http://www.przystan-literacka.pl/index.php?show=123
Katarzyna Zarecka
Emocje mogą
popychać do pisania, ale nie mogą zapanować - Aleksandra Ziółkowska-Boehm
kzarecka
2007-09-01
Katarzyna Zarecka: - Bohaterka "Kai od Radosława" – Cezaria Iljin - zmarła. Gdy skończyłam czytać książkę, pomyślałam, że powinna żyć wiecznie. Dzięki Pani, dzięki tej opowieści będzie. Co Panią kierowało przy pisaniu – chęć powiadomienia ludzi o jej niezwykłym życiu, czy, w pewnym sensie, oddanie jej czci, podziękowanie, "przeniesienie do wieczności"?
Aleksandra
Ziółkowska-Boehm: - Życie za oceanem uwypukla pewne sprawy, oddala inne. Może
także dajeperspektywę, której czasami mi brakowało na miejscu. Cenię miejsca,
bo sie oddalily, wartości i postawy pewnych ludzi. Cezaria Iljin-Szymańska,
którą nazywałam jej powstańczym imieniem Kaja, była kobietą,która mimo dużej
różnicy wieku, jaka nas dzielila, była dobrym kompanem do przyjaźni. Widziała i
przeżyla wiele, osiągnęła wiele, pozostała otwarta na świat i ludzi, lojalna,
serdeczna i wiele rozumiejąca. Do samego końca, czyli do skończenia 90 lat z
kawałkiem. Życie Kai było tak bardzo złączone z naszą pogmatwaną polską
historią, ona nie zatraciła siebie i pozostała kobietą niezależną, aktywną,
twórczą, serdeczną, nawet skorą do żartów czy śmiechu. Bardzo cenię takie
postawy. Na napisanie książki opartej na jej życiu zdecydowałam się późno, ale
ustaliłyśmy obie, że już tak widocznie musiało być. To, że doczekała tej
książki, jej promocji, cieszyła sie recenzjami, sama uznała za wielki dar od
losu.
Polonijne
Radio w Teksasie: - Opowieści innych o ich życiu zawsze mnie
interesowały, chętnie je wysłuchuję i czasami chcę o nich także napisać. To Pani
słowa. Daję sobie głowę obciąć, że tak było z Kają. Ile jest jeszcze żywotów,
które chciałaby Pani opisać?
Ojej, byle
mi życia i zdrowia starczyło! Każdy z nas ma historię do opowiedzenia i własną
górę do przebycia! Słuchanie, obserwowanie, jak się układają losy ludzi, całych
rodzin, nieraz wydaje mi się wręcz fascynujące. Od kilku miesięcy zbieram
materiał do nowej książki. Wszystko zaczęło się na promocji książki o Kai, po
której na końcu podszedł do mnie pan Janusz Krasicki z fotografiami pogrzebu
wspólnego znajomego, Hubalczyka Józefa Alickiego. Trochę mi także opowiedził o
sobie i swojej rodzinie. Znałam jego krewnego, adiutanta Hubala, Henryka
"Dołęgę" Ossowskiego. Wypytywałam o losy jego i innych znajomych. Na
drugim spotkaniu (tym razem w warszawskim KIKu), poszlismy na herbatę do
niedalekiej "Harendy". Słuchałamopowieści, zadawałam pytania, i
wreszcie powiedziałam trochę nieśmiało, że te historie powinny być zapisane.
Tak się zaczęło. Teraz wraz z panem Januszem i jego żoną Danutą spotykamy się,
jeździmy do Kraśnicy, do Kunic, na Diablą Górę, niebawem pojedziemy do Stefanowa.
I tak zbieram materiał. Oby mi go starczyło na książkę, bo jeszcze cała niemal
góra do przebycia przede mną.
Przez wielu
jest Pani kojarzona, jako zaufana sekretarka Melchiora Wańkowicza, której
pisarz zapisał w testamencie swoje archiwum. Jak Pani wspomina Wańkowicza? Jako
tego, na którego książkach uczyła się Pani polskiej historii, jako przyjaciela,
wybitnego autora…
Choć nieraz
przedstawiano mnie jako "wieloletnią sekretarkę Wańkowicza", w
sumie znałam tylko 2 lata i 3 miesiące, z tego rok byłam wciąż
studentką. Poznałam pisarza jako studentka pisząca o nim pracę
magisterską. Wańkowicz na pewno wywarł ogromny wpływ na moje życie i
moje zainteresowanie, przyznaję to z dumą i także z pewną pokorą. Zapewne
nauczyłam się od niego dyscypliny i wartości pracy. Sama jednak wyrobiłam, czy
też rozwinęłam w sobie np. ciekawość drugiego człowieka i pasję czy wręcz
antuzjazm, który mi nieraz towarzyszy w pisaniu. Wańkowicz udzielil mi
ogromnego kredytu zaufania zapisując swoje archiwum, i to zobowiązuje. Napisałam
na temat jego twórczości doktorat, opublikowałam książki: "Blisko
Wańkowicza", "Na tropach Wańkowicza", "Proces 1964
roku", opracowałam jego korespondencję z żoną, córką Krystyną, która
zginęła w Powstaniu, Jerzym Giedroyciem. Redagowałam też serię jego Dzieł
Zebranych. Zaciagnęlam wobec pisarza swoisty dług i staram sie go spłacać.
Także wobec losu.
W
"Ulicy Żółwiego Strumienia" czytam: Ameryka
była wtedy czymś bardzo nierzeczywistym, oddalonym i nie dotyczyło nikogo z nas. Teraz
jest rzeczywistym, bliskim i dotyczy bezpośrednio Pani. Wtedy poznawała Pani
Amerykę z książek, teraz swoim amerykańskim przyjaciołom przybliża Polskę. Jest
Pani takim naszym attaché. Czy ludziom
z USA Polska jest tak samo nieznana, jak na przykład nam Wybrzeże Kości
Słoniowej?
I tak, i
nie. Zależy to od osoby, z którą rozmawiam, jej wykształcenia, zainteresowań.
Chyba podobnie jest w Polsce, gdy spytamy kogoś o Stany Zjednoczone? Każdy ma
"swoją Amerykę", czy w marzeniach czy w rzeczywistości. Nakłada się
na to suma naszych wrażeń, lektur, filmów, opowieści czy doświadczeń. Czasami
marzeń. Może nie trzeba wyjeżdzać, tylko stworzyć "swoja Amerykę –
marzenie" w Polsce? Wracam do tematu – że rolą pisarza jest
"opowiadać historie", mieć "story to tell", jak mawiał
Singer, aby mobilizowaly ludzi do zastanowienia sie, w ogóle do myślenia. Taka
jest najogólniej mowiąc rola książki.
Jest Pani
wielbicielką kotów – kiedyś napisała książkę o Suzy, teraz na 9-miesieczne
stypendium Fulbrighta przywiozła ze Stanów do Polski dwa koty. Jerzy Pilch jest
znany z felietonów, w których wychwala wyższość kotów nad psami. Czy dla Pani
psy to też zwierzęta nieco mniej… hm… jakby to wyjaśnić… wyjątkowe?
Kocham i
psy i koty, w ogóle jestem wrażliwa na świat zwierząt i uważam, że za mało dla
ich losu robię. Zwykle miałam koło siebie psy, bardzo ubogaciły moje życie. 9
lat temu w Houston w Teksasie pojawiła się w moim i mojego męża życiu
czekoladowo-złota kotka, którą nazwaliśmy Suzy, dwa lata potem w stanie
Delaware doszedł do nas żółty kocurek Claude. Suzy nas zaadoptowała i zdobyła
nasze serca. Kiedy nie miałam już komu opowiadać historyjek o podróżniczce
Suzy, także o innych kotach, napisałam książkę "Podróże z moją
kotką". Mogę wciąz dopisywać nowe rozdziały, bo oba koty jeżdżą z nami w
wiele miejsc. Suzy była z nami wiele tygodni w indiańskich rezerwatach, wiele
razy w Polsce. Oba koty są teraz rok w Warszawie towarzysząc mi wstypendium
Fulbrighta. Doskonale się tu miewają.
Zdradziła
mi Pani jakiś czas temu, że "żyje teraz inną książką". Taką, którą
chce pokazać "swoją Amerykę". Pracowała Pani nad nią dziesięć lat,
odkładała, wracała… Mimo wszystko udało się i już jesienią będziemy wszyscy
mogli ją poznać. Proszę powiedzieć coś więcej o tej nowej publikacji.
Książka
jest o Indianach i nazywa się "Otwarta rana Ameryki", Wydawnictwo
Debit ma ją wydać na październikowe Targi Książki w Krakowie. Są to opowieści
reportażowe o obecnej sytuacji Indian, są także moje z nimi rozmowy. Spędziłam
niemal 3 miesiące w rezerwacie Pine Ridge w Południowej Dakocie, mamy przyjaciół
Indian, prenumeruję dwa pisma ukazujące sie w rezerwacie. Materiał, który
znalazłam, wysłuchałam, zdumiał mnie. Mimo wszystkich lektur i studiów, ten
temat jest tak skomplikowany, że zajęło mi 10 lat, by książkę skończyć. Wiele
razy odkładałam swoje opowieści na bok także ze względów emocjonalnych, bo
piszę o wielu tragediach, niezrozumieniu, krzywdzie. Wielkie mocarstwo, jakim
jest Ameryka, zmaga się z tym tematem. O tym wszystkim nie wie wielu
Amerykanów, podobnie jak wielu Polaków.
Z fragmentów,
który drukowała "Rzeczpospolita", można dowiedzieć się, że w kulturze
Siuksów szczodrość jest cnotą, a obelgą jest pomówienie kogoś o chciwość i
skąpstwo. Brzmi pięknie, ale za moment czytam o
skrajnej biedzie, bezrobociu, alkoholizmie, braku perspektyw. Co zatem przeważa
w rezerwatach – te piękne ideały, czy jednak szarość życia?
W naszej
kulturze też jest wiele tradycji i cnót, a czy to znaczy, że im Polacy hołdują?
Skrajne ubóstwo tworzy nowego człowieka, a wśród Indian wielu żyje w skrajnym
ubóstwie.
Indianie –
skąd takie zainteresowanie? Rozumiem, że nie każdy miał w rodzinie Korczaka
Ziółkowskiego, który w Południowej Dakocie rzeźbił w skale pomnik legendarnego
wodza Crazy Horse’a, ale wątpię, aby, że tak to określę – "zainteresowania
rodzinne", miały tutaj główne znaczenie.
Najpierw
była to myśl, nieśmiała i odsunięta na bok, żeby coś napisać.... skoro Korczak
Ziółkowski postanowił "górę wyrzeźbić", to ja, osoba pisząca, coś
napiszę... Potem zaczęłam naprawdę się interesować tematem, regularnie jeździć
do rezerwatów. Przyznaję, że pierwszą myślą była duma , że przynależę do
rodziny Korczka Ziółkowskiego, i że to zobowiązuje. Potem temat mnie opanował,
były okresy, że żyłam niemal w bólu czytając, wysłuchując opowieści. Jak
wspomniałam wcześniej, odsuwalam je potem na bok, bo nie umiałam o tym napisać.
Emocje mogą popychać do pisania, ale nie mogą zapanować. To bardzo ważne.
Bliski mi jest styl wyciszony, boję się patosu. W wielu przypadkach unikam
komentarzy, opisuję, pokazuję, ale wnioski zostawiam czytelnikowi. Najtrudniej
było mi pisać o biedzie. Kurczyłam się w sobie, z trudem dobierałam słowa.
Czy któraś z literackich nagród i wyróżnień, które Pani
dostała, ma dla Pani znaczenie szczególne?
Nie mam ich
wiele, więc tym bardziej cenię każdą – najpierw dostałam nagrodę już
nieistniejącego białostockiego miesięcznika reporterów "Kontrasty",
potem Złoty Ekslibris Książnicy Pomorskiej. W USA w 2006 roku otrzymałam
doroczne wyróżnienie mojego stanu Delaware w dziedzinie literatury ("creative
non fiction"), kilka stypendiów, wśród nich moje obecne stypendium
Fulbrighta, dzięki któremu jestem cały rok w Polsce, ogromnie cenię.
I już na koniec, a jednocześnie tak jakby na początek,
ponieważ wracam do Kai – czym jest dla Pani "szeroki świat"?
"Szeroki
świat" jest w nas samych. Zabieramy go ze sobą w najdalsze zakątki, ale
także w miejsca obok, niedalekie. Ładnie, gdy umiemy pokazać siebie w
"szerokim świecie", gdy jesteśmy na dalekich antypodach,umiemy
opowiedzieć o własnym kraju, powiedzieć coś, co wywoła zainteresowanie i
uśmiech mieszkańca Peru czy Meksyku. I gdy z szacunkiem i zainteresowaniem
wysłuchujemy opowieści innych o ich życiu i kraju. "Szeroki świat" to
postawa otwartości, bez uprzedzeń, ocen, serdeczność i zaciekawienie innymi. To
są podróże, które mogą kształcić, to wiedza, która otwiera horyzonty. To myślenie na codzień perspektywami
"szerokiego świata".