sobota, 13 lutego 2016

PISARZ PO KATASTROFIE Jarosław Iwaszkiewicz

"Przegląd Polski" - Nowy Dziennik,  Nowy Jork


18 luty 2011

Aleksandra Ziółkowska-Boehm


PISARZ W CZASACH TRUDNYCH


Marek Radziwon, Pisarz po katastrofie, WAB, Warszawa 2010






W 1957 roku Jarosław Iwaszkiewicz napisał „Książkę moich wspomnień”, która jest opowieścią biograficzną o ukraińskiej młodości, młodzieńczych przyjaźniach. Kończy się w przededniu wojny. Iwaszkiewicz widział siebie we wczesnej młodosci jako skromnego chłopca z Kresów, który miał marzenia i plany. Tego chłopca już nie ma. Jest inny człowiek, pisze autor.



Za życia Iwaszkiewicza rzucano często niechętne uwagi, np. o koniukturalizmie, serwilizmie wieloletniego prezesa Zwiazku Literatów Polskich. Wyszedł z wojny bez uszczerbków. Przyzwyczajony do wygód, lubił pełnić rolę mecensa. Uważano go za człowieka kompromisów, rozważnego i ugodowego. Dla niektórych był też jakby swoistym zjawiskiem – że można żyć ”normalnie” w kraju rządzonym przez komunistów. Wszyscy się jednak zgadzali, że był pisarzem najwyższej miary, jednym z najlepszych poetów i prozaików polskich. Dla mnie jest autorem m.in. przepięknych „Panien z Wilka”.



Z ciekawością sięgnęłam po książkę Marka Radziwona ”Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie”, którą wydało warszawskie wydawnictwo WAB. Chciałam bliżej poznać otoczenie tego pisarza. Nie zawiodła mnie: jest to starannie, źródłowo napisana biografia intelektualna pisarza, biografia polityczna. Nie ma w niej z założenia autora prywatności, jest natomiast środowisko i otoczenie, w którym wzrastał młody Iwaszkiewcz, jest okres okupacji, i Polska powojenna. Książka Marka Radziwonia jest niezwykle sumiennym obiektywnym obrazem epoki, lat, miejsc, środowiska wokół autora  „Tataraku”.



Iwaszkiewicz urodzony w 1894 roku w Kalinku kolo Kijowa był chłopcem z głębokich ukraińskich Kresów. Rodzina przyszłego pisarza, zubożała szlachta związana więzami pokrewieństwa z kresowym ziemiaństwem, pozbawiona była własnego majątku. Kresowa młodość ukraińska Jarosława (dano mu na chrzcie imię Leon), gdzie język polski nie znaczył więcej niż rosyjski, to, jak wspominał po latach, wielkie artystyczne przeczucia. Studiował prawo na Uniwersytecie kijowskim, nie skończył, studiował kolejno na konserwatorium. Ucząc się pracował udzielając lekcji na dworach polskich i rosyjskich. Biedny korepetytor, który niebawem wszedł na salony Warszawy, do stolicy przybył jako młody „chłopiec z walizką”.


W latach 1920. Iwaszkiewicz był sekretarzem marszałka Macieja Rataja. Praca w Sejmie ponoć polegała w dużej mierze na tłumaczeniu z francuskiego, na towarzyszeniu Ratajowi w jego oficjalnych uroczystościach, jak np. wizyta marszalka Francji Ferdynanda Focha w kwietniu 1923 roku. Kolejno pełnił obowiązki sekretarza ambasady RP w Kopenhadze i w Brukseli. Nauczył się dobrze języków obcych.

W 1922 roku ożenił się z Anną Lilpop, córką zamożnego przemysłowca, która była jedną z najlepszych partii w przedwojennej Polsce, która zerwała zaręczyny z księciem Radziwiłłem by wyjść za biednego poetę, w dodatku homoseksualistę. Anna była niezwykłą postacią – tłumaczka, autorka szkiców poświęconych muzyce i literaturze, przyciągała artystów. Jak wspomina córka: „Mama musiała być absolutnie zafascynowana ojcem”. Ożenek sprawił, że Iwaszkiewicz miał wielki dom w Stawisku, parcele w Podkowie Leśnej.

Niezwykła rola Stawiska to historia sama w sobie. Przed wojną spotykali się tu Skamandryci, w czasie okupacji był to dom bardzo ważny na nieoficjalnej mapie kulturalnej -  było to miejsce gdzie udzielano noclegów, karmiono, a nawet niesiona była pomoc medyczna. Młodzi poeci przybywali do Stawiska, czytali swoje wiersze. Stawiska to było „skupisko pisarzy”, ale -  jak mówił Iwaszkiewicz- aby „nie zwracać uwagi Gestapo” - urządzając spotkania w Stawisku – robił to ostrożnie – aby wyglądały jako „zwyczajne”, „burżuazyjne”, „staroświeckie”.

Nie publikował w pismach konspiracyjnych, nie uruchamiał pisma podziemnego. Jak pisze Radziwoń, „w hierarchiach Iwaszkiewicza: żołnierz, polityk, działacz zawsze ustępował pola artyście. Wolność pisarska była dla niego ważniejsza niż cokolwiek, dlatego gotów był na wiele zaniechań i ustępstw, byle tylko ochronić siebie jako artystę”.

W czasie okupacji jednym z dylematów dla środowiska literackiego była sprawa obowiązkowej rejestracji wolnych zawodów. Okupant żadał, by wolne zawody, w tym pisarze i dziennikarze rejestrowali się. Zdania nad „obowiązkiem” rejestracji były podzielone, wielu ludzi chciało pozostać w ukryciu. Przeciwna rejestracji była też niemal cała prasa podziemna. Porównywano, że nie rejestrowali się oficerowie czynnej armii polskiej, którzy odmawali konsekwentnie wezwaniom niemieckim. Literaci, uważano, powinni zrobić podobnie. Kilkadziesiąt osób się zarejestrowało, duża większość nie.
Na rejestrację zdecydowali się m.in. Leopold Staff,  Kornel Makuszyński, Tadeusz Breza, Jerzy Zagórski.
Iwaszkiewicz wybrał jakby trzecie wyjście. Jako Leon Iwaszkiewicz - użył imienia nadanego mu w czasie chrztu - zarejestrował się jako ogrodnik i otrzymał legitymację Związku Ogrodników. Wszyscy w Stawisku znali Iwszkiewicza-dziedzica, ale karta pomagała np. w czasie zatrzymania w Warszawie.
Wyboru więc nie dokonał, zrobił unik. To postępowanie będzie mu towarzyszyć do końca życia.

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” [1] córka Iwaszkiewicza, Maria, powiedziała: „ Stawisko było jakimś fenomenem. Podczas okupacji moi rodzice, a zwłaszcza mama, musieli sporo się natrudzić, by znaleźć tu miejsce dla wielu ludzi, którzy prosili o pomoc i schronienie. Pamiętam, jak w czasie Powstania Warszawskiego do stołu zasiadało 40 osób. A trzeba było znaleźć dla nich jedzenie, spanie. Co więcej, pod koniec wojny, podczas ostrej zimy ojciec zorientował się, że dozorca majątku ukrywa przed Rosjanami w składziku czterech starych schorowanych żołnierzy Wehrmachtu. Kiedy zapytał dozorcę: "Nie boisz się?", on odpowiedział: "To przecież też ludzie".”
Na pytanie, dlaczego Niemcy nie robili rewizji w Stawisku, odpowiedziała:” Rodzice świetnie mówili po niemiecku. Gdy pojawiał się na ulicy patrol, nie przechodzili na drugą stronę, tylko szli w jego kierunku. Ta pewność zawsze im pomagała. Stawisko nie należało ani do Brwinowa, ani do Podkowy. Kiedy Niemcy przeprowadzali rewizję w jednym albo drugim mieście, nasz majątek jakoś się ostał. Raz była rewizja, ale na szczęście niczego nie znaleziono.”.
Podczas okupacji Stawisko było azylem dla Polaków i Żydów. Zgłoszenie oficjalnie Stawiska jako prowadzenie pensjonatu tłumaczyło obecność w nim tak wielu osób. Przebywali tam: Andrzejewscy i Tatarkiewiczowie, Goetel i Jasiński, księżne Czetwertyńska i Lubomirska, Grzymała-Siedlecki i Łobaczewska, Horzycowie i Pola Gojawiczyńska, Waldorff i Miłosz, Dygat i Mauersberger, Parandowscy i Berezowie, Schiller i Borman, Baczyński i Piętak. Ta lista zdaje się nie kończyć.
Anna Iwaszkiewicz po latach wspominając ten okres swego życia nazwała go najlepszym, "bo żyliśmy dla innych, bez cienia egoizmu."

Jarosław zaangażował się jednak w konspirację. Wraz z Marią Dąbrowską wszedł w zespół literatury i teatru. Podczas spotkań w jednej z kawiarni w Podkowie Leśnej – odbierał pieniądze od Jana Zachwatowicza i przekazywał je najbardziej potrzebującym literatom. Działał wspólnie z Jerzym Andrzejewskim, który rozwoził pod wskazane adresy fundusze przydzielone przez Delegaturę Rządu.
Iwaszkiewiczowie nie weszli jednak w poważną robotę konspiracyjną, chociaż wśród gości odwiedzających Stawisko było wielu należących do Armii Krajowej. Pomagali w wyrabianiu falszywych dokumentów m.in. żydowskim sąsiadom. To z perspektywy Stawiska Iwaszkiewiczowie widzieli powstanie w getcie. Jarosław pisał w Notatkach 1939-1945:  
”Tam giną tacy artyści jak Roman Kramsztyk, tacy zżyci wieloletni przyjaciele jak Olek Landau, rodzice takich przyjaciół jak Pawełek Hertz, Józik Rajnfeld – i nic nie możemy zrobić. Z opuszczonymi rękami patrzymy, jak wznoszą się bure dymy z ich domów,  z ich ciał”.

Kolejno widzieli dymy nad płonącą Warszawą – po Powstaniu Warszawskim. W Powstaniu uczestniczyło wielu rówieśników, przyjaciół starszej córki Iwaszkiewiczów, którzy bywali w Stawisku. Włączyli się ludzie pióra Krzysztof Kamil Baczyński, Zdzisław Stroński, Tadeusz Gajcy.

W „Sławie i chwale” (trzy tomy ukazały się kolejno w 1956, 1958, 1962 roku) Powstanie Warszawskie pokazane jest nie jako wielki zryw narodowy i patriotyczny, ale jako tragedia konieczności, przypadków i pomyłek. Iwaszkiewicz opisał je jako straszne doświadczenie pojedyńczych ludzi, ciąg niepotrzebnych śmierci: „Żadna śmierć nie jest dumna, jest zawsze nikczemna”.
W 1944 roku powstał wiersz („Ciemne ścieżki”), z pytaniem:

„Czy taki dom był śmierci wart?” 
Ale nasz dom, to jest nasz dom,
Jak psy ułóżmy się na progu,
I koniec taki nam, jak psom.
I wycie nasze – tylko Bogu”.

Uciekinierzy z walczącej stolicy docierali do Stawiska. Dom Iwaszkiewiczów dawał schronienie kilkudziesięciu osobom. Radziwoń cytuje wypowiedź jednej z uciekinierek z obozu w Pruszkowie:
„Przeszło przez ten dom tysiące ludzi z Warszawy, dostając tam posiłek, możność wykąpania się i kąt do spania. Od rana do nocy gotowała się w kotle posilna zupa, piekło się chleb, ludzie dostawali dokumenty z wójtostwa, że nie są warszawiakami, i po paru dniach wypoczynku ruszali dalej. Był to dom troskliwej, łaskawej ojczyzny, podnoszącej na duchu każdego bezdomnego i załamanego człowieka”.

Marek Radziwon przywołuje opowiadanie Iwaszkiewicza „Bitwę na równinie Sedgemoor”, i uświadamia, że według pisarza ...”żadna ze stron nie jest tu lepsza ani szlachetniejsza, że każda wojna przynosi cierpienie i zwycieżonym, i pokonanym. Że okrucieństwo jest popełniane przypadkowo, że popełniają je wszyscy, bez względu na to, po której są stronie, a ból i cierpienie są ślepe i bezsensowne. Że prawdziwa śmierć wygląda zwykle tak jak śmierć małego Bobby’ego, który nie tylko nie walczył w imię wielkiej sprawy, ale nie wiedział nawet, że  został ranny: ”Co mi jest? Nie mogę iśćć?- krzyczał do siostry, nic nie rozumiejąc”.
 „To opowiadanie napisane w roku 1942, kiedy pytanie o sens walki, poświęcenia, ofiary pojawiało się codziennie, jest także głosem w sprawie uczestnictwa. Jakie naprawdę stają przed nami powinności patriotyczne, jak je należy rozumieć i jak wypełniać – chronić każde życie bez względu na wszystko, czy poświęcać w imię honoru, w imię dobra wspólnego?”- konkluduje pytaniem Radziwoń.

Autor książki „Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie” przytacza głosy po ukazaniu się „Bitwy”. W 1946 roku pisał Kazimierz Wyka: ”nie znam w naszym piśmiennictwie, nie umiem wskazać również u obcych utworu, w którym zwątpienie w sens historii przybrałoby tak tragiczny i tak niepokojący wyraz”. Adam Ważyk także podkreślał: 'W opowiadaniach Iwaszkiewicza wszelka aktywność, wszelka działalność ludzka wykazuje skutki opłakane”.

„Pomysleć – dziś rano jeszcze byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy pod okupacją bolszewików”, pisała 18 stycznia 1946 roku Maria Dąbrowska. A Iwaszkiewicz? ...W Stawisku nie nastapiły zmiany, w wielkim domu dalej udzielano schronienia. Sytuacja gospodarzy była jak wcześniej – znacznie lepsza niż innych. Jak pisze Radziwon, może Iwaszkiewicz przeprowadzał chłodne kalkulacje, że pod „jakimkolwiek ustrojem, ale we własnym kraju”? Rodzina jego mieszkała wciąż na Ukrainie, która jakże inną miała sytuację. 
„Balans pierwszych powojennych lat nie wypadał dla Jarosława Iwaszkiewicza najlepiej”, pisze Marek Radziwoń.  Interesująca jest Notatka zacytowana w książce, z archiwum oddziału krakowskiego IPN

„Iwaszkiewicz Jarosław, 50 lat, prezes Związku Literatów.  Literat o dużych wartościach. Ma duży mir wśród pisarz. Redaguje „Życie Literackie”. Pochodzenie ziemiańskie z Ukrainy. Był sąsiadem i przyjacielem Karola Szymanowskiego. Pederasta. Od dziecka przebywał w Warszawie. Ustosunkowany pozytywnie do demokracji. Liberał zbliżony do grupy [Antoniego] Słonimskiego [Juliana] Tuwima, Nastawiony antylondyńsko, szczególnie po rozmowach ze Słonimskim. Przed wojną liberał. W czasie okupacji był w Warszawie, miał kontakty z konspiracją literacką i lawirował pomiędzy WRN i RPPS. Antyklerykał. Przyjaciel Żydów, jest wykorzystywany przez nas w ”Przekroju”, gdzie bardzo chętnie zamieszcza swoje artykuły”.

Iwaszkiewicz starannie unikał pisania o ideologii. „Omijal prawdę o literaturze radzieckiej -jak pisze Radziwon - ale dzięki temu też w sposób jawny nie kłamał”.
Sytuacja dla pisarzy, jak dla reszty społeczeństwa, była coraz gorsza. W inauguracyjnym przemówieniu na zjeździe Związku Zawodowego Literatów Polskich w Szczecinie w 1949 roku Włodzimierz Sokorski powiedział: „Nie istnieje neutralna postawa pisarza. Twórczość ma wyrażać (aprobatywny) stosunek do rzeczywistości”.
Ten zjazd przekreślił powojenne względnie liberalne czterolecie. Powstał nowy zarząd ZLP z Leonem Kruczkowskim, Janiną Broniewską, Leopoldem Lewinem, Aleksandrem Maliszewskim, Ewą Szelburg-Zarembiną, Julianem Tuwimem, Adamem Ważykiem i Juliuszem Żuławskim. Wiceprezesem był Iwaszkiewicz,  który wiedząc, że decyzje zapadają między Kruczkowskim a Putramentem nie próbował nawet zachować pozorów i walczyć o swoje wpływy.

W marcu 1949 powstał Polski Komitet Obrońców Pokoju. Wielu pisarzy, między innymi Zofia Nałkowska, bywali na kongresach światowych w Paryżu i Pradze, w Berlinie, Wiedniu. Po świecie jeździł także Jarosław Iwaszkiewicz, który z ramienia Komitetu Obrońców Pokoju był w Buenos Aires i Rio de Janeiro, Rzymie, Marsylii, wiele razy w  Paryżu. Do końca życia korzystał z przywileju częstych jazd za granicę, które nie były dane innym kolegom.

Cała idea ruchu na rzecz pokoju była podporządkowana Moskwie, i polskiemu komitetowi PZPR.
Obecność znanych pisarzy w Komitecie wymagała także ich pisania. I tak Iwaszkiewicz w 1952 roku wydał broszurę „Sprawa pokoju”. Mówiła ona o braterstwie ludów, okropnosci wojny. Jak pisze Radziwoń: „Dzisiaj możemy powiedzieć, że pewnie byoby lepiej, gdyby „Sprawa pokoju” nie ukazała się wcale”. Kolejno ukazała się gazetka „Pisarze w walce o pokój” z tekstami m.in. Stanisława Dygata, Kazimierza Wyki, wierszami Mieczysława Jastruna, Jana Brzechwy, Wiktora Woroszylskiego i Jarosława Iwaszkiewicza.
W 1954 roku Iwaszkiewicz pojechał na II Zjazd Związku Pisarzy Radzieckich do Moskwy. Towarzyszył mu Leon Kruczkowski, Wiktor Woroszylski, Henryk Markiewicz, Bogdan Czeszko  Tadeusz Drewnowski.

Interesujące jest przypomnienie w książce Radziwonia żałobnych tekstów o Stalinie. Pisali je  m.in. Stanisław Dygat, Tadeusz Breza, Jacek Bocheński, Marian Brandys, Władysław Broniewski, Jerzy Putrament, Leopold Lewin, Witold Wirpsza, Stanisław R. Dobrowolski.
Oto kilka cytatów z książki.
Kazimierz Brandys: „wieść o zgonie Józefa Stalina poraziła serca nasze najokrutniejszym bólem (...) Odszedł Człowiek, którego mądrą dłoń czuliśmy na własnych losach. Kochaliśmy Go.(...) Życie nasze było piękniejsze, ponieważ odczuwaliśmy jego Obecność”.
Jerzy Andrzejewski:  „budził myśli i sumienia. Ożywiał pragnienia i nadzieje. Umacniał w zwycięstwach i wspomagał w klęskach. Znienawidzony przez wrogów ludzkości, a kochany przez ludzkość – był jej dumą”.
Leon Kruczkowski: ”Stalin był twórcą najwyższej miary, czyli człowiekiem skromnym i pełnym prostoty. Obce i wrogie było mu wszystko, co ciemne, zawiłe; obca i wroga była mu pycha”.
Jarosław Iwaszkiewicz: „Imię i postać Stalina były i pozostaną najgłębszym umiłowaniem ludzi prostych”.( ...) Wszystko, czego dokonaliśmy od lat prawie dziesięciu, wszystko, czym jest nasze współczesne życie, nasze osiągnięcia ekonomiczne i kulturalne, są i muszą być związane z Jego imieniem”.
Iwaszkiewicz nazywał Stalina „wielkim obrońcą pokoju” o „genialnie prostym i jasnym umyśle”. Nazywal Stalina „symbolem najwyższego ideału ludzkości. Symbolem pokojowej i braterskiej współpracy między narodami”.
Iwaszkiewicz przemawiał na wiecu żałobnym Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu w Hali Mirowskiej w Warszawie. Nazywał Stalina „największym twórcą naszej epoki”. „Stalin jest dla nas niedościgłym wzorem tego, co przede wszystkim reprezentuje pierwiastek twórczy w życiu ludzkości”.
Iwaszkiewicz zapewne naiwnie wierzył, że żywot tych przemówień, broszurek, jest krótki, gazetowy, tymczasowy. Że przeminą, zaginą. Jak napisał Krzysztof Masłon po latach: „Ale tych iwaszkiewiczowskich grzechów w okresie wiadomym nie było znów tak wiele. Przy tym nie „popisał” się czymś tak plugawym, jak Słonimski, który po ucieczce Miłosza wyzywał poetę w „Trybunie Ludu” od „sprzymierzeńca upiorów hitlerowskich”.

Interesująca jest anegdota powtarzana przez lata.
 Do Polski w latach 50. na konkurs chopinowski zapowiedziała przyjazd królowa Elżbieta. Do jej towarzystwa wytypowano Iwaszkiewicza. Oprowadzając królową po Warszawie weszli do kościoła, Iwaszkiewicz przeżegnał się. Na to królowa:
- Nie wiedziałam, że jest pan wierzący...
- Jestem wierzący lecz niepraktykujący.
- Myślałam, że jest pan komunistą...
- Jestem praktykującym lecz niewierzącym.

Iwaszkiewicz należał do nomenklatury świata kultury, wiedział, jaki stanowi atut – pisarz bezpartyjny, znający jezyki i znany na Zachodzie. Był  bezpartyjny, wiedząc, że to będzie wygodniejsze dla władzy i dla kolegów po piórze. Był dekoracją w powojennym życiu oficjalnym jako pisarz i intelektualista, artysta. Cieszył się autorytetem nawet wśród przeciwników.
W 1964 roku miał szansę stanąć na czele grupy literatów żądającej poszerzenia marginesu swobód. Nie musiał podpisywać listu 34, ale mógł stanąć w obronie szykanowanych. Andrzej Kijowski napisał:„34 uznało siebie za obywateli, Putrament i Iwaszkiewicz uważają się za poddanych”.
 Jako prezez ZLP nie zabrał głosu w czasie procesu politycznego Melchiora Wańkowicza w 1964 roku, który odbił się szerokim echem w Polsce jak i za granicą  (na ten temat nie ma w książce Marka Radziwona żadnej wzmianki).

Wyjazdy na Zachód były dla Iwaszkiewicza ucieczką od spraw krajowych, od polityki. Podtrzymywał  kontakty z przyjaciółmi mieszkającymi poza Polską. Interesujące są jego kontakty z Gombrowiczem, który liczył, że Iwaszkiewicz załatwi mu posadę szefa związanego z Warszawą Banco Polaco. Kiedy w 1969 roku ogłosił swoją korespondencję z Gombrowiczem, wybuchła wrzawa. Były tam prośby emigranta o wsparcie ze strony nowej władzy.
Krzysztof Masłon napisał w „Rzeczpospolitej”: „Był człowiekiem zapracowanym i wiecznie zajętym. Kierował redakcją „Twórczości”, przewodniczył Związkowi Literatów Polskich, pisał cotygodniowe felietony do „Życia Warszawy”, pracował nad kolejnymi książkami, robił ich korekty, na Stawisku przyjmował a to Sartre’a, to znów Rubinsteina, a bywało, że i głowy koronowane (królowa belgijska Elżbieta). Co roku jeździł do Włoch i na Sycylię, jak byśmy dziś powiedzieli – ładować akumulatory. Wymykał się zresztą ze Stawiska, gdy tylko mógł. Nie tylko za granicę – do Danii, Szwajcarii, Czech, ZSRR, ale i do ukochanego Sadomierza, nad którym załamywał ręce – bo też brzydł akurat”.

Interesujące jest, jakże dobrze odebrał październik 1956 roku. Napisał w Notatkach :
„Jakież to szalenie pocieszające, radosne, naprawdę intensywnie radosne. Tak wiele złego myślałem i mówiłem ostatnio o moim narodzie. A tu nagle taka niespodzianka wielkości”.
Po latach kolejno zachwycil się Edwardem Gierkiem.
Pod koniec życia, gdy Papież Polak został wybrany, zanotował w Dzienniku:
„z tego poniżenia,w jakim trzymali nas ruscy, niemcy, z tych szyderstw, w jakich trzymali nas żydzi amerykańscy, nagle ten splendor”.

Kilka miesięcy po śmierci Iwaszkiewicza powstała „Solidarność”, nie wiemy, jaki by pozostał zapis w Notatkach pisarza. W jego Dziennikach wraca pod koniec życia poczucie niespełnienia pisarskiego, i że zmarnował życie. Zmarł w 1980 roku w Warszawie w wieku 86 lat , w dwa miesiące po śmierci żony. Jak powiedziała córka, Maria: „Dzieliło ich wszystko: stanowiska, status finansowy, nawet erotyka. A jednak była to miłość, która przetrwała 57 lat. Po śmierci mamy w grudniu 1979 roku ojciec powiedział nam, córkom, że nie wyobraża sobie życia bez niej, i umarł dwa miesiące później. Kiedy trafił do szpitala, lekarz powiedział mi: to jest bardzo silny organizm, ale nie ma w nim już woli życia. I okazało się nagle, że to ta drobna, szczupła kobieta była całą podporą dla potężnego jak dąb Jarosława, choć wszyscy myśleli, że jest odwrotnie”.

„Nigdy nie podkreślałem polskości...przeciwnie chciałbym jak najbardziej być Europejczykierm. I jestem Europejczykiem”, cytuje pisarza Marek Radziwon.

Książka „Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie” ma doskonale dobrane cytaty, jest mądra i przemyślana, zbliża minioną epokę. Zastanawiam się, jak daleko taki utalentowany pracowity pisarz zaszedł by w innych latach, nie wymagających uników, podtekstów. A może to złudzenie, może wciąż żyjemy, mimo braku wojny, w kolejnej trudnej epoce, w niełatwych czasach?



[1]  Jan Bończa-Szabłowski, Miłość Iwaszkiewiczów wydawała się niemożliwa, „Rzeczpospolita”, 20.08.2010





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz