"Przegląd Polski" - Nowy Dziennik, Nowy Jork
18 luty 2011
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
PISARZ W CZASACH TRUDNYCH
Marek Radziwon, Pisarz po katastrofie, WAB, Warszawa 2010
W 1957 roku Jarosław Iwaszkiewicz napisał „Książkę moich wspomnień”, która
jest opowieścią biograficzną o ukraińskiej młodości,
młodzieńczych przyjaźniach. Kończy się w przededniu wojny. Iwaszkiewicz widział
siebie we wczesnej młodosci jako skromnego chłopca z Kresów, który miał
marzenia i plany. Tego chłopca już nie ma. Jest inny człowiek, pisze autor.
Za życia Iwaszkiewicza rzucano często niechętne uwagi, np. o
koniukturalizmie, serwilizmie wieloletniego prezesa Zwiazku Literatów Polskich.
Wyszedł z wojny bez uszczerbków. Przyzwyczajony do wygód, lubił pełnić rolę
mecensa. Uważano go za człowieka kompromisów, rozważnego i ugodowego. Dla niektórych
był też jakby swoistym zjawiskiem – że można żyć ”normalnie” w kraju rządzonym
przez komunistów. Wszyscy się jednak zgadzali, że był pisarzem najwyższej
miary, jednym z najlepszych poetów i prozaików polskich. Dla mnie jest autorem
m.in. przepięknych „Panien z Wilka”.
Z ciekawością sięgnęłam po książkę
Marka Radziwona ”Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie”, którą wydało
warszawskie wydawnictwo WAB. Chciałam bliżej poznać otoczenie tego pisarza. Nie
zawiodła mnie: jest to starannie, źródłowo napisana biografia intelektualna
pisarza, biografia polityczna. Nie ma w niej z założenia autora prywatności, jest natomiast środowisko i otoczenie, w którym wzrastał
młody Iwaszkiewcz, jest okres okupacji, i Polska powojenna. Książka Marka
Radziwonia jest niezwykle sumiennym obiektywnym obrazem epoki, lat, miejsc, środowiska wokół autora „Tataraku”.
Iwaszkiewicz urodzony w 1894 roku w Kalinku kolo Kijowa był chłopcem z głębokich
ukraińskich Kresów. Rodzina przyszłego pisarza, zubożała szlachta związana więzami
pokrewieństwa z kresowym ziemiaństwem, pozbawiona była własnego majątku. Kresowa
młodość ukraińska Jarosława (dano mu
na chrzcie imię Leon), gdzie język polski nie znaczył więcej niż rosyjski, to,
jak wspominał po latach, wielkie artystyczne przeczucia. Studiował prawo na
Uniwersytecie kijowskim, nie skończył, studiował kolejno na konserwatorium. Ucząc
się pracował udzielając lekcji na dworach polskich i rosyjskich. Biedny
korepetytor, który niebawem wszedł na salony Warszawy, do stolicy przybył jako
młody „chłopiec z walizką”.
W latach 1920. Iwaszkiewicz był sekretarzem marszałka Macieja Rataja. Praca
w Sejmie ponoć polegała w dużej mierze na tłumaczeniu z francuskiego, na
towarzyszeniu Ratajowi w jego oficjalnych uroczystościach, jak np. wizyta marszalka Francji Ferdynanda Focha w
kwietniu 1923 roku. Kolejno pełnił obowiązki sekretarza ambasady RP w Kopenhadze
i w Brukseli. Nauczył się dobrze języków obcych.
W 1922 roku ożenił się z Anną Lilpop, córką zamożnego przemysłowca, która
była jedną z najlepszych partii w przedwojennej
Polsce, która zerwała zaręczyny z księciem Radziwiłłem by wyjść za biednego poetę, w dodatku homoseksualistę. Anna
była niezwykłą postacią – tłumaczka, autorka szkiców poświęconych
muzyce i literaturze, przyciągała artystów. Jak wspomina córka: „Mama
musiała być absolutnie zafascynowana ojcem”. Ożenek sprawił, że Iwaszkiewicz miał wielki dom w
Stawisku, parcele w Podkowie Leśnej.
Niezwykła rola Stawiska to historia sama w sobie. Przed wojną spotykali się
tu Skamandryci, w czasie okupacji był to dom bardzo ważny na nieoficjalnej
mapie kulturalnej - było to miejsce
gdzie udzielano noclegów, karmiono, a nawet niesiona była pomoc medyczna. Młodzi
poeci przybywali do Stawiska, czytali swoje wiersze. Stawiska to było „skupisko
pisarzy”, ale - jak mówił Iwaszkiewicz-
aby „nie zwracać uwagi Gestapo” - urządzając spotkania w Stawisku – robił to
ostrożnie – aby wyglądały jako „zwyczajne”, „burżuazyjne”, „staroświeckie”.
Nie publikował w pismach konspiracyjnych, nie uruchamiał pisma podziemnego.
Jak pisze Radziwoń, „w hierarchiach Iwaszkiewicza: żołnierz, polityk, działacz zawsze
ustępował pola artyście. Wolność pisarska była dla niego ważniejsza niż
cokolwiek, dlatego gotów był na wiele zaniechań i ustępstw, byle tylko ochronić
siebie jako artystę”.
W czasie okupacji jednym z dylematów dla środowiska
literackiego była sprawa obowiązkowej rejestracji wolnych zawodów. Okupant żadał,
by wolne zawody, w tym pisarze i dziennikarze rejestrowali się. Zdania nad „obowiązkiem”
rejestracji były podzielone, wielu ludzi chciało pozostać w ukryciu. Przeciwna
rejestracji była też niemal cała prasa podziemna. Porównywano, że nie rejestrowali
się oficerowie czynnej armii polskiej, którzy odmawali konsekwentnie wezwaniom
niemieckim. Literaci, uważano, powinni zrobić podobnie. Kilkadziesiąt osób się
zarejestrowało, duża większość nie.
Na rejestrację zdecydowali się m.in. Leopold Staff, Kornel Makuszyński, Tadeusz Breza, Jerzy Zagórski.
Iwaszkiewicz wybrał jakby trzecie wyjście.
Jako Leon Iwaszkiewicz - użył imienia nadanego mu w czasie chrztu - zarejestrował
się jako ogrodnik i otrzymał legitymację Związku Ogrodników. Wszyscy w Stawisku
znali Iwszkiewicza-dziedzica, ale karta pomagała np. w czasie zatrzymania w
Warszawie.
Wyboru więc nie dokonał, zrobił unik. To postępowanie będzie mu towarzyszyć
do końca życia.
W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” [1] córka
Iwaszkiewicza, Maria, powiedziała: „ Stawisko było jakimś fenomenem. Podczas okupacji
moi rodzice, a zwłaszcza mama, musieli sporo się natrudzić, by znaleźć tu
miejsce dla wielu ludzi, którzy prosili o pomoc i schronienie. Pamiętam, jak w
czasie Powstania Warszawskiego do stołu zasiadało 40 osób. A trzeba było
znaleźć dla nich jedzenie, spanie. Co więcej, pod koniec wojny, podczas ostrej
zimy ojciec zorientował się, że dozorca majątku ukrywa przed Rosjanami w
składziku czterech starych schorowanych żołnierzy Wehrmachtu. Kiedy zapytał
dozorcę: "Nie boisz się?", on odpowiedział: "To przecież też
ludzie".”
Na pytanie, dlaczego Niemcy nie robili rewizji
w Stawisku, odpowiedziała:” Rodzice świetnie mówili po niemiecku. Gdy pojawiał
się na ulicy patrol, nie przechodzili na drugą stronę, tylko szli w jego
kierunku. Ta pewność zawsze im pomagała. Stawisko nie należało ani do Brwinowa,
ani do Podkowy. Kiedy Niemcy przeprowadzali rewizję w jednym albo drugim
mieście, nasz majątek jakoś się ostał. Raz była rewizja, ale na szczęście
niczego nie znaleziono.”.
Podczas okupacji Stawisko było azylem
dla Polaków i Żydów. Zgłoszenie oficjalnie Stawiska jako prowadzenie pensjonatu
tłumaczyło obecność w nim tak wielu osób. Przebywali tam: Andrzejewscy i
Tatarkiewiczowie, Goetel i Jasiński, księżne Czetwertyńska i Lubomirska,
Grzymała-Siedlecki i Łobaczewska, Horzycowie i Pola Gojawiczyńska, Waldorff i
Miłosz, Dygat i Mauersberger, Parandowscy i Berezowie, Schiller i Borman,
Baczyński i Piętak. Ta lista zdaje się nie kończyć.
Anna Iwaszkiewicz po latach wspominając ten okres swego życia nazwała go najlepszym, "bo żyliśmy dla innych, bez cienia egoizmu."
Anna Iwaszkiewicz po latach wspominając ten okres swego życia nazwała go najlepszym, "bo żyliśmy dla innych, bez cienia egoizmu."
Jarosław zaangażował się jednak w konspirację. Wraz z Marią Dąbrowską wszedł
w zespół literatury i teatru. Podczas spotkań w
jednej z kawiarni w Podkowie Leśnej – odbierał pieniądze od Jana Zachwatowicza i
przekazywał je najbardziej potrzebującym literatom. Działał wspólnie z Jerzym Andrzejewskim,
który rozwoził pod wskazane adresy fundusze przydzielone przez Delegaturę Rządu.
Iwaszkiewiczowie nie weszli jednak w poważną robotę konspiracyjną, chociaż
wśród gości odwiedzających Stawisko było wielu
należących do Armii Krajowej. Pomagali w wyrabianiu falszywych dokumentów m.in.
żydowskim sąsiadom. To z perspektywy Stawiska Iwaszkiewiczowie widzieli
powstanie w getcie. Jarosław pisał w Notatkach 1939-1945:
”Tam giną tacy artyści jak Roman
Kramsztyk, tacy zżyci wieloletni przyjaciele jak Olek Landau, rodzice takich
przyjaciół jak Pawełek Hertz, Józik Rajnfeld – i nic nie możemy zrobić. Z
opuszczonymi rękami patrzymy, jak wznoszą się bure dymy z ich domów, z ich ciał”.
Kolejno widzieli dymy nad płonącą Warszawą – po Powstaniu Warszawskim. W
Powstaniu uczestniczyło wielu rówieśników,
przyjaciół starszej córki Iwaszkiewiczów, którzy bywali w Stawisku. Włączyli się
ludzie pióra Krzysztof Kamil Baczyński, Zdzisław Stroński, Tadeusz Gajcy.
W „Sławie i chwale” (trzy tomy ukazały się kolejno w 1956,
1958, 1962 roku) Powstanie Warszawskie pokazane jest nie jako wielki zryw
narodowy i patriotyczny, ale jako tragedia konieczności, przypadków i pomyłek.
Iwaszkiewicz opisał je jako straszne doświadczenie pojedyńczych ludzi, ciąg niepotrzebnych śmierci: „Żadna śmierć nie jest dumna, jest zawsze nikczemna”.
W
1944 roku powstał wiersz („Ciemne ścieżki”), z pytaniem:
„Czy taki dom był śmierci
wart?”
Ale nasz dom, to jest nasz
dom,
Jak psy ułóżmy się na
progu,
I koniec taki nam, jak
psom.
I wycie nasze – tylko Bogu”.
Uciekinierzy z walczącej stolicy docierali do Stawiska. Dom Iwaszkiewiczów
dawał schronienie kilkudziesięciu osobom. Radziwoń cytuje wypowiedź jednej z
uciekinierek z obozu w Pruszkowie:
„Przeszło przez ten dom tysiące ludzi z Warszawy, dostając tam posiłek, możność wykąpania się i kąt do spania. Od rana
do nocy gotowała się w kotle posilna zupa, piekło się chleb, ludzie dostawali
dokumenty z wójtostwa, że nie są warszawiakami, i po paru dniach wypoczynku
ruszali dalej. Był to dom troskliwej, łaskawej ojczyzny, podnoszącej na duchu
każdego bezdomnego i załamanego człowieka”.
Marek Radziwon przywołuje opowiadanie Iwaszkiewicza „Bitwę na równinie
Sedgemoor”, i uświadamia, że według
pisarza ...”żadna ze stron nie jest tu lepsza ani szlachetniejsza, że każda
wojna przynosi cierpienie i zwycieżonym, i pokonanym. Że okrucieństwo jest
popełniane przypadkowo, że popełniają je wszyscy, bez względu na to, po której
są stronie, a ból i cierpienie są ślepe
i bezsensowne. Że prawdziwa śmierć
wygląda zwykle tak jak śmierć małego
Bobby’ego, który nie tylko nie walczył w imię wielkiej sprawy, ale nie wiedział
nawet, że został ranny: ”Co mi jest? Nie
mogę iśćć?- krzyczał do siostry, nic
nie rozumiejąc”.
„To opowiadanie napisane w roku
1942, kiedy pytanie o sens walki, poświęcenia,
ofiary pojawiało się codziennie, jest także głosem w sprawie uczestnictwa.
Jakie naprawdę stają przed nami powinności
patriotyczne, jak je należy rozumieć i jak wypełniać – chronić każde życie bez
względu na wszystko, czy poświęcać w
imię honoru, w imię dobra wspólnego?”- konkluduje pytaniem Radziwoń.
Autor książki „Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie” przytacza głosy po ukazaniu
się „Bitwy”. W 1946 roku pisał Kazimierz Wyka: ”nie znam w naszym piśmiennictwie, nie umiem wskazać również u
obcych utworu, w którym zwątpienie w sens historii przybrałoby tak tragiczny i
tak niepokojący wyraz”. Adam Ważyk także
podkreślał: 'W opowiadaniach
Iwaszkiewicza wszelka aktywność,
wszelka działalność ludzka wykazuje
skutki opłakane”.
„Pomysleć – dziś rano jeszcze
byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy
pod okupacją bolszewików”, pisała 18 stycznia 1946 roku Maria Dąbrowska. A
Iwaszkiewicz? ...W Stawisku nie nastapiły zmiany, w wielkim domu dalej
udzielano schronienia. Sytuacja gospodarzy była jak wcześniej – znacznie lepsza niż innych. Jak pisze Radziwon, może Iwaszkiewicz przeprowadzał
chłodne kalkulacje, że pod „jakimkolwiek ustrojem, ale we własnym kraju”? Rodzina
jego mieszkała wciąż na Ukrainie, która jakże inną miała sytuację.
„Balans pierwszych powojennych lat nie wypadał dla Jarosława Iwaszkiewicza
najlepiej”, pisze Marek Radziwoń. Interesująca
jest Notatka zacytowana w książce, z archiwum oddziału krakowskiego IPN
„Iwaszkiewicz Jarosław, 50 lat, prezes Związku Literatów. Literat o dużych wartościach. Ma duży mir wśród pisarz. Redaguje „Życie Literackie”. Pochodzenie
ziemiańskie z Ukrainy. Był sąsiadem i przyjacielem Karola Szymanowskiego.
Pederasta. Od dziecka przebywał w Warszawie. Ustosunkowany pozytywnie do
demokracji. Liberał zbliżony do grupy [Antoniego] Słonimskiego [Juliana] Tuwima,
Nastawiony antylondyńsko, szczególnie po rozmowach ze Słonimskim. Przed wojną
liberał. W czasie okupacji był w Warszawie, miał kontakty z konspiracją literacką
i lawirował pomiędzy WRN i RPPS. Antyklerykał. Przyjaciel Żydów, jest wykorzystywany
przez nas w ”Przekroju”, gdzie bardzo chętnie zamieszcza swoje artykuły”.
Iwaszkiewicz starannie unikał pisania o ideologii. „Omijal prawdę o
literaturze radzieckiej -jak pisze Radziwon - ale dzięki temu też w sposób jawny
nie kłamał”.
Sytuacja dla pisarzy, jak dla reszty społeczeństwa, była coraz gorsza. W inauguracyjnym
przemówieniu na zjeździe Związku Zawodowego Literatów Polskich w Szczecinie w
1949 roku Włodzimierz Sokorski powiedział: „Nie istnieje neutralna postawa
pisarza. Twórczość ma wyrażać (aprobatywny) stosunek do
rzeczywistości”.
Ten zjazd przekreślił powojenne
względnie liberalne czterolecie. Powstał nowy zarząd ZLP z Leonem Kruczkowskim,
Janiną Broniewską, Leopoldem Lewinem, Aleksandrem Maliszewskim, Ewą
Szelburg-Zarembiną, Julianem Tuwimem, Adamem Ważykiem i Juliuszem Żuławskim.
Wiceprezesem był Iwaszkiewicz, który
wiedząc, że decyzje zapadają między Kruczkowskim a Putramentem nie próbował
nawet zachować pozorów i walczyć o swoje wpływy.
W marcu 1949 powstał Polski Komitet Obrońców Pokoju. Wielu pisarzy, między
innymi Zofia Nałkowska, bywali na kongresach światowych
w Paryżu i Pradze, w Berlinie, Wiedniu. Po świecie
jeździł także Jarosław Iwaszkiewicz, który z ramienia Komitetu Obrońców Pokoju
był w Buenos Aires i Rio de Janeiro, Rzymie, Marsylii, wiele razy w Paryżu. Do końca życia korzystał z przywileju
częstych jazd za granicę, które nie były dane innym kolegom.
Cała idea ruchu na rzecz pokoju była podporządkowana Moskwie, i polskiemu
komitetowi PZPR.
Obecność znanych pisarzy w Komitecie
wymagała także ich pisania. I tak Iwaszkiewicz w 1952 roku wydał broszurę
„Sprawa pokoju”. Mówiła ona o braterstwie ludów, okropnosci wojny. Jak pisze
Radziwoń: „Dzisiaj możemy powiedzieć, że pewnie byoby lepiej, gdyby „Sprawa
pokoju” nie ukazała się wcale”. Kolejno ukazała się gazetka „Pisarze w walce o
pokój” z tekstami m.in. Stanisława Dygata, Kazimierza Wyki, wierszami Mieczysława
Jastruna, Jana Brzechwy, Wiktora Woroszylskiego i Jarosława Iwaszkiewicza.
W 1954 roku Iwaszkiewicz pojechał na II Zjazd Związku Pisarzy Radzieckich
do Moskwy. Towarzyszył mu Leon Kruczkowski, Wiktor Woroszylski, Henryk
Markiewicz, Bogdan Czeszko Tadeusz
Drewnowski.
Interesujące jest przypomnienie w książce Radziwonia żałobnych tekstów o
Stalinie. Pisali je m.in. Stanisław Dygat,
Tadeusz Breza, Jacek Bocheński, Marian Brandys, Władysław Broniewski, Jerzy
Putrament, Leopold Lewin, Witold Wirpsza, Stanisław R. Dobrowolski.
Oto kilka cytatów z książki.
Kazimierz Brandys: „wieść o zgonie Józefa
Stalina poraziła serca nasze najokrutniejszym bólem (...) Odszedł Człowiek,
którego mądrą dłoń czuliśmy na własnych
losach. Kochaliśmy Go.(...) Życie
nasze było piękniejsze, ponieważ odczuwaliśmy
jego Obecność”.
Jerzy Andrzejewski: „budził myśli i sumienia. Ożywiał pragnienia i nadzieje.
Umacniał w zwycięstwach i wspomagał w klęskach. Znienawidzony przez wrogów
ludzkości, a kochany przez ludzkość – był jej dumą”.
Leon Kruczkowski: ”Stalin był twórcą najwyższej miary, czyli człowiekiem skromnym
i pełnym prostoty. Obce i wrogie było mu wszystko, co ciemne, zawiłe; obca i
wroga była mu pycha”.
Jarosław Iwaszkiewicz: „Imię i postać Stalina były i pozostaną najgłębszym
umiłowaniem ludzi prostych”.( ...) Wszystko, czego dokonaliśmy od lat prawie dziesięciu, wszystko,
czym jest nasze współczesne życie, nasze osiągnięcia ekonomiczne i kulturalne,
są i muszą być związane z Jego imieniem”.
Iwaszkiewicz nazywał Stalina „wielkim obrońcą pokoju” o „genialnie prostym
i jasnym umyśle”. Nazywal Stalina
„symbolem najwyższego ideału ludzkości.
Symbolem pokojowej i braterskiej współpracy między narodami”.
Iwaszkiewicz przemawiał na wiecu żałobnym Ogólnopolskiego Komitetu Frontu
Jedności Narodu w Hali Mirowskiej w
Warszawie. Nazywał Stalina „największym twórcą naszej epoki”. „Stalin jest dla nas
niedościgłym wzorem tego, co przede
wszystkim reprezentuje pierwiastek twórczy w życiu ludzkości”.
Iwaszkiewicz zapewne naiwnie wierzył, że żywot tych przemówień, broszurek, jest krótki, gazetowy, tymczasowy. Że przeminą,
zaginą. Jak napisał Krzysztof Masłon po latach: „Ale tych iwaszkiewiczowskich
grzechów w okresie wiadomym nie było znów tak wiele. Przy tym nie „popisał” się
czymś tak plugawym, jak Słonimski, który po ucieczce Miłosza wyzywał poetę w
„Trybunie Ludu” od „sprzymierzeńca upiorów hitlerowskich”.
Interesująca jest anegdota powtarzana przez lata.
Do Polski w latach
50. na konkurs chopinowski zapowiedziała przyjazd królowa Elżbieta. Do jej towarzystwa wytypowano
Iwaszkiewicza. Oprowadzając królową po Warszawie weszli do kościoła,
Iwaszkiewicz przeżegnał się. Na to królowa:
- Nie wiedziałam, że jest pan wierzący...
- Jestem wierzący lecz niepraktykujący.
- Myślałam, że jest pan komunistą...
- Jestem praktykującym lecz niewierzącym.
- Nie wiedziałam, że jest pan wierzący...
- Jestem wierzący lecz niepraktykujący.
- Myślałam, że jest pan komunistą...
- Jestem praktykującym lecz niewierzącym.
Iwaszkiewicz należał do nomenklatury świata kultury, wiedział, jaki stanowi
atut – pisarz bezpartyjny,
znający jezyki i znany na Zachodzie. Był
bezpartyjny, wiedząc, że to będzie wygodniejsze dla władzy i dla kolegów
po piórze. Był dekoracją w powojennym życiu oficjalnym jako pisarz i
intelektualista, artysta. Cieszył się autorytetem nawet wśród przeciwników.
W 1964 roku miał szansę stanąć na czele grupy literatów żądającej
poszerzenia marginesu swobód. Nie musiał podpisywać listu 34, ale mógł stanąć w
obronie szykanowanych. Andrzej Kijowski napisał:„34 uznało siebie za obywateli,
Putrament i Iwaszkiewicz uważają się za poddanych”.
Jako prezez ZLP nie zabrał głosu w
czasie procesu politycznego Melchiora Wańkowicza w 1964 roku, który odbił się szerokim
echem w Polsce jak i za granicą (na ten
temat nie ma w książce Marka Radziwona żadnej wzmianki).
Wyjazdy na Zachód były dla Iwaszkiewicza ucieczką od spraw krajowych, od
polityki. Podtrzymywał kontakty z
przyjaciółmi mieszkającymi poza Polską. Interesujące są jego kontakty z Gombrowiczem,
który liczył, że Iwaszkiewicz załatwi mu posadę szefa związanego z Warszawą Banco Polaco. Kiedy w 1969 roku ogłosił
swoją korespondencję z Gombrowiczem, wybuchła wrzawa. Były tam prośby emigranta o wsparcie ze strony nowej władzy.
Krzysztof Masłon napisał
w „Rzeczpospolitej”: „Był człowiekiem zapracowanym i wiecznie zajętym. Kierował redakcją
„Twórczości”, przewodniczył Związkowi Literatów Polskich, pisał cotygodniowe
felietony do „Życia Warszawy”, pracował nad kolejnymi książkami, robił ich korekty,
na Stawisku przyjmował a to Sartre’a, to znów Rubinsteina, a bywało, że i głowy
koronowane (królowa belgijska Elżbieta). Co roku jeździł do Włoch i na Sycylię,
jak byśmy dziś powiedzieli – ładować akumulatory. Wymykał się zresztą ze
Stawiska, gdy tylko mógł. Nie tylko za granicę – do Danii, Szwajcarii, Czech,
ZSRR, ale i do ukochanego Sadomierza, nad którym załamywał ręce – bo też brzydł
akurat”.
Interesujące jest, jakże dobrze odebrał październik 1956 roku. Napisał w
Notatkach :
„Jakież to szalenie pocieszające, radosne, naprawdę
intensywnie radosne. Tak wiele złego myślałem i mówiłem ostatnio o moim
narodzie. A tu nagle taka niespodzianka wielkości”.
Po latach kolejno zachwycil się Edwardem Gierkiem.
Pod koniec życia, gdy Papież Polak został wybrany, zanotował w Dzienniku:
„z tego poniżenia,w jakim trzymali nas ruscy, niemcy, z tych szyderstw, w
jakich trzymali nas żydzi amerykańscy, nagle ten splendor”.
Kilka miesięcy po śmierci Iwaszkiewicza
powstała „Solidarność”, nie wiemy,
jaki by pozostał zapis w Notatkach pisarza. W jego Dziennikach wraca pod koniec
życia poczucie niespełnienia pisarskiego, i że zmarnował życie. Zmarł w 1980
roku w Warszawie w wieku 86 lat , w dwa miesiące po śmierci
żony. Jak powiedziała córka, Maria: „Dzieliło ich wszystko: stanowiska, status
finansowy, nawet erotyka. A jednak była to miłość, która przetrwała 57 lat. Po
śmierci mamy w grudniu 1979 roku ojciec powiedział nam, córkom, że nie wyobraża
sobie życia bez niej, i umarł dwa miesiące później. Kiedy trafił do szpitala,
lekarz powiedział mi: to jest bardzo silny organizm, ale nie ma w nim już woli
życia. I okazało się nagle, że to ta drobna, szczupła kobieta była całą podporą
dla potężnego jak dąb Jarosława, choć wszyscy myśleli, że jest odwrotnie”.
„Nigdy nie podkreślałem polskości...przeciwnie chciałbym jak najbardziej być
Europejczykierm. I jestem Europejczykiem”, cytuje pisarza Marek Radziwon.
Książka „Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie” ma doskonale dobrane cytaty,
jest mądra i przemyślana, zbliża minioną
epokę. Zastanawiam się, jak daleko taki utalentowany pracowity pisarz zaszedł
by w innych latach, nie wymagających uników, podtekstów. A może to złudzenie,
może wciąż żyjemy, mimo braku wojny, w kolejnej trudnej epoce, w niełatwych
czasach?
[1] Jan Bończa-Szabłowski,
Miłość Iwaszkiewiczów wydawała się
niemożliwa, „Rzeczpospolita”, 20.08.2010