ŁÓDZKI DOM KULTURY
KALEJDOSKOP
Andrzej Sznajder
LITERATURA
Litewskim tropem Wańkowicza
Znany polonijny pisarz, poeta i dziennikarz Romuald Mieczkowski
od 24 lat organizuje w Wilnie międzynarodowe spotkania pisarzy, dziennikarzy i
poetów. Ten swoisty i niepowtarzalny festiwal nosi nazwę „Maj nad Wiią. Od pewnego
czasu wsród zaproszonych gosci jest także przedstawiciel naszego województwa.
W ubiegłym roku ziemię łódzką reprezentowała poetka Maria
Duszka, a w tym roku zaszczyt ten przypadł w udziale piszącemu te słowa i to
nie przez jakieś szczególne zasługi. Po prostu Mieczkowski zwrócił uwagę na
moje eseje publikowane od lat w wielu polonijnych magazynach. Tak literackie
ścieżki zaprowadziły mnie i trzydziestu innych twórców z Polski, USA, Ukrainy i
Niemiec do urokliwego wiosną Wilna.
Hasłem tegorocznej edycji festiwalu było „125-lecie
urodzin Melchiora Wańkowicza”. Impreza rozpoczęła się 28 maja mszą świętą w
kościele franciszkanów, a w dniu następnym, zgodnie z wieloletnią tradycją,
spotkaliśmy się z miejscowymi polskimi i litewskimi twórcami przy pomniku Adama
Mickiewicza.
Punktem kulminacyjnym była autokarowa wyprawa po
Wileńszczyźnie i Kowieńszczyźnie śladami Wańkowicza. Wycieczkę spinały dwa ważne
miejsca z nim związane – Lewidany (lit. Levydonis) pod Wilnem i leżące nad
Niewiażą koło Kowna Jodańce (lit. Juodoniai). Lewidany to dawny majątek
Wańkowiczów, gdzie pisarz bywał u spokrewnionej z nim Maryli z Wańkowiczów
Kiełczewskiej. Dziś po tej posiadłości niestety nie ma już śladu, dlatego całą
nadzieję pokładaliśmy w zobaczeniu Jodańców, majątku, który w latach
międzywojennych należał do Melchiora i jego ciotki Reginy. W latach 20.
Wańkowicz przekradał się tam wraz z żoną i córkami z Wilna przez litewską
granicę, by odwiedzić swych krewnych. Wspominał tamten czas dosadnie i z sobie
tylko przyrodzonym humorem w powieści „Ziele na kraterze”: „Jodańce to był
majątek przypadły nam z podziału matczynych Nowopotrzeb. (…) Królowała na nich
ciotka Regina, ongiś produkt sacrecoeurski z czterema obcymi językami i
czterdziestu czterema fumami, obecnie kniahini sroga, w jałowiczych butach
chadzająca do udoju”.
Rok przed wybuchem wojny, gdy przywrócono stosunki
dyplomatyczne między Polską i Litwą, Wańkowicz zorganizował w Jodańcach
spotkanie kilkudziesięciu polskich i litewskich pisarzy. Jak wspominał w „Tędy
i owędy”, „główną atrakcją był konkurs, kto zje najwięcej kołdunów”.
Wioska o nazwie Juodoniai na szczęście jeszcze istnieje
(choć ciężko do niej dojechać) i niektórzy miejscowi kojarzą nawet nazwisko
Wańkowicza. Niestety, z dworu pozostały tylko symboliczne trzy kamienie, a
jedynym śladem pięknego niegdyś dworskiego parku jest niewielki staw.
Doliczyłem się w nim czterech żab smętnie kumkających nad bezpowrotnie minioną
świetnością tego miejsca.
W poszukiwaniu śladów po Wańkowiczu przez cały tydzień
towarzyszyła nam mieszkająca dziś w Stanach Zjednoczonych Aleksandra
Ziółkowska-Boehm, która przez ostatnie lata życia pisarza była jego asystentką
i pomagała mu dokończyć – mimo jego ciężkiej choroby – pracę nad „Karafką La
Fontaine’a”. To właśnie Ziółkowskiej, z wdzięczności za tę pomoc, twórca
zapisał w testamencie swoje prywatne archiwum, a dzięki takim zasobom powstało
w ostatnich latach jej kilka interesujących książek o pisarzu.
Ciekawostką nie bez znaczenia jest fakt, że pani Ola jest
z pochodzenia łodzianką i podczas gdy ja w latach 1968-1973 studiowałem na UŁ
germanistykę, ona w tym samym czasie była studentką polonistyki. Z pewnością
nie raz mijaliśmy się w holu BUŁ czy w słynnym klubie „Pod Siódemkami”, wcale
się przy tym nie znając. Do łódzkich korzeni nawiązuje jej książka „Ulica
Żółwiego Strumienia”, a w 2004 roku w konkursie portalu „Historia Łodzi” pt. „Wybieramy najwybitniejszych łodzian” Aleksandra Ziółkowska
zajęła drugie miejsce.
Przy okazji naszego pobytu nad Niewiażą, którą polski
czytelnik zapewne kojarzy z fikcyjną rzeką Issą, wymyśloną przez Czesława
Miłosza na potrzeby jego powieści „Dolina Issy”, wpadliśmy na chwilę do tzw.
Doliny Mickiewicza w Kownie. To mały lasek na peryferiach miasta, w maju pełen
komarów (!), w którym młody pan Adam, wtedy nauczyciel miejscowego gimnazjum,
uwodził piękną Karolinę Kowalską, żonę powiatowego lekarza. Ich burzliwy romans
nie był wolny od tragicznych rozstań i nagłych namiętnych powrotów i choć
Karolina starsza była od Adama o parę lat i miała wtedy już troje dzieci, to,
jak widać, porywczemu romantykowi wcale to nie przeszkadzało. Szkoda, że ten
pikantny wątek biografii wieszcza jest na ogół skrzętnie przemilczany przez
naszych polonistów.
Ostatnim, za to stałym, punktem festiwalu była
nawiązująca do przedwojennych spotkań twórców tzw. Środa Literacka przy „Celi
Konrada” w podwórzu klasztoru Bazylianów. Miejsce to uznawane jest przez
tradycję za celę, w której naprawdę przetrzymywano Mickiewicza podczas
wileńskiego procesu filomatów.
24. „Majowi nad Wilią” towarzyszyło wiele innych
ciekawych inicjatyw, jak konferencja naukowa, wystawa fotograficzna, kiermasz
książek, przegląd filmów polonijnych „EMIGRA” czy spotkanie z prezesem Związku
Pisarzy Litwy Ananasem Jonynasem i jego zastępcą Birutė Jonuškaitė.
A pełnię szczęścia dało uczestnikom zakwaterowanie w
uroczym hotelu Pan Tadeusz przy Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Imprezę
zakończyła biesiada twórców w Polskiej Galerii Artystycznej „Znad Wilii”
połączona z degustacją wileńskich potraw i nie tylko!
Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku znowu któryś z
łódzkich dziennikarzy, związany twórczo z Kresami, dostanie zaproszenie do
reprezentowania naszego województwa na tym niepowtarzalnym wileńskim festiwalu.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm |
Jodańce |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz