wtorek, 14 lutego 2017

Andrzej Wajda WYWIAD



https://philpapers.org/rec/ZIKAIW

polska wersja:


ODRA

styczeń 2017




Aleksandra Ziółkowska-Boehm rozmawia z 

ANDRZEJEM WAJDĄ

WYWIAD Z AMERYKĄ W TLE


Aleksandra Ziółkowska-Boehm -  Jak Pan widzi Amerykę?


Andrzej Wajda - Całe swoje życie, przez wszystkie lata ja, jak inni w Polsce, nasłuchiwaliśmy uważnie, co nadchodzi z Ameryki. Przed wojną mówiło się o Ameryce jako o kraju, któremu Polska zawdzięcza odzyskanie Niepodległości. Gdy wybuchła druga wojna światowa, patrzyliśmy, co zrobi Ameryka, czekaliśmy, kiedy wypowie wojnę Niemcom. Potem z kolei, przez 50 lat Polski Ludowej, Ameryka była głównym wrogiem Związku Radzieckiego, więc Polacy byli jej przyjaciółmi. A dziś odnoszę wrażenie, że Polacy najbardziej ufają Stanom Zjednoczonym.
Osobnym tematem jest emigracja do USA. Ameryka zyskała na drugiej wojnie światowej, gdyż Europę opuścili liczni artyści, pisarze i naukowcy. Wielu intelektualistów wyjechało i osiedliło się w Ameryce, na skutek sprzeciwu wobec niemieckiego i sowieckiego totalitaryzmu. Również groźba wojny wygnała wielu wybitnych ludzi z ich ojczystych krajów. Co ważniejsze, Stany, kraj nieograniczonych moźliwości, znalazły dla nich odpowiednie zatrudnienie na uniwersytetach i uczelniach artystycznych. To dało szansę amerykańskiej młodzieży zapoznać się przez osobisty kontakt z artystami z europejskiej awangardy. Pozwoliło też Czesławowi Miłoszowi głosić swoje poglądy na świat i sztukę - bowiem lata spędzone w Paryżu nie dały mu szansy na udział we francuskim życiu artystycznym i intelektualnym i skazywały na całkowity margines.

A.Z-B. -  Jak dalece w Pana twórczości była obecna Ameryka ?


A.W. - Swój teatr rozpocząłem od wystawienia dwóch sztuk amerykańskich: “Kapelusz pełen deszczu” i “Dwoje na huśtawce”. Co ważniejsze, mogę powiedzieć, że film “Obywatel Cane” obudził mnie do zajęcia się filmem.
Realizując “Popiół i diament”, myślałem często o „Asfalt Jungle” i tzw. czarnej serii filmów gangsterskich z lat 50- tych.
Nie umiem powiedzieć, jak moje życie potoczyłoby sie, gdybym znalazł się w Stanach. Myślę, że gdyby “Popiół i diament” został wytypowany do Oscara, co ze względów politycznych było niemożliwe, gdyż film ten nie był przedstawiony do żadnego festiwalu filmowego na świecie, może ruszyłbym w tamtą stronę.

A.Z-B - Został Pan w Polsce i osiągnął pozycję najwybitniejszego polskiego reżysera, a w 2000 roku Amerykanie nagrodzili Pana największym wyróżnieniem w świecie filmu - Oscarem.

A.W. – Dziś, bez chwili wahania odpowiadam: szczęśliwie się stało, że zostałem w Polsce. Tu jest moje miejsce, wywalczyłem je i osiągnąłem swoją pozycję miedzynarodową tu pracując. Wierzę w swoją misję, jako jednego z twórców Polskiej Szkoły Filmowej.

 

A.Z-B. - Jak znajdywał Pan Amerykę w czasie swoich odwiedzin?


A.W. - Ameryka jako kraj jest wspaniała. Nigdzie nie ma tyle przestrzeni, która tworzy iluzję wolności. Odbyłem podróż samochodem przez Teksas do Las Vegas i do Grand Canyon. Jestem pewien, że Grand Canyon jest bliżej Boga niż inne miejsca ziemi.
Nowy Jork jest miastem niezwykłym, tyle jest tam do oglądania. W latach 60-tych i 70-tych panował tam prawdziwy duch sztuki nowoczesnej, która wtedy porzuciła bezpowrotnie Paryż.
Dusza nowoczesnej sztuki też przeniosła się z Paryża do Nowego Jorku, dlatego Europie jest dziś tak trudno odbudować swój prestiż.


A.Z-B - Czy Pana zdaniem Nowy Jork będzie centrum sztuki dla Polaków także po wejściu Polski do Unii Europejskiej?

A.W. - Osobiście wiążę nadzieję z nowym Berlinem, uważam, że to właśnie Berlin stanie się stolicą połączonej Europy, która musi się rozwijać na wschód, zaś Niemcy szukają swojego nowego miejsca w świecie. Berlin będzie więc miejscem połączenia wschodniej i zachodniej Europy, która tu właśnie, od naszej granicy odrodzi się. Nam, Polakom, jest bliżej do Berlina oddalonego o 200 kilometrów, niż do oddalonego o 2000 kilometrów Paryża, co również będzie nie bez znaczenia, gdyż staniemy się pomostem dla państw położonych na wschodzie w ich drodze do Europy.


A.Z-B. - Czy uważa Pan, że tragedia 11 września zmieniła obraz Ameryki?

A.W. – Na pewno, ale Amerykanie jako racjonaliści, naród pragmatyków, będą szukali różnych dróg i rozwiązań tej trudnej sytuacji. A nie jest ona łatwa, gdyż Stany Zjednoczone muszą stać się krajem policyjnym i muszą wziąć pod nadzór nie tylko swoje społeczeństwo.

A.Z.-B-  Roman Polański, który jako młody początkujący aktor otrzymał od Pan rolę w filmie “Pokolenie”, zagrał teraz w Pana najnowszym filmie “Zemsta” rolę Papkina.  Myślę, że widz amerykański będzie chciał zobaczyć owianego legendą i skandalem reżysera jako aktora. Wyrobił on sobie swoje miejsce w tym kraju i szkoda, że go tu nie ma.

A.W. - Kiedy patrzyłem na jego zdolności i energię, gdy grał w moim filmie, a później studiował reżyserię i robił swoje pierwsze filmy – widziałem w nim amerykańskiego reżysera i wierzę, ze Polański urodził się, by żyć i tworzyć w Ameryce.
Ujął mnie tym, że teraz, po latach, zgodził się zagrać w “Zemście” rolę Papkina, która ma w polskim teatrze wielkie tradycje i grana była przez znakomitych aktorów. Najbardziej ujął mnie jednak tym, że wrócił do swego ojczystego języka i kina, które go stworzyło.  To piękny i wspaniały gest z jego strony.
Polański jako Papkin jest przybyszem i na ekranie, i w naszym kinie, które zresztą, jak cała kinematografia europejska przeżywa niemałe trudności, z których finansowe nie są największymi.


A.Z-B. -Stało się to także dzięki Pana magii i talentowi, że widownia polska mimo ogromnej konkurencji filmów amerykańskich, przychodzi tłumnie na polskie filmy. Jest to zapewne przyjemnym zaskoczeniem dla wszystkich malkontentów. Co jest w obecnym okresie słabością w polskim filmie?

A.W. - Pogróżka, że multiplexy wyeliminują polskie filmy, nie spełniła się. W 1975 roku w Polsce było 3500 ekranów, ale w 1989 już tylko 700 ekranów, teraz zbliżamy się pewnie do 1300 sal w kinowych. W ostatnich latach polskie kino rzeczywiście powraca na ekrany. “Ogniem i mieczem” obejrzało 7 milionów ludzi, “Pana Tadeusza” przeszło 6 milionów, a “Zemstę” już blisko dwa miliony. To zdecydowanie więcej niż amerykańskie superprodukcje, co oznacza, że Polakom potrzebne jest własne kino narodowe.
Największą słabością polskiej kinematografii, jest brak scenarzystów. Niewielka produkcja filmowa powoduje, że tylko niewielka grupa ludzi zajmuje się pisaniem scenariuszy. Kiedyś towarzyszyła nam polska literatura. Były to powieści i opowiadania z wyraźnymi postaciami, akcją, dialogami i tematem poruszającym sprawy społeczne i polityczne. Współcześni pisarze w naszym kraju zajęli się introspekcją własnego wnętrza, co oznacza, że reżyserzy sami wzięli się do pisania, a nie zawsze mają talent literacki.


A.Z.-B. Czy przyłącza się Pan do europejskiego chóru narzekających na niski poziom amerykańskiego kina?

A.W.- Amerykańskie kino jest traktowane jako produkt, ale w amerykańskim kinie powstają arcydzieła, takie filmy, które głęboko  zastanawiają się nad rzeczywistością nie tylko USA, lecz i świata. A cała reszta kina rozrywkowego tworzy klientów amerykańskiej produkcji – mody, muzyki rozrywkowej itp., kreując sposób i styl życia przejmowany z ekranu.
Te ambitne filmy maja przewagę nad naszymi europejskimi, ponieważ nie tylko opowiadają o najbardziej skomplikowanych sprawach, trudnych problemach, ale również znajdują formę, która trafia do każdego z widzów. W tych pięknych ambitnych filmach uderza swoista prostota środków wypowiedzi. Powodem jest głębokie przekonanie ludzi kina w USA, że do widza można i trzeba dotrzeć z każdym tematem.
Tymczasem kino europejskie robi się dla wąskiej grupy odbiorców, na przykład jak to było w czasach francuskiej Nowej Fali - dla łacińskiej dzielnicy Paryża. Film można zrobić niedużym nakładem dla małej publiczności i można to zrozumieć, gdyż taka sytuacja pozwala na wielką wolność twórcy, gorzej gdy zaczyna się uważać, że im mniej widzów, tym film jest lepszy, gdyż odwołuje się dla elity. Tymczasem tymi wiernymi widzami reżysera stają się ciocia lub najbliższa rodzina.
Właśnie takie myślenie zamordowało kino w Europie, która wydaje mi się, powraca do rozumu głównie dzięki młodym reżyserom wracającym ze Stanów do Europy, jak choćby reżyser filmu „Amelia”.


A.Z-B - Jakie nastąpią trudności w kinie, gdy Europa będzie się jednoczyć?

A.W. - Trudności językowe. Europa to istna wieża Babel. Przed laty, ci, których uważamy za ojców zjednoczonej Europy, wpadli na pomysł, by tu właśnie posługiwano się łaciną jako językiem europejskim. Tuż po wojnie 1945 r. był to język kościoła. Mógł też stać się językiem polityki. W końcu wszystkie traktaty europejskie w przeszłości były spisane po łacinie. Śmieszy mnie, kiedy pomyślę, że urzędnicy Unii Europejskiej w Brukseli cały dzień meczą się mówiąc we własnych językach za pomocą dziesiątków tłumaczy, po czym wieczorem, w barze ustalają wszystko, co najważniejsze rozmawiając po angielsku.

A.Z-B -Czy możemy porozmawiać o nie nagłaśnianym Pana filmie z 1990 roku poświęconym Januszowi Korczakowi, do którego scenariusz zrobiła Agnieszka Holland, z Wojciechem Pszoniakiem w roli głównej. Na pokazie z Cannes widownia zareagowała  wielką owacją. Cytowana jest w internecie Pana wypowiedz: “My good intentions were useless”, moje dobre intencje okazały się niepotrzebne. W Stanach nikt nie wie o tym filmie i jego losie. Jak Pan patrzy na całą sprawę po kilkunastu latach?

A.W. - Film na pokazie specjalnym w Cannes przyjęto entuzjastycznie, odbyła się standing ovation. Następnego dnia w “Le Monde” ukazała się recenzja filmu, w której “Korczak” został nazwany filmem antysemickim. Krytykowano zwłaszcza symboliczną końcową scenę filmu jako zafałszowanie historii, itd.  Było to dla mnie bolesne, ale zrozumiałem, że Francja woli się rozprawić z polskim antysemityzmem, nie z własnym. Francuzi szukają bowiem pretekstu, by nie stawić czoła faktom, że to na przykład francuska władza i francuska policja wysyłała Żydów do Oświęcimia.
Wcześniej, kiedy film “Ziemia Obiecana” otrzymał nominację do Oscara, w czasie konferencji  prasowej w Los Angeles jeden z krytyków szczególnie gwałtownie napadał na ten film, nazywając go antysemickim.  Po konferencji zapytałem go, gdzie widział „Ziemę obiecaną”?
Usłyszałem wówczas: „Nie muszę oglądać tego filmu, żebym wiedział, że jest antysemicki, skoro przychodzi z Polski”.
To również było powodem, że ten film nie wszedł na ekrany amerykańskie, a właśnie “Ziemia obiecana” jest filmem, który mógłby się w Ameryce spodobać, gdyż jego akcja i problemy są w Ameryce zrozumiałe. Fakt ten był dla mnie wielkim niezasłużonym ciosem.


A.Z-B. -Interesujące jest Pana i Pani Krystyny Zachwatowicz zainteresowanie Japonią. Przeczytałam Pana wypowiedź, gdy w czasie okupacji ukrywał się Pan w Krakowie. Kiedyś wyszedł Pan na miasto i w Sukiennicach zobaczył wystawę sztuki japońskiej. Japonia była sprzymierzeńcem Niemiec, stąd ówczesny niemiecki gubernator Krakowa, generał Frank, urządził wystawę w Krakowie. Po latach, jako znany reżyser został Pan odznaczony japonskim Noblem, Kyoto Prize. Dzięki Panu i Pana Małżonce Krystynie Zachwatowicz, w Krakowie mamy Japońskie Centrum Sztuki Manggha. Zapoczątkowali Państwo coś bardzo niezwykłego w Polsce...

A.W. - Przed wojną Feliks Jasieński zebrał kilkanaście tysięcy obiektów japońskiej dawnej sztuki, które ofiarował Muzeum Narodowemu w Krakowie. Od 1926 roku minęło  ponad pół wieku, powstala więc potrzeba, by wznieść budynek dla pokazania tych zbiorów.
Otrzymałem wysoką nagrodę z Japonii, którą Pani wspomina, i ona mnie zobowiazywała. Postanowiliśmy razem z Krystyną wybudować Centrum Sztuki Japońskiej. Mój gest trafił na zrozumienie w Japonii. Architekt japoński, Arata Isosaki wykonał i ofiarował projekt naszej fundacji Kyoto – Kraków. Rząd japoński przeznaczył na ten cel 2 miliony dolarów, kolejarze japońscy, którzy solidaryzując sie z Solidarnością w Polsce zebrali następny milion. Odbyła się również specjalna zbiórka, co w sumie dało 5,5 miliona dolarów i pozwoliło w ciągu 15 miesięcy wybudować Centrum Manggha i udostępnić zbiory japońskie.
W naszym kraju niełatwo jest kontynuować jakieś przedsięwzięcie, gdyż na przeszkodzie stoją zwykle obiektywne trudności jak wojna, zmiana ustroju. Tym bardziej jesteśmy z Krystyną szczęśliwi, że nasza inicjatywa trafiła na dobry grunt i nie tylko powstało Centrum Sztuki i Tachniki Japońskiej w Krakowie, ale stało się ono żywą i działąjącą instytucją, jedną z ważniejszych w tym mieście, odwiedzoną również przez Cesarza Japonii Akihito wraz z Małżonką.


A.Z.-B. -Proszę powiedzieć o roli w Pana życiu i twórczości Pańskiej żony – Krystyny Zachwatowicz, znanej z Piwnicy pod Baranami aktorki, wybitnego scenografa. Wystąpiła ona w Pana filmach - w pięknej roli w “Pannach z Wilka”, w “Człowieku z marmuru”, “Kronice wypadków miłosnych”. Zadedykował Jej Pan książkę “Double Vision”. Na czym polega sekret Państwa dobrego związku - dwojga znanych i twórczych ludzi?

A.W. - Każde z nas szanuje w drugim artystę, który tworzy własny świat i działa we własnej dziedzinie twórczości. Pracujemy razem w teatrze, Krystyna wystąpiła także w moich filmach jako aktorka, od kilku lat uczy młodych ludzi scenografii teatralnej na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jest też wykładowcą w Akademii Teatralnej, gdzie prowadzi zajęcia z reżyserami. Te spotkania czynią nas zawsze młodymi.


A.Z.-B - Proszę powiedzieć o Warszawskiej Szkole Filmowej własnego imienia.

A.W. -Od stycznia 2002 roku istnieje Mistrzowska Szkoła Reżyserii Filmowej. Kieruje nią Wojciech Marczewski. Spotykamy się 8-10 razy w roku po 2 tygodnie. Wybraliśmy 13 studentów z przeszło 250 chętnych. 5-ciu z nich jest już po studiach filmowych, inni mają za sobą po kilka filmów zrobionych w niezależnych produkcjach. 
Szkoła nigdy nie mogłaby powstać, gdyby nie Ryszard Krauze, właściciel firmy “Optimus”, który sfinansował najbliższe pięć lat naszego istnienia.
Nauka trwa rok, w czasie którego młodzi ludzie przygotowują swój projekt, pracując od idei, do scenariusza. Wspólnie realizujemy sceny z przyszłego filmu, poszukujemy obsady i po roku projekt takiego filmu może byc prezentowany producentom, jako rzecz gotowa do realizacji.


A.Z.-B. -W książce “Double Vision” pisze Pan o roli muzyki w filmie. Czy uroczysty i triumfalny Polonez Wojciecha Kilara (inny od lirycznego poloneza Ogińskiego) będzie po latach nazywany “polonezem z Pana Tadeusza” Wajdy?

A.W. - Kilar to nie jest jedyny kompozytor, z którym współpracuję, ale niezwykle cenię jego muzykę w filmie. Jest zawsze zgodna z tematem i wspaniale wzmaga rytm obrazu.

 

A.Z-B. - W książce “Papież Słowian Zwiastun nadziei” (Toruń 2000) jest zamieszczona Pana wypowiedz na temat po raz pierwszy usłyszanej wiadomości o wyborze Kardynała Wojtyły. Pisze Pan, że tego dnia pracował na Chełmskiej i elektrycy podeszli do Pana, żeby powtórzyć zasłyszaną w radiu wiadomość o wyborze Papieża Polaka. Pan nie tylko nie uwierzył im, ale dość ostro ich ofuknął. Zastanawia się Pan, jak czytam, czy zawiodła Pana fantazja, albo coś innego było przyczyną, że odepchnął Pan od siebie tę dobrą nowinę. Pisze Pan: - ”Czy pomniejszaliśmy siebie i to, co działo się wkoło? Czy pogodziliśmy się z małością i prowincją”?  Przyznam, że mnie Pana słowa poruszyły.


A.W. -Potęga Kościoła polskiego leży w tym, że zachował się tak samo konsekwentnie w czasach kataklizmu - w okresie okupacji hitlerowskiej, kiedy zginęło tysiące księży, jak i w systemie stalinowskim, gdzie stanął przed niezwykle trudnymi sytuacjami politycznymi, ale to w Rzymie zapadały i zapadają decyzje, które dotyczyły kościoła w Polsce i ta niezależność uratowała Jego prestiż nie tylko religijny, lecz i społeczny.
To prawda, nie wierzyłem, że doczekam się upadku komunizmu. Byłem pewien, że przetrwa jeszcze długo, a jego korozja potrwa dziesiątki lat.


A.Z-B. - Czy czasy się zmieniły i jesteśmy inni? Jak dalece Polski Papież, Nobel dla Miłosza i Szymborskiej, Oscar dla Pana, zmieniły obraz Polaków o sobie?

A.W. – Polacy są na pewno z tych sukcesów dumni i szczęśliwi, ale do prawdziwego szczęścia potrzebne im jest jeszcze zwyciestwo w piłce nożnej w Mundialu.


A.Z.-B. - W Stanach rola sportu jest mocno podkreślana od czasów szkolnych. Uważa się, że gry zespołowe uczą umiejętności działania w grupie. Aby wygrać, trzeba działać wspólnie. Gdy się przegra, jest to porażką grupy, itd.

A.W. - Polakom brakuje umiejętności działania w zespole. Jestem wielkim zwolennikiem sportu, uważam, że jeżeli Polska ma sie ucywilizować, musi uczyć się sportu zespołowego.
Prawdziwy zespół w pojęciu wspólnoty działania spotkalem w Japonii pracując tam w teatrze. Podobnie jest w teatrze amerykańskim.


A.Z.-B - Ma Pan w swoim dorobku wybitne dzieła, wiele z nich wywarło duży wpływ na polską rzeczywistość. Film “Ziemia obiecana” uważana jest za najwspanialszy polski film. Jakie są Pana najbliższe plany ?

A.W. - Podczas porządkowania mego krakowskiego archiwum zatrzymałem sie przy 196 projekcie, którego nie zrealizowałem. Są to gotowe scenariusze, adaptacje, projekty filmów. Tak więc, o wiele więcej jest niezrealizowanych filmów, niż tych, które zrobiłem.
Mam wiele pomysłów na film. Który z nich będzie realizowany pierwszy, trudno dziś przewidzieć.

Wywiad przeprowadzony jesienią 2002 roku ukazał się w języku angielskim w „The Sarmatian Review” (kwiecień 2003), i powtórzony w “The Chesterton Review” (Wiosna/lato, volume 33, Issue 1/2 2007). W jezyku polskim – „Odra”, styczeń 2017.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz