czwartek, 13 października 2016

Katarzyna Bzowska Prasowe zdziwienia, Dziennik Polski, Londyn

DZIENNIK POLSKI, Londyn, 30 stycznia 2012

Katarzyna Bzowska, Prasowe zdziwienia

Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm podróże w czasie i przestrzeni

Melchior Wańkowicz pisał: „Dopiero gdy dostanę fakt, on obrasta, rozkwita w syntezy, porównania, analogie. Fakt jest dla mnie katalizatorem wyobraźni”. Mówiąc dzisiejszą terminologią był pisarzem non-fiction. Nie był reportażystą w tradycyjnym sensie tego słowa. Jak pisał pod koniec życia, stosował metodę mozaiki, łączył fakty i wydarzenia, historie różnych osób przypisywał jednej. Współcześni zwolennicy „czystości gatunku” zapewne zarzuciliby mu mijanie się z prawdą, tak jak dzieje się to w odniesieniu do Ryszarda Kapuścińskiego, któremu wielu zarzuca, że nie ma takich miejsc w Afryce, jak opisuje. Tyle tylko, że gdy czyta się reportaże Kapuścińskiego z Afryki czuje się, jak ten kontynent dyszy gorącem, co nie uda się innym reporterom.
            Takie poszukiwanie „błędów” u innych, wynikające ze zwykłej zawiści, Wańkowicz nazywał „kundlizmem”. Pisał: „Szewc zazdrości kanonikowi, że został prałatem”.

            Nie wiem, czy Aleksandra Ziółkowska-Boehm stosuje zasady wańkowiczowskie zasady reportażu. Wiem, że pisze świetnie. Jej książki to coś więcej niż dziennikarskie relacje. Autorka opisuje nie tylko osobiste dzieje swoich bohaterów, ale daje szersze tło historyczne. Tak dzieje się z Kają, „od Radosława”, czy dworem w Kraśnicy. W tle tych dwóch książek są dzieje Hubala i jego oddziału, ale nie są to w ścisłym sensie tego słowa książki historyczne. Ziółkowska-Boehm nie zapomina o porządnym warsztacie naukowym, jakiego nauczyła się pisząc doktorat: dba o to, by książki jej miały przypisy, bibliografię, zaplecze historyczne. Podobnie postępowała pisząc książkę o Indianach, która w Polsce wyszła pod tytułem „Otwarta rana Ameryki”.

            Zdobywając materiały do tej właśnie pracy jeźdzała do indiańskich rezerwatów. W podróżach tych towarzyszyła jej często kotka Suzi, która stała się bohaterką tomu opowiadań o „Podróże z moją kotką”. Co ciekawe, ta właśnie książka wydana została przez wydawnictwo naukowe, Purdue University Press, gdyż uznano, że znakomicie opisuje relacje między właścicielami i zwierzęciem, mówiąc w sposób bezpośredni o odpowiedzialności za zwierzę trzymane w domu, ale też o nowych znajomościach – z ludźmi i zwierzętami – zawieranymi dzięki nim.

            O wszystkim tym Aleksandra Ziółkowska-Boehm opowiadała na spotkaniu zorganizowanym przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, które nosiło tytuł „Od Wańkowicza do amerykańskich Indian”, a odbyło się w ostatnią sobotę w POSKu. Jak na ostatnią sekretarkę wielkiego pisarza, Wańkowicza zabraknąć oczywiście nie mogło, ale nie zdominował on spotkania. Ziółkowska-Boehm opowiadała nie tylko o swoich dawnych i najnowszych książkach (niedługo na półki księgarskie trafi tom „Lepszy dzień nie przyszedł już”), ale też o swoich wielkich przyjaźniach, m.in. ze Zbigniewiem Brzezińskim i jego ojcem, Janem Nowakiem Jeziorańskim, z którym wspólnie prowadziła akcję na rzecz przyjęcia Polski do NATO, Szymonem Kobelińskim, a także senatorem polskiego pochodzenia Stanleyem Haidaszem.

            Te żywe opowieści, także o podróżach i to nie tylko w towarzystwie kotki, ilustrowane okładkami książek, zdjęciami i dokumentami, trwały blisko dwie godziny. Długo? Siedzącym w dusznej i mało przytulnej Sali Wykładowej PUNO wydawało się, że zbyt krótko. Od swego mistrza Wańkowicza, Aleksandra Ziółkowska-Boehm nauczła się także sztuki gawędzarskiej. Jak mówi jeden z moich przyjaciół: „Gawędziarz to nie to samo to gaduła”. I jeszcze jedno: rzadko zdarza się spotkać osobę tak serdecznie nastawioną do innych ludzi, patrzącą na świat z tak ogromnym optymizmem, którym potrafi zarazić otoczenie. Z jej opowieści można by wywnioskować, że wszystko w życiu układało się dosłownie jak po różach. Pisząc pracę magisterską o Wańkowiczu, co na początku lat 70. XX wieku, po idiotycznym procesie wytoczonym pisarzowi, nie był to temat zapewne łaskawie widziany przez grono naukowe, ale na ówczesnych uniwersytetach było też dużo naukowców, którzy nie poddawali się tzw. obowiązującej linii, zwróciła się do pisarza o pomoc. Musiała mieć wiele uroku i ciekawą osobowość, bo wkrótce została sekretarką pisarza i to jej dedykował drugi tom „Karafki La Fontaine’a” oraz zapisał całe swoje archiwum. Potem była Kanada, powrót do Polski i wreszcie Stany Zjednoczone. Tylko z drobnych napomknień można było się domyślić, że nie wszystko układało się w jej życiu łatwo. Sukcesy – stypendia znanych fundacji, m.in. Fulbrighta, nagrody (w tym Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie za książkę „Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża”) przyszły znacznie później i okupione zostały ogromną pracą, ale pracą, która jest także pasją. I to czuje się w każdym słowie. Czy spotkała się z „kundlizmem”? Zapewne tak, ale o tym pisarka nie wspominała.

            Aleksandra Ziółkowska-Boehm nie tylko pisze własne książki (do tej pory wydała ich aż szesnaście, w tym trzy poświęcone Wańkowiczowi), ale także dba o spóściznęmistrza. Przygotowała wstęp i przypisy m.in. do „Reportaży zagranicznych” pisarza, jego „Dzieł emigracyjnych” i „Dzieł powojennych”; wydała korespondencję Wańkowicza z żoną Krystyną zatytułowaną „King i Królik” oraz Jerzym Giedroyciem. Jest także redaktorem serii 16-tomowych „Dzieł wszystkich”, a każdy z tomów opatrzony jest posłowiem jej autorstwa.

            Wczoraj w Jazz Caffe odbył się wieczór lauretów Nagród Literackich ZPPnO. Laudację na cześć ks. Janusza Ihnatowicza wygłosiła właśnie Aleksandra Ziółkiewska-Boehm. Poeta w sutannie nie mógł chyba marzyć o lepszym przewodniku po swoich wierszach.