ALEKSANDRA ZIÓŁKOWSKA-BOEHM,
LEPSZY DZIEŃ NIE PRZYSZEDŁ JUŻ
Wyd. Iskry, Warszawa 2012
ISBN 978-83-244-0189-5
RECENZJE
„DRAMATY
RODZIN KRESOWYCH
Historie
trzech kresowych rodzin skladaja się na najnowsza ksiazke Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm.
Tytulowa opowiesc przedstawia dramatyczne dzieje zmarlej 15 grudnia zeszlego
roku Joanny Synowiec z domu Michalak, wywiezionej przez Sowietow z Szemiotowki
na Polesiu 10 lutego 1949 r. Miala wtedy 10 lat, jej mlodsi bracia -osiem i
cztery. Zabrani zostali razem z rodzicami i 86-letnia babcia. Przywieziono ich
do ostrowskiego lesopunktu w archanghielskoj oblasti. Tam, po trzech tygodniach,
zmarla babcia. W listopadzie 1941 r. w trakcie transportu do Uzbekistanu,
zginela matka, ojciec zas – z odmrozeniami po tej „podrozy” – przezyl jeszcze w
kolhozie im Dzierzynskiego do lutego 1942 r. Dzieciom, które niechybnie
zmarlyby z glodu w sierocincu w Ferganie, pomogla starsza dziewczyna – Polka, z
która razem dotarly do polskiego wojska. „To była brama do wolnosci” – mówi
pani Joanna o Krasnowodsku.
Na
cmentarzu w iranskim Pahlavi zostal jej mlodszy braciszek Henio. Ze starszym
Joziem przezyla trzy lata w Meksyku, potem Stany uchylily drzwi dla takich jak
oni. Zamieszkali w Chicago. Asia poszla do pracy, wyszla za maz, urodzila
dzieci. Jozio, niestey, popadl w depresje, leczyli go elektrowstrzasami, które
uszkodzily mu mozg, Odtad był stale w szpitalach, na spotkaniach sprawial
wrazenie nieobecnego, na nic nie reagowal. Tylko opiekunka powtarzala, ze w
nocy mowil po polsku i plakal. A pani Synowiec z dawnego zycia pozostala jedna
jedyna fotografia – calej rodziny. Podobno mama nie chciala, by robic zdjecia,
i odkladala fotografowanie na lepszy dzien..
Dwie
pozostale opowiesci to historia rodu Jaxa Bakowskich i ich krewnych, polskich
Ormian Wartanowczow oraz dzieje slawnego hubalczyka Romana Rodziewicza, o
ktorym Aleksnadra Ziolkowska-Boehm pisala już w trzykrotnie wydanej ksiazce „Z
miejsca na miejsce”. Teraz relacjonuje m.in. wspolna z Rodziewiczem wyprawe do
Anielina, w „hubalowe strony”, gdzie rozpoznala go po latach zona soltysa, u
którego zolnierze często zatrzymywali sie w czasie patroli”.
Krzysztof Maslon, UWAZAM RZE, Historia, Nr 2, 2012
.
„Książka
trafiła kilka dni temu do księgarń, ale zainteresowanie nią widać było już od
momentu, gdy zostało zapowiedziane jej wydanie. Autorka ma na swoim koncie
wiele książek wydanych w Polsce i Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie mieszka.
Od pewnego czasu podejmuje bardzo trudny temat - II wojna światowa i zaplątane w nią losy ziemian i inteligencji polskiej. Dramatyzm chwil, okrucieństwo wojny przeplata się u niej z ciepłymi wspomnieniami radosnego dzieciństwa, wartościami domu rodzinnego, szacunkiem do ludzi i zwierząt.
Nie ma patosu w tej opowieści, nie ma spektakularnych czynów bohaterskich, a jednak każdy jest w niej bohaterem. Czy to matka zdobywająca jedzenie, czy dwunastoletnia dziewczyna opiekująca się młodszymi braćmi.
Pani Ziółkowska-Boehm uniknęła sentymentalizm i reporterskim językiem opowiedziała nam o tym dziwnym, niezrozumiałym dla nas, młodych, czasie, gdy w Europie zrodziło się tak wielkie okrucieństwo”.
Od pewnego czasu podejmuje bardzo trudny temat - II wojna światowa i zaplątane w nią losy ziemian i inteligencji polskiej. Dramatyzm chwil, okrucieństwo wojny przeplata się u niej z ciepłymi wspomnieniami radosnego dzieciństwa, wartościami domu rodzinnego, szacunkiem do ludzi i zwierząt.
Nie ma patosu w tej opowieści, nie ma spektakularnych czynów bohaterskich, a jednak każdy jest w niej bohaterem. Czy to matka zdobywająca jedzenie, czy dwunastoletnia dziewczyna opiekująca się młodszymi braćmi.
Pani Ziółkowska-Boehm uniknęła sentymentalizm i reporterskim językiem opowiedziała nam o tym dziwnym, niezrozumiałym dla nas, młodych, czasie, gdy w Europie zrodziło się tak wielkie okrucieństwo”.
/nawka/, Biblionetka, 21 marca 2012
.
„Wędrowki
po polskiej historii proponuje Aleksandra Ziolkowska-Boehm - w tomie „Lepszy
dzien nie przyszedl już” wraca do losow trzech rodzin zamieszkujacych
przedwojenne Kresy, które los rozrzucil po swiecie. Poznajemy dzieje Romana
Rodziewicza, hubalczyka, familę Jaxa Bakowskich i Wartanowiczów, Ormian, którzy
posiadali ongis rozlegle winnice na Podolu. A w tle powiesci pojawiaja się
duchy Wankowicza, Grota-Roweckiego, gen. Andersa, a nawet Pilsudskiego. Poza
tym Iran, Meksyk, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Afryka Poludniowa –
slowem polskie drogi na 350 stronach wciagajacej ballady”.
Bozydar Brakoniecki, Lucjan Strzyga, POLSKA Times, Warszawa, 30 marca 2012, Nr 26
.
.
„Tom
arcypolskich reportazy opiekunki literackiej spuscizny Melchiora Wankowicza, od
lat zamieszkalej w USA. Proza niezmiernie wzruszajaca, chwytajaca czytelnikow
za serce, niemal każdy akapit wywoluje nostalgie. Jednym z bohaterow ksiazki
jest Roman Rodziewicz lat 100 (jego ciotka była Maria Rodziewiczowna), zolnierz
Wrzesnia, swiadek agresji Sowietow: „18 wrzesnia 1939 w Ostrzynie. Cisze
przerywa jazgot broni maszynowej: na ulice wyszly bojowki zydowskich
dywersantow rozzuchwalone wiadomoscia o wkroczeniu wojsk bolszewickich”, potem „Hubalczyk od poczatku do konca w
oddziale, będzie zyl tymi dniami cale swoje zycie, będzie o nich chetnie mowil
i będą one dla niego z latami coraz drozsze (...) Był zolnierzem u boku
ukochanego majora, miejscowa ludnosc patrzyla na nich jak na bohaterow, był
pelen dobrych mysli, wierzyl w bliskie uderzenie aliantow, wokół szumial las, z
którego wypedzili wroga...Lepszy dzien nie przyszedl już...”.
Autorka
po raz kolejny obala utrwalony przed dekadami – piorem TW „33” (Kazimierza
Kozniewskiego) – mit o Henryku Dobrzanskim niesubordynowanym oficerze stracencu
i watazce.
„Panowie,
poniewaz prawdopodobnie jestesmy ostatnim odzialem Wojska Polskiego,
postanowilem zostac do wiosny. Żeby być pomostem miedzy armia wrzesnia i armia
marca, kwietnia, która przyjdzie z Francji do Polski (...) Będziemy oczekiwac
(...) ofensywy francusko-angielskiej, tworzac na zapleczu niemieckim ogniwa
oporu”, uzasadnial Hubal pozostanie w mundurze jesiania 1939 roku. Nie on jeden
pomylil się w kalkulacjach.
Przez
ksiazke niczym refren przewija się tytul. Dla rodziny Michalakow z Kobrynia,
zeslanych w 1940 na Syberie, gdzie zginela matka, ojciec umarl z wyczerpania,
mlodszy syn padl ofiara tyfusu, starszy przezyl, ale trauma wojenna wywolala u
niego obled. Nigdy nie nadszedl lepszy dzien od uwienczonego na rodzinnej
fotografii z roku 1939, przechowywanej jak relikwia przez osiadla w USA
siostre. Dla Wartanowiczow – podolskiego rodu o ormianskich korzeniach,
wlascicieli najwiekszych winnic w II RP, po których nie pozostala niestety ani
jedna butelka- tez po wygnaniu z macierzy pozostaly same gorsze dni”.
Tomasz Zb. Zapert MAGAZYN LITERACKI KSIĄZKI, Warszawa Nr 5, 2012
.
“Na
fotografii zdobiącej okładke ksiązki – czwórka smaglolicych dzieci w nieco
dziwnych strojach. Dziwnych dla nas, ale wtedy gdy zdjęcie było robione, takie
stroje nie byly niczym nadzwyczajnym,
zwlaszcza na Podolu, gdzie od wiekow zylo wielu Ormian. (...)
I tu
przechodzimy już do wlasciwego tematu polecanej dzis Panstwu ksiazki, czyli do
wojennej tulaczki polskich rodzin, zmuszanych do emigracji, wywozonych na Sybir.
Przesiedlanych. Tracacych bezpowrotnie swe miejsce na ziemi. Tu slepy los juz
nie rozgraniczal; potomkowie Ormian byli tak samo brutalnie traktowani przez
najezdzcow jak wszyscy inni podejrzani klasowo, narodowosciowo czy z innego
powodu skazani na wywiezienie, obozy, czy wrecz eksterminacje. (...) Na cztery
strony swiata rozrzucila Polakow wojna. Wedrowali przez panstwo i kontynenty,
Rosja, Iran, Indie, Kenia, Rodezja, Poludniowa Afryka, Argentyna, Kanada,
Meksyk, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, i w koncu Polska, do ktorej czasami
przyjezdzaja, dopiero teraz i na krotko. Bo ich domy już sa tam, a po tych
utraconych juz nawet slad zaginal”.
Maria Grochowska, Na cztery swiata
strony, KURIER SZCZECINSKI, 4/6 maja 2012
.
(...) Autorka niemal kazdego roku ofiarowuje nam ostatnio historyczne opowiesci – dosc wspomniec „Kaje od Radoslawa, czyli histotria Hubalowego krzyza” (doczekala się amerykanskiej edycji!), „Dwor w Krasnicy i Hubalowy Demon”, „Na tropach Wankowicza po latach”. W jakims sensie „Lepszy dzien nie przyszedl już” jest kontynuacja poprzednich opowiesci. Oczywiscie, pojawiaja się nowe watki, nowi bohaterowie, ale spotkamy tez ludzi z kregu krasnickiego dworu i zwiazanych z historia oddzialu majora „Hubala”. Ksiazka zlozona jets z trzech opowiesci (.,..) Dla wszystkich bohaterow pieknej opowiesci Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm „lepszy dzien nie przyszedl już”. Ich szczesliwemu zyciu kres poolozyla II wojna swiatowa, która pozbawila ich domu, zdrowia, rodziny, majatku, Ojczyzny. Jestem przekonany, ze ksiazka Ziolkowskiej jest i będzie jedna z wazniejszych lektur opisujacych losy Polakow”.
Janusz M. Paluch, Minione lepsze dni, KRAKÓW, Nr 8, 2012, Str. 82
.
(...) Autorka niemal kazdego roku ofiarowuje nam ostatnio historyczne opowiesci – dosc wspomniec „Kaje od Radoslawa, czyli histotria Hubalowego krzyza” (doczekala się amerykanskiej edycji!), „Dwor w Krasnicy i Hubalowy Demon”, „Na tropach Wankowicza po latach”. W jakims sensie „Lepszy dzien nie przyszedl już” jest kontynuacja poprzednich opowiesci. Oczywiscie, pojawiaja się nowe watki, nowi bohaterowie, ale spotkamy tez ludzi z kregu krasnickiego dworu i zwiazanych z historia oddzialu majora „Hubala”. Ksiazka zlozona jets z trzech opowiesci (.,..) Dla wszystkich bohaterow pieknej opowiesci Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm „lepszy dzien nie przyszedl już”. Ich szczesliwemu zyciu kres poolozyla II wojna swiatowa, która pozbawila ich domu, zdrowia, rodziny, majatku, Ojczyzny. Jestem przekonany, ze ksiazka Ziolkowskiej jest i będzie jedna z wazniejszych lektur opisujacych losy Polakow”.
Janusz M. Paluch, Minione lepsze dni, KRAKÓW, Nr 8, 2012, Str. 82
.
(...) „Książka „Lepszy dzień nie przyszedł jest poświęcona ludziom z Kresów mieszkającym w USA. Na fabułę składają się losy trzech bohaterów, których połączyły dramatyczne czasy wojny. Jedna to historia opowiedziana przez Hubalczyka Romana Rodziewicza, druga omawia dzieje rodu Jaxa Bąkowskich i ich krewnych Wartanowiczów – z pochodzenia polskich Ormian. Tłem dla wydarzeń są miejsca związane z dramatyczną historią Polski i Polaków: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz, Monte Cassino, a także skupiska polskości w Iranie, Afryce Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, a nawet odległej Mandżurii. Wśród osób wymienianych w książce są także: marszałek Józef Piłsudski, generał Władysław Anders, major Henryk Dobrzański oraz Melchior Wańkowicz. Książka jest także opowieścią o wielu trudnościach i przeszkodach na jakie napotykały osoby wypędzane z terenów II Rzeczpospolitej, po osiedlaniu się w nowej ojczyźnie. Autorka pokazuje ich walkęi determinację w odzyskiwaniu tożsamości i godności, na tle przystosowania siędo nowych warunków życiowych i miejsc powojennego zamieszkania. Książka pomaga nam w patrzeniu na okrutny świat wojny, w którym trudno było o sentymentalizm, gdy walka szła o życie. Uzupełnieniem fabuły sąliczne, niepublikowane nigdzie wcześniej fotografie z rodzinnych albumów oraz dokumenty”.
Milena J. Kalczyńska, Kresowe Tematy, Kurier Galicyjski, Ukraina, 14 grudnia 2012–14 stycznia 2013 nr 23-24 (171-172)
"(...)W książce Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm jedna opowiesć rodzi kolejne opowiesci, tak jak w jej pisarstwie: jedna książka - następne. (...) Wsród drugoplanowych bohaterów tych relacji pojawiają się postaci ważne dla polskich dziejów, m.in. gen. Władysław Anders, Gen.Stefan Rowecki "Grot", Melchior Wańkowicz, Maria Rodziewiczówna. W ten sposób indywidualne biografie bohaterów książki splatają się z historią kraju.
Poprzez doswiadczenia kilku rodzin, dzieje domów i dworów Aleksandra Ziółkowska-Boehm przedstawia duży fragment przedwojennej, wojennej oraz powojennej rzeczywistosci. Jest to kolejna jej książka mocno zanurzona w historii Polski, losach ludzi, którzy te historię tworzyli. Pisarka pozwala swoim opowiesciom rozgałęziać się, rozrastać, swobodnie korzysta z dygresji, z osobistych dopowiedzeń, ze zbliżeń pewnych wątków. Ma wielką umiejętnosć dostrzegania w pozornie drobnych faktach - jak choćby w wyblakłej fotografii z Kobrynia - zaczątkow historii, które stają się później tematem jej książek o dramatycznych odmianach losu Polaków".
Anna Bernat, Wywoływanie historii, NOWE KSIAZKI Nr 12, 2012
„Ziolkowska mieszka obecnie w Stanach Zjednoczonych, jest autorką wielu ksiazek, zwlaszcza reportaży. To ostatnie nie dziwi, bo jest ona kontynuatorka Melchiora Wankowicza, o którym zreszta wielokrotnie pisala i którego dziela wydaje z wielka troska. „Lepszy dzien nie przyszedl już” sklada się z trzech opowiesci o losach rodzin zyjących przed II wojna na wschodnich terenach RP; potem straszliwie doswiadczonych przez komunizm i nazizm. Te trzy historie skladaja się na rzecz o zagladzie nie tylko jednostki i rodzin, ale także cywilizacji, jaka tworzyli Polacy na Kresach. Ziolkowska-Boehm z dyskrecją oddaje glos swoim bohaterom, pozwala im opowiedziec o martyrologii, o której często nie chcieli mówic przez lata oni sami, ale tez ktorej nie chcieli sluchac nawet ich najblizsi. W ich wspomnieniach istnieje wyrazna cezura, jaka jest wrzesien roku 1939, dzielacy ich biografie na piekny czas przedwojenny i koszmar wojny i powojnia.
Tak jest w najbardziej poruszającym, tytulowym reportazu otwierajacym tom, a wiec opowiesci mieszkajacej dzisiaj w Chicago Joanny Synowiec. Przed wybuchem wojny mieszakala kolo Kobrynia na Bialorusi. W lutym 1939 roku - miala wtedy 11 lat –Sowieci wywiezli ja wraz z rodzicami i dwoma mlodszymi bracmi do obozow w archangielskiej oblasti. Synowiec opowiada o strasznym losie calej rodziny – glodzie, zimnie, chorobach, smierci ojca, matki, jednego z braci, o wyjezdze z Rosji, o pobycie w Meksyku, potem w USA, o chorobie brata, któremu udalo się przezyc gehenne. „Dwa lata nic nie mówił. Był już odtąd wciąż w szpitalach. Teraz jest w domu stałej opieki. Opiekunka powtarza mi, że Józio w nocy mówi po polsku i płacze”.
Drugi reportaż opowiada o losach rodziny Wartanowiczow, ktorzy na Podolu mieli wspaniale ... winnice, jakby symbol ogrodu, ktory zniszczyly wnuczeta Smierdiakowa.
Tom zamyka niesamowita historia Romana Rodziewicza, urodzonego w Mandzurii, przed II wojna pracujacego w rodzinnym majatku nad Berezynka. Po wrzesniu 1939 zolnierza walczacego az do konca u boku majora Hubala, potem akowca, wieznia obozow koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie. Szczególne wrazenie robi w tym dramatycznym kontekscie opowiesc o powojennych, emigracyjnych losach podporucznika„Romana” – jego ciezkiej pracy w brytyjskiej hucie i kopalni wegla, o nieszczęsliwym malzenstwie, zaskoczeniu, ale i dumie, z jaka angielska rodzina dowiedziala siępo wielu latach o jego przeszlosci.”
Prof. Maciej Urbanowski, UJ, Warto przeczytac. NASZ DZIENNIK, 11/12 sierpnia 2012
.
.
"Lepszy dzien nie przyszedl juz" - ten tytul kolejnej ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm zwiastuje intencje patronujace nie tylko zamyslowi zebranych w tym tomie opowiesci o dramatycznych, konczacych sie na ogol tragiczna pointa losach rodzin polskich zamieszkujacych przed wojna ziemie kresowe i poddanych po 17 wrzesnia 1939 wywozce na wschod, ale moze uchodzic za swoite motto calej najnowszej tworczosci literackiej, dokumentarno fabularnej mieszkajacej w USA, choc czesto bywajacej w Polsce, badaczki i pisarki. (...) W tytulowej relacji poznajemy dzieje zycia mocno doswiadczonej przez historie Joanny Synowiec (dzis w USA) i jej rodziny, natomiast nastepna w tomie opowiesc familijna o kolejach losow rodu Wartanowiczow z Podola wzbogacaja dramtyczne zapiski jej bohaterow oraz zestawy listow: wielką wartoscią ksiazek Ziolkowskiej-Boehm jest wykorzystywana przez autorke dokumentacja pochodzaca z malo dostepnych, czesto rodzinnych, archiwow - ktora zostaje umiejetnie wtopiona w materie kilkupoziomowej, wciagajcej narracji literackiej".
Or. [Mieczyslaw Orski] , ODRA Nr 10, 2012
„Zmiażdżeni przez historię
Bohaterem zbiorowym reportażu Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm sa Polacy z przedwojennych Kresów. Losy kilku rodzin można opisac Churchillowskimi słowami: pot, krew i łzy. Cięzko pracowali, odnosili sukcesu, tak jak rozgaleziony rod Wartanowiczow, polskich Ormian, plantatorów winorosli na Podolu. Albo rodzina osadnikow wojskowych Michalakow na Polesiu. Mimo że otoczeni przez Bialorusinów i Ukrancow, nie byli z nimi skonfliktowani. To wszystko przestalo się liczyc 17 wrzesnia 1939 roku. Ich udziałem stały się masowe represje, wywozki w bydlęcych wagonach, głód. Joanna Michalak niemal beznamiętnie opisuje smierc baci, matki, ojca 6-letniego brata, umierajacego z glodu i chorób, chorobe psychiczna drugiego brata: ”Nie moglam plakac. Dalej nie mogę”.W tej opowiesci wyczuwa się dalekie echo „Dziejow rodziny Korzeniewskich” Melchiora Wankowicza, przypomnijmy – mistrza autorki.
Wartanowiczow rozrzucilo po calym swiecie, tak jak ich krewniakow Jaxa Bakowskich. Dosc powiedziec, ze Annie Wartanowicz dopiero w wieku 80 lat dane było zobaczyc Warszawe. Ostatnia czesc zostala poswiecona fascynujacym losom slawnego hubalczyka Romana Rodziewicza, az do jego 99.urodzin.
Autorce udalo sięuniknac taniego sentymentalizmu, choc często chwyta za serce. Zwraca uwage jej dbalosc o detal, niuans, zapach. Ksiazka będzie pelnic role nieoficjalnego ambasadora historii Polski w USA. Ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm od lat sa bowiem kupowane przez tamtejsze biblioteki uniwersyteckie”.
Bohdan Melka, ANGORA, 22 wrzesnia 2013.*
INTERNET
.
„Józef
Piłsudski powiedział kiedyś, że Polska przypomina mu obwarzanek- wszystko co
dobre jest na kresach, zaś w środku znajduje się pustka. Czytając książkę
Aleksandry Ziółkowskiej Boehm trudno nie pamiętać tych słów. I rzeczywiście
mieszkańcy kresów musieli być ludźmi twardymi i wartościowymi. Każdy dzień ich
życia był dniem walki o polskość, tą polskość wyrażaną nie szumnymi i
górnolotnymi słowami, lecz drobnymi sukcesami dnia codziennego, pracą i nauką.
Żyli oni często w otoczeniu niezbyt przyjaznym i na nich odbić się miały skutki
polityki rządu II RP wobec mniejszości narodowych. To właśnie oni wspominając
szczęśliwe dni przed wybuchem wojny mogli powiedzieć „lepszy dzień nie
przyszedł już”.
Autorka opisała los polskich Ormian Wartanowiczów, losy polskiej rodziny osadników wojskowych na Polesiu czy hubalczyka Romana Rodziewicza. Przenosimy się na chwilkę do winnic w okolicach Zaleszczyk, by potem znaleźć się w bydlęcym wagonie wiozącym tych źle urodzonych na kazachskie stepy, marzniemy w lasach wraz z żołnierzami majora Hubala, by za chwilę oglądać wnętrze obozu w Oświęcimiu. Słowem możemy poznać polskie losy II wojny światowej, losy tych, którzy po zakończeniu działań wojennych nie mogli powrócić do Polski i tych, którzy mimo wszystko powrócili. Jednych zaś i drugich nazwać można solą tej ziemi, solą tego narodu.
Pomyślmy o tym czytając książkę Aleksandry Ziółkowskiej Boehm”.
Autorka opisała los polskich Ormian Wartanowiczów, losy polskiej rodziny osadników wojskowych na Polesiu czy hubalczyka Romana Rodziewicza. Przenosimy się na chwilkę do winnic w okolicach Zaleszczyk, by potem znaleźć się w bydlęcym wagonie wiozącym tych źle urodzonych na kazachskie stepy, marzniemy w lasach wraz z żołnierzami majora Hubala, by za chwilę oglądać wnętrze obozu w Oświęcimiu. Słowem możemy poznać polskie losy II wojny światowej, losy tych, którzy po zakończeniu działań wojennych nie mogli powrócić do Polski i tych, którzy mimo wszystko powrócili. Jednych zaś i drugich nazwać można solą tej ziemi, solą tego narodu.
Pomyślmy o tym czytając książkę Aleksandry Ziółkowskiej Boehm”.
Adam Kraszewski, NA TEMAT Miejsce,
gdzie książka jest najważniejsza, 9 kwietnia 2012
.
„Super
książka Pani Aleksandry i recenzja Pana Adama! Pozwolę sobie dodać coś od
siebie :)
Docenić należy pióro doświadczonej pisarki, nazywanej wśród czytelników Oleńką. Pani Aleksandra Ziółkowska-Boehm to przeurocza osoba. Kto miał okazję spotkać tę Panią osobiście, ten wie, o czym mówię. Zaangażowanie autorki w tematykę książki, objawia się w jej dziele. Entuzjazm, z jakim opowiada na spotkaniach z czytelnikami o osobistych poszukiwaniach rodów, źródeł, historii, materiałów, nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z wykwintną pisarką. Tylko osoba głęboko osadzona w temacie, potrafi w tak okazały sposób ukazać, co niekiedy na zewnątrz niedostrzegalne.
Docenić należy pióro doświadczonej pisarki, nazywanej wśród czytelników Oleńką. Pani Aleksandra Ziółkowska-Boehm to przeurocza osoba. Kto miał okazję spotkać tę Panią osobiście, ten wie, o czym mówię. Zaangażowanie autorki w tematykę książki, objawia się w jej dziele. Entuzjazm, z jakim opowiada na spotkaniach z czytelnikami o osobistych poszukiwaniach rodów, źródeł, historii, materiałów, nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z wykwintną pisarką. Tylko osoba głęboko osadzona w temacie, potrafi w tak okazały sposób ukazać, co niekiedy na zewnątrz niedostrzegalne.
Odnoszę takie wrażenie, że
czytając tę książkę, niejako łączę się z jej bohaterami, pomimo tego, że żyję
przecież w zupełnie innych, obecnych czasach. Myślę, że wiele osób, znajdzie w
niej jakieś mądrości życiowe, które każdy sam sobie dopasuje do etapu życia, w
jakim właśnie się znajduje. Historia, chociaż jest już za nami, zaczyna odżywać
dzięki Pani Aleksandrze i bohaterom przedstawiającym świat, jaki współczesnemu
odbiorcy, może jawić się, tylko w wyobrazni. Taka podróż, to niezwykle cenny
dar, jaki nam ofiarują. Korzystajmy z tego, zwłaszcza, że to tylko i aż podróż
w przeszłość. W każdej chwili, można wysiąść, czego oni zrobić nie mogli.
Lepszy dzień może i nie przyszedł już…, ale jeśli w ogóle dzień do nas przychodzi,
przyjmijmy go otwarcie. Spójrzmy, jak kiedyś przyjmowano dni, wydarzenia,
okoliczności. Nie chcę tu prawić jakichś farmazonów. Jednak, coś w tych
powiązaniach, w tej płynności czasu jest. Mimo wszystko, nikt z nas nie żyje w
oddzielnej rzeczywistości”.
Katarzyna Ewelina Rozenek, Wyszkow, 27 maja 2012 NA TEMAT
http://recenzjeksiazek.natemat.pl/9619,aleksandra-ziolkowska-boehm-lepszy-dzien-nie-przyszedl-juz
.
„Najnowsza publikacja Aleksandry
Ziółkowskiej – Boehm „Lepszy dzień nie przyszedł już” składa się z trzech
opowieści. Dwa pierwsze rozdziały opisują niezwykle dramatyczne losy rodzin
zamieszkujących Kresy Wschodnie, trzeci poświęcony został osobie Hubalczyka,
Romana Rodziewicza. Autorka po raz kolejny skupia się więc na szeroko
rozumianej historii Polski i Polaków w jej najbardziej dramatycznych momentach
– najpierw wybuch II Wojny Światowej, potem epoka komunizmu. Opowieść autorki
to szerokokontekstowa analiza losów jednostki, która na skutek „wariacji
historii” dostała się w miażdżące tryby dwóch wielkich totalitaryzmów XX wieków
– komunizmu i faszyzmu. To także, albo przede wszystkim narracja poświęcona
sile i wyjątkowości człowieka, który nawet w najcięższych warunkach potrafi
przetrwać i zachować godność.
„Życie wiedzie człowieka
wzruszająco krętymi ścieżkami. W niniejszej książce, zbiorze opowieści o losach
polskiego pokolenia okaleczonego przez wojnę, punktem startowym jest
dwudziestolecie międzywojenne i Kresy – zagubiona kraina wspomnień i marzeń.
Dalsze losy naszych bohaterów biegną, jak im historia każe: przez gehennę
wojny, choroby, niebezpieczeństwa – po to, by wylądować na obczyźnie w dalekich
zakątkach świata.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
dysponuje piórem wielce doświadczonym. I tematykę Kresów w swych dziełach
niemało dotąd eksploatowała. Nic to jednak dziwnego, skoro pierwsze poważne
literackie kroki stawiała jako asystentka Melchiora Wańkowicza, wielkiego i
cenionego piewcy wschodnich prowincji. Mało tego, wątki tu rozwijane znajdują
tło i dopełnienie w książkach wcześniej wydanych. Nie jest to tedy pierwszyzna,
a wszystkie trzy opowieści rzucają nas natychmiast na głęboką wodę.
Bogactwo indywidualnego losu
Co
ponadto czyni tę książkę cenną i wartą przeczytania? Jest to lektura dająca
paradygmatyczne przykłady polskich losów w trakcie II wojny światowej. Jest to
kolejna cegiełka, która wypełnia suche daty obiektywnej historii najnowszej,
nadaje jej ciężkość – a wszystko za sprawą subiektywnej perspektywy
pojedynczych ludzi, którzy tkwili w samym sercu wydarzeń historycznych. Dodam
na koniec, iż opowieść tytułowa stanowi prawdziwy majstersztyk: minimalizm i
prostota narracji oszałamiają i czyniąca bezbronnym. Polecam lekturę!”
Tomasz Kwiatkowski, Histmag.org, 24 kwietnia 201
http://histmag.org/?id=6611
Tomasz Kwiatkowski, Histmag.org, 24 kwietnia 201
http://histmag.org/?id=6611
.
„ Bardzo piękna i
mądra recenzja. Podpisuję się pod nią obiema rękami. Zachęciła mnie do
podzielenia się własnymi wrażeniami z lektury książki „Lepszy dzień nie
przyszedł już”, którą przeczytałem dwa razy w ciągu trzech tygodni.
Przy pierwszym podejściu szybko pochłaniałem treść, nie skupiając się zbytnio na szczegółach, których jest w dziele Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm mnóstwo. Z tej lektury pozostały mi w pamięci różnokolorowe obrazy: pełne radosnych, optymistycznych barw życie bohaterów trzech opowieści, z których składa się książka, w okresie międzywojennym – soczysta zieleń łąk z feerią kwitnących kwiatów, stateczna zieleń odwiecznych lasów, orgia kolorów rozkwitających i owocujących sadów naddniestrzańskich, wszystkie odcienie słonecznej żółci dojrzewających łanów zbóż i miodów z pasieki stryja Leona, szlachetne, pachnące południowym wiatrem czerwienie doskonałych polskich win ( tak, bywały kiedyś takie ), które powstawały w rozległych podolskich winnicach... Cezurą kończącą ten barwny festiwal są dwie daty - 1. i 17. września 1939 roku. Po napaści Niemiec i Związku Radzieckiego na Polskę losy bohaterów i krajobrazy ich otaczające zmieniły się w czarno – białe, wstrząsające grafiki. Tak je zapamiętałem. Wszelkie życiowe plany i marzenia poszły w odstawkę. Jedynym problemem jednostek i całych rodzin stało się zwykłe, fizyczne przetrwanie. Radością było wtedy zabicie i zjedzenie psa po miesiącach głodu. Nad tym wszystkim królował biało-czarny syberyjski krajobraz. Sięgająca horyzontu biel śniegu, skrzącego się w świetle zimnego północnego słońca, czerń drzew i baraków. Nawet ten zjedzony pies był czarny. Czarne niebo i migające białe gwiazdy. Piękne, ale potęgujące smutek, bo choć tak odległe, wydawały się wtedy bliższe niż utracony dom rodzinny. Ci z bohaterów którzy przeżyli piekło, zaczęli po wojnie nowe życie. Opowieści powojenne zapamiętałem w stonowanych, bardzo przytłumionych, szarych barwach. Monochromatyczne obrazy codziennej, mozolnej pracy, odbudowywanie życia rodzinnego... czy to w Afryce Południowej, w Ameryce, w Anglii czy w Polsce. Dopiero los pokoleń urodzonych po wojnie zaiskrzył się wszystkimi pięknymi kolorami świata.
Moje drugie czytanie było uważne, zwracające uwagę na szczegóły, zaglądające co chwila do przypisów i starające się jak najwięcej zapamiętać. Odkryłem wtedy pokłady wiedzy historycznej, które autorka zawarła w książce. Lektura żadnego naukowego opracowania historycznego nie nauczyła mnie tyle o specyfice życia Polaków wywiezionych w głąb Rosji. Bardzo ciekawe a dla mnie zupełnie nowe, były opowieści o wyjściu ze Związku Radzieckiego polskiej ludności cywilnej wraz z Wojskiem Polskim generała Andersa. Wiele w nich wstrząsających przeżyć jednostkowych i dużo faktów historycznych. Dopiero taka zbitka daje obraz całości. Czuję, że obraz ten jest w książce Aleksandry Ziółkowskiej – Boehm bardzo prawdziwy. Z niesamowitym zainteresowaniem i uwagą chłonąłem opowieść o Romanie Rodziewiczu, żołnierzu majora Hubala. Ten fragment książki polecam wszystkim, którzy interesują się działaniami militarnymi w czasie II wojny światowej. Lektura rozdziału „Z miejsca na miejsce”, opowiadającego ze szczegółami o działaniach Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego, będzie dla nich ucztą.
Wszystko co napisałem, jest tylko malutką częścią wrażeń, jakich doznałem podczas dwukrotnego czytania książki „Lepszy dzień nie przyszedł już”. Mógłbym jeszcze pisać i pisać, ale chyba komentarz nie może być taki długi, więc kończę i mam nadzieję, że całą resztę odkryjecie sami”.
Przy pierwszym podejściu szybko pochłaniałem treść, nie skupiając się zbytnio na szczegółach, których jest w dziele Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm mnóstwo. Z tej lektury pozostały mi w pamięci różnokolorowe obrazy: pełne radosnych, optymistycznych barw życie bohaterów trzech opowieści, z których składa się książka, w okresie międzywojennym – soczysta zieleń łąk z feerią kwitnących kwiatów, stateczna zieleń odwiecznych lasów, orgia kolorów rozkwitających i owocujących sadów naddniestrzańskich, wszystkie odcienie słonecznej żółci dojrzewających łanów zbóż i miodów z pasieki stryja Leona, szlachetne, pachnące południowym wiatrem czerwienie doskonałych polskich win ( tak, bywały kiedyś takie ), które powstawały w rozległych podolskich winnicach... Cezurą kończącą ten barwny festiwal są dwie daty - 1. i 17. września 1939 roku. Po napaści Niemiec i Związku Radzieckiego na Polskę losy bohaterów i krajobrazy ich otaczające zmieniły się w czarno – białe, wstrząsające grafiki. Tak je zapamiętałem. Wszelkie życiowe plany i marzenia poszły w odstawkę. Jedynym problemem jednostek i całych rodzin stało się zwykłe, fizyczne przetrwanie. Radością było wtedy zabicie i zjedzenie psa po miesiącach głodu. Nad tym wszystkim królował biało-czarny syberyjski krajobraz. Sięgająca horyzontu biel śniegu, skrzącego się w świetle zimnego północnego słońca, czerń drzew i baraków. Nawet ten zjedzony pies był czarny. Czarne niebo i migające białe gwiazdy. Piękne, ale potęgujące smutek, bo choć tak odległe, wydawały się wtedy bliższe niż utracony dom rodzinny. Ci z bohaterów którzy przeżyli piekło, zaczęli po wojnie nowe życie. Opowieści powojenne zapamiętałem w stonowanych, bardzo przytłumionych, szarych barwach. Monochromatyczne obrazy codziennej, mozolnej pracy, odbudowywanie życia rodzinnego... czy to w Afryce Południowej, w Ameryce, w Anglii czy w Polsce. Dopiero los pokoleń urodzonych po wojnie zaiskrzył się wszystkimi pięknymi kolorami świata.
Moje drugie czytanie było uważne, zwracające uwagę na szczegóły, zaglądające co chwila do przypisów i starające się jak najwięcej zapamiętać. Odkryłem wtedy pokłady wiedzy historycznej, które autorka zawarła w książce. Lektura żadnego naukowego opracowania historycznego nie nauczyła mnie tyle o specyfice życia Polaków wywiezionych w głąb Rosji. Bardzo ciekawe a dla mnie zupełnie nowe, były opowieści o wyjściu ze Związku Radzieckiego polskiej ludności cywilnej wraz z Wojskiem Polskim generała Andersa. Wiele w nich wstrząsających przeżyć jednostkowych i dużo faktów historycznych. Dopiero taka zbitka daje obraz całości. Czuję, że obraz ten jest w książce Aleksandry Ziółkowskiej – Boehm bardzo prawdziwy. Z niesamowitym zainteresowaniem i uwagą chłonąłem opowieść o Romanie Rodziewiczu, żołnierzu majora Hubala. Ten fragment książki polecam wszystkim, którzy interesują się działaniami militarnymi w czasie II wojny światowej. Lektura rozdziału „Z miejsca na miejsce”, opowiadającego ze szczegółami o działaniach Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego, będzie dla nich ucztą.
Wszystko co napisałem, jest tylko malutką częścią wrażeń, jakich doznałem podczas dwukrotnego czytania książki „Lepszy dzień nie przyszedł już”. Mógłbym jeszcze pisać i pisać, ale chyba komentarz nie może być taki długi, więc kończę i mam nadzieję, że całą resztę odkryjecie sami”.
Tomasz Wojtkowski, HISTMAG, 10 maja 2012
.
„Historia
historią, ale ja doceniam w tej książce coś o wiele ciekawszego. Ludzkie losy i
ta refleksja nad życiem ludzkim, która pojawia się po przeczytaniu.
Ten urok starej czarno-białej fotografii na okładce po prostu porywa :)”.
KA , HISTMAG , 5 maja 2012
Ten urok starej czarno-białej fotografii na okładce po prostu porywa :)”.
KA , HISTMAG , 5 maja 2012
.
„Lepszy dzień nie przyszedł już" zawiera trzy opowieści - związane z
polską historią, polskimi losami. Sa to historie rodzin, czy - jak w przypadku
Wartanowiczów- sagi rodu. Pokazuję wyrzuconych ze swoich domów konkretnych
ludzi, których wcześniej przedstawiam czytelnikowi i się z nimi niemal
zaprzyjaźnia. Pokazuję, co się działo z nimi i ich rodzinami. Wywózki, obozy,
nasze polskie tragedie.
Pokazuję niezwykły hart ducha i wolę przetrwania w jakże ciężkich sytuacjach, i pokazuję dalsze pokolenia. Piszę, co stało się z rodzinami patriotycznych dzielnych ludzi, z ich dziećmi i wnukami, którzy mieszkają teraz w Stanach Zjednoczonych, w zachodniej Europie czy w Johannesburgu, ale i w Polsce. Jak patrzą i czy chcą wiedzieć o pokoleniach swoich dziadków, którzy przeszli gehennę. Niczego nie krytykuję, niczego nie oceniam, pokazuję postawy pewnej generacji ludzi, i póżniejsze. Czytelnikowi zostawiam nasuwające się przemyślenia.... duże fragmenty tej ksiazki pisałam na przydechu i ze skurczonym sercem”.
Pokazuję niezwykły hart ducha i wolę przetrwania w jakże ciężkich sytuacjach, i pokazuję dalsze pokolenia. Piszę, co stało się z rodzinami patriotycznych dzielnych ludzi, z ich dziećmi i wnukami, którzy mieszkają teraz w Stanach Zjednoczonych, w zachodniej Europie czy w Johannesburgu, ale i w Polsce. Jak patrzą i czy chcą wiedzieć o pokoleniach swoich dziadków, którzy przeszli gehennę. Niczego nie krytykuję, niczego nie oceniam, pokazuję postawy pewnej generacji ludzi, i póżniejsze. Czytelnikowi zostawiam nasuwające się przemyślenia.... duże fragmenty tej ksiazki pisałam na przydechu i ze skurczonym sercem”.
Aleksandra Ziolkowska-Behm, Wywiad Ewa Matuszewska, Zakopane dla ciebie,
.
„Świetna książka.
Przeczytałem ją już dwa razy. Przy drugim czytaniu zauważyłem, że znaczna jej część
jest poświęcona losom kobiet. Wychowały się w dobrobycie a przynajmniej w
dostatku materialnym, niektóre z nich były nawet troszkę rozpieszczone. Gdy
przyszedł czas największej próby, doskonale zdały egzamin. Okazało się, że są
silne, mądre i zaradne. Dawały sobie radę zarówno na zesłaniu sowieckim jak i
pod okupacją niemiecką. Zastanawiałem się skąd wydobyły te niewyobrażalne
pokłady siły i zaradności. To ciekawy temat. Wyszło mi, że wpajanie od
maleńkości wartości życia rodzinnego, patriotyzmu i wiary nie są pustymi
sloganami. Przydają się całkiem realnie w najgorszych, beznadziejnych chwilach.
A może kobiety są po prostu silne z natury i początek wierszyka Mickiewicza o
„puchu marnym” mało ma wspólnego z rzeczywistością.
Warto przeczytać tę książkę także pod takim kątem.
Teraz z innej beczki.
Po napisaniu opowieści o Romanie Rodziewiczu „ Z miejsca na miejsce”, Aleksandra Ziółkowska została Honorową Członkinią Rodu Rodziewiczów. Uważam, że po wydaniu książki „ Lepszy dzień nie przyszedł już” Aleksandra Ziółkowska-Boehm powinna zostać co najmniej Honorową Ormianką z Podola.
Czy czyta mnie jakiś Ormianin?”
Warto przeczytać tę książkę także pod takim kątem.
Teraz z innej beczki.
Po napisaniu opowieści o Romanie Rodziewiczu „ Z miejsca na miejsce”, Aleksandra Ziółkowska została Honorową Członkinią Rodu Rodziewiczów. Uważam, że po wydaniu książki „ Lepszy dzień nie przyszedł już” Aleksandra Ziółkowska-Boehm powinna zostać co najmniej Honorową Ormianką z Podola.
Czy czyta mnie jakiś Ormianin?”
Tomasz Wojtkowski, Warszawa,
12 maja 2012, NA TEMAT http://recenzjeksiazek.natemat.pl/9619,aleksandra-ziolkowska-boehm-lepszy-dzien-nie-przyszedl-juz
.
"Jedna opowieść rodzi następne opowieści" -
mówiła Aleksandra Ziółkowska-Boehm na poniedziałkowym spotkaniu z czytelnikami
w warszawskim Muzeum Niepodległości. W książce "Lepszy dzień nie przyszedł
już" można znaleźć wątki znane czytelnikom poprzednich książek tej
pisarki, jak na przykład historia Hubalczyka Romana Rodziewicza czy dzieje rodu
Jaxa-Bąkowskich i ich krewnych Wartanowiczów - polskich Ormian, przed laty
właścicieli rozległych winnic na Podolu. Wśród drugoplanowych bohaterów tych
opowieści przewijają się m.in. Melchior Wańkowicz, którego sekretarką była autorka książki;
Maria Rodziewiczówna, gen. Władysław Anders, gen. Stefan Rowecki
"Grot".
W majątku Antoniego Jaxa-Bąkowskiego w Kraśnicy pod Opocznem powstała w latach trzydziestych XX wieku nieduża stadnina koni. Zagładę kraśnickiej hodowli przyniosła II wojna światowa. Oficer rezerwy Jerzy Bąkowski, zmobilizowany we wrześniu do polskiego wojska, dostał się do sowieckiej niewoli, wiosną 1940 roku zginął w Charkowie. W tym samym czasie jego żona Anna starała się utrzymać gospodarstwo w Kraśnicy. Działający nieopodal oddział majora Henryka Dobrzańskiego Hubala miał w Kraśnicy punkt aprowizacyjny. Dowódca, czołowy jeździec europejskich hipodromów, olimpijczyk, otrzymał z tamtejszej stadniny karego ogiera Demona, z którym razem zginął 30 kwietnia 1940 roku pod wsią Anielin, w obławie zorganizowanej przez Niemców.
W majątku Antoniego Jaxa-Bąkowskiego w Kraśnicy pod Opocznem powstała w latach trzydziestych XX wieku nieduża stadnina koni. Zagładę kraśnickiej hodowli przyniosła II wojna światowa. Oficer rezerwy Jerzy Bąkowski, zmobilizowany we wrześniu do polskiego wojska, dostał się do sowieckiej niewoli, wiosną 1940 roku zginął w Charkowie. W tym samym czasie jego żona Anna starała się utrzymać gospodarstwo w Kraśnicy. Działający nieopodal oddział majora Henryka Dobrzańskiego Hubala miał w Kraśnicy punkt aprowizacyjny. Dowódca, czołowy jeździec europejskich hipodromów, olimpijczyk, otrzymał z tamtejszej stadniny karego ogiera Demona, z którym razem zginął 30 kwietnia 1940 roku pod wsią Anielin, w obławie zorganizowanej przez Niemców.
Zimą 1945 roku Armia Czerwona splądrowała doszczętnie
dwór, kradnąc pozostałe wierzchowce. Po kilku tygodniach, na mocy dekretu o
parcelacji majątków ziemskich, Bąkowscy zostali wywłaszczeni. Nakazano im
zamieszkanie w odległości nie mniejszej niż 100 kilometrów od rodzinnego
gniazda. 45 lat później bezskutecznie usiłowali odzyskać kompletnie
zdewastowane zabudowania dworskie, zanieczyszczony staw i zdziczały park.
"Zbierając informacje o rodzinie Bąkowskich trafiłam na historię Wartanowiczów, starego rodu pochodzenia ormiańskiego, którzy osiedli na Podolu. Z tej rodziny pochodziła żona ostatniego właściciela Kraśnicy - Anna" - mówiła pisarka. Wartanowicze założyli w swoim majątku w Zaleszczykach winnicę, która przed wojna była sławna w całej Polsce. Na winobranie do Zaleszczyk przyjeżdżali goście z całego kraju, powodzenie uprawy winorośli na Podolu dawało nadzieje, że i w innych regionach Polski da się uprawiać winogrona. Rodzina Wartanowiczów została w 1940 roku deportowana w głąb ZSRS, skąd udało im się wydostać z armią Andersa. Jej potomkowie żyją obecnie m.in. w RPA. "Młode pokolenie potomków Wartanowiczów nie interesuje się historią rodziny, to bardzo smutne" - zauważyła pisarka.
W książce przedstawiona też została postać Romana Rodziewicza (właściwie Romualda Rodziewicza ps. "Roman"), którego losy Aleksandra Ziółkowska-Boehm opisała już w książce "Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala". Tym razem poznajemy uzupełnioną, pełną opowieść o życiu siostrzeńca Marii Rodziewiczówny, Hubalczyka, więźnia obozów w Auschwitz i Buchenwaldzie. To właśnie Roman Rodziewicz opowiedział Wańkowiczowi dzieje oddziału Hubala, co zaowocowało książką "Hubalczycy". Roman Rodziewicz ma obecnie niemal 100 lat, mieszka w Anglii.
We wszystkich opowieściach zawartych w książce "Lepszy dzień nie przyszedł już" powraca motyw zagłady przedwojennego, idyllicznego świata ziemiańskich dworów i ciężkiego losu emigrantów. Matka bohaterki jednej z opowieści wiosną 1938 roku wzbraniała się przed pójściem do fotografa, uważała, że akurat źle wygląda, chciała poczekać na "lepszy dzień". W końcu dała się namówić i ta właśnie fotografia, jako jedyne zdjęcie rodzinne, przetrwała wojenną zawieruchę. "Lepszy dzień nie przyszedł już" - konkluduje autorka, stąd tytuł książki.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm była asystentką ojca polskiego reportażu Melchiora Wańkowicza, spadkobierczynią jego archiwum. Opublikowała ponad 30 książek reportażowych. Książka "Lepszy dzień nie przyszedł już" ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry.
Źródło: PAP
"Zbierając informacje o rodzinie Bąkowskich trafiłam na historię Wartanowiczów, starego rodu pochodzenia ormiańskiego, którzy osiedli na Podolu. Z tej rodziny pochodziła żona ostatniego właściciela Kraśnicy - Anna" - mówiła pisarka. Wartanowicze założyli w swoim majątku w Zaleszczykach winnicę, która przed wojna była sławna w całej Polsce. Na winobranie do Zaleszczyk przyjeżdżali goście z całego kraju, powodzenie uprawy winorośli na Podolu dawało nadzieje, że i w innych regionach Polski da się uprawiać winogrona. Rodzina Wartanowiczów została w 1940 roku deportowana w głąb ZSRS, skąd udało im się wydostać z armią Andersa. Jej potomkowie żyją obecnie m.in. w RPA. "Młode pokolenie potomków Wartanowiczów nie interesuje się historią rodziny, to bardzo smutne" - zauważyła pisarka.
W książce przedstawiona też została postać Romana Rodziewicza (właściwie Romualda Rodziewicza ps. "Roman"), którego losy Aleksandra Ziółkowska-Boehm opisała już w książce "Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala". Tym razem poznajemy uzupełnioną, pełną opowieść o życiu siostrzeńca Marii Rodziewiczówny, Hubalczyka, więźnia obozów w Auschwitz i Buchenwaldzie. To właśnie Roman Rodziewicz opowiedział Wańkowiczowi dzieje oddziału Hubala, co zaowocowało książką "Hubalczycy". Roman Rodziewicz ma obecnie niemal 100 lat, mieszka w Anglii.
We wszystkich opowieściach zawartych w książce "Lepszy dzień nie przyszedł już" powraca motyw zagłady przedwojennego, idyllicznego świata ziemiańskich dworów i ciężkiego losu emigrantów. Matka bohaterki jednej z opowieści wiosną 1938 roku wzbraniała się przed pójściem do fotografa, uważała, że akurat źle wygląda, chciała poczekać na "lepszy dzień". W końcu dała się namówić i ta właśnie fotografia, jako jedyne zdjęcie rodzinne, przetrwała wojenną zawieruchę. "Lepszy dzień nie przyszedł już" - konkluduje autorka, stąd tytuł książki.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm była asystentką ojca polskiego reportażu Melchiora Wańkowicza, spadkobierczynią jego archiwum. Opublikowała ponad 30 książek reportażowych. Książka "Lepszy dzień nie przyszedł już" ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry.
Źródło: PAP
.
„KLUCZYKI
DO MERCEDESA
Poszłam
tam, bo dostałam zaproszenie. A przecież nawet bym nie wiedziała o tym
wydarzeniu. Bo niby i skąd?
Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”,
Oddział w Warszawie, mieści się przy Krakowskim Przedmieściu, niemal obok Placu Zamkowego. Piękne to
miejsce! Poszłam tam sama. A właściwie pojechałam miejskim autobusem. Lubię przejechać się lub przejść
Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem – i nie jestem w tym odosobniona – bo
jeśli Warszawa ma gdzieś swoje serce, to ten uliczny szlak jest z pewnością
jego główną arterią.
Jak zwykle przyszłam przed czasem,
bo nastawiłam się na korki w mieście w
tej popołudniowej porze. Sala, którą stanowił główny hol, powoli zapełniała się
ludźmi. W miarę wypełniania się, słuchając szmeru rozmów, z każdą chwilą czułam
że zanurzam się w jakiejś znanej mi atmosferze z dawnych lat, z dzieciństwa, I
nie było to niemiłe, ale wręcz odwrotnie – poczułam się swojsko, jak z wizytą u
znajomych, z rodzicami, gdy miałam kilkanaście lat. Elegancja, dyskrecja i
wysoka kultura osobista to nie były w tym miejscu słowa puste. Już zapomniałam
przez ostatnie lata, jak to wygląda.
Bohaterką spotkania była Pani
Aleksandra Ziółkowska – Boehm i jej najnowsza książka pod tytułem: „Lepszy
dzień nie przyszedł już”.
Aleksandra Ziółkowska – Boehm,
sukcesorka spuścizny literackiej Melchiora Wańkowicza, jest doktorem nauk humanistycznych
pobliskiego Uniwersytetu Warszawskiego, oraz stypendystką m.in.: amerykańskiej
Fundacji Fulbrighta, kanadyjskiej Ministra Kultury i nowojorskiej Fundacji
Kościuszkowskiej. Członkiem Polskiego ZAIKS-u i amerykańskiego PEN CLUB-u. Nagród już nie wyliczam, ale to oczywiste że
ma ich wiele, bo napisała wiele ważnych książek.
„Lepszy dzień nie przyszedł już” to
opowieść, a właściwe trzy opowieści, o losach rodzin zamieszkujących przed
wojną na Polskich Kresach Wschodnich. Zaś tłem wydarzeń są miejsca tragicznie
wpisane w historię Polski i Polaków: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz,
Monte Cassino, a także wojenne i powojenne skupiska polskie w Iranie, Afryce
Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, a nawet w
przedwojennej Mandżurii. Parę niezłych filmów można by nakręcić w oparciu o te
historie! Oscar byłby zapewniony.
Pierwszą książką Pani Aleksandry
Ziółkowskiej jaką przeczytałam była „Kaja od Radosława czyli historia
Hubalowego Krzyża”. I może bym nawet do dziś nie słyszała o tej Autorce gdyby
nie to, że znałam osobiście właśnie jej bohaterkę, Kaję, już obecnie świętej
pamięci, żonę Hubalczyka Marka Szymańskiego, „Sępa”. To on prowadził mnie (za
rękę!) do spóźnionego, wojennego chrztu świętego zamiast nieobecnego kuzyna z
zagranicy.
We wstępie do
książki o Kai Pani Aleksandra umieszcza przesłanie, które tak wyraził Izaak
Bashevis Singer: „Prawdziwy twórca przynależy do swoich rodaków, do swego
otoczenia, bez względu na to, czy je lubi czy nie. Kosmopolita nigdy nie
napisze niczego wyjątkowego, jego dzieło będzie uogólnieniem”. Pewnie dlatego
Pani Ziółkowska – Boehm choć mieszka obecnie w USA, tak silnie czuje się
związana z Polską. I z takim dzielnym uporem stara się przywracać pamięci naszą
polską trudną historię.
Co ciekawe – jak sama
powiedziała na tym spotkaniu z
Czytelnikami – że ci wszyscy ludzie, bohaterowie jej książki, choć przeszli
wiele tragicznych wydarzeń w swoim życiu, nigdy do nikogo nie mieli o to
pretensji. Swój los przyjmowali z godnością i odwagą. „Piękni ludzie” – tak ich
nazwala. Tacy choćby jak jeden z bohaterów książki „Lepszy dzień nie nadszedł
już”: „Kiedyś kochał konie, psa i swojego mercedesa. Kluczyki do dawnego
samochodu zachował. Były z nim przez całą wojnę i potem, do końca życia. Były
szczególną pamiątką czasów, które minęły bezpowrotnie.
Kluczyki do
mercedesa, związane niebieską wstążką, ma teraz jego córka Kasia”.
W niejednym
polskim domu i dzisiaj te przysłowiowe „kluczyki do mercedesa” wciąż są
przechowywane przez kolejne pokolenia. W
moim domu też”.
Elżbieta Nowak
(kochanezycie.pl), Polskie Radio Pr 1, Mysli na dobry dzien, 12 czerwca 2012;
NIEDZIELA, 8
lipca 2012
.
.
.
„W
marcu ukazala się ksiazka, ktorej czesc poswiecona jest ormianskiej rodzinie
Wartanowiczow i ich krewnym, Jaxa Bakowskim. Wiele tu wspomnien czlonkow rodziny
Wartanowiczow, rozrzuconych po calym swiecie po II wojnie swiatowej. W pracy
rozwiniete sa watki poruszone przez autorke w ksiazce „Dwor w Krasnicy i
Hubalowy Demon”. W maju odbylo się wiele spotkan z autorka. – Szczególnie ucieszyl
mnie wieczor autorski w Domu Polonii w Warszawie, na ktory przyszlo około dwustu
piecdziesieciu osb – mowi pisarka. Padaly ciekawe pytania, publicznosc była wyraznie
zainteresowana. Z kazdego z tych wielu spotkan wynioslam mile wrazenia”.
AVEDIS nr 11 lato 2012.
„Kiedy
zobaczyłam tę książkę w bibliotece, wiedziałam, że mogę ją zabrać do domu bez
namyślania się. Przednia lektura gwarantowana! I tak było. Nie zawiodłam się.
Jak zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać!
Autorka,
Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest autorką znakomitych książek reportażowych
opowiadających o polskich losach.
„Lepszy dzień nie przyszedł już” to jedna z nich. Składa się z trzech
części. Pierwsza, tytułowa i chyba najbardziej ściskająca za gardło, to
tragiczna historia rodziny Michalaków z Szemiotówki na Polesiu. Tereny te
zostały zagarnięte przez Związek Radziecki we wrześniu 1939 r., a zimą 1940 r.
NKWD zapakowało Michalaków do wagonów i wywiozło na daleką północ, pod
Archangielsk. Takie wysiedlenia Polaków z Kresów Wschodnich były typowe w
tamtym okresie, chodziło o oczyszczenie tych terenów z elementów etnicznie
polskich. Splot dramatycznych wydarzeń spowodował, że z pięcioosobowej rodziny
(rodzice i trójka dzieci) w krótkim czasie została tylko jedna córka i syn. I
właśnie ta córka, Joanna Synowiec, jest narratorką tej opowieści. Kobieta
przeszła wiele: przeżyła nie tylko śmierć obojga rodziców i najmłodszego
braciszka, ale też wywózkę, choroby, głód, pobyt w radzieckim domu dziecka,
wyjazd z armią Andersa do Iranu. Potem została wraz z grupą polskich dzieci
przewieziona do Meksyku, gdzie doczekała końca wojny. Teraz jest Amerykanką, a
z Polski wywiozła tylko jedno zdjęcie całej rodziny. Zostało zrobione
przypadkiem u fotografa w Kobryniu, mama nie chciała, wolała czekać na lepszy
dzień, ale „lepszy dzień nie przyszedł już”.
Druga część książki zatytułowana „Winnice Wartanowiczów na Podolu”
opowiada o niezwykle interesujących losach zamożnej rodziny Wartanowiczów,
Polaków o ormiańskich korzeniach, którzy przez wojną mieli majątki ziemskie w
okolicy Zaleszczyk (słynnych z tego, że – jak mówiono – tamtędy ewakuowali się
Polacy do Rumunii we wrześniu 1939 r., chociaż to podobno nieprawda, bo
faktycznie uciekano przez most w Kutach). Klimat tam ciepły, więc
Wartanowiczowie zakładali winnice, urządzali winobrania i propagowali polskie winiarstwo.
Przed wojną żyło im się doskonale, ale potem, kiedy wybuchła II wojna światowa…
Wywózki, głód, choroby, cierpienia zadawane przez obu okupantów, to jest
zarówno przedstawicieli władzy radzieckiej, jak i Niemców. Tę historię opowiada
głównie Anna Wartanowicz, zwana w domu Anulką, którą los zagnał aż do Afryki
Południowej, gdzie pracowała jako projektantka mody. Rozdział o Wartanowiczach
został wzbogacony o autentyczne dokumenty: pamiętnik wygnańczy matki Anulki
oraz artykuły Józefa Wartanowicza „Sadownictwo i winiarstwo ciepłego Podola” i
Edwarda Fonferki „Warunki gospodarcze ciepłego Podola z punktu widzenia
inteligencji miejskiej”, w którym autor radził, by polscy „miastowi” bogacili
się na uprawie winorośli i innych owoców na Podolu.
Trzecia część jest poświęcona Romanowi Rodziewiczowi (krewny pisarki Marii Rodziewiczówny), członkowi oddziału partyzanckiego słynnego majora Hubala. To właśnie na podstawie jego opowieści powstała niegdyś książka Wańkowicza „Hubalczycy”. Losy Rodziewicza były również bardzo skomplikowane: po wojnie nie wrócił do Polski, ale pracował jako robotnik w Anglii, gdzie mieszka do tej pory w domu opieki.
Całość napisana jest trochę w stylu „przeminęło z wiatrem” (to komplement, a nie zarzut), bo opowiada o dawnym świecie polskim na Kresach, który nigdy już nie wróci. Przeminęły i wielkie fortuny, i polska kultura na tamtych terenach, i piękne dwory, i winnice, i konie, i panienki w białych sukienkach ze swoimi guwernantkami…
Przedstawione tu narracje wzruszają, skłaniają do refleksji, a jednocześnie uczą historii Kresów, tej historii, której nam nie udostępniano „za komuny” w szkole. Przyznam, że bardzo mało wiedziałam np. o przedwojennych Zaleszczykach, które były wówczas podobno kurortem na miarę Sopotu czy Krynicy i kursował tam pociąg z Warszawy przywożący zamożnych turystów. O winnicach na Podolu też nie miałam zresztą pojęcia… I tylko żal, że to nie moja książka, bo na pewno chciałabym do niej wracać…
Gorąco, naprawdę gorąco, polecam tę lekturę!
ALICJA 2010, Alaczyta, Blog o książkach
.
„Aleksandra
Ziolkowska-Boehm napisala ksiazke, na która zlozyly się trzy opowiesci
dotyczace losow rodzin pochodzacych z terenow nalezacych przed II wojna swiatowa
do Polski i okreslanych jako Kresy Wschodnie. Wlasciwie to jedynie dwie z nich
zajmuja wieksza czesc lektury, choc czytana pierwsza krotka opowiesc o tym samym
tytule jak ksiazka, niezwykle poraza i wzrusza czytelnika. Powstala ona na podstawie
wspomnien Joanny Synowiec, osoby w dziecinstwie ciezko doswiadczonej przez los.
Wraca do okresu szczesliwych dni w Szemiotowce kolo Kobrynia na Bialorusi, wkroczeniu
Rosjan, przymusowego wyjazdu na wschod, smierci rodzicow i dzieciecej tulaczce wraz
z rodzenstwem.
Obszerne miejsce w ksiazce zajmuje historia rodu Wartanowiczow i Jaxa Bakowskich. Autorka przedstawia w niej z grubsza historie Ormian i wskazuje na przyczyny pojawienia się ich w rejonavch poludniowo-wschodniej Polski. Rodzina byla ceniona przez spoleczenstwo lokalne i powazana. Miala tez rodzinne majatki, piekne sady i winnice, stadniny koni na Podolu, ktore zostalo utracone wraz z nastaniem wladzy sowieckiej, albo tak jak dwor w Krasnicy dopiero w styczniu 1945 roku. Autorka przedstawia losy poszczegolnych czlonkow rodzin, dzialalnosc konspiracyjna, sluzbe woskowa. Rodzinne zwyczaje, przymusowa w szkolach nauke rosyjskiego, wywozki w glab Rosji, glod, ciezka wycienczajaca organizm prace, wedrowke po krajach w poszukiwaniu schronienia.
Trzecia historia dotyczy Romana Rodziewicza o pseudonimie Roman, który był partyzantem majora Henryka Dobrzanskiego o pseudoinimei Hubal. Rodziewicz urodzony w Manzurii znal Polske jedynie z opowidan. Autorka przedstawia jego zycie z uwzglednieniem jego lat dziecinstwa i mlodosci, kariery zolnierskiej, uczestnctwa w kampanii wrzesniowej, aresztowaniu, torturowaniu podcza sledztwa, pobytach w hitelrowskich oboach. To opowiesc o osobie odwaznej, bezkompromisowej, o niezlomnych cechach charakteru, która warto poznac.
Ksiazka jest napisana przystepnym jezykiem w glownej mierze oparta na wspomnieniach, listach i pamietnikach obszernie zteszta cytowanych. Bogaty jest również material ikonograficzny ksiazki. Znalezc w niej rowniez mozna przypisy i indeks osob. Bardzo dobra lektura, pobudzajaca czytelnika do refleksji i momentami wzruszajaca. Warto!”
Montgomerry, SLOWEM MALOWANE, 14 czerwca 2012
.
„„Lepszy
dzien nie przyszedl juz” to tytul ksiazki Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm,
zawierajacej trzy obszerne opowiesci o losach rodzin, które przed wojna
mieszkaly na Kresach. Jest to niezwykle cenna lektura, szczególnie dla osob, którym
bliskie sa nie dosc znane karty polskich dziejow. Autorka odbyla setki rozmow z
ludzmi zamieszkujacymi niegdys wschodnie rubieze dawnej Rzeczypospolitej,
utrwalajac z talentem i pietyzmem ich dramatyczne losy: zeslanie, katorge,
utrate bliskich, bytowanie w nedzy, ale i godne, często heroiczne trwanie w tak
niesprzyjajacych zyciu warunkach. Opisuje także pozniejsza wedrowke swoich bohaterow
przez rozne kraje i kontynentu, az do spokojniejszej przystani w krajach odleglych
od ojczyzny. Poznajemy m.in. historie hubalczyka, Romana Rodziewicza, rodu Jaxa
Bakowskich, a także polskich Ormian – Wartanowiczow, niegdys wlascicieli
rozleglych winnic na Podolu.
Autorka tak dalece identyfikuje sie z losami wielu swoich bohaterow, iż wydawac się moze, jakby to wlasne losy probowala czytelnikom przyblizyc. Jej nie do przecenienia zasluga jest tez to, ze wydajac swe ksiazki w Stanach Zjednoczonych, w jezyku angielskim unaocznia prawde o polskich losach, najczesciej nieznanych lub malo znanych, wielu mieszkancom tamtego kontynentu. Unaocznia, np. swoim amerykanskim czytelnikom i sluchaczom fakt, iż powstanie w getcie nie bylo jedynym powstaniem ale jednym z dwoch powstan – upowszechnia wiec prawde o powstaniu warszawskim, bohaterskim zrywie Polakow, ginacych za wolnosc swej ojczyzny, i o zrujnowanej stolicy.”
M.W (Maria Wilczek) LIST DO PANI, Polski Zwiazek Kobiet Katolickich, Nr 6, 2012
.
Książka o winnicach na
Podolu i polskim losie
Czy możemy jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich
bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku, kiedy wszelka polska
martyrologia jest tak wyśmiewana, przyjmowana zaporowym ogniem szyderstwa
najpotężniejszych mediów i wykreowanych w nich autorytetów?
Doskonałą odpowiedzią na
to postawione niedawno przez prof. Andrzeja Nowaka pytanie jest książka
Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Lepszy
dzień nie przyszedł już. Mieszkająca dziś w USA autorka kojarzona jest z
Melchiorem Wańkowiczem, o którego spuściznę dba pieczołowicie, odkąd pisarz
zapisał jej swoje archiwum. Na pokaźny i doceniany dorobek Ziółkowskiej-Boehm
składają się jednak książki nie tylko o życiu i twórczości Wańkowicza, którego
sekretarką była przed dwa lata, lecz także publikacje oparte na polskiej
historii najnowszej. Za książkę Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego
krzyża otrzymała w 2007 roku nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie,
rok później Otwarta rana Ameryki była nominowana do nagrody Angelus, a Dwór
w Kraśnicy i Hubalowy Demon − do Nagrody Literackiej im. W. Reymonta
(2010).
Lepszy dzień nie przyszedł już to jedna z tych książek, która może i powinna jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i
ofiar tragicznej historii XX wieku. Tego rodzaju publikacje zapadają w
duszę i serce, zmieniają nasze postrzeganie najnowszej historii, gdyż
uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała
imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć. Dzięki publikacji
Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć drugą wojnę światową przez pryzmat losów
trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP.
Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających
niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o
przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność
kresowiaków za możliwość otworzenia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie
rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki –
Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić
przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich
najbliżsi. A my? Czy chcemy ich słuchać? My, którzy nie doświadczyliśmy głodu,
nędzy i wojny? Nie obruszamy się czasem często, gdy ZNÓW obchodzimy choćby
rocznicę Powstania Warszawskiego? ZNÓW ta martyrologia… Tak nam każą myśleć niektóre
medialne autorytety, których wywody bywają wielce pokręcone. A przecież pamięć
o polskich bohaterach oraz ofiarach nazizmu i komunizmu to nie tylko nasz
polski, lecz przede wszystkim ludzki obowiązek.
We wspomnieniach
kresowiaków zebranych w tomie wyraźna jest cezura dzieląca piękny czas przed
wrześniem 1939 roku od koszmaru wojny i powojnia. To było brutalne przełamanie
epoki, życia i mentalności. Wojna przeorała ich świat i umysły. Czyż możemy się
temu dziwić? Okrucieństwo okupantów, wywózki do Kazachstanu i Syberii,
nieustanne tułaczki, życie w barakach lub lepiankach… O tym długo nie mówili,
choć różne koszmarne obrazy do nich wracały i wracają, tak jak bohaterce
tytułowego, otwierającego tom reportażu. Joanna Synowiec przed wybuchem wojny
mieszkała koło Kobrynia na Białorusi. Miała 10 lat, gdy Sowieci zajęli
wschodnie tereny Polski. W lutym 1940 roku wywieźli ją wraz z rodzicami, babcią
i dwoma młodszymi braćmi do obozów w archangielskiej obłasti. Synowiec opowiada
o niewyobrażalnych cierpieniach swojej rodziny: życiu w kołchozie, głodzie,
zimnie, śmierci rodziców i młodszego braciszka, o wyjeździe z Rosji Sowieckiej,
podróży do Pahlevi (Iranu), gdzie po raz ostatni widziała brata, a potem do
Teheranu, o pobycie w Meksyku i USA, o chorobie drugiego brata, któremu udało
się przeżyć gehennę: Z Józiem była też
tragedia. […] Dwa lata nic nie mówił. Był już odtąd wciąż w szpitalach. Teraz
jest w domu stałej opieki. Opiekunka powtarza mi, że Józio w nocy mówi po
polsku i płacze.
Dla Polaków mieszkających
przed 1939 rokiem na Kresach Południowo-Wschodnich Polska to Kobryń (Polesie),
Stanisławów, Lwów, Zaleszczyki, Kraśnica… Miejscami ich osiedleń po układzie
Sikorski-Majski były Indie, Persja, Liban, Palestyna, Egipt, Meksyk, Rodezja
Północna, a po wojnie Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Afryka Południowa…
Dziś potomkowie rodzin tułaczych przyjeżdżają do Warszawy, Krakowa, Wieliczki,
Zakopanego, ale także na Ukrainę. W 1996 roku w Dźwiniaczu zobaczyli zniszczone, ale wciąż uderzająco piękne zabudowania, ze
starego dworu nie pozostało nic. Pojechali dalej, ujrzeli grobowiec rodziny
Wartanowiczów. Tablicę z nazwiskiem odrąbano, obok były nowe groby przybrane
sztucznymi kwiatami. Był zmurszały, zniszczony, ale stał.
Historie utrwalone w
książce Lepszy dzień nie przyszedł już
opowiadają o zagładzie nie tylko jednostek i rodzin, lecz także cywilizacji,
jaką stworzyli Polacy przed wojną na pograniczu wschodnim. Jedna z opowieści
dotyczy losów rodziny Wartanowiczów, która na Podolu prowadziła wspaniałe…
winnice! Ich olbrzymi majątek, Dźwiniacz, odwiedzał Melchior Wańkowicz, o czym
wspomina w swojej książce Drogą do
Urzędowa. Jak podkreśla Ziółkowska-Boehm, winnice na Podolu były częścią
kresowej legendy. Dzięki jej książce w pewnym sensie odżywa ona, a warto się z
nią zapoznać, mimo że te przeszłe lata to dla nas, młodego pokolenia, już
wyłącznie historia. Lektura tomu wzbudza także przemożne pragnienie, aby
pojechać i zobaczyć zabrane nam i zniszczone wskutek zawieruchy wojennej
ziemie, choć wiadomo, że pozostały tylko ruiny niektórych dworów i majątków, bo
czas i historia zmiotły wszystko,
nawet groby.
Książkę o kresowiakach
straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm zamyka niesamowita historia
o Romanie Rodziewiczu, hubalczyku. Jego długie i bogate w wydarzenia życie
także jest symbolem polskiego losu, losu
tułacza rzucanego z miejsce na miejsce, który w dzieciństwie znał Polskę
jedynie z opowiadań, gdyż pierwsze dziesięć lat życia spędził w… Mandżurii,
choć urodził się w Ławskim Brodzie – rodzinnym majątku na Kresach. Polacy
zamieszkujący w latach 1903-1923 Mandżurię wywodzili się przeważnie z
zesłańców. Po zajęciu jej przez Japończyków polskie dzieci były przewożone do
wolnej już wtedy Polski, wśród nich był Roman. Przed wybuchem drugiej wojny
światowej uczył się w Wilnie, a następnie pracował w rodzinnym majątku
(fascynujące są opisy tej folwarcznej pracy w "polskiej Szwajcarii",
jak powiat wołżyński nazwał Wańkowicz). Po wrześniu 1939 roku koło Grodna
natknął się na majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, u którego boku walczył aż
do końca, przez osiem miesięcy. Po śmierci dowódcy został żołnierzem Armii
Krajowej. W sierpniu 1943 roku został aresztowany, a po brutalnym śledztwie
osadzony w hitlerowskich obozach koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie.
Po wojnie w ambasadzie polskiej w Watykanie spotkał siostrę legendarnego już
wówczas „Hubala”. Dzięki temu spotkaniu Roman Rodziewicz poznał później
Melchiora Wańkowicza, któremu opowiedział o walkach w oddziale majora
Dobrzańskiego. Z tej historii powstała we Włoszech słynna książka Hubalczycy. Nie mniej poruszające są
utrwalone przez Ziółkowską-Boehm powojenne, emigracyjne losy Romana
Rodziewicza. Ten fragment reportażu opowiada o jego życiu w Anglii: ciężkiej
pracy w brytyjskiej w hucie i kopalni węgla, nieudanym małżeństwie z Angielką,
częstych przyjazdach do Polski po przejściu na emeryturę i spotkaniu po latach
z byłą narzeczoną, a także o tym, jak angielska rodzina przypadkowo dowiedziała
się o jego bohaterskiej przeszłości z brytyjskiej telewizji i o dumie, jaką
wtedy poczuła. W styczniu 2012 roku partyzant majora „Hubala” obchodził
dziewięćdziesiąte dziewiąte urodziny.
Spisane w książce
wspomnienia Polaków zamieszkujących przed wojną Kresy Wschodnie tworzą żywą,
niezapomnianą lekcję historii. Czytelnik staje się nie tylko słuchaczem, ale
nawet niemal naocznym świadkiem opowiadanych wydarzeń z życia tułaczych rodzin
polskich, co ułatwiają zamieszczone w tomie zachowane fotografie, a także
kserokopie listów, pocztówek i dokumentów. Wywoływane przez bohaterów reportaży
z zakamarków pamięci bolesne obrazy przeżytej martyrologii nie pozostawiają
obojętnym i będą w nas tkwić jeszcze długo po odłożeniu tej wybitnie
arcypolskiej książki.
Uwielbiam takie
arcypolskie książki...
Beata Bednarz, Szczur w
antykwariacie, 13 sierpnia 2012
.
*
*
„Historie
utrwalone w książce Lepszy dzień nie przyszedł już
opowiadają o zagładzie nie tylko jednostek i rodzin, lecz także cywilizacji,
jaką stworzyli Polacy przed wojną na pograniczu wschodnim. Majątki, dwory,
winnice zmiotła historia.”
Beata Bednarz, Wywiad dla wortalu Granice.pl http://www.granice.pl/
*
Najlepsze książki non-fiction 2012 roku według Beaty Bednarz
LEPSZY DZIEŃ NIE PRZYSZEDŁ JUŻ
To
jedna z tych książek, która może - i powinna - jeszcze coś zmienić w
krajobrazie pamięci polskich bohaterów oraz ofiar tragicznej historii XX wieku.
Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć II wojnę światową przez
pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach
II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków
mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im
opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija
się wdzięczność kresowiaków za możliwość otwarcia się i opowiedzenia o swoich
cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z
Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym,
że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też
poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. Spisane w książce
wspomnienia Polaków zamieszkujących przed wojną Kresy Wschodnie tworzą żywą,
niezapomnianą lekcję historii. Czytelnik staje się nie tylko słuchaczem, ale i
niemal naocznym świadkiem opowiadanych wydarzeń z życia tułaczych rodzin
polskich, co ułatwiają zamieszczone w tomie zachowane fotografie, a także
kserokopie listów, pocztówek i dokumentów.
Beata Bednarz,
GRANICE, WSZYSTKO O LITERATURZE, 2 stycznia
2013 .
*
To, co lepsze, rzeczywiscie minęło...
... „Lepszy dzień nie
przyszedł już” – tak zatytułowała swą książkę Aleksandra Ziółkow-ska-Boehm
wydaną w tym roku przez Wydawnictwo Iskry. Już od samego tytułu książki wieje
pesymizmem, a potencjalnego czytelnika mógłby nawet odstraszyć. Ale czy w
zalewie informacji o morderstwach, wypadkach, gwałtach i innych nieszczęściach,
jakie w każdej chwili serwują nam massmedia, czytelnik przywiązuje wagę do
wydźwięku tytułów książkowych? Z jednej strony może powstać odruch odrzutny, z
drugiej strony – czytelnik, przyzwyczajony przez media do samych nieszczęść,
podejrzliwie mógłby spojrzeć na książkę z optymistycznie brzmiącym tytułem! Ale
dość tych facecji! Gwarantem tytułu wszak jest autorka książki, i to nie byle
kto, bo Aleksandra Ziółkowska-Boehm, która w ostatnich latach, niemal każdego
roku ofiarowuje nam historyczne opowieści – dość wspomnieć „Kaja od Radosława
czyli historia Hubalowego krzyża” (doczekała się swej amerykańskiej edycji!),
„Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, „Na tropach Wańkowicza po latach”. W jakimś
sensie „Lepszy dzień nie przyszedł już” jest kontynuacją poprzednich jej
opowieści. Oczywiście pojawiają się nowe wątki, nowi bohaterowie, ale spotkamy
też ludzi z kręgu kraśnickiego dworu, jak i ludzi związanych z historią
oddziału majora „Hubala”. I chwała za to Pani Aleksandrze, którą zawsze
kojarzyć będziemy z Mistrzem Polskiego Reportażu Melchiorem Wańkowiczem.
Praktykowała bowiem u niego i pod jego bacznym okiem, jako świeżo upieczona
absolwentka polo-nistyki. Nauki nie poszły w las, a Pan Melchior na niebiańskim
Parnasie pęka z dumy! Książka złożona jest z trzech opowieści. Pierwsza część,
to opowieść pani Joanny Synowiec, urodzonej na Podlasiu, w krainie dziecięcej
szczęśliwości, Arkadii, do której tęsknią wszyscy ci, dla których lepszy dzień
już nigdy nie nastał... Dla nich prawdziwy dramat zaczął się 17 września 1939
r. Dla pani Joanny i jej rodziny najokrutniejsza jego odsłona nastąpiła 10
lutego 1940 r., kiedy zmuszeni zostali do opuszczenia swego domu i załadowani
do bydlę-cych wagonów kolejowych powieziono ich w głąb Rosji. Najpierw przeszli
przez obozy w rejonie Archangielska. Potem przeniesieni do kołchozów w
Uzbekistanie. Te miesiące i lata przeplecione wyczerpującą pracą, klimatem dla
nich nie do zniesienia, głodem jakiego nigdy nie znali, warunkami życia o
jakich nigdy nie słyszeli, przepłacali chorobami i śmiercią. Naj-pierw umarła
babcia, potem w transporcie zaginął ojciec, którego odnaleziono
przemarzniętego, nieprzytomnego i skrajnie wyczerpanego. Do zdrowia nie
powrócił nigdy. W dziwnych okolicznościach zginęła matka. Po jakimś czasie
zmarł ojciec, a dzieci zostały zabrane do sierocińca: 12-letnai Joanna,
10-letni Józio i 5-letni Henio. Gdy przypadkowo dowiedzieli się o polskim
wojsku, uciekli z sierocińca sowieckiego, a potem przeszli z wojskiem polskim
drogę do Iranu, skąd przetransportowani zostali z grupą dzieci do Santa Rosa w
Meksyku. Wcześniej jednak, w Teheranie, zmarł najmłodszy Henio. Dorosłe życie w
USA nigdy nie było normalne, bo pod ciężarem wspomnień wojennych. Józio nie był
w stanie unieść tego ciężaru psychicznie. A Joannie po tamtym dniu, po którym
już lepszy nigdy nie nastąpił, po-została czarno biała fotografia wykonana w
Kobryniu, na której są wszyscy – rodzice, Henio i Józio oraz bohaterka
pierwszej opowieści. Druga opowieść, zatytułowana „Winnice Wartanowiczów na
Podolu”, poświęcona wojennym dziejom ormiańskiej rodziny Wartanowiczów, wiąże
się z dworem w Kraśnicy. Ewa Bąkowska, bohaterka poprzedniej książki Aleksandry
Ziółkowskiej-Boehm „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, opowiedziała bowiem
historię swej kuzynki z Johanesburga. Nie tylko ona była inspiratorką do
spisania tej opowieści, bo-wiem także Melchior Wańkowicz w swej książce „Droga
do Urzędowa” wspomina Dźwiniacz, gdzie spotkał Wartanawiczów. Dźwiniacz leży
niedaleko Zaleszczyk, znanego jako kurort letni w czasach II RP oraz miejsce
przeprawy do Rumunii władz polskich 17 września 1939 r. Rejon ten słynął także
z podolskich winnic, a Józef Wartanowicz nie tylko uprawiał winorośle, ale
także opublikował artykuł pt. „Sadownictwo i winiarstwo ciepłego Podola”, który
ukazał się w okazjonalnej broszurze „Winobranie w Zaleszczykach 15-30 września
1937 r.” wydanej Nakładem Komitetu Winobrania. W czasie okupacji niemieckiej
został rozstrzelany przez Niemców, a jego żona z dziećmi trafiła do Kraśnicy,
gdzie przeżyli resztę wojny. Brat Józefa, Marian Wartanowicz, w nowym domu w
Dźwiniaczu mieszkał z rodziną zaledwie dwa tygodnie. On trafił do wojska, a
rodzina przeniosła się do Zaleszczyk, gdzie na wypadek wybuchu wojny
przygotował dla nich zawczasu mieszkanie. Podczas wojny Marian trafił do
niewoli do obozu jenieckiego w Murnau, a jego żona z dziećmi – Anulką i
Jerzykiem – wywiezieni zostali w głąb Rosji, do Kazachstanu, skąd przez
Uzbekistan i Persję z Woj-skiem Polskim trafili do Afryki. Tylko opatrzność
boska, ogromne szczęście i siła woli spo-wodowały, że wszyscy przetrwali te
lata wypełnione nieludzkimi warunkami życia, pracą ponad siły, głodem i
niebezpiecznymi chorobami. Po wojnie zamieszkali w Wielkiej Brytanii, ale z
czasem przenieśli się do Afryki, gdzie mogli czuć się tak, jak przed laty na
ciepłym Podolu. I w końcu trzecia opowieść zatytułowana „Z miejsca na miejsce w
cieniu Hubala” to rzecz o Romanie Rodziewiczu. Z jednej strony to piękna
opowieść o wieloletniej przyjaźni autorki z bohaterem opowieści, który w 2012
roku obchodził w Anglii 99. urodziny. A wszystko zaczęło się od odwiedzin u
Melchiora Wańkowicza w Konstatncinie w 1973 r. oraz dłuższej wizyty Rodziewicza
w Polsce w 1974 r., kiedy to u pisarza odbywały się długie po-siady Hubalczyków
i rozmowy o filmie „Hubal” w reżyserii Bogdana Poręby wg scenariusza Jana
Józefa Szczepańskiego, który wówczas zaczęto wyświetlać w kinach. Jesienią
tamtego roku zmarł Melchior Wańkowicz, a Aleksandra Ziółkowska stała się
depozytariuszką wańkowiczowskich tradycji. I to jak skutecznie, wszak niedawno
ukazał się 16. tom dzieł Melchiora Wańkowicza wydawanych przez Wydawnictwo
Pruszyński! I chwała jej za to! Roman Rodziewicz swym życiorysem mógłby
obdarzyć kilka osób. Urodził się na Kresach, ale dzie-ciństwo spędził w
Mandżurii, gdzie jego ojciec został zesłany przez władze carskie. Jako dziecko,
wraz z małoletnią siostrą został przez rodziców wysłany do Polski, praktycznie
bez żadnej opieki, przez Japonię, gdzie spędzili jakiś czas, potem także
okrętem japońskim popłynęli do Londynu, skąd również drogą morską dotarli do
Gdańska. Tam nikt na nich nie czekał. Nigdy więcej też nie spotkał rodziców,
którzy w ciągu roku zmarli w Mandżurii, jedno po drugim. Nastał czas
młodzieńczego wojowniczego życia, służby wojskowej, miłości do rol-nictwa, i w
końcu wojny, kampanii wrześniowej, której nie skończył po kapitulacji Polski,
bo trafił pod dowództwo majora Dobrzańskiego „Hubala”. Przez to zalicza się do
ostatnich walczących żołnierzy II RP. W czasie wojny konspiracja, aresztowanie,
dramatyczne lata w obo-zach koncentracyjnych Auschwitz, Buchenwald. Ile razy
ocierał się o śmierć? Pewnie sam dzisiaj już z tego nie zdaje sobie sprawy.
Dzięki temu, że w 1944 r. znalazł się w Salzburgu, a komendant obozu odmówił
wykonania rozkazu likwidacji obozu, czyli rozstrzelania więź-niów, którym kazał
uciekać i schronić się w jaskiniach do czasu przybycia wojsk amerykańskich,
zaciągnął się jeszcze do Wojska Polskiego we Włoszech. Po wojnie trafił do
Anglii, gdzie żyje do dzisiaj. A jeśli na tę historię nałożyć niespełnioną
miłość... Więcej do lektury namawiać chyba już nikogo nie trzeba?! Dla
wszystkich bohaterów pięknej opowieści Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „lepszy
dzień nie przyszedł już”. Ich szczęśliwemu życiu kres położyła II wojna
światowa, która pozbawiła ich domu, zdrowia, rodziny, majątku, Ojczyzny. Dramatyczne
losy zawiodły ich na emigrację, gdzie „normalnie” żyć mogą dopiero ich
potomkowie. Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swych książkach, reportażach
historycznych, ale nie tylko, oddając głos swym bohaterom, stara się zachować
atmosferę opowieści, którą usłyszała sama. Czytając reportaż o pani Joannie
Synowiec, przenoszę się do jej amerykańskiego mieszkania w Chicago, kiedy snuje
opowieść o Wartanowiczach, tkwię z nią przy komputerze, podsłuchując jej
afrykańskie rozmowy „na skypie”, a opowieść o Rodziewiczu jakby toczyła się
przy stole u Melchiora Wańkowicza w jego „domeczku” przy ul. Studenckiej w
Warszawie, przy którym siedzi też inny uczestnik Hubalowej epopei, Henryk
Ossowski. Te same uczucia towarzyszyły mi podczas lektur Melchiora Wańkowicza
(o Hubalu – w 1946 r. w Rzymie spotykał się z Romanem Rodziewiczem, o
„Westerplatte” – w 1946 r. odwiedzał w szpitalu umierającego w szpitalu w
Neapolu mjr Henryka Sucharskiego), Ryszarda Kapuścińskiego czy współczesnego
mistrza reportażu – Wojciecha Jagielskiego. Jestem przekonany, że książka
Ziółkowskiej jest i będzie jedną z ważniejszych lektur opisujących los Polaków,
dla których „Lepszy dzień nie przy-szedł już”...
Janusz M. Paluch, 22 sierpnia 2012,
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Lepszy dzień nie
przyszedł już, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2012
.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, jak nikt inny
umiała zanurzyć się w niełatwe biografie Polaków, którym hitlerowscy i sowieccy
okupanci, jednym rozkazem, zagrabili i zniszczyli wszystko: domy,
rodziny, Ojczyznę. Pisarce udało się uniknąć w tekście taniego
sentymentalizmu, przesadnego dramatyzowania i nadmiernego patosu. „Nie
mogłam płakać, nie umiałam. Dalej nie mogę”. Tak wspominała Joanna, a może
Aleksandra spisująca wspomnienia Joanny? Tekst książki został natomiast
przepełniony opisami szlachetnych uczynków, charakterystykami prawych
ludzi i ich wyjątkowymi reakcjami na zło (Nie daj się zwyciężyć złu, ale
zło dobrem zwyciężaj).
Wzruszająca i przerażająca jest fotografia wykonana w latach trzydziestych XX wieku w Kobryniu na Polesiu, a przedstawiająca rodzinę Michalaków: Władysławę, Antoniego, Joasię, Józia i Henia. Bilans strat wojennych osób z tego zdjęcia wypadł dramatycznie. Z pięciu członków rodziny ocalała w istocie jedynie Joanna. Jej brat Józio przeżył, ale z uszkodzonym mózgiem był niezdolny do samodzielnego życia. Rodzice trójki dzieci zginęli podczas „podróży” bydlęcym pociągiem na zesłanie. Henio zmarł w szpitalu w Teheranie. Miał tylko sześć lat…
Wzruszająca i przerażająca jest fotografia wykonana w latach trzydziestych XX wieku w Kobryniu na Polesiu, a przedstawiająca rodzinę Michalaków: Władysławę, Antoniego, Joasię, Józia i Henia. Bilans strat wojennych osób z tego zdjęcia wypadł dramatycznie. Z pięciu członków rodziny ocalała w istocie jedynie Joanna. Jej brat Józio przeżył, ale z uszkodzonym mózgiem był niezdolny do samodzielnego życia. Rodzice trójki dzieci zginęli podczas „podróży” bydlęcym pociągiem na zesłanie. Henio zmarł w szpitalu w Teheranie. Miał tylko sześć lat…
Ambasadorka polskości używając pięknej polszczyzny potrafiła w
niezwykle sugestywny sposób przedstawić koleje losu Polaków, których wiatry
historii, pisanej przez bezwzględnych najeźdźców, zapędziły w najdalsze
zakątki globu. Nie z własnej woli Joanna przez Uzbekistan, Iran, Meksyk
dotarła aż do Stanów Zjednoczonych osiedlając się w Chicago. Nie z
własnego wyboru Krystyna i jej córka Anulka zamieszkały w Afryce
Południowej, jedna w Kapsztadzie, druga w Johannesburgu. Z całą
pewnością Roman – pan na Ławskim Brodzie – nie marzył o pracy górnika w Wielkiej
Brytanii. Wszyscy bohaterowie książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm,
skutkiem kataklizmu II wojny światowej, wiodąc ciężki los tułacza,
wypędzonego z ojcowizny i Ojczyzny, znaleźli się na obczyźnie.
Żyli przeszłością mając pod powiekami obraz raju utraconego – Kresów
Wschodnich Rzeczypospolitej. Osadzeni w obcej rzeczywistości nie
rozpamiętywali koszmaru wojny. Żyli teraźniejszością, starając się odnaleźć w
nowej, trudnej sytuacji życiowej, skupiając się na zdobywaniu chleba
powszedniego. Przyszło tam na świat nowe pokolenie Polaków. Pisarka próbuje
dociekać ich poczucia tożsamości narodowej, stawiając ich wobec niełatwych
kwestii: „Pyta Pani o Polskę…”. Polskę tę znają tylko z
opowieści rodziców lub dziadków, którzy zapamiętali ją, jako kraj mlekiem i
miodem płynący. Przedstawiciele tzw. Polonii reprezentują różne
skomplikowane postawy wobec ojczyzny przodków. Mistrzyni pióra z wielkim
znawstwem tematu (mieszka w USA ponad dwadzieścia lat) zapoznała czytelników z
trudnymi realiami bycia Polakiem – emigrantem w pierwszym pokoleniu,
oraz z asymilowaniem się w obcym kraju kolejnych pokoleń pół-Polaków, ćwierć-Polaków…
nieznających języka polskiego i nieodwiedzających Polski.(..)
Pisarka, patrząc z perspektywy czasu,
podzieliła się z czytelnikami refleksjami na temat subiektywnych odczuć
bohaterów nieświadomych swojej przyszłości. Wzruszające były słowa, jakimi
jedna z bohaterek książki spuentowała dane jej ulotne chwile radości: „Na
dziś jestem zupełnie szczęśliwa”. Niebawem, beztroskie momenty życia
jej i wszystkich kresowian skończyły się za sprawą okrutnych najeźdźców zza
zachodniej i wschodniej granicy. Los Rzeczypospolitej został
przesądzony. Skazano Ją na apokalipsę kolejnej wojny światowej. Dla wszystkich Pięknych
Polaków,
„Lepszy dzień nie przyszedł już”…
Malgorzata Poniatowska, Czytam
po polsku, 15 czerwca 2018
.
GLOSY
.
„Wczoraj
spotkała mnie uczta, bo kupiłem jakże ciekawą Pani ostatnią książkę pt. „Lepszy
dzień nie przyszedł już”. Wyobrażam
sobie ogrom pracy przy jej napisaniu. To dobra i ciekawa ksiazka, podobnie jak
i Pani pozostale. Ciekawe historie ludzkie poparte ciekawymi zdjeciam
wprowadzaja nas w jakze inny odmienny swiat od naszego. Jest oczywiście szeroko
przedstawiona sprawa Henryka Dobrzanskiego, Romana Rodziewcza i wielu innych.
Już sam tytul mowi, ze to były czasy, które nie wroca. Ksiazka, jak i
pozostale, spocznie w mojej biblioteczce Hubala przy jego izbie pamieci. (...)
Dziekuje Pani za tyle trudno poniesionego w napisaniu tych bibliofilskich
rarytasow! Być może, ze gdyby wiecej ludzi czytalo takie ksiazki swiat stalby
się lepszy (...)”
Andrzej Goebel, Myslenice, 20 marca 2012
Andrzej Goebel, Myslenice, 20 marca 2012
.
„Ksiazka
- doskonala. Wartanowicze - bardzo ciekawi, Rodziewicz
poszerzony i zaktualizowany nabral nowego blasku, a sam LEPSZY DZIEN to
majstersztyk: uwazam, ze jest to kwintesencja tematu sowieckich wywozek i losow
wywiezionych i jezeli ludziom nie chcialoby sie czytac licznych
obszerniejszych wspomnien, to wystarczy przeczytac LEPSZY DZIEN, by miec
pojecie i zrozumiec, czym dla Polakow byl Zwiazek Sowiecki. Ta relacja powinna
sie znalezc w obowiazkowych lekturach szkolnych, a takze - moim zdaniem - warta
jest opublikowania po angielsku.”
Janusz Krasicki, Warszawa, 24 marca 2012
obszerniejszych wspomnien, to wystarczy przeczytac LEPSZY DZIEN, by miec
pojecie i zrozumiec, czym dla Polakow byl Zwiazek Sowiecki. Ta relacja powinna
sie znalezc w obowiazkowych lekturach szkolnych, a takze - moim zdaniem - warta
jest opublikowania po angielsku.”
Janusz Krasicki, Warszawa, 24 marca 2012
.
„Wczoraj
dostałem "perełkę Twoich rak". Polykam jej strony ze wzruszeniem.
Podziwiam Twoja umiejetnosc wczucia sie w atmosfere okresu i relacji
miedzyludzkich - to cechuje kazda Twoja ksiazke, ta ostatnia perelka jest tego kolejnym dowodem.
Wielkie dzieki za ta perelke!”
Tomasz Wartanowicz, Warszawa, 29 marca 2012
Tomasz Wartanowicz, Warszawa, 29 marca 2012
.
„W
imieniu Romka i nas wszystkich mieszkañców i pracowników "Jasnej
Góry" z serca gratuluje tego uroczego wydania ksiazki, tym bardziej, ze
dzieki Romkowi "ostatniemu Hubalczykowi" jestesmy równiez tam
uwiecznieni, co normalnie nam sie nie zdarza i tak historia jest dla nas laskawa.
To wszystko jednak nie mogloby zaistniec bez szczególnego talentu i wielu
godzin pracy jakie Pani musiala poswiêcic, aby ta ksiazka mogla siê ukazac.
Ja osobiscie
dziêkujê za to, ze tyle moich tekstów Pani umiescila. Naprawde, nie spodziewalem
siê tego. A jesli chodzi o zdjêcia, przekroczy³o to nasze oczekiwania...
Jeszcze raz dziêkujemy. Bóg zaplac. (...)
ks. Jan Wojczynski, Jasna Gora, Fixley, Huddersfield, Anglia, 16 kwietnia 2012
ks. Jan Wojczynski, Jasna Gora, Fixley, Huddersfield, Anglia, 16 kwietnia 2012
.
.
„Ilez spraw i faktow ocala Pani od zapomnienia. Czytajac Pani ksiazke i sledzac losy bohaterow, zawsze mialam na uwadze slowa – lepszy dzien nie przyszedl juz...
„Ilez spraw i faktow ocala Pani od zapomnienia. Czytajac Pani ksiazke i sledzac losy bohaterow, zawsze mialam na uwadze slowa – lepszy dzien nie przyszedl juz...
Doszlam do
wniosku, ze do niektórych z nich kiedys, po latach, moze nawet na przekor
losowi, ale przyszedl, do niektórych niestety nie przyszedl. Do Joanny Synowiec
przyszedl, do jej braci nie przyszedl. Lepszy dzien przyszedl rowniez do
Krystyny i Mariana Wartanowiczow. Po koszmarze wojennym odnalezli się i mimo
trudow zycia na obczyznie byli szczesliwi. Mysle, ze do Anny Bakowskiej lepszy
dzien nie przyszedl. Przezyla trudne lata okupacji i jeszcze trudniejsze w
powojennej Polsce.
Zwrocilam uwage
na zdania konczace druga czesc ksiazki „Czas i historia zmiotly wszystko, nie
ma ludzi, nie ma grobow, nie ma budynkow. Po podolskich winnicach Wartanowiczow
zostala jedynie legenda”.
Pani Aleksandro,
dzis już nie tylko legenda, pozostala pamiec, która ocalila Pani na kartach tej
ksiazki.
Przypomne w tym
miejscu, ze w ksiazce „Dwor w Krasnicy i Hubalowy Demon” napisala Pani:
...„Dwor w
Krasnicy splonal, ale pamiec zostala i aby ta pamiec ocalic pisze te ksiazke”.
Tak tez ocalila
Pani pamiec o zyciu Wartanowiczow na Podolui. Obecne, a szczegolnie przyszle
pokolenia tej rodziny będą Pani za to wdzieczni, bo to, co nie zapisane, nie
utrwalone, zaciera się z czasem w pamieci.
Szczególnie jest
mi bliska trzecia czesc tej ksiazki „ Z miejsca na miejsce” W cieniu legendy
Hubala” - ze względu na osobe Romana Rodziewicza. Wczesniej wydana ksiazke pod
takim samym tytulem przeczytalam dopiero w ubielgym roku. Choc nieobce mi bylo
nazwisko Rodziewicza, to po przeczytaniu tej ksiazki zafascynowala mnie jego
osoba, jego przezycia wojenne i powojenne.
Czytajac ksiazke
patrzylam na jego przezycia pod katem ogolnego tytulu „Lepszy dzien nie
przyszedl juz”. Jego zycie bylo bardzo trudne i tych gorszych dni było niemalo
– a kiedy zdecydowal co ma robic, wybuchla wojna, potem ciezkie przezycia
wojenne, w tym obozowe, i trudne zycie na emigracji. Mimo to do Rodziewicza tez
przyszedl lepszy dzien. Ja lepszego dnia w jego zyciu upatruje w tym, ze miał
szerokie grono wspanialych przyjaciol, wśród ktorych Pani zajmuje wazne
miejsce. Przyjazn z Pania zaowocowala ksiazka. Rodziewicz jako zolnierz
legendarnego Oddzialu mjr Hubala sam wszedl do historii, a Pani piszac te
ksiazke, utrwala jego pozycje w historii”.
Maria Szczegielniak, Slawno kolo Opoczna, 23 maja
2012
.
„Ma Pani rzadki dar pisac interesujaco, prosto i bez patosu o rzeczach dramatycznych. (...) Zona sagę rodu Wartanowiczów studiowala dwa razy. Wnuki dostaly surowy nakaz zapoznania sire z trescia”.
Wyrazy szacunku i sympatii, przesyla wielbiciel Pani talentu”.
.
.
„Ma Pani rzadki dar pisac interesujaco, prosto i bez patosu o rzeczach dramatycznych. (...) Zona sagę rodu Wartanowiczów studiowala dwa razy. Wnuki dostaly surowy nakaz zapoznania sire z trescia”.
Wyrazy szacunku i sympatii, przesyla wielbiciel Pani talentu”.
Ryszard
Bielanski, Zielonka, 6 lipca 2012
.
„W Pani ksiazce
zawarta jest historia pani Joanny Synowiec i pana Romana Rodziewicza tak wstrzasajaca,
tak okrutna, ze prawdziwe jest stwierdzenie, ze pojemnosc ludzkiej wrazliwosci
jest ograniczona, aby to moc przezyc. Z powodu wojny zaplacili za to ogromna
cene calego swojego zycia. Zyli na obczyznie, tesknili, a nastepne pokolenia placa
za to wynarodowieniem.
Historia rodziny
Wartanowiczow, a szczególnie Ewy i jej mamy jest nieco inna. Choc tez bardzo
bolesna. Stracily meza i ojca, zylo im się bardzo trudno, ale nie ma w Ewie
poczucia starty calego zycia. Uczyla się, studiowala, pracowala bardzo rzetelnie,
cieszyla się wielkim uznaniem w pracy (...) Ilez radosci daje Ewie kontakt z osobami
zwiazanymi z Krasnica. Ich serdecznsc to dobra pamiec o jej rodzicach, pomaga
Ewie bardzo w codziennym zyciu, mobilizuje jej sily, zyje tu i teraz wsrod przyjaciol.
Bardzo duzo zawdziecza Pani, Pani Oli. To Pani uruchomila cala te serie zyczliwosci
skierowanej do Ewy. Mam dla Pani bardzo duzo szacunku, uznania i wdziecznosci
za to, co zrobila Pani dla Ewy i tych wszystkich osob, których zawile losy
opisala Pani i ocalila od zapomnienia”.
Teresa Ławrynowicz-
Augustynek, Gdynia 11 wrzesnia 2012
.
(.)
"Mom
loves the book!!! She really does. It lifted her spirits when it arrived and she
shows it to everyone who visits her".
Joanna Sterkowicz, Johannesburg, South Africa
.
Joanna Sterkowicz, Johannesburg, South Africa
.
.
„Książka
jest wspaniała, i tak bardzo dostępnie napisana, tak jakbym sluchala moja Mame
opowiadająca o tamych bardzo trudnych i smutnych czasach. Zrobiłas
dla mojej rodziny wielka przyslugę. Wszyscy mogą o tym przeczytać. Mój brat
Jerzy jest zachwycony, ale musi swoim córkom tlumaczyc po angielsku. Powiedzialam
mu, aby troche poczekal, bo niedlugo się ukaze po angielsku. Bardzo się ucieszył.
(...) Kochana Olenko - uważam Cię za Rodzinę.
Caluje Cie serdecznie, Anulka.”
Anna Sterkowicz, Johannesburg, South
Africa, 29 listopada 2012
.
.
Moja Kochana, Mysle o Tobie czesto i zawsze to jest z podziękowaniem i
przyjemnością. Dużo mi przypomniałaś z dawnych lat, Twoje książki są czytane i
podziwiane. Serdecznie dziękuję!
Życzę Ci dobrego zdrowego Nowego Roku i dalszych sukcesów w pisaniu , oraz
pomysłów na nowe książki.
Całuję i dziękuję serdecznie,
wdzięczna Anula
Anna Sterkowicz, Johannesburg, South Africa, maj
2015
.Wielka tragedia naszej ojczyzny we wrzesniu 1939 roku spowodowala zniewolenie, utrate dóbr i bardzo czesto tulacze zycie. Wielu naszych rodaków okazalo siê wielkimi patriotami gotowymi zaplacic najwyzsza cene za wolnosc i niepodleglosc. Pamiec o tym jakze bolesnym okresie istnieje i jest podtrzymywana równiez dziêki Pani twórczosci.
Zdaje sobie sprawe jak wiele pracy kosztowalo
napisanie takiej historycznej ksiazki. Dlatego serdecznie Pani gratuluje i zycze
wydania kolejnych wspanialych dziel.
Z powazaniem i wyrazami szacunku”.Henryk Myszkowski, 25 listopada 2013, woj. Lubuskie kolo Zielonej Góry
*
"Chciałbym
także przy okazji podzielić się z Panią moją refleksją przy czytaniu Pani
pięknej ksiązki "Lepszy dzień nie przyszedł już". Uwielbiam
literaturę faktu, która pozwala nawiązywać metafizyczny kontakt z ludźmi,
wydarzeniami i miejscami, w które ta literatura nas przenosi. I tego cudu
dokonuje akurat literatura bardziej niż film, gdyż literatura otwiera
wyobrażnię a film gotowe wyobrażenia przekazuje. Już pierwsze tytułowe
opowiadanie przywróciło moje wspomnienia z realizacji filmu o martyrologii leśników
w sowieckiej strefie okupacyjnej. Pomimo tego, że języki filmu i literatury
dysponują bardzo różnymi środkami wyrazu, mam wrażenie, że zmagaliśmy się z
podobnym problemem przedstawienia ludzkich dramatów w sposób wierny, prosty i
klarowny, bez epatowania rozmiarami tragedii jakie spadały na tych
nieszczęsnych współczesnych Hiobów, którzy niczym nie zapracowali na los, który
im przypadł w udziale. Przekaz prawdy wyrażonej nawet ściszonym słowem już
wywołuje "gęsią skórkę" u tych, którzy są otwarci na tą prawdę. W
Pani tym tytułowym opowiadaniu, które mówi o bezmiarze tragedii jednej rodziny,
tragedii skomasowanej w krótkim okresie kilku wojennych lat, jest bardzo
prosty, prawie beznamietny przekaz. Beznamiętny a jakże prawdziwy,
szczery
i poruszający.
Dziękuję Pani.”
"Czytam bardzo dokładnie rozdział Pani książki
o winnicach Wartanowiczów na Podolu. Te przedwojenne wspomnienia Anuli, bardzo
przypominają mi klimatem moje już powojenne wspomnienia z rodzinnego Broku,
gdzie, dokąd żyła Babcia Stanisława, cała rodzina rozrzucona po Polsce
spotykała się z okazji swiąt i wakacji.
Z części wspomnień sybirackich Anuli i pamietnika Krystyny Wartanowicz bardzo rozszerzyła się moja wiedza o drodze zesłańców do Armii Andersa. Szczególy ze zdobywaniem "trebowania" i przybliżenie postaci bpa Gawliny i jego roli w odbudowywaniu nadziei, bardzo poruszające. Mój Boże, co musiało dziać się w psychice tych, którzy otarłszy się na oceanie sowieckiego bezprawia o te wyspy wolności , jakimi były obózy polskiego wojska, skazani zostali na pozostanie. W tym miejscu rodzi się moja refleksja nad nierównym traktowaniem, tych którzy wyszli z sowieckiej niewoli z Armią Andersa i tych którzy otrzymali taką szansę dopiero od Armii Berlinga. Najpierw dziełiła ich władza komunistyczna dając pierszeństwo "berlingowcom". Teraz, chyba na zasadzie odreagowania, tym którzy do wymarzonej Polski z Sybiru szli z Berlingiem, próbuje się niejednokrotnie odbierać wojskową cześć. A przecież najczęściej byli to nieszczęsnicy dzielący los zesłańców, którzy przeżyli dramat, kiedy zabrakło dla nich miejsca w limitowanej Armii Andersa. Pani książka ukazując los tych, którym udało się opuścić nieludzką ziemię z Andersem, przywraca prawdę także o tragedii pozostających.
Lektura dostarcza mi wielu wzruszeń i nowej wiedzy".
Z części wspomnień sybirackich Anuli i pamietnika Krystyny Wartanowicz bardzo rozszerzyła się moja wiedza o drodze zesłańców do Armii Andersa. Szczególy ze zdobywaniem "trebowania" i przybliżenie postaci bpa Gawliny i jego roli w odbudowywaniu nadziei, bardzo poruszające. Mój Boże, co musiało dziać się w psychice tych, którzy otarłszy się na oceanie sowieckiego bezprawia o te wyspy wolności , jakimi były obózy polskiego wojska, skazani zostali na pozostanie. W tym miejscu rodzi się moja refleksja nad nierównym traktowaniem, tych którzy wyszli z sowieckiej niewoli z Armią Andersa i tych którzy otrzymali taką szansę dopiero od Armii Berlinga. Najpierw dziełiła ich władza komunistyczna dając pierszeństwo "berlingowcom". Teraz, chyba na zasadzie odreagowania, tym którzy do wymarzonej Polski z Sybiru szli z Berlingiem, próbuje się niejednokrotnie odbierać wojskową cześć. A przecież najczęściej byli to nieszczęsnicy dzielący los zesłańców, którzy przeżyli dramat, kiedy zabrakło dla nich miejsca w limitowanej Armii Andersa. Pani książka ukazując los tych, którym udało się opuścić nieludzką ziemię z Andersem, przywraca prawdę także o tragedii pozostających.
Lektura dostarcza mi wielu wzruszeń i nowej wiedzy".
Jacek Frankowski, Warszawa, 15 grudnia 2012; galeria: www.franek.pol.info.pl
Cont.
„w otaczającym natłoku słów, które nie niosą treści, Pani
twórczość potwierdza tezę Henryka Tomaszewskiego, twórcy Polskiej Szkoły
Plakatu: Im mniej tym więcej. Pani lapidarna charakterystyka Joanny Sterkowicz,
mówi tak wiele o niej, że wydaję się Ona być moją dobrą znajomą. Myslę, że te
cztery strony poswięcone Pani Joannie mogłyby byc wystarczającym materiałem dla
psychoanalityka, dla zdiagnozowania jej problemów. Najpierw irytował mnie jej totalny
brak samoakceptacji. Zaczynając od polskich korzeni i historii rodziny, od
której uciekała w marzenia o byciu kimś innym z imieniem i nazwiskiem
angielskim, co zaowocowało niechęcią do języka przodków. Ale problemy Joanny to
nie tylko rodowód. Jest to osoba, która nie akceptuje miejsca gdzie się
urodziła i gdzie mieszka. Swój zawód dzienikarza filmowego zaakceptowałaby
warunkowo gdyby uprawiała go w Anglii albo w Hollywood. Zacząłem współczuć
Joannie. Przecież takie ciągłe bycie w odrzucanej rzeczywistości musi być
najbardziej bolesne dla niej samej. Jest jedno zadanie, którym odkrywa Pani,
być może główne źródło jej problemów z samoakceptacją: "Myśle, że
urodziłam się bez poczucia wielkiej wartości i pewności siebie. Przez całe
dziecinstwo Mama mówiła mi, że wiele rzeczy jest dla mnie za trudne." Pani
Aleksandro, jest Pani precyzyjna jak chirurg. Przecież to jedno zacytowane
zdanie powiedziało wszystko. (...) Czytam Pani ksiązkę bardzo uważnie i z
wielką ciekawością. Podziwiam Pani zdolność kondensacji treści, w przekazie, w
którym nie ma zbędnych słów. Gratuluje!”.
(...) „Czytając „Z miejsca na miejsce w cieniu legendy
Hubala” zaimponował mi Pan Roman swoją prawością, twardym charakterem i ułańską
zadziornością, która nie zawsze ułatwiała Mu życie, ale pozostał tej postawie
wierny”.
Jacek Frankowski, Warszawa, 19 grudnia 2012
.
„Historie opisane, pomimo wielu
tragicznych losów ludzkich daja sile do dzialania i optymizmu (a nie wiecznego
polskiego narzekania) i wiare w czlowieka”.
Szymon
Milewski, Warszawa, 3 stycznia 2013
.
.
„Olenko
Kochana, Juz dawno skonczylam "Lepszy Dzien.." i nie moglam sie
zebrac cos szerzej napisac na ten temat. Mialam duzo roznych, czasami
sprzecznych wrazen, a to dlatego, ze tak dokladnie oddalas ducha, uczucia i
atmosfere tamtych lat. Jest to tym bardziej zdumiewiajace, ze przeciez nie bylo
Cie na swiecie w tych czasach. Zdanie "Lepszy dzien nie przyszedl
juz" pojawia sie w kilku, ale zawsze nie spodziewanych miejscach, jak
smetny "leitmotif", jak nasze "Przeminelo z wiatrem", takie
charakterystyczne dla tamtych lat.
Grupy
walczace z okupantami, chowajacymi sie w lasach budzily podziw i dodawaly
ducha. Czasami byly one i schroniskiem dla tych ktorym grozil areszt i
wywiezienie do jakiegos obozu czy na Sybir. Ale tez nie mowi sie o tym, ze
okoliczna ludnosc, ktora musiala oddawac duza czesc swoich plonow czy zwierzat
domowych dla okupanta cierpiala utrzymujac tych w lasach. Przed samym
poczatkiem wojny wszyscy byli bojowo i patriotycznie nastawieni: Zwyciezymy,
pokazemy im co to znaczy starac sie wojowac z nami. Wojna bedzie
"blyskawiczna" (tak mowili), za pare tygodnii bedzie koniec.
Tymczasem polskie wojsko nie bylo tak liczne jak niemieckie, ani tak dobrze i
nowoczesnie uzbrojone. Slyszalam o kawalerii jak dzielni, bohaterscy Polacy
rzucali sie konno na czolgi (!) I gdy zlapani i kazali im oddac bron, lamali
szable i popelniali tez samobojstwo. Bardzo to patriotycznie i bohatersko
brzmi, ale czy madrze?
Sam
bohater tez przedstawia dosc typowego Polaka: zdolny, blyskotliwy, odwazny,
czarujacy czlonek inteligencji, ale...zalatwia nieporozumienia czy urazy
piescia w pysk, na emigracji nie bardzo bierze sie do nauki jezyka, zgadza sie
na prace fizyczna. (Ciekawe jest to, ze po pobyciu w Oswiecimiu zglasza sie do
pracy w kopalni. W Brzeszach i Jawiszowicach, kolo Osw. byly kopalnie wegla -
moj stryj tam pracowal - i wiezniowie tez tam pracowali. A co do kopaln ang.
moj tatus mowil, ze mialy okropny poziom jakosci miejsca pracy, tak, -
niziutkie poklady, trzeba sie bylo czolgac, nie tak jak w polskich kopalniach,)
Do zony Angielki ma "patronizing", taki z gory, stosunek, nie wnosi
do domu polskich zwyczajow (Wigilia). Jego najwyzszym punktem w zyciu byla
partyzantka., a potem juz wszystko szlo w dol.
Z
przyjemnoscia czytalam o tych przedwojennych czasach. Mnie tez mowila mama czy
ciotki: "idz na sloneczko" - zapomnialam o tym wyrazeniu. No i ten
samochod Tatra: taki smiesznie wygladajacy (pamietam ten nie duzy sportowy
model) i taki halasliwy! robil taki dzwiek jak: tratatata - jak stara
sieczkarnia ! -zawsze wybuchalismy (rodzice i ja) smiechem gdy spotykalismy to
dziwo na drodze. Tez o tym zapomnialam.
Z nazwa
wspanialego konia "Man o'War" tez sie gdzies spotkalam. I wyrazenie o
nas, w Anglii "Bloody foreigner" (foreigner - cudzoziemiec, nie
"foreign" - cudzoziemski) tez slyszalam choc nie osobiscie,
skierowane do mnie.
To
pierwsze tytulowe opowiadanie powinno byc podawane jako przyklad zwiezlego
opisu losu takich ludzi, ale nie jakiegos suchego sprawozdania, i nie mazania
sie w zbytniej sentymentalnosci czy zlozyczeniu tym sprawcom (nie ze im sie to
nie nalezy). Czytalam rozne wspomnienia i opisy podobnych sytuacji, ale Twoje
jest najlepiej ujete i oddane. Gratuluje!”
Grace Kopec, Toronto, 16 marca 20013.
Lekturę
książki będę polecal swoim studentom, aby lepiej zrozumieli naturę totalitaryzmów,
a także wielokulturowosci Europy przed II wojną swiatową.
Tomasz Kamusella, 8 lipca 2013
.
(...) Jestem po przeczytaniu, "Lepszego dnia...." Mysli klebia sie w glowie... Zal,
niemoc, zlosc...moze i lepiej, ze nie pamietalismy ,, tamtej" Polski? Dla
mnie osobiscie, wolalabym chyba urodzic sie w tamtych czasach... Nawet za cene
, jaka przyszlo tym ludziom zaplacic. Nikt nie zalowal.
Pozdrawiam bardzo cieplo z zimnego dzis Chicago."
Ela
Berkowicz, Chicago, 16 pazdziernika 2015
.
„Pani twórczosc literacka ma ogromne znaczenie dla srodowisk
wspolczesnych i potomnosci. Poprzez wykorzystanie wspomnien i kult dla Polakow
na Wschodzie, co nie zawsze jest ukazywane przez autorow krajowych, pokazanie
wartosci patriotycznych, literackich i zachowaniu w pamieci czolowych postaci
historycznych bioracych udzial w tej Odysei wielu cierpien i bohaterskich
wyczynow. Wobec roznych ocen i przedstawien historii przezytej na Wschodzie,
wielka role spelniaja spotkania Pani w kraju i zagranica, jednoczesnie
promujace Pani dziela, pisane swietna polszczyzna i o wysokich walorach
literackich.”
Marian Jerzy Dąbrowski,
Warszawa 22 czerwca 2016.
.
*
Przeczytałam
" Lepszy dzień nie przyszedł już". Jestem poruszona tą książką.
...I ten tytul.... Ta narracja. Genialna!!. A opis rodzinnych stron wuja p.Rodziewicza,
pasji pszczelarskiej wuja- jak z Wańkowicza.
Książka
bardzo mnie wzruszyła.
Malgorzata
Wojewoda, Gliwice, 13 listopada 2017
Fragmenty drukowano:
The Polish Review (New York, Nr 3, 2011), Pamietnik Literacki (Londyn czerwiec
2011), Przeglad Polski/Nowy Dziennik
(Nowy Jork, styczen 2012).
Rodzinna izba pamięci
Właściwie to powinnam ten felieton zatytułować: „Gorący Sierpień”. Tyle skojarzeń! Powstanie Warszawskie, Bitwa Warszawska, Wołyń, Solidarność, tuż tuż II Wojna światowa… co więcej trzeba? Oczywiście tylko te najważniejsze rocznice, najbardziej „żywe”, chciałam ukazać na początku. Ale przecież i wcześniejsze lata…
Książka Pani Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, pod tytułem: „Lepszy dzień nie przyszedł już” wyszła prawie 10 lat temu, i wciąż jest aktualna. Jest to opowieść, a właściwe trzy opowieści, o losach rodzin mieszkających przed II wojną światową na Polskich Kresach Wschodnich. Zaś tłem wydarzeń: Syberia, Kazachstan, Katyń, Auschwitz, Monte Cassino, a także wojenne i powojenne skupiska polskie w Iranie, Afryce Południowej, Meksyku, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, a nawet w przedwojennej Mandżurii. Parę niezłych filmów można by nakręcić w oparciu o te historie!
Co ciekawe – jak sama Autorka powiedziała na spotkaniu z Czytelnikami – to ci wszyscy ludzie, bohaterowie jej książki, choć przeszli wiele tragicznych wydarzeń w swoim życiu, nigdy do nikogo nie mieli o to pretensji. Swój los przyjmowali z godnością i odwagą. „Piękni ludzie” – tak ich nazwala.
(...) Byłam na tym spotkaniu w Domu „Wspólnoty Polskiej” na Krakowskim Przedmieściu. Sala powoli zapełniała się ludźmi. W miarę wypełniania się, słuchając szmeru rozmów, z każdą chwilą czułam że zanurzam się w jakiejś znanej mi atmosferze z dawnych lat, z dzieciństwa. Elegancja, dyskrecja i wysoka kultura osobista to nie były w tym miejscu słowa puste. Już zapomniałam przez ostatnie lata, jak to wygląda. I przyszli mi na pamięć ci wszyscy wujowie i ciotki, serdeczność i ciepło płynące od nich. Znów przez moment jakbym była u siebie.(...)…
Elżbieta Nowak, NIEDZIELA nr 31, 2021
Reviewed in the United States on November 28, 2022
This is a beautifully written, descriptive and authentic narrative of the ordeals of three Polish families hailing from the south-eastern part of pre-war II Poland, as they faced the invasion of the German Wehrmacht and Red Army and subsequent atrocities of these regimes. After reading these unknown stories, I had a more balanced point of view about World War II. The characters were developed in a way that I easily became attached to them and their fates. It is hard to imagine how these families physically lived in the inhuman conditions of the Siberian and German work camps and still had the will to survive. The descriptions were heart-wrenching, yet showed in the midst of such inhumanity, the human spirit can overcome all adversities. A must read!!!
Imogene Salva
https://www.amazon.com/review/RWLNZEC18UETK/ref=pe_1098610_137716200_cm_rv_eml_rv0_rv
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz