spotkaniach autorskich w Polsce (oboje cieszyliśmy się
starannym i pięknym wydaniem Wydawnictwa Debit), a także w Stanach.
Norman
zmarł 26 maja 2016 roku. W nocie pośmiertnej podana była prośba,
by zamiast kwiatów, wesprzeć Red Cloud Indian School – szkołę
w rezerwacie Pine Ridge w Południowej Dakocie. Tak chciał.
____________
[1] TAWACIN, podtytuł „Pismo Przyjaciół Indian”. W języku Siuksów oznacza „wiedzę, poznanie, mądrość”.
[2] Esej
ukazał się [w:] Marcin Lutomierski: „Folklor indiański w „Otwartej
ranie Ameryki” Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm. Inspiracje folklorem
w kulturze i edukacji”, Wydawnictwo Pani Twardowska, Warszawa 2014.
str.81-93.
[3] Aleksandra
Ziolkowska-Boehm: Open Wounds: A Native American Heritage. W języku
angielskim lektorem jest Melanie Flores, wydawcą Hercalon International,
ISBN 978-83-8146-562-5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz