Modlitwą pożegnałam Romana. Zawsze serdecznego i zawsze bliskiego i mnie, i mojej Rodzinie: mojemu synowi Tomkowi, braciom Henrykowi i Krzysztofowi, mężowi Normanowi. I moim zmarłym już Rodzicom. Wszyscy kochaliśmy Romana. Właściwie nie było osoby, która po spotkaniu z nim, nie czuła się natychmiast jego przyjacielem. Umiał rozmawiać tak, że nie urażał, że aprobował i doceniał każdego. Zwykle mówił tak, by każdemu było „miło” (trochę mu to nawet zarzucałam lata temu).
.
Nasza
znajomość trwała 40 lat, od moich czasów studenckich, kiedy
Melchior Wańkowicz przedstawił mi Romana i zaprosił w Konstancinie na kolację (pamietam,
zamówiliśmy wszyscy raki). Potem widywaliśmy się wiele razy w Warszawie, w Manchesterze, w Sheffield (i pod koniec
jego życia w Huddersfield). Po śmierci Wańkowicza Roman odwiedzając Polskę często pomieszkiwał
w moim warszawskim mieszkaniu przy ulicy Kmicica na Mokotowie.
Poznałam
jego siostry: Zofię i Jadwigę, także jego kolegów od Hubala. Wśród nich był wspaniały żołnierz, dumny Józek Alicki, Marek Szymański,
Henryk Ossowski, także Jan Sekulak, i wielu innych.
Zofia i
Jadwiga, i Roman, chętnie wspominali dzieciństwo w Mandżurii, wczesną młodość w majątku Ławski Bród na Kresach. Wtedy właśnie zrodził
się pomysł książki, którą po ukończeniu zatytułowałam "Z miejsca na
miejsce. W cieniu legendy Hubala". Roman cieszył się nią i jej popularnością. Miała cztery wydania (1983, 1986, 1997), czwarte uzupełnione o duże
fragmenty i uaktualnione fotografie ukazało się w 2012 roku w Wyd. Iskry w
książce pt. "Lepszy dzień nie przyszedł już". W Stanach Zjednoczonych
w 2013 roku ukazała się angielskojęzyczna wersja pt. "Polish Hero Roman
Rodziewicz. Fate of a Hubal
Soldier in Auschwitz, Buchenwald and Postwar England".
Dumna
jestem, że mogłam napisać o dzielnym Romanie, którym los rzucał z miejsca na
miejsce. Moja opowieść to jeden z naszych polskich losów, trudny, bolesny, ale
piękny, i zawsze bliski naszym sercom.
.
Razem z Romanem
odwiedziliśmy Auschwitz, on pierwszy raz po wojnie, ja byłam tam
wtedy jedyny raz. Jeden z
najtrudniejszych momentów, jaki pamiętam, o którym piszę w książce, był w 1978
roku w Warszawie, kiedy spotkał się ze swoją dawną narzeczoną, Halinką
Czermińską (po mężu Żelaźniewicz). Ich losy tragicznie się przerwały. Teraz zobaczyli
się pierwszy raz po wojnie i dopiero wtedy ustalili, co naprawdę się stało. Łzy
mam, gdy wspominam ich spotkanie, w którym i ja uczestniczyłam.
.
Romana ostatnio
odwiedziłam w 2012 roku w Domu Opieki Jasna Góra w Huddersfield, w Anglii,
gdy skończył 99 lat. Spędziłam popołudnie i wieczór, dzięki gościnności ks. J.Wojaczyńskiego przenocowałam i wyjechałam
kolejnego dnia.
Roman już
był słaby, już nie prowadziliśmy szybkich rozmów, przerywając sobie nawzajem, jak
kiedyś. Był wyciszony, z trudem dobierał wyrazy, nie kończył
zdania. Był już niemal jakby nieobecny.
.
Chciał,
by jego prochy spoczęły na szańcu Hubala w Anielinie. Były z tym trudności, wtedy powstała obawa, że jego prochy będą rozrzucone...i - jak w
książce - tułać „z miejsca na miejsce”. Pod koniec życia, Roman podpisał oświadczenie, że chce być pochowany na warszawskich Powązkach. I tak się
stało.
.
Modlę się za spokój duszy ś.p. Romana. I wierzę, że
się spotkamy „po tamtej stronie”. Będą także inni, z którymi Roman, wierzę, już
się spotkał: jego rodzice Natalia i Antoni, siostry, brat Stefan, stryj Leon,
Hubal, koledzy, Wańkowicz... Czas upływa i coraz mniej nas „po tej wciąż
stronie życia”.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm z Romanem Rodziewiczem i synem, Tomaszem. Warszawa, 2004
http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/pozegnanie-ostatniego-hubalczyka
http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/pozegnanie-ostatniego-hubalczyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz